Urodziłem się w Brodnicy w kwietniu 1955 roku. Jak więc widzisz mój znak zodiaku to baran, a w chwili obecnej mam już za sobą 43 lata życia. W szóstym roku mojego życia okazało się, że mam jakieś problemy z sercem. Od tego czasu wszyscy w rodzinie wiedzieli, że Stasiu ma wrodzoną wadę serca, ale co to jest, to tak naprawdę nikt nie wiedział. W ósmej klasie szkoły podstawowej trafiłem do szpitala dziecięcego w Bydgoszczy. Dopiero tam stwierdzono jednoznacznie : "blok zupełny serca" . Przeleżałem tam około 2 miesięcy. Zbliżał się koniec szkoły, więc mama wypisała mnie "na własne żadanie". Było to niezbędne z uwagi na egzaminy wstępne do liceum. W tym samym roku trafiłem do Akademii Medycznej w Warszawie do (wtedy jeszcze docenta), prof. Stopczyka. Stwierdzono jednoznacznie - stymulator. Wtedy stymulatory wyglądały jak paczka papierosów i pracowały przez góra trzy - cztery lata, a ja miałem 15 lat. Trzeba to było wziąć na "przeczekanie". Trwało to do czasu kiedy skończyłem 30 lat życia, a komora mojego serca stała się tak duża, że mogła pęknąć. W międzyczasie zdążyłem ożenić się, przeprowadzić do sąsiedniego miasteczka i dorobić się syna.
W 1985 roku, podczas tzw "badań zakładowych" dostałem skierowanie na konsultację do kardiologa. Skończyło to się natychmiastową hospitalizacją a w przeciągu miesiąca miałem wszczepiony stymulator pracy serca. Jak już pewnie sobie szybciutko obliczyliście, od pierwszej operacji minęło 13 lat. To bardzo długi okres, dlatego też (żeby nie było "za dobrze") właśnie 12 marca tego roku przeszedłem drugą operację i jestem właśnie po wymianie stymulatora na nowy. Taka wymiana jest konieczna, stumulator a właściwie jego baterie wytrzymują około 12 lat. W międzyczasie, czyli w roku 1990, załpałem się na zawał. Co dziwne o tym zawale dowiedziałem się dopiero w 1992 roku, kiedy to już byłem na II grupie z powodu niewydolnośći krążenia.
Renta. Hm.... fajna sprawa, ale do czasu. Po 18 miesiącach to już chce się wrócić wśród ludzi, no i te kochane pieniążki, coraz mniej i coraz trudniej je zarobić. W listopadzie 1992 roku znajoma zaproponowała mi pracę w tutejszym Urzędzie Gminy. W tym roku gmina Nowe Miasto, jako jedna z pierwszych w województwie toruńskim, przejmowała pod swoje "skrzydła" szkoły podstawowe w swoim rejonie. Spowodowało to utworzenie 2 nowych stanowisk pracy, oczywiście z funduszy PFRON. Na jednym z nich zostałem zatrudniony. Po obowiązkowych trzech latach, pozostałem na stanowisku, ale już tylko na 1/2 etatu.
W 1995 roku, moja żona wytoczyła mi sprawę rozwodową, która zakoczyła się po jej myśli i od maja tego roku jestem osobą samotną. Niestety polskie realia życia nie pozwalają mi na samodzielną egzystencję. Mieszkamy nadal razem z synem, co na dłuższą metę, jest naprawdę uciążliwe.