"A kiedy źli ludzie szukali onego czasu drzewa na Krzyż i Mękę Pańską, cały las ogarnął lęk i przerażenie...
Oni zaś chodzili po puszczy i namyślali się długo, gdzie śmiertelnie uderzyć toporem...
Dotarli wreszcie w sercu kniei do odwiecznego dębu, który tysiąc lat opierał się burzom i huraganom. Stał teraz w złotej mgle budzących się do wiosennego życia liści. I drżeć począł jak wątła trawka na wietrze, i zaszumiał błagalnie, prosząc o coś pierwszy raz od tysiąca lat: "Nie bierzcie mię na ten Krzyż! Czyż może drzewo wiekuiste być męką dla Tego, który jest Wieczną Prawdą?"
Więc poszli do lipy rozrosłej, ale i ta dygotała i szemrała w trwodze: "Słodka jestem, najsłodsza z drzew! Zakochanym daje cień, pszczołom miód, a śpiewającym ptakom schronienie. Nie mnie brać na ten Krzyż, nie mnie plamić Krwią Tego, który głosił miłość na ziemi."
I weszli źli ludzie w brzozowy gaj. dziewczęce, białopienne brzozy stały w zielonych płomieniach młodych listeczków, jakby osypane świetlistym deszczem gwiazd...
A widząc tę ich dziewiczą czystość i niepokalaność wiosenna, nawet źli ludzie nie śmieli podnieść topora, by z białych pni wyciosać Krzyż dla Tego, który był światu symbolem czystości...
I podeszli złoczyńcy ku olchom. Przesłaniała je lekko przeźroczysta, zielona mgławica pączków. Poprzez tę mgławicę widać było, jak rozmodlone ramiona ich gałęzi pobożnie wznosiły się ku niebu.
"Zostawcie nas w pokoju - zaszumiały olchy. - Ku Bogu wznosimy nasze gałęzie. Nie kalajcie nas serdeczną Krwią Syna Bożego..."
Więc ludzie szukali sosen. I znaleźli je. Na kolumnie brązowych pni wznosiły w górę kopułę swoich wieczyście zielonych koron.
Pod nimi rozpościerał się kobierzec rdzawego zeszłorocznego wrzosu, koloru zakrzepłej krwi... Sosny po deszczu osypane były gradem szklanych pereł, jak gdyby stały w brylantowych łzach.
I powiedziały przez te łzy złym ludziom: "Nie my, wieczyście zielone, będziemy Krzyżem dla Tego, który był Nadzieją Ziemi."
Błąkający się po puszczy trafili na jesion. Lecz jesion zatrząsł się ze zgrozy: "Na drzewca kopii rycerskich, na drzewca chorągwi bojowych biorą mię, walka jest moim żywiołem - ale nie zbrodnia!"
Chodzili tedy po lasach ludzie źli, a żadne z drzew nie chciało być drzewem Męki Pańskiej.
Zbliżał się wieczór. Gdzieś daleko kukała kukułka. Zapachniały niewidzialne konwalie. Zakląskały słowiki w gęstwinie. Zaśpiewał drozd. Księżyc stawał się coraz bardziej złoty. Więc nawrócili ku domowi. I napotkali, idąc tam, jedno drzewo, które na ich widok nie zadrżało ze zgrozy... Była to osina. I zrąbali ją, i uczynili z niej Krzyż. I ukrzyżowali na nim Zbawiciela świata...
A odkąd Krew najświętsza zbryzgała drzewo Krzyża, wszystkie osiny dygocą, choć w lesie cisza jest i wiatr milczy... Trzęsą się z lęku i żalu, i ze wstydu... A gdy nadejdzie jesień, liście osiny robią się koloru krwi, na wieczną pamiątkę tej Krwi, która spłynęła na drzewo Krzyża w ów straszny dzień.
Aż przyjdzie dzień sądu dla wszystkich drzew. I zadygoce osina i zapłacze: "Drżałam za mój grzech wieki całe i całe wieki spływałam serdeczną krwią. Czyż nie skończy się nigdy moja pokuta?"
I odpowie jej Pan: "Zaprawdę, powiadam ci, uspokój się i nie drżyj. Albowiem drzewo twoje stało się dziś dla świata symbolem zbawienia. I to, co było czynem nienawiści - miłość dziś głosi!"