Paryż z Sophie.

Jak wspomniałam mój francuski profesor zaproponował mi, żebym razem z jego córka rozpoczęła zwiedzanie Paryża.
Umówiłam się z Sophie na stacji metra Denfert Rochereau. Przyjechałam, wysiadłam, na peronie czekała na mnie Sophie. Przesiadłyśmy się do drugiego metra i dojechałyśmy do Dzielnicy Łacińskiej. Była to stacja Cite, którą miałam zapamiętać we wszystkich swoich późniejszych włóczęgach po Paryżu. To tu lub od stacji Luxembourg rozpoczynałam zazwyczaj zwiedzanie Paryża. Ale tym razem byłam oprowadzana. Już nie pamiętam jak przeszłyśmy po bulwarze Saint Michel. Na jednym jego krańcu ujrzałam fontannę, którą widziałam na rozlicznych zdjęciach. Przy fontannie mnóstwo turystów, w owych czasach nawet mało było narkomanów.
Patrzyłam na wszystko szeroko otwartymi oczyma. Zbliżyłyśmy się do najwspanialszej, dla mnie, katedry Notre Dame. Oglądałam ją pełna zachwytu. Oglądałam na zewnątrz, zachwycałam się każdą figurą, którą przystrojona była katedra. W końcu po obejrzeniu placu przed katedrą, gdzie było mnóstwo turystów weszłyśmy do środka. Przy jednym ołtarzu odprawiana była msza. Inne były zamknięte. Sophie wyjaśniła mi, że tylko ten jeden ołtarz jest czynny i że tylko tam przestrzegane są wszystkie katolickie zwyczaje. Dla mnie szokiem było to, że kościół był inny niż te, które znałam. W tych w Polsce pełno było wotów kościelnych, mnóstwo obrazów. Tu paliły się tylko długie świeczki o różnej długości i grubości. Kościół pomimo swej wielkości był zimny.
Przypomniało mi się, że jestem, w kraju, gdzie podczas rewolucji francuskiej wszystko zostało zniszczone, kościoły uważane były za miejsca skąd prałatowie przynosili wiele zła.
Obejrzałam skarbiec Notre Dame. Nie zrobił on na mnie większego wrażenia. Nie pozwoliłam wprowadzić się na szczyt katedry, aby obejrzeć panoramę Paryża. Dla mnie to było za wysoko. Ja mam lęk wysokości i nie jestem w stanie patrzeć z dużych wysokości. Dla mnie to nie jest przyjemność.
Gdy stwierdziłam, ze już się naoglądałam katedry, przeszłyśmy do którejś kolejnej knajpki w Dzielnicy Łacińskiej. Nie zauważyłam, że tej Dzielnicy Łacińskiej w ogóle nie opuściłyśmy.
Arabska knajpka była bardzo mała, ale robiła przytulne wrażenie. Musiałyśmy jeść coś europejskiego, bo nie przypominam sobie zderzenia kulinarnego dwóch kultur, arabskiej i europejskiej. Jak dla mnie posiłek trwał bardzo długo. Sophie stwierdziła, ze raczej krótko. Jak się później przekonałam to ona miała rację. Dwie godziny przy stole to jest nic.
Była godzina druga. Po skończonym posiłku przeszłyśmy jeszcze raz bulwarem Saint Michel. Obejrzałam mnóstwo sklepików ze wspaniałymi ciuchami. Pamiętajmy, że podówczas w Polsce nie było na czym oka zaczepić.
Przeszłyśmy na bulwar Saint Germain des Pres, a następnie pojechałyśmy na Place de la Concorde, gdzie ujrzałam obelisk, który Napoleon wywiózł z Egiptu. Przeszłyśmy Polami Elizejskimi. Aleja długa, szeroka, po obu stronach domy na parterach sklepy. Wszystko było bardzo piękne. Najpiękniejsze były ceny. Takiego rozpasania cenowego nie widziałam nigdzie. Głowa bolała mnie gdy patrzyłam na to, co chciałabym sobie kupić i uświadamiałam sobie, że nigdy nie będę miała aż tak dużo pieniędzy, aby sobie na pewne rzeczy pozwolić.
Szłyśmy Polami Elizejskimi w kierunku Łuku Tryumfalnego, który przez długi czas można było obserwować z daleka.
Łuk Tryumfalny wspaniały, imponujący, będący równocześnie grobem nieznanego żolnierza.
I tu skończyłyśmy przemarsz przez Paryż. Byłam i zmęczona i zachwycona tym co widziałam. Wiedziałam równocześnie, że mam jeszcze wiele dni przed sobą i ze zobaczę jeszcze mnóstwo.
W poniedziałek przyjechał Zbyszek i obiecał mi swój Paryż.