List Pierwszy do Osób ze Stwardnieniem Rozsianym


Joanna Woyciechowska MD, PhD
Blue Ridge Clinical Associates
Raleigh, North Carolina, USA

Ten list ma rozpocząć serię wymiany zdań między osobami chorującymi na SM w Polsce, a neurologiem, który ponad trzydzieści lat ma do czynienia z tą chorobą jako lekarz.

To było wiosną prawie trzydzieści lat temu, kiedy p. redaktor Zofia Dudzińska przyszła do mego gabinetu przy ul. Oczki 6 w Warszawie. Zofia miała w ręku pęk złocistych żonkili. Wręczyła mi kwiaty i bardzo zdecydowanym głosem oznajmiła: "- Tak dłużej być nie może. Musimy zrobić coś więcej, niż mieć wizyty u neurologa raz na trzy miesiące".

Taki był początek koła Stwardnienia Rozsianego przy Polskim Towarzystwie Walki z Kalectwem w Warszawie, a później w 1990 roku Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego. W międzyczasie działały już inne grupy w różnych miejscowościach Polski. Niektóre pozostają niezależne. inne przynależą do ogólnokrajowego ruchu walczącego ze stwardnieniem rozsianym.

Jak walczyć z tą chorobą? Próbowałam najpierw dowiedzieć się w kraju. Zrobiłam dwie specjalizacje z neurologii w Warszawskiej Klinice Neurologicznej. Potem doktorat z neurowirusologii w Państwowym Instytucie Higieny, a praca pod patronatem Instytutu Psychoneurologicznego tylko powiększyła moją desperacką ciekawość. Od 1975 roku w Stanach Zjednoczonych próbowałam ze wszystkich możliwych źródeł wyrwać tajemnice stwardnienia rozsianego. Kolejno - Zakład Mikrobiologii w Hershey (Pensylwania), Narodowy Instytut Zdrowia, ponowna rezydentura w George Town University w Waszyngtonie doprowadziły mnie do Duluth w stanie Minnesota. Zorganizowałam tam i przez dziesięć lat prowadziłam Wszechstronny Program dla Osób ze Stwardnieniem Rozsianym.
W skład zespołu leczącego wchodzili: neurolog, pielęgniarka, rehabilitant, psycholog, pracownik socjalny, a później też kapłan. Wszyscy łamaliśmy głowy: jak pomóc naszym chorym. Moje doświadczenie rosło, ale ciągle choroba była górą. Przyszły czasy interferonu. Myśleliśmy, że uda nam się przynajmniej częściowo poskromić bestię. Niestety, tylko część chorych mogła otrzymać to leczenie. I tylko część tej grupy zareagowała nań pozytywnie. Ciągle miałam do czynienia z pacjentami, którzy albo nie mieli funduszy na kosztowne leczenie, albo występowały u nich objawy uboczne, wymagające przerwania kuracji.

W międzyczasie różni moi chorzy przychodzili z niecierpliwymi zadaniami, bym robiła dla nich coś więcej i coś innego, niż to oferuje oficjalna amerykańska medycyna. Zawsze słuchałam chorych, ale tym razem byłam szalenie zaintrygowana. Zadania te dotyczyły dziedziny fascynującej mnie od dawna. Jest nią Psychoneuroimmunologia. W obu językach to bardzo długie słowo oznacza również bardzo prostą regułę naszego życia. Wszystko jest od wszystkiego zależne w tym świecie - dotyczy to również naszego organizmu. Ogromny zasób solidnej wiedzy o obronie organizmu przed różnego rodzaju napastnikami urósł w tomy naukowej literatury. W wielu różnych miejscach świata oferowane są rozliczne kursy. Zaczęłam skwapliwie czytać i uczyć się na kursach typu Mind - Body, czyli Umysł - Ciało praw, reguł i metod leczenia. Były one zdecydowanie dalekie od typowego amerykańskiego sposobu traktowania chorego przez lekarza. Nie były one natomiast tak różne od tego, co wiedziałam z Polski. Polak - czy zechce w to uwierzyć, czy nie - ma znacznie większą wiedzę o medycynie naturalnej niż Amerykanin. W większości wiedza ta nie jest zatruta technologią Zachodu. Zainteresowanie medycyną alternatywną jest ogromne, a jednocześnie ludzie podchodzą do niej rozsądniej. Polacy wiedzą, co to jest "złoty środek", potrafią go szukać i znajdować. Myślę, że osoba chora na SM w Polsce ma znacznie większe szanse na opanowanie choroby, niż mieszkańcy Zachodu. Jak szukać klucza do rozwiązania zagadki stwardnienia rozsianego, jak odnaleźć siebie w tym stwardniałym rozsianiu własnego życia - o tym będziemy dyskutować w następnych wymianach korespondencji, do której serdecznie zachęcam wszystkich zainteresowanych.

Joanna Woyciechowska