Ośrodek mieszkalno-rehabilitacyjny w Kowalu

W maju , roku 1998 przebywałem w tym ośrodku. Turnus mój liczył około 25 chorych na SM. Pojechałem do ośrodka przepełniony obawami i ciekawością tego co zobaczę i co przeżyję. Ciągle zadawałem sobie pytanie "jak tam będzie ?" To co ujrzałem przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Oto ujrzałem wielki, bardzo nowoczesny kompleks budynków rozpostarty na sporej powierzchni. Już przy drzwiach wejściowych powitały mnie rehabilitantki, których nader czuła opieka nie opuszczała mnie do samego końca. Zostałem wstępnie zbadany i przydzielono mi pokój mieszkalny. Po ulokowaniu się w swoim pokoju, poszedłem na obiad. Stołówka mieści się w szerokim aneksie, w którym także znajduje się świetlica z kolorowym telewizorem. Cała część mieszkalna znajduje się na drugim piętrze, na które można wejść schodami lub wjechać szeroką, windą przystosowaną dla tych, którzy poruszają się na wózkach. Pokoje są jedno i dwuosobowe. Wyposażenie takiego pokoju to: łóżko, szafa, stół z krzesłami, stolik nocny, radio oraz duża wisząca półka z lampką nocną. Każdy pokój posiada własną łazienkę z natryskiem i ubikacją. Wszystko jest bardzo szerokie, ergonomiczne i funkcjonalne. Dzień rozpoczyna się od zbiorowej gimnastyki. Później następuje śniadanie, a zaraz po nim wszyscy udają się na zajęcia, na które jedziemy windą. Każdy ma dobrany przez lekarza osobny tok ćwiczeń. I tak są:
- zajęcia rehabilitacyjne indywidualne oraz grupowe
- hydroterapia
- terapia zajęciowa i plastyczna
- zajęcia rekreacyjne i relaksacyjne
- można też zadbać o swój stan duchowy oraz skonsultować się z lekarzem
Zajęcia te odbywają się w salach do tego przeznaczonych i są prowadzone pod czujnym okiem wyspecjalizowanej kadry. Ośrodek ten mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim chorym na SM.




"Rehabilitacja i pobyt w Kowalu"


Obudziłem się z głębokiego snu. Zbudziło mnie jaskrawe słońce, które zaglądało przez lekko uchylone okno w moim pokoju. Gdy powróciła mi świadomość tego gdzie obecnie się znajduję , włączyłem radio. Właśnie nadawane były wiadomości. Oj działo się w kraju i za granicą. Pościeliwszy łóżko, trzymając się ściany znalazłem się w łazience dopełniając toalety porannej. Czas na gimnastykę poranną. Zajęcia te odbywały się w oddalonym nieopodal aneksie. Jedni przychodzili o własnych siłach, inni przyjeżdźali na wózkach . Gdy zebrali się już wszyscy zaczęły się zajęcia. Po kilku skłonach, wymachach skończyliśmy i znalazłem się z powrotem w swoim pokoju. W skupieniu wysłuchałem nowego przeboju Madonny "Frozen" tak lansowanego w eterze. W powietrzu unosił się już zapach kawy, oznajmiający poranny posiłek. Wziąwszy obydwie kule chwiejnym krokiem pomaszerowałem na śniadanie. Stołówka znajdowała się niedaleko, bo jakieś 50m dalej. Przy moim stoliku siedziały cztery osoby. Była wśród nich pani Helenka, osiemdzisięcioletnia kobieta, jedyna w pełni sprawna osoba, mieszkająca na stałe w ośrodku, Halinka- moja "ziomalka" z Łodzi, i Felek - najweselszy człowiek naszego SM-owskiego towarzystwa. Śniadanie zjedliśmy w mistrzowskim tempie i z wielkim apetytem. Po nim nastąpiła krótka wymiana zdań, po czym rozeszliśmy się do swych zajęć. Musiałem troszkę posprzątać w swoim pokoju po wczorańszym przyjęciu. Zbliżały się zajęcia rehabilitacyjne , na które poszedłem o godzinie 900 Zajęcia te odbywały się na samym dole. Można tam było zejść po schodach lub zjechać windą. Ja zjechałem windą, bo zawsze to bezpieczniej i szybciej. Czekała już na mnie Magda - moja rehabilitanka. Była to młoda, wysoka i wysportowana dziewczyna. Miałem z nią dużo różnych ćwiczeń. Dzisiaj zajęcia rozpoczęły się bardzo ospale. W sali stała leżanka, obok której znajdował się jakiś elektroniczny sprzęt. Położyłem się, a Magda przysunęła do mnie okrągły pierścień, w którym jak się później okazało płynął prąd elektryczny, a cały pierścień wytwarzał pole magnetyczne. Magda ustawiła czas działania na 30 minut. Po tym czasie skończyło się moje bardzo przyjemne leżenie, a zaczęła się ciężka praca. Po przejściu na inną salę zacząłem "wymachiwać" w specjalnej klatce najpierw nogami z założonymi do nich ciężarkami, a później w ruch poszły moje ręce. To jednak nie było najgorsze. Na specjalnej poziomej ławeczce nastąpiło rozciąganie mięśni. To było bolesne i wyczerpujące ćwiczenie, o którym nikt nie wyrażał się pozytywnie. Na tym zakończyły się moje katusze. Wyszedłem z tej sali tortur i udałem się na korytarz. Usiadłem pod ogromną palmą. Chciałem odpocząć. Był tam mój kolega, z którym uciąłem sobie bardzo ciekawą rozmowę o samochodach i nie tylko. Tego dnia miałem jeszcze zajęcia z plastyki, które prowadziła bardzo miła i zawsze uśmiechnięta Ewa. Malowaliśmy, szyliśmy, lepiliśmy - jednym słowem wykonywaliśmy głównie prace manualne. Ja namalowałem na szkle bukiet kwiatów i muszę przyznać, że zrobiłem to w sposób jak najbardziej pozytywny. Mając wcześniejsze doświadczenia z klawiaturą komputerową chciałem popisać się swymi umiejętnościami pisząc na maszynie, lecz nie udało mi się z bardzo prozaicznego powodu - otóż maszyna do pisania zacinała się. Miałem jeszcze kilka wpadek, lecz mimo to i tak plastyka przejdzie do historii bardzo udanych i nader wesołych zajęć. Przed obiadem pojechałem jeszcze kąpać się w wannie z hydromasażem. Obiad nie należał do zbyt kalorycznych. Choć nie należę do ludzi bardzo wymagających - jadłem już lepsze. Nie był to kulinarny majstersztyk. Była to opinia większości. Po tym niezbyt udanym posiłku udałem się na krótki odpoczynek w swoim pokoju. Zacząłem czytać, a raczej przeglądać gazetę. Dochodziła do mnie zza ściany głośna muzyka rockowa. To mój młody sąsiad upajał się tymi dźwiękami. Marian przyjechał do ośrodka "maluchem" z oddalonej o 300 km małej miejscowości. Przyjechał on sam i nie było by w tym nic dziwnego, lecz Marian jeździł na wózku. Był on naprawdę bardzo odważny. Czekały mnie jeszcze dzisiaj zajęcia z muzyki, które prowadził Piotrek. Śpiewaliśmy przy jego akompaniamencie - niezbyt melodyjnie, ale za to głośno, słuchaliśmy różnych nagrań z płyt i kaset , można też było pograć sobie na różnych instrumentach. Czas minął wszystkim w bardzo mile spędzonej atmosferze. Po powrocie do mego pokoju skończyłem pisać list do znajomych, po czym udałem się na kolację. Tym razem nie było powodów do narzekań. Kolacja była dobra, a Felek jak zwykle tryskał dobrym humorem . Teraz dopiero zaczęło się nasze życie towarzyskie. Omówiliśmy oczywiście z humorem cały nasz bardzo ciekawy i pełen wrażeń dzień po czym rozeszliśmy się podzieleni na małe grupki do swych pokoików. W małej, kameralnej atmosferze przy kawie i ciastku graliśmy w karty oraz poruszaliśmy nie zawsze cenzuralne tematy. Czas płynął bardzo szybko. Zrobiła się godzina 2200 Musieliśmy zakończyć te nasze rozrywki kulturalne, bo jutro od samego rana czekał nas bardzo ciężki dzień. Pół godziny później dochodziło z sal ciche chrapanie.

/Grzegorz Trzewiczek/