Logo TOWMUZ Biblioteka nut chóralnych przygotowana przez Towarzystwo Muzyczne im. Edwina Kowalika

Dmitrij Stiepanowicz Bortniański (1751-1825)

  Na Podkarpaciu koło Gorlic znajduje się wieś Bartne. Tu, obok cerkwi prawosławnej, stoi kamienny pomnik Dymitra Bortniańskiego. Wykonał go artysta-plastyk Zdzisław Tohl. Postać kompozytora jest zamyślona i pochylona w stronę cerkwi, jakby nasłuchiwała, czy nie popłynie stamtąd modlitewny śpiew chóru. Lecz co właściwie ma wspólnego z Bartnem ten muzyk?

  Otóż, dawno temu mieszkali tam jego przodkowie, noszący nazwisko Szkurat. Od pokoleń zajmowali się handlem, a także pełnili ważne w społeczności funkcje, np. sołtysa i ławnika. W połowie XVIII wieku ojciec kompozytora Stefan przeniósł się do Głuchowa - miasteczka, znajdującego się w Guberni Czernihowskiej na Ukrainie. Kupił tam dom, a swoje dawne nazwisko Szkurat zastąpił nowym. Nazywał się odtąd Bortniański. Następnie pojął za żonę, Rosjankę ze szlacheckiego rodu Tołstych - Marię. W 1751 roku przyszedł na świat ich syn Dymitr. Od najwcześniejszych lat zachwycał otoczenie swoim śpiewem. Miał wyjątkowo piękny i czysty głos, a także doskonały słuch, pamięć i wrażliwość muzyczną. Rodzice zapragnęli kształcić go na śpiewaka w miejscowej szkole.

  W owym czasie, za sprawą hrabiego Kiryła Razumowskiego, Głuchów stał się wspaniale rozwijającym się ośrodkiem życia muzycznego na Ukrainie. Hrabia ufundował Teatr Muzyczny i utrzymywał 40-osobową kapelę śpiewaczą. Założył ponadto szkołę śpiewu cerkiewnego, kształcącą chłopców. To głównie stamtąd wybierano piękne głosy do kapeli carskiej w Petersburgu. Na marginesie warto dodać, że syn hrabiego Kiryła - książę Andriej Razumowski, pełniący funkcję rosyjskiego ambasadora w Wiedniu, będzie w przyszłości mecenasem i miłośnikiem talentu Beethovena, któremu artysta zadedykuje cykl kwartetów oraz dwie symfonie.

  Dymitr Bortniański poszedł do szkoły mając zaledwie 6 lat. Po dwóch latach musiał opuścić rodzinne miasto, ponieważ został wybrany na członka nadwornej kapeli śpiewaczej w Petersburgu. Był to nakaz hrabiego Razumowskiego. Powszechna była wówczas w Rosji praktyka wyszukiwania pięknych głosów chłopięcych z terenu Ukrainy do chóru na dworze carskim. Mały Dymitr nigdy już nie zobaczył swoich rodziców. Matka, żegnając syna, włożyła mu jeszcze tylko do rączek małą ikonę Matki Boskiej, popłakała cicho i to było wszystko.

  Można powiedzieć, że odtąd rozpoczęła się muzyczna kariera Dymitra Bortniańskiego. Swoim dziecięcym sopranem zachwycał i wzruszał. Stał się ulubieńcem cesarzowej Elżbiety, która powierzyła go specjalnej opiece włoskiego kapelmistrza Baldassare Galuppiego. To on dał chłopcu podstawy wszechstronnego wykształcenia muzycznego.

  W 1768 roku Galuppi zakończył współpracę z kapelą carską i powrócił do swojej ojczyzny. Bortniańskii natomiast otrzymał stypendium od Katarzyny II, by mógł nadal kształcić się u swojego dotychczasowego mistrza w Wenecji. Dziesięcioletni okres pobytu na terenie Italii okazał się dla niego bardzo owocny. Oprócz umiejętności zawodowych, jakie zdobył, zwiedził kraj i poznał wielu muzyków. Gdy powrócił do Rosji, miał już na swoim koncie sporo kompozycji napisanych we włoskim stylu: kantaty, opery, oratoria oraz utwory instrumentalne. I chociaż teraz o nich już się nie pamięta, uświetniły one wiele uroczystości na dworze rosyjskich władców.

  Jako znakomicie wykształcony muzyk Bortniański otrzymał stanowisko nadwornego kompozytora i dyrektora wokalnej kapeli carskiej. Z zapałem zabrał się do przeprowadzenia koniecznych zmian w zespole, którego zadaniem miała być oprawa muzyczna nabożeństw i uroczystości religijnych. Zdarzało się jednak, wcale nie tak rzadko, że chórzyści byli "wyporzyczani" do przedstawień teatralnych, a to wymagało innego sposobu śpiewania, nasyconego dramatyzmem i wirtuozerią. Bortniański zerwał z tą praktyką i skupił się tylko na muzyce religijnej. Zadbał o podniesienie poziomu chóru. Zwolnił przeciętnych śpiewaków, a na ich miejsce przyjął nowych, o wysokich walorach głosowych. Powiększył ponadto skład zespołu oraz położył nacisk na jednolite brzmienie wszystkich głosów. Dało to dobre rezultaty. W Petersburgu zaczęto mówić, że odkąd nastał nowy dyrygent, chór brzmi tak zgodnie i dostojnie jak jeden instrument.

  XVIII wiek zapoczątkował otwarcie się muzyki rosyjskiej na kulturę Zachodu. Decydującą rolę odegrali tu zapraszani na dwór carski artyści włoscy. Wpływ operowego "bel canta" i techniki koncertującej nie ominął również śpiewu cerkiewnego. Spod ręki włoskich muzyków wychodziło wówczas wiele efektownych kompozycji dla użytku liturgicznego, które jednak nie miały w sobie ducha prawosławnej religijności i dlatego spotykały się ze sprzeciwem wiernych. Bortniański uważał, że należy przywrócić muzyce cerkiewnej jej pierwotny, mistyczny charakter i rolę służebną wobec tekstu. Przyczynił się do powołania komisji, której zadaniem była ocena utworów sakralnych i dopuszczanie ich do liturgii. Pracował również nad harmonizacją starych, cerkiewnych melodii, jak również nad własnymi kompozycjami.

  Bortniański był pierwszym twórcą, któremu udało się pogodzić zdobycze muzyki Zachodu z odrębnością rosyjskiego śpiewu cerkiewnego. Pozostawił liczne utwory przeznaczone na nabożeństwa całego roku liturgicznego (w tym 7 Pieśni Cherubinów). Swój talent kompozytorski najpełniej wyraził w koncertach wokalnych, których napisał ponad 50. Tekstów do nich szukał artysta w biblijnej Księdze Psalmów. Koncerty zbudowane są z krótkich, skontrastowanych odcinków solowych i chóralnych, a kończą się najczęściej fugą. W tej barokowej formie można jednak również odnaleźć rosyjską melodyjność i prawosławną pobożność. Kompozycje te nie są przeznaczone do użytku liturgicznego, lecz zyskały akceptację jako utwory sakralne. Za najpiękniejszy został uznany Koncert 32: "Daj mi poznać, Panie, kres mego życia".

  Na temat śmierci Bortniańskiego zachowała się piękna opowieść, co do której nie ma pewności, czy jest prawdziwa. 28 września 1825 roku, chorujący już od pewnego czasu na serce kompozytor stanął za pulpitem dyrygenckim i poprosił, aby chór zaśpiewał Koncert 32: "Skaży mi, Gospodi, konczinu moju i czisło dniej moich koje jest'...". W pewnym momencie mistrz usiadł, a chór śpiewał dalej: "Usłyszy, usłyszy molitwu moju, Gospodi, i molenie moje wnuszy, sloz moich nie priemołczi". Chór wciąż śpiewał, ale on już tego nie słyszał. Wydawało się, że tylko zasnął, lecz okazało się, że jego serce przestało bić.

  Tak prawdopodobnie umarł człowiek, którego późniejsze pokolenia nazwały "Rosyjskim Palestriną". Chociaż niektórzy odnosili się krytycznie do jego twórczości, zarzucając jej "nierosyjskość", emocjonalność, a najbardziej nadmierną słodycz, to jednak po latach uznano ją za klasykę muzyki cerkiewnej.

Do wyszukiwarki                                       Do biblioteki