EDUKACYA Y KOMPUTERYZACYA
Periodyk (nier.) Mikroklan, zeszyt 2, 1986, "Oczami nauczycieli"
Komentarz do tekstu:
Nie ma wiele do dodania. Zamieszczona poniżej rozmowa na temat komputeryzacji w polskich szkołach to najciekawsze fragmenty dużego wywiadu, który dobrze obrazuje sytuację panującą u nas w tamtym okresie.
|
|
Znamy już stanowisko Polskiego Towarzystwa Informatycznego w sprawie wprowadzania informatyki do szkół. Należy zapewne oczekiwać jeszcze kilku autorytatywnych wypowiedzi na ten temat. Jak jednak wygląda praktyka? Rozmowa, którą przeprowadziliśmy z nauczycielami ze środowiska warszawskiego, z pewnością nie jest prawdziwym obrazem rzeczywistości. W mniejszych ośrodkach zapewne jest jeszcze trudniej. Czy aby na pewno mierzymy siły na zamiary?
Do rozmowy o wprowadzaniu informatyki w szkołach zaprosiliśmy trzech nauczycieli: Jerzego Kunickiego (J.K.) ze Szkoły Podstawowej nr 278, Henryka Daniszewskiego (H.D.) z XXVIII LO im. J.Kochanowskiego oraz Tadeusza Kurana (T.K.) z XXVII LO im. T.Czackiego. W imieniu MIKROKLANU (mk) rozmawiał Krzysztof Kontek.
mk: - Czy w sytuacji, w jakiej obecnie znajdują się polskie szkoły, komputery i informatyka są im najbardziej potrzebne?
T.K.: - Ja sądzę, że komputery należy kupować, nawet kosztem innych pomocy. Musimy wychować pokolenie przygotowane do życia w cywilizacji informatycznej. Muszą powstawać nowe programy i zastosowania. Jesteśmy w tej dziedzinie bardzo opóźnieni i dlatego musimy przeznaczać na rozwój informatyki duże środki. Trudno, piszmy w szkołach złą kredą. Zresztą, jeśli nie będzie komputerów, to nie widzę powodu, by kreda miała być lepsza. Jeżeli zrezygnujemy z komputerów, wcale nie będzie więcej ławek i książek. To są zupełnie niezależne problemy. Wiem z Ministerstwa Oświaty, że w skali roku pozostają niewykorzystane środki na zakup pomocy naukowych rzędu miliardów złotych.
H.D.: - Przeciętnie sytuowanego ucznia długo jeszcze nie będzie stać na kupienie komputera, więc szkoła musi zapewnić mu dostęp do tego sprzętu.
J.K.: - Komputery nie są ważniejsze od innych pomocy naukowych, ale jeżeli są dostępne, to należy je kupować. Książek i tak więcej nie będzie ze względu na brak papieru. Ja nie sądzę, że zabieramy komuś pieniądze. Szkoły borykają się rzeczywiście z wieloma problemami. W mojej szkole nie ma ławek dla starszych uczniów, prowadzi to do skrzywień kręgosłupa. Gdybym miał wybierać między ławkami i komputerami, wybrałbym ławki Obecnie jednak komputery uzyskujemy głównie z darów.
H.D.: - Na wprowadzenie informatyki do szkół można spojrzeć także pod innym kątem. Należy uważać, by w Polsce za dwa, trzy lata nie stało się to, co na Zachodzie, gdzie zaobserwowano u młodzieży symptomy "choroby komputerowej". Siedem godzin w szkole, religia, angielski, klub filmowy i do tego informatyka spowodują, że wyrośnie chore społeczeństwo. Na miejscu dyrektora w szkole, w której nie działa SKS, nie pozwoliłbym na zajęcia kółka komputerowego. W zajęciach tych mogliby brać udział tylko ci uczniowie, którzy poświęcają co najmniej tyle samo czasu na ćwiczenia sportowe. Obowiązkowe zajęcia z informatyki lub udział w kółku komputerowym spowodują jeszcze większe obciążenie uczniów.
mk.: - Jaki sprzęt macie w swoich szkołach i jakie jest jego źródło?
J.K.: - Szkoła Podstawowa nr 278 ma komputer ZX Spectrum 16 Kb, który dostaliśmy z darów, innego sprzętu nie mamy. Telewizor przynoszę z domu, magnetofon pożyczył uczeń. Kable musiałem przerobić sam.
H.D.: - W XXVIII LO mamy trzy komputery ZX Spectrum Plus, ofiarowane przez Polonusa z Anglii. Komitet Rodzicielski kupił jeden monitor czarno-biały, dwa monitory załatwia Wydział Oświaty. Magnetofony przynoszą uczniowie. Drukarkę mamy otrzymać z darów.
T.K.: - W Liceum im. Czackiego sytuacja jest najlepsza. Komputery ZX Spectrum zdobywaliśmy z różnych źródeł: z Polbritu, z darów, komisu, od szkoły podstawowej, w której nie wiedziano, co z nim zrobić, od PTI, Wydziału Oświaty oraz Mery (7 kompletnych zestawów Meritum). Mamy też jedną drukarkę D 100.
mk.: - Ile szkół w ogóle nie ma komputerów?
H.D.: - W szkołach podstawowych komputerów jest bardzo mało. Natomiast na terenie Warszawy, zdaje się, 12 liceów ma co najmniej po jednym komputerze. Niestety nie dysponuję dokładnymi danymi. Dobrze wyposażonych szkół jest zaledwie kilka.
mk.: - Jeżeli komputerów jest ciągle tak mało, to czy lepiej gromadzić je w wybranych szkołach czy też rozdzielać równo?
J.K.: - Wydaje mi się, że należy umożliwić dostęp do komputera każdemu dziecku.
H.D.: - Ja natomiast uważam, że tych środków nie można rozpraszać. Mogę oddać swoje trzy komputery do innej szkoły. Komputery powinny trafiać tam, gdzie będą najlepiej wykorzystywane. Gdy do szkoły trafia pierwszy komputer, jest on zazwyczaj przez pół roku nie używany, bo brakuje monitora, magnetofonu, kabelka, programów. W szkole odpowiednio przygotowanej od razu znajduje on swoje zastosowanie.
mk.: - Czy poza sprawami sprzętu, oprogramowania i podręczników istnieją jeszcze jakieś bariery przed upowszechnieniem komputerów w szkołach?
T.K.: - Bardzo poważną barierą może być znalezienie ludzi, którzy będą chcieli się tym zajmować. Nauczycieli w ogóle brakuje, a ci którzy są, zazwyczaj nie chcą uczyć się informatyki, mieć problemy z kabelkami. Informatycy do szkół na ogół nie przychodzą, bo nie zadowalają ich własne pensje, a cóż dopiero nauczycielskie.
H.D.: - Zwykle nauczyciel woli wziąć godzinę korepetycji za 500 zł niż godzinę kółek za 150 zł.
J.K.: - Będę prowadził kółko, bo to lubię, a nie dlatego, że mi się to będzie opłacało.
T.K.: - Część uczniów bardzo szybko zaznajamia się z komputerami, co powoduje powstanie u nauczycieli lęku przed utratą autorytetu. Z naszych doświadczeń wynika, że uczniowie często orientują się lepiej od nauczycieli i musimy się z tym pogodzić. Na pewno jednak nauczyciele, którzy przychodzą do szkól, muszą stykać się z mikrokomputerami już na studiach.
H.D.: - Jednym ze sposobów łamania barier psychicznych jest organizowanie kursów. Jednak bardzo często na kursy takie trafiają osoby zupełnie przypadkowe, wytypowane przez dyrektora np. dlatego, że nie mają dzieci.
mk.: - Jaką rolę komputer spełnia obecnie w Waszych szkołach, jakie zadania są jeszcze przed nim?
H.D.: - Na dzisiaj jest to po prostu znakomity magnes. Podczas gdy na zajęcia innych kółek młodzież nie przychodzi, ja muszę wyciągać wtyczkę z gniazdka, żeby wyjść ze szkoły. Młodzież jest głównie zainteresowana grami, chociaż niektórzy już tę fazę przeszli. Można sobie jednak wymarzyć, że w przyszłości biolog, geograf, chemik i inni nauczyciele będą mieli bogaty zbiór programów edukacyjnych i będą z nich korzystać na lekcjach. Na przykład, przy omawianiu praw Mendla uczniowie będą mogli zobaczyć, jak wyglądają kolejne pokolenia królików.
Powinny odbywać się także zajęcia z informatyki. Uczenie programowania ma sens. Uruchomienie swojego, nawet bardzo prostego programu daje uczniowi ogromną satysfakcję.
T.K.: - Młodzież z mojej szkoły chce napisać program do tworzenia rozkładu zajęć. Inny program ma pomagać przy sprzedaży podręczników. W najbliższym czasie będziemy mieli program do planowania zastępstw.
Komputer może również odegrać poważną rolę w edukacji. Obecnie prowadzimy naukę programowania w języku BASIC i Logo, bo chcemy uczyć algorytmicznego sposobu rozumowania i rozwiązywania problemów. Taki sposób myślenia jest ważny, gdyż uczy dokładności i ścisłości. Poza tym komputery mogą pomóc w kształtowaniu wyobraźni i rozwijaniu najogólniej rozumianych możliwości twórczych.
Krzysztof Kontek
Miesięcznik Komputer, kwiecień 1986, "Zamiast Programu"
Komentarz do tekstu: W pierwszym numerze Komputera od razu podjęto ciernisty temat edukacji informatycznej w Polsce - sprzęt, programy, koncepcja, o których to sprawach muszą zdecydować czynniki rządowe... Artykuł może wydawać się mało rozrywkowy, ale jeśli ktoś chciałby poznać (lub przypomnieć sobie) realia tamtego czasu - ma dobrą okazję.
|
|
W tym miejscu ukazać miał się artykuł o rządowym programie edukacji informatycznej. Zgodnie z Uchwałą Prezydium Rządu z listopada 1984 r. powinien on być uchwalony najpóźniej w październiku 1985 r.
Projekty gotowe są od wielu miesięcy. Ich pierwsze wersje opracowane zostały w lipcu ub. roku.
W październiku 1985 r. kolegium Ministerstwa Oświaty zatwierdziło projekt programu, który na początku grudnia przesłany został do konsultacji międzyresortowych. Do projektu zastrzeżenia zgłosili minister finansów i przewodniczący Komisji Planowania oraz minister ds. młodzieży, który uznał, że zbyt małą rolę powierzono w nim klubom pozaszkolnym.
Obecnie trwają prace nad wspólnym projektem trzech resortów: oświaty, szkolnictwa wyższego i młodzieży.
Zamiast artykułu o programie edukacji mógłby ukazać się tu materiał o przygotowywanym przez Urząd ds. Nauki i Postępu Technicznego zamówieniu rządowym na mikrokomputer szkolny. W tej sprawie korespondencja między wrocławskimi Zakładami Elektronicznymi ELWRO a Urzędem i Ministerstwem Oświaty trwa od czerwca ub. roku. W lipcu ub. r. w Miedzeszynie k. Warszawy odbyło się spotkanie, podczas którego uzgodniono wszystkie warunki takiego zamówienia. Od tego czasu wszystkie zainteresowane instytucje obciążają się winą za przedłużanie się konsultacji.
Częścią zamówienia rządowego ma być program badawczy w zakresie oprogramowania dydaktycznego. Do czasu zatwierdzenia zamówienia odpowiednie instytucje badawcze i resorty nie mogą wydać nawet kilku tysięcy
złotych na ten cel. Obecnie nawet sieć lokalna MERITUM wraz z jej wcale już bogatym oprogramowaniem tworzona jest praktycznie na własny koszt ośrodka obliczeniowego Politechniki Śląskiej.
Brak decyzji w sprawie zamówienia oznacza, że praktycznie do tej chwili nie wiadomo, jaki będzie przyszły mikrokomputer szkolny. Skutecznie powstrzymuje to prace nad jego oprogramowaniem, gdyż mało kto ma ochotę inwestować wielomiesięczny wysiłek w coś, co może okazać się tylko przejściową gwiazdą kilku sezonów.
Brak decyzji w tej sprawie oznacza również, że Zakłady Elektroniczne ELWRO zamiast dziesięciu tysięcy sztuk modelu docelowego wyprodukują w tym roku zaledwie kilkaset lub niewiele ponad 1000 sztuk MERITUM (którego produkcję będą stopniowo przejmować z ELZAB-u) oraz co najwyżej kilkaset sztuk serii próbnej właściwego mikrokomputera dla szkół.
Podejmowane obecnie decyzje będą miały wpływ na kształt materialny i organizacyjny edukacji informatycznej i ruchu mikrokomputerowego w ciągu wielu najbliższych lat. Dobrze więc, że przygotowywane są starannie i rozważnie, a opinia publiczna informowana jest o pojawiających się propozycjach i jej głos jest uważnie wysłuchiwany.
Nawet bardzo starannie przygotowywana decyzja musi jednak kiedyś zostać podjęta. W trakcie wielomiesięcznego już snu zimowego i okresu ogólnej niemożliwości świat nie stał w miejscu. Ceny mikrokomputerów spadły o kolejne 20-30%, standardem stało się 128 K pamięci dla najprostszych zabawek domowych oraz 1 MB dla mikrokomputerów osobistych (IBM PC AT, Macintosh+, Atari 1024, Commodore Amiga) - a urządzenia te można kupić już za około 1000 dolarów. Są to pojemności jeszcze przed rokiem, gdy formułowano założenia z takim trudem rodzących się zamówień i programów, niewyobrażalne - warto przypomnieć, że jeszcze latem 1985 r. zupełnie po-ważnie na najwyższym szczeblu rządowym rozważano zakup dla oświaty 100 tys. szt. komputereczków ZX 81 z pamięcią... 1 KB.
Nie spano również w kraju. Nie czekając na decyzje rządowe utworzono Fundację Mikrokomputerową, choć jej rejestracja również przeciągała się przez wiele miesięcy. Wiele instytucji fundowało szkołom sprzęt, kupując to, co akurat można było kupić. Mamy więc dziś w szkołach Commodory (Poznań), ZX Spectrum, portugalskie Timex-y z naklejką UNIPOLBRIT i Timex-y z Baltony, Atari 800XL z Pewexu.
Nawet samo Ministerstwo Oświaty nie mając innego wyboru postanowiło znaczne kwoty zarezerwowane na wyposażenie ośrodków kształcenia nauczycieli przeznaczyć na zakup ZX Spectrum. Kształcenie nauczycieli nie może przecież czekać. W efekcie z całą pewnością przez najbliższych kilka lat dla przeszkolonego nauczyciela synonimem słowa mikrokomputer będzie ZX Spectrum.
Po fiasku zarówno oddolnych, jak i odgórnych prób utworzenia Federacji Klubów Mikrokomputerowych obejmującej wszystkich zainteresowanych, Kluby Turnieju Młodych Mistrzów Techniki ZSMP utworzyły własną Federację pod patronatem Urzędu ds. Postępu Technicznego.
Realne staje się więc niebezpieczeństwo, że gdy wiosną lub latem Rząd uchwali już najstaranniej przemyślany i uzgodniony Program - niewiele będzie do programowania i do regulowania. Siła okrzepniętych już faktów dokonanych pokona każdego Herkulesa. Przysłowie mówi: Dwa razy daje, kto szybko daje.
Danuta i Władysław Majewscy
Komentarz do tekstu: Zamieszczony w Komputerze w rubryce "Komputeryzujmy się" tekst pokazuje "przez lufcik", jak wygląda stan informatyzacji w naszych szkołach po czterech latach od postawienia problemu "na poważnie". Bo mamy już pełnię lata 1989 roku - konkretnie łączony numer lipcowo-sierpniowy. |
|
O tym jak wygląda szkolna rzeczywistość z pozycji kuratorium, donosi krakowski "Dziennik Polski".
"Pan Henryk Białek z krakowskiego kuratorium, wizytator ds. komputeryzacji szkół mówi nam, że do tej pory specjalnej puli na sprzęt komputerowy nie było. Ministerstwo Edukacji Narodowej posiada fundusz przeznaczony tylko dla szkół średnich. Korzystając z tego funduszu planowano na 1988 r. stworzenie 18 pracowni po 10 mln zł każda. Czemu tak drogo? Bowiem w ramach popierania gospodarki narodowej Ministerstwo Edukacji miało przykazane, by dla szkół kupować wyłącznie Juniory, które sprzedawane jako sieć kosztuje ok. 10 mln zł. Oczywiście są inne komputery, o kilka klas lepsze i kilka milionów tańsze, ale przecież my mamy swoje! Co z tego, że kiepskie? (...) Od jakiegoś czasu istnieje zarządzenie, na mocy którego szkoła z funduszu inwestycyjnego może kupić sprzęt komputerowy i jeśli będzie to sprzęt typu Timex lub Spectravideo (sztuka ok. 140 tys. zł!) nabyty w Składnicy Harcerskiej, to kuratorium może ten wydatek zrefundować. Ta decyzja wydaje się dość zasadna, bowiem wymieniony sprzęt jest w miarę tani, bardzo dobry, a kupowanie przez wszystkie szkoły tego samego typu komputerów ma na celu standaryzację, a więc także możliwość wymiany.
Szkoły radzą sobie jak mogą. Szukają bogatych sponsorów. (...) Cóż stąd, kiedy w dzisiejszych czasach przedsiębiorstwu nie opłaca. się podarować szkole komputera, bowiem obciąża się go bardzo wysokimi, karnymi podatkami za "koszty nieuzasadnione". Wszędzie na świecie ofiarodawca zwalniany jest od podatków, u nas odwrotnie - karany jest za to, że chce pomóc. (...) W Zespole Szkół Elektrycznych Nr 1 w Krakowie pracownię komputerową kompletuje się od 1986 r. Dziś jest to bardzo dobrze działająca pracownia, wyposażona w 16 egzemplarzy komputerów, lecz większość to właśnie ELWRO Junior. Nauczyciele informatycy mówią, że gdyby mogli, kupiliby Amstrady lub IBM-y. - W szkole połączenie w sieć nie jest konieczne, bo nauczyciel z łatwością może przejść po klasie i sprawdzić wszystkie monitory dorzucają. - Wszystko jest tańsze od ELWRO."
"Sztandar Młodych" również zamieszcza zwierzenia wizytatora. "Ostatnio pęd do zdobywania sprzętu w naszym województwie trochę przygasł - informuje Zenon Bukowski, wizytator-metodyk ds. informatyki w Radomskiem. - Wiele naszych szkół nie ubiega się o komputery, bo twierdzą, że są im niepotrzebne.
Nic dziwnego, bo sprzęt przyszedł nie wydarzony. Rzadko która dostawa nie kwalifikuje się zaraz po rozpakowaniu do zwrotu lub naprawy. Na razie za serwis gwarancyjny płaci ministerstwo. Przykładowo naprawa jednego klawisza kosztuje ok. 40 tys. Kto będzie jednak płacił, gdy skończy się gwarancja? Kuratoria pieniędzy nie mają. Ubodzy jesteśmy również w edukacyjne oprogramowanie. Opracowany przez Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Pomocy Naukowych "Katalog Oprogramowania Dydaktycznego" nie cieszy się dużą popularnością. Dlatego większość nauczycieli pisze programy samodzielnie."
Oj, nie jest łatwe życie wizytatora ds. komputeryzacji szkół. Pieniędzy nie ma. Programów też nie ma, a bez nich nawet najlepszy sprzęt jest bezużyteczny. Komputerów szkoły nie chcą. Gdy się znajdzie jakiś "dobry wujek" i będzie chciał zafundować komputer, to się przestraszy "kosztów nieuzasadnionych". Oj, kiepsko. Nie zazdrościmy też uczniom Zespołu Szkól Elektrycznych nauczycieli. Jeśli dla nich sieć jest równoważna bieganiu po klasie i spoglądaniu na uczniowskie monitory, to może wystarczy im kreda i tablica. Proste to i znane od dawna, i na pewno tańsze od "Elwro".
"UCZYĆ SIĘ NIE KAZANO..." Komentarz do tekstu: Zamieszczony w lutowym numerze Komputera z 1989 roku wstępniak przedstawia wyjątkowo współczesne podejście do sprawy komputeryzacji i edukacji informatycznej człowieka, którego czeka żywot w świecie zagraconym przez hitech. Można powiedzieć, że z końcem lat 80-tych kończyła się (z oporami - patrz poprzedni tekst) w Polsce era komputerowego niemowlęctwa, a spostrzeżenia Marka Młynarskiego sprzed ponad 10 lat są nadzwyczaj aktualne dzisiaj. Tak oto wygląda koniec romantycznego pionierstwa - aż żal... ;-) |
|
Aby uniknąć nieporozumień, od razu na wstępie zastrzegam, że mój komentarz nie jest skierowany przeciwko komuś, zaznaczam też, że studiowałem nauki humanistyczne, a nie techniczne. Ale do rzeczy.
Opadła gorączka komputerowa. Mamy kolejne bóstwo: telewizję satelitarną. Komputery zadomowiły się nieco w polskim krajobrazie, a chociaż ciągle ich pełno w mass mediach, to w życiu codziennym jest ich jakby mniej. Gazety donoszą, że w szkołach uczniowie mają do dyspozycji 15 tysięcy komputerów, dyskretnie przemilczając, ile z nich jest czynnych i ile przypada na klasę. Nie widać co prawda związku komputerów klasy Spectrum ze światową codziennością, ale to nie ma wszak większego znaczenia. Sprawę komputeryzacji można uznać przynajmniej z grubsza za załatwioną.
To w szkole. Jeszcze milej jest w różnorakich instytucjach i zakładach. Komputer ma się rozumieć trzeba kupić, niekiedy nawet życie zmusza do utworzenia specjalnej komórki ds. komputeryzacji zakładu, ale fala przemija. Z ulgą oddychają liczni dyrektorzy i prezesi, metoda na przetrzymanie jeszcze raz okazała się niezawodna. Maniakom, których niestety trzeba było dla przyzwoitości dopuszczać do głosu, zmiękła rura i dziś zamiast wymachiwać tymi okropnymi dyskietkami, siedzą jak trzeba przy biurowej herbatce. Czasem niestety uruchamiają to swoje pudło, coś tam grzebią, ale przecież Kierownictwo cały czas popiera komputeryzację. W ramach tegoż popierania już niedługo będzie można przeznaczyć zajęte przez informatyków pokoje na jakże potrzebne magazyny, a ich samych przesunąć do bardziej odpowiedzialnych zadań zamiatania podwórka. Pudła z ekranami świetnie będą się prezentowały w zakładowej świetlicy, otwieranej z okazji okolicznościowej akademii.
I bardzo dobrze! Wszak za czasów młodości Kierownictwa, kiedy to Kierownictwo jeździło jako uświadomiony aktyw na akcję rozkułaczania i potępiało łańcuchowe psy imperializmu, niczego podobnego nie było. Wystarczał wówczas ołówek kopiowy i notatnik z kalką (kopia do wiadomego Urzędu), a jak wspaniale się żyło! Nie było kartek, stołówki serwowały mięso, wszystko było takie tanie! Zresztą to całe gadanie o reformie, zyskach i ekonomii - o zgrozo bez przymiotnika "socjalistyczna" - należy po prostu przeczekać, tak jak wiele innych dziwactw poprzednio. Metoda jest niezawodna - wszak wystarczy się nieco rozejrzeć dookoła i poczytać gazety.
Czy aby w tym ponurym obrazie zbytnio nie przesadziłem? Ocenę pozostawiam Czytelnikom, dodam jedynie, że sam znam niestety bardzo podobne przypadki. Pozostaje żal, że moda na komputeryzację przemija, bowiem ślady, jakie zostawiła w naszym życiu, są ciągle zbyt nikłe i kruche. Wiele jest w tym winy środków masowego przekazu - rysowany przez nie obraz komputera i związanych z nim problemów, pomimo wszelkich wysiłków kolegów żurnalistów jawił się jako wiedza tajemna, w wielkim stopniu powiązana z obrzędami magicznymi. Co poniektórzy decydenci (a także, oddając hołd kobietom - decydentki) nauczyli się poprawnie wymawiać słowo beezik, ale wszak w gąszczu "komputerowych" informacji wyłowili tylko to, dalej nie wiedząc, co właściwie przy uruchamianiu komputera należy nacisnąć i do czegóż to może on służyć.
Najgorzej jest jednak z absolwentami szkół wyższych - a konkretnie z młodymi ludźmi, którzy w pocie czoła kończą kierunki humanistyczne. Akademicki roczek za roczkiem mija, a komputer najbardziej dostępny jest na obrazku. Zresztą brać studencka ma szereg innych ciekawszych zajęć niż marnowanie czasu na, przecież nieobowiązkowe, zainteresowania komputerem. Przychodzi jednak czas, kiedy trzeba podjąć pracę. I tu niespodzianka - instytucje robiące naprawdę ciekawe rzeczy żądają umiejętności posługiwania się komputerem. Warsztat badawczy naukowca - humanisty bez komputera znaczy coraz mniej w dzisiejszym świecie. Dziennikarz bez znajomości edytorów tekstu za zachodnimi granicami KS (krajów socjalistycznych - LZ ;-)) jest praktycznie odcięty od warsztatu pracy - przekonali się o tym choćby nasi sprawozdawcy z Seulu. Bazy danych, edytory, systemy operacyjne wszystko to wiruje w skołatanej głowie humanisty, któremu przecież nikt nie kazał nauczyć się korzystać z komputera. Jaką postawę przyjąć? Czy przełamać lęk przed tym diabelskim wynalazkiem, czy też raczej wzgardliwie prychając dawać do zrozumienia, że komputer jest dobry dla tych antyhumanistycznych inżynierów, którzy przecież nie mają pojęcia, co to jest PRAWDZIWA nauka? Niestety, szczególnie kobiety nader często przyjmują postawę - "ja się tego i tak nigdy w życiu nie nauczę". I rzeczywiście - nie uczą się.
Ostrzegam więc wszystkich humanistów - nie łudźcie się, że TO Was ominie! Z roku na rok bez przynajmniej podstawowych wiadomości "z komputera" macie coraz mniejsze szanse! Przed komputeryzacją nie ma ucieczki, będzie ona atakowała Was bezlitośnie i w pracy, i w domu, każdego bez wyjątku!
A przecież właściwie chodzi o niewiele - nikt nie wymaga od Was znajomości programowania. Chodzi tylko o to, aby mieć przynajmniej trochę pojęcia do czego komputer służy, jak z niego można i trzeba korzystać. No, chyba że jesteście jakimś wysoko postawionym decydentem - wtedy uczyć się już nie trzeba, wystarczy zastosować wymienioną wyżej metodę przeczekania. Tylko czy to jest aby pewne?
Marek Młynarski
|
|