|
Joanna
Woyciechowska M.D., Ph. D., Neurology.
Styczeń 2000
Gwoździe w mózgu
Rozmowy internetowe z mymi
nowymi przyjaciółmi nasunęły mi nową koncepcję
widzenia ich samych i ich zmagań ze stwardnieniem
rozsianym (SM).
Diagnoza najczęściej jest przedstawiona : "Ma
pan/i chorobę chroniczną układu nerwowego, medycyna
nie zna jej przyczyny, ani metody wyleczenia. Przebieg
choroby jest nie do przewidzenia, ale wiadomo, ze
większość osób z tą diagnozą kończy w wózku
inwalidzkim. Proszę być na tę ewentualność
przygotowanym/ą wcześniej lub później", działa
jak gwoźdź wbity w mózg.
W dzisiejszych czasach rozmowa z lekarzem może być
inna: "Zachód posiada leki na tę chorobę, ale one
nie są zaakceptowane przez nasze Ministerstwo Zdrowia z
powodu wysokich kosztów. Jeżeli pan/i ma krewnych lub
znajomych, którzy pokryją koszty leczenia, to ma pan/i
szanse". Pacjent dowiaduje się, że Medycyna
Zachodu na podstawie MRI udowodniła to i leczenie pomaga
ok. 30% chorych, zmniejszając o ok. 30% szkody, jakie
choroba wywołuje. Jeśli nie ma tego leczenia, to jak
powyżej.
Każda z tych dwóch wersji informacji i reakcji na nie
jest ładunkiem stresowym tak ogromnym, ze cześć tych
osób od razu załamuje się. Pierwsza nieświadomie
skazuje się na przegraną. Druga - w układzie kiedy nie
ma ani krewnych, ani znajomych - jest też w sytuacji bez
wyjścia. Te obie grupy osób są od razu w pułapce,
stan jak po zaklęciu typu voodoo lub Zombie.
Najpierw szok. Potem rodzi się pytanie: "Nie ma
metody? Jest przecież tyle metod na tyle innych
chorób". Jedni mówią do siebie: "Poczekam,
aż nauka wymyśli bardziej skuteczne lekarstwo na SM i
lek zatwierdzony przez MZ wybawi mnie z choroby.
Tymczasem będę przechodził do porządku dziennego.
Szkoda czasu, energii i pieniędzy na szukanie samemu
teraz".
Tymczasem jednak choroba postępuje, a lekarz
powiedział, że kończy się inwalidztwem. Ta informacja
głęboko zakodowana w mózgu tkwi tam nie bez
rezultatów.
Cześć osób jednak nadal walczy.
Jedni uderzają w poszukiwania pokrycia finansowego i
zdobywają fundusze zapewniające nowoczesne leczenie,
chociaż nie zatwierdzone przez MZ, interferony, lub
copaxone. Rozpoczynają leczenie, które zgodnie z
informacją producenta, powinno być podane jak
najwcześniej, za 10 tysiecy $ rocznie i nigdy nie
przerwane. Te osoby stosują wstrzyknięcia codziennie,
co drugi dzień, lub raz w tygodniu, zgodnie z
najnowszymi zaleceniami medycznymi, bez względu na
objawy uboczne, bez względu na efekty lecznicze
wiedząc, że przerwanie leczenia doprowadzi do
pogorszenia już i tak złego stanu. Walczą z chorobą
według najnowszych wskazań popartych wspomnianymi
badaniami MRI pokazującymi, ze w 30% zmniejsza się
ilość zmian demielinizacyjnych w mózgu, a w miarę
upływu czasu leczenia ten procent popraw nawet wzrasta.
Leczący się zakłada, że będzie w tych 30% i słuszne
jest takie założenie.
Zależnie od tego, kto przeprowadzał badania,
dowiadujemy się zmiennie, który z dostępnych leków
modulujących układ immunologiczny jest najlepszy.
Czasem jest to Avonex, a czasem Betaseron, a czasem
Betaseron i Copaxone. Według niektórych najlepszy jest
Rebif. Ceny każdego z nich są niezmiennie podobne od
lat - 10 tysięcy $ za rok leczenia..
Bardziej energiczne osoby, bez powyższej sumy, nie
godzą się z prognozą neurologa. Walczą. Jak walczyć
to z czymś. Polacy zawsze walczyli z wrogiem, tym razem
wrogiem jest choroba. Skoro nie ma na nowoczesne leki,
rozpoczyna się walka przeciwko chorobie innymi
środkami.
Kwitnąca w świecie, a jeszcze bardziej w Polsce
alternatywa tylko na to czeka. "Tonący łapie się
brzytwy", tak też łapią się wszystkiego Osoby z
SM. Bez dokładnych sprawdzeń kto, co i jak oferuje,
delikwent próbuje jak leci. "Zioła, pan Kacmajor
koło Morąga, gospodyni proboszcza, seanse
Kaszpirowskiego, Harris, Wiktor (homeopata),
bioenergoterapeuci, nawiedzeni mniej lub bardziej znani,
kręgarze, masażyści, specjaliści od akupresury i
innych czarów, rosyjscy lekarze - nie lekarze,
specjaliści od urządzeń magnetycznych i wiele, wiele
innych. Skutek tych działań sil nadprzyrodzonych
zerowy". Efekt musi być zerowy, bo cel i
założenia były nielogiczne i nierealne. Jak można
chroniczną, nieuleczalną chorobę neurologiczną,
która już zostawiła swoje ślady, usunąć przy pomocy
takich, czy innych zabiegów, utrzymując mocno
zakodowaną w głowie informację, podaną nam przez
medyczny autorytet? Czasami też ten autorytet mówi
"Nie szukaj, bo nie znajdziesz, lepiej zjedz
dobrze".
Dla niektórych
dotąd jedyną szczęśliwą drogą dla opanowania
sytuacji jest właśnie dobrze zjeść, alkohol, kawa,
papierosy i ewentualnie chronicznie brane sterydy w
postaci encortonu. To dotyczy wielu osób z SM i to na
całym świecie. Typowa ucieczka od ciężaru
odpowiedzialności.
Zapomnieliśmy o gwoździach! Przed tymi ostatnimi
metodami były jeszcze autentyczne gwoździe wbijane w
ciało pacjenta pod płaszczykiem korygowania przepływu
energii. Nie raz i nie u jednego. Zagwoździć SM czy
pacjenta, jego ciało, mózg, umysł, duszę, czy
wszystko razem?
Gwoździe wbijane w śmiertelnika nie wybiją niczego,
ani choroby, ani tego co utkwiło głęboko w jego
świadomości - tego, że walczy z wrogiem nie do
zwalczenia. Efekt musi być zerowy. Człowiek intelektu
po takich doświadczeniach czuje się nie tylko
upokorzony, ale ośmieszony i często nie umie sobie
poradzić z tym dodatkowym ładunkiem emocji.
Gwoździowanie zostawia tylko rany przypominające mu,
że dał się oszukać i że ma teraz walczyć byle czym,
byle jak i nie tylko przeciw chorobie, ale przeciw
oszustom, przeciw wszystkim dokoła, gwoździem przeciw
cudom.
I nie wie nawet, co to jest "cud".
Zabrakło koncepcji widzenia choroby z zupełnie innego
punktu widzenia. Choroba nie jako wróg do zabijania, ale
choroba widziana jako nauczyciel? Choroba może nauczyć
nas walczyć o nasze własne zdrowie? Jak o nie walczyć?
Jaka bronią i skierowaną przeciw czemu?
Wiec walka nie przeciw, ale walka o coś? To przekręca
cale myślenie i punkt widzenia o 180 stopni. To wymaga
trzęsienia samym sobą i swoimi poglądami, nawykami,
stylem życia. A zmienić tryb życia jest trudniej, niż
zmienić rząd państwa. Na samą myśl o takich zmianach
człowiek już odczuwa ból za mostkiem. A tymczasem
choroba przystopowała nas i każe zastanowić się.
Choroba sugeruje zmiany. Jak zmieniać siebie? Jak i co
zmienić w sobie?
"Mój punkt widzenia komuś się nie podoba? Mój
punkt widzenia jest wypracowany przez lata życia,
poparty mym dorosłym intelektem i nauką i studiami i
wara od niego". Mówimy w naszym wewnętrznym
dialogu, czasem mówimy to do innych, żeby podeprzeć
się podobną opinią przyjaciela i poczuć się
bezpiecznie. Do sukcesu potrzebne jest poczucie
bezpieczeństwa. Do sukcesu potrzebne jest widzenie tego
sukcesu i osiąganie go własnymi siłami. Skutek
dotychczasowych działań był zerowy, bo zabrakło nas
samych w akcji i nas samych w naszym własnym procesie
zdrowienia. Bardzo niewiele osób z SM otrząsa się z
szoku diagnozy i prostą drogą kieruje się od razu do
zdrowia. W SM jest ich tylko około 10, czasem 20%.
Niektórzy potrafią otrząsnąć się po smutnych
doświadczeniach poprzednich poszukiwań i są w stanie
zobaczyć nowy dzień i innych siebie w tym dniu. Nie
czekają na uzdrowicieli ani na cudowne leki przeciw SM.
Aktywnie są wciągnięci w swoje własne życie,
aktywnie używają swego umysłu i swego serca. Ci ludzie
wewnętrznie otrząsają się z agresji do siebie samych
i do innych. Czasem jak Sempoliński radził potrafią
uśmiać się z samych siebie, chociaż sytuacja wcale
nie śmieszna. Zaczynają nie tylko patrzeć, ale
widzieć otwierający się przed nimi sens choroby,
proces zdrowienia i siebie zdrowych. Odkrywają siły,
które pomagają im osiągnąć ten cel. Widzą ten cel
inaczej, do osiągnięcia. Wierzą, ze mogą go
osiągnąć. Wierzą, ze nie są sami w tym procesie. Są
w stanie znaleźć sens życia i poczuć się
bezpiecznymi w nowym, a pasjonującym układzie.
Zaczynają widzieć i rozpoznawać wartość samych
siebie i swoich własnych możliwości, są dociekliwi w
tym co mogą sami dla siebie zrobić i odkrywają własny
C U D.
Dbają o sprawy Ciała, Umysłu i Ducha. Ci dociekliwi
ludzie ciągle uczą się i ciągle szukając mogą
zrozumieć, że ich własny organizm produkuje sterydy i
interferony i że oni sami mogą sobie pomóc więcej
niż inni. Instynktownie znajdują środki, pomagające
im w tym procesie. Przekonują się do wartości ruchu,
codziennych ćwiczeń, prawidłowego odżywiania się i
nawadniania, oczyszczania ciała i myśli, uczuć i
ducha. Znajdą odpowiednią lekturę i kiedy trzeba
pasujące im metody lecznicze, leki objawowe jak
również Solumedrol, IgG i inne. Znajdą czas i energię
na rehabilitację (wybierając rodzaje pasujące dla ich
potrzeb) i znajdują w niej pomoc, jak też pomoc w
ćwiczeniu oddechu, w masażu, w muzyce i śmiechu, w
antyoxydantach, ziołach a przede wszystkim wizualizacji.
Szukają kontaktów z ludźmi i znajdują radość w
nich. Znajdują czas i energię na pomoc innym.
Najważniejsze jest to, że w spokoju ducha znajdują
obraz samych siebie i wierzą w moc zdrowienia poprzez
powiązane siły ich umysłu i ich serca, teraz już
inaczej uwarunkowanych i inaczej pracujących. Walczą
nie przeciwko czemuś, ale o coś.
Te osoby instynktownie prowadzone przez nieznane nam
siły, szukały, znalazły, zaakceptowały i stosują
metody bardzo podobne do metod rehabilitacji
wielowymiarowej.
Na międzynarodowym zjeździe Stowarzyszeń SM w Bazylei
przedstawiane były przykłady takich osób. Jest ich na
świecie o wiele więcej i nic nie stoi na przeszkodzie,
żeby każdy zainteresowany zgłębił tajemnice ich
sukcesu. Może okazać się, że ich przykład pociągnie
za sobą tych innych, którzy gotowi byliby zmienić
punkt widzenia. Warunek i pierwszy stopień do
osiągnięcia celu.
A czy będą podwójne ślepe próby sprawdzające
skuteczność takiego postępowania? Wątpię. Kto
pokryje koszty badań? Jak tu zresztą przeprowadzić
podwójnie ślepa próbę. Działasz świadomie wiedząc,
że placebo też działa. Czy Ci, których życie zmieni
się, będą chcieli powtarzać MRI? Nie wiem. A czy
Ministerstwo Zdrowia zatwierdzi ?
Wątpię. MZ nie chciało pokryć nawet kosztów
funkcjonowania Dąbka. Czy znowu pomoże Wam Ministerstwo
Pracy i Polityki Społecznej, jak z Dąbkiem?
Spróbujcie, ale już bez gwoździ.
Joanna Woyciechowska
|
|