|
Walka w podziemiach: z lewej nadciąga wrogi śmigłowiec, na dole nasi żołnierze czekają na ewakuację.
|
|
|
Fort Apocalypse był grą, która korzystała z klasycznego wzorca "latającej zręcznościówki", wzbogacała go o nowe elementy, z czego wychodziło coś troszkę innego, ale bardzo znajomego ;-). Tutaj mamy do czynienia z lotem śmigłowca, który ma z wrogiego terytorium ewakuować zagubionych żołnierzy. Znajdują się oni w podziemnej bazie, i tam toczy się prawie cała akcja.
Zaczynamy od lądowiska, gdzie tankujemy paliwo (wskaźnik FUEL), a następnie musimy oczyścić teren nad bazą z powietrznych min i naziemnych jednostek przeciwnika. Kiedy to wreszcie zrobimy, musimy przebić otwór przez warstwy stali i zanurzyć się w podziemiach. Płaskie miejsca to teren, gdzie możemy posadzić nasz helikopter. Jeśli znajdują się tam nasi żołnierze, natychmiast wejdą do wnętrza. Są tam też białe lądowiska: kiedy siądziemy na jednym z nich, to po ew. zniszczeniu naszego śmigłowca, będziemy kontynuowali grę właśnie od tego miejsca.
Trzeba przyznać, że Fort Apocalypse to gra jednocześnie trochę monotonna, a z drugiej strony niesłychanie absorbująca. Monotonia polegała na tym, że długi czas spędzamy na przebijaniu się przez płyty betonu (sam labirynt także nie jest specjalnie urozmaicony) i inne chirurgiczne prace. Od czasu do czasu przypałęta się wrogi śmigłowiec, ale nie był specjalnie trudny do zniszczenia. Gra pochłaniała jednak całkowicie, ponieważ wymagała niezwykłej precyzji, uwagi i zimnej krwi. Zetknięcie się ze ścianą, wejście w drogę promieniowi lasera, złe obliczenie przelotu między przesuwającymi się blokami betonu - i kaplica. Życie traciło się w efektownym błysku, który działał jak elektrowstrząs ;-) Wciągająca też była atmosfera ciasnej, podziemnej bazy. Wątpię, czy nowi atarynkowcy doznają choć odrobinę tego dreszczyku; starsi wciąż jeszcze mają na to szansę.
|
|