Czy
wiecie, że... czasami marzenia się spełniają, doświadczyłam
tego na własnej skórze. Ale wcale nie było łatwo, nie wystarczy
marzyć, czasem trzeba dać sobie szansę na to, aby pragnienia
się ziściły.
Krótko opowiem w czym rzecz....
Może jestem szalona, ale kilka lat temu zapragnęłam przystosować
swoje mieszkanie do własnych potrzeb. Jakby nie było jestem
"wózkowiczem", a zupełnie inaczej funkcjonuje się siedząc...(niektórzy
wiedzą o czym mówię).
Do tej pory kiepsko radziłam sobie we własnym mieszkaniu, wiadomo wszystkie górne partie były dla mnie niedostępne, zwłaszcza w kuchni czułam się nieporadnie - jak "słoń w składzie porcelany".
Sięgałam bezskutecznie do szafek, wisiały tak wysoko, że mogłam tylko pomarzyć o tym, aby się do nich dostać.
O gotowaniu, czy zmywaniu też nie było mowy - zlew i kuchenka
zbyt wysoko, poza tym zabudowane, co zdecydowanie uniemożliwia
podjechanie wózkiem inwalidzkim.
Funkcjonowanie w łazience nie przedstawiało się lepiej - przede
wszystkim wysoka wanna stanowiła niezłą przeszkodę.
Chciałam coś z tym zrobić i stać się bardziej
samodzielną. Pełna optymizmu postanowiłam zwrócić się o pomoc
do (myślę, że wielu osobom znana jest ta instytucja) PFRON.
Konkretnie chodziło mi o refundację kosztów adaptacji kuchni
i łazienki, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
dysponował środkami finansowymi na ten właśnie cel.
Złożyłam
grzecznie wymagane dokumenty i czekałam cierpliwie na rozpatrzenie
sprawy. Nieświadoma swej najbliższej przyszłości, nie miałam
"zielonego pojęcia", o tym, że sprawa ta będzie ciągnęła się
latami. Przeszkody, które musiałam pokonać to istna "droga
przez mękę", nie chcę nikogo zanudzać szczegółami, wspomnę
tylko, że ten koszmar trwał 5 lat. Były to lata nadziei
i zwątpienia, buntu przeciwko bezdusznym biurokratom (wiem,
że wiele osób niepełnosprawnych nadal boryka się z podobnymi
problemami). Często ogarniała mnie rozpacz, nie miałam siły
już walczyć, innym razem miałam nikłą nadzieję, że doczekam
się remontu, ale ... będę wtedy sędziwą zniedołężniałą staruszką.
Kończąc tę opowieść powiem tylko, że doczekałam
się szczęśliwego sfinalizowania sprawy. Mam przystosowaną
kuchnię i łazienkę!!!!!!!!!
Teraz żyje mi się o wiele łatwiej, mogę wreszcie "szaleć"
w kuchni. Wszędzie mogę podjechać wózkiem, ponieważ zamontowano
blaty kuchenne na odpowiedniej wysokości (kuchenka i zlewozmywaczek
też zamontowane są w blacie). Odkryłam swoje powołanie - lubię
zmywać naczynia, (... no wiem, za czas jakiś przejdzie pewnie
bezpowrotnie to upodobanie), może też nie jestem mistrzem
świata w gotowaniu, ale... wszystko przede mną.
Nawet nie macie pojęcia jak wiele dla mnie znaczy przystosowane
mieszkanie.
Ale tak naprawdę szumnie zwany remont, czy też, jak kto
woli - adaptacja mieszkania nie powinny kosztować aż tak wiele
"zachodu" i nakładów finansowych. Były to stosunkowo niewielkie
przeróbki, a "przeznaczono" na ten cel olbrzymie pieniądze,
trwało to ... sami wiecie ile czasu.
Gdyby odpowiednio zagospodarować pieniądze
przeznaczone na modyfikacje mieszkań dla osób niepełnosprawnych,
byłyby zapewne krótsze terminy oczekiwania na upragnione remonty,
a przede wszystkim więcej osób, takich jak ja, mogłoby skorzystać
z szansy usamodzielnienia się. Samodzielność daje mi i
mojej schorowanej mamie większe poczucie bezpieczeństwa, staram
się być bardziej aktywna we wszystkich dziedzinach życia.
Jestem bardziej niezależna i cieszę się z tego, ale dlaczego
tak długo musiałam czekać na swoją szansę....
Ile osób takich jak ja nigdy się na nią nie doczeka...???
|
|
Na dobry początek chciałam podzielić się
ze wszystkimi swoją radością. Ponad rok temu otrzymałam od
firmy, w której pracuję najpiękniejszy prezent! Firma ERIS
- zakład pracy chronionej zrefundowała mi zakup wózka elektrycznego.
Nie potrafię znaleźć słów, aby podziękować za ten dar.
Kiedyś nawet nie śmiałam marzyć o takim pojeździe. Do tej
pory poruszałam się, albo raczej wlokłam na zwykłym wózku
inwalidzkim (bardzo słabo jeżdżę na wózku "ręcznym", ponieważ
nam niedowład lewej ręki). Sami więc rozumiecie, czym jest
dla mnie samojeżdżący pojazd.. Pełnia szczęścia ... przyznaję,
gdyby nie jeden istotny szczegół.
Nie
mogę samodzielnie wydostać się z domu. Moją zmorą jest
bariera architektoniczna w postaci ośmiu schodów na klatce
schodowej (mieszkam na pierwszym piętrze, na dół zjeżdżam
windą, pozostaje jednak tych kilka schodów, które uniemożliwiają
mi wyjechanie wózkiem na zewnątrz). Dostaję "białej gorączki"
- mogę tylko patrzeć na mój piękny wózek, (coraz rzadziej
to robię, po co się denerwować). Marzyć o tym, że ktoś się
nade mną ulituje - pomoże mi wydostać się z domu (zaznaczam,
że mój pojazd waży 75 kg).
Nie chcę użalać się nad sobą, chcę żyć najlepiej jak potrafię
- podjęłam więc walkę ze schodami.....
Zwróciłam się z tym problemem
do Gminy Warszawa-Bemowo (mieszkam na Osiedlu "Górczewska").
Udało mi się przedstawić sprawę Burmistrzowi, dzięki czemu
po pewnym czasie podjęto decyzję. OBIECANO MI ZREFUNDOWAĆ
KOSZTY ZAKUPU I MONTAŻU WINDY ZEWNĘTRZNEJ - zjeżdżałabym do
ogródka sąsiadów. Inne rozwiązanie nie wchodzi w grę, podjazd
nie może być zastosowany, ponieważ byłby zbyt stromy, platforma
schodowa również odpada. Gmina postawiła jeden warunek
- sfinansuje koszty tej inwestycji na pół ze Spółdzielnią
Mieszkaniową. Cieszyłam się, że jestem "na dobrej drodze",
snułam nawet "podróżnicze" plany, ale szybko sprowadzono mnie
na ziemię.
Spółdzielnia Mieszkaniowa "Górczewska" długo nie dawała znaku
życia (chyba czekali, aż sprawa ucichnie, naiwni). Ja, ponieważ
od urodzenia jestem bardzo dociekliwa, dzwoniłam do prezesa
S.M. prawie codziennie, wreszcie raczyli się odezwać. Odpowiedź
była jednoznaczna - "brak funduszy na likwidację barier architektonicznych".
Zasugerowano mi, abym przeprowadziła się na parter, wyrażano
przy tym "święte oburzenie" - jak mogę prosić o sfinansowanie
tak kosztownej inwestycji. Odpowiedziałam w miarę grzecznie
i zgodnie z prawdą, że mam przystosowane mieszkanie do swoich
potrzeb i powyższa sugestia jest nieco "spóźniona" (kilka
lat wcześniej prosiłam Spółdzielnię Mieszkaniową o pomoc w
zamianie mieszkania, powiedziano mi, że to mój problem...).
Szczerze mówiąc do tej pory podziwiam siebie, że mnie wtedy
szlag nie trafił na miejscu. Przeprowadzka w tej sytuacji
byłaby jednoznaczna z rezygnacją z czegoś, o co przez wiele
lat walczyłam - niezależności i samodzielności we własnym
mieszkaniu. Przyznaję, OK., koszty zakupu i montażu windy
zewnętrznej są niemałe. Jednakże koszty miały być podzielone
pomiędzy Spółdzielnią a Gminą.
Zadawałam sobie wciąż pytanie - czy rzeczywiście zabrakło
pieniędzy, czy też dobrych chęci ze strony Spółdzielni Mieszkaniowej?
Dziś
już znam odpowiedź ...
Potwierdzają ją następujące fakty - zakład pracy, w którym
jestem zatrudniona zaproponował mi pomoc finansową. Musiałabym
jednak otrzymać ze Spółdzielni decyzję na piśmie zawierającą
deklarację - ile pieniędzy Zarząd Spółdzielni przeznacza na
powyższy cel i wstępny kosztorys zakupu i montażu windy (aby
wiadomo było ile pieniędzy jeszcze brakuje). Pełna entuzjazmu
przekazałam radosną wiadomość panu Prezesowi S.M. "Górczewska"...
no i cóż, do dnia dzisiejszego nie otrzymałam konkretnej odpowiedzi....
Zamknięto rok budżetowy - fundusze deklarowane
przez Urząd Gminy - przepadły, również propozycja dofinansowania
ze strony mojego zakładu pracy jest nieaktualna. Niebawem
minie rok od kiedy rozpoczęłam "walkę ze schodami", nie wiem
co jeszcze mogę zrobić w tej sprawie - jestem bezradna.
Gmina uważa, że zrobili swoje... spółdzielnia
mieszkaniowa milczy, a Szanowny Pan Prezes S.M. nie chce ze
mną rozmawiać. No cóż, wciąż nie mogę wydostać się z domu,
patrzę tęsknym okiem na wózek elektryczy i mam ochotę krzyczeć
z bezsilności, ale czy ktoś mnie usłyszy...?
|
|
|