Sylwetki pacjentów:
Marlis - od inwalidzkiego wózka do śnieżnych "rakiet"

Marlis zmaga się ze stwardnieniem rozsianym od wielu lat. W ciągu tych lat liczne rzuty SM nie pozostawiły niemal żadnych śladów, za wyjątkiem trwałego osłabienia wzroku w lewym oku w następstwie zapalenia nerwu wzrokowego. Ostatni rzut był inny. W bardzo krótkim czasie Marlis została dotknięta paraliżem całego ciała, a ponadto od piersi w dół straciła czucie. Nie była w stanie poruszyć nogą, nie mogła przewrócić się z boku na bok ani nawet poruszyć palcami stóp. Utraciła kontrolę nad funkcjami pęcherza i jelit i założono jej cewnik. Dwa dni po wystąpieniu objawów trafiła do szpitala i otrzymała intensywne leczenie dużymi dawkami podawanych dożylnie sterydów i immunoglobulin. Nie przyniosło to żadnej poprawy. Przeniesiono ją na Oddział Rehabilitacji, gdzie wszechstronnie przygotowywano ją do dalszego życia jako osoby całkowicie sparaliżowanej. Była w stanie długotrwałego szoku.
Ja, jako jej lekarz neurolog, także byłam w szoku i ciążyło mi brzemię porażki.

Marlis modliła się. Ja również. Niedługo potem spotkałam uzdrowicielkę, Indiankę imieniem Anna, opowiedziałam jej historię Marlis i podzieliłam się frustracją, jakiej doznałam jako lekarz. Anna natychmiast sięgnęła po purpurowy kryształ, który nosiła na szyi na srebrnym łańcuszku. Wręczyła mi ten przedmiot. Potem powiedziała, że powinnam trzymać kryształ w ręku, zaś Marlis musi trzymać wtedy prawą rękę dłonią w dół na mostku, a lewą na brzuchu. Następnie powinnam pokazać jej pewien sposób oddychania. Musi spróbować wyobrazić sobie że prowadzi swój oddech od czubka głowy aż do palców stóp, wdychając energię zdrowia i wydychając wszystko co dla niej niezdrowe. Chciałam nauczyć ją by łączyła każdy oddech z obrazem uzdrawiającej energii płynącej przez ciało. Marlis miała w wyobraźni zobaczyć jak jej ciało odzyskuje zdolność czucia, jak znów może się poruszać, a potem chodzić. Wiedziałam, jak silną motywację daje Marlis nadzieja, że będzie mogła znów spacerować w butach-śniegowcach i to także można było uwzględnić w wizualizacji.

Tego rodzaju potencjalna forma terapii była dla mnie czymś nowym i nieznanym. Mimo iż moje medyczne wykształcenie zdobyte w Europie w pewnym zakresie uwzględniało i doceniało leczenie ziołami i lekami pochodzenia naturalnego, to w toku dalszego kształcenia stałam się lekarzem wyspecjalizowanym w medycynie konwencjonalnej uzyskując amerykańską licencję konsultanta-neurologa. Nie wiedziałam nic o innych metodach leczenia, których nie obejmowały te studia.

Weszłam do szpitala ukrywając kryształ pod sukienką. Zaleciłam pacjentce aby oprócz innych ziół brała też miłorząb japoński - gingko biloba. Przyjęła to życzliwie, a nawet - jak się okazało - miała książkę na temat ziół leczniczych. Potem, gdy wyjaśniałam co wiem o ziołach, na chwilę wyjęłam kryształ by pokazać go Marlis. Z chęcią przyjmowała wszystko co jej proponowałam. Jej mąż Don, także wykazywał zainteresowanie naszymi eksperymentami z kryształem. Oboje byli przerażeni niszczycielską siłą choroby, a jednak wciąż trwali na drodze duchowej, zachowali silną wiarę w Boga i w siebie nawzajem.

Marlis została wypisana ze szpitala. Odesłano ją do domu wyposażając w wiele pomocy, które miały ułatwiać jej życie osoby całkowicie sparaliżowanej. Jej mąż Don włożył wiele wysiłku i inwencji w przystosowanie domu do potrzeb osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim. Marlis we własnym zakresie kontynuowała wykonywanie ćwiczeń gimnastycznych oraz ćwiczeń z zakresu terapii psychosomatycznej. Ponadto przez 18 miesięcy kontynuowała rehabilitację ruchową u swej doskonałej, godnej zaufania terapeutki. Oboje z mężem nadal modlili się, ufali, snuli marzenia. Z czasem Marlis stopniowo powracała do stanu sprzed choroby, cofały się symptomy tego, co miało być kalectwem trwającym do końca życia. Najpierw Marlis zastąpiła wózek balkonikiem, potem balkonik dwoma kulami, potem dwie kule jedną. W piwnicy domu Marlis i Dona jest teraz kącik zagracony sprzętem niegdyś dla Marlis niezbędnym, te rzeczy już nie są jej więcej potrzebne.

Na następne Święta Marlis dostała parę "rakiet" do chodzenia po śniegu. W Palmową Niedzielę mogła założyć je na krótki spacer. Odtąd czasami spaceruje zimą w "rakietach".

W spisanym przez siebie wspomnieniu (opublikowanym w numerze 3 czasopisma "POSITIVITY" z jesieni 1997 roku) Marlis stwierdza: "Uświadomiłam sobie, że w ten właśnie sposób Bóg przyciągnął moją uwagę, dał mi czas na słuchanie i udzielił odpowiedzi na moje pytania... Pieśń o Bożej Łasce "Amazing Grace" nabrała dla mnie całkiem nowego znaczenia - "byłem ślepy, teraz widzę" ... Zdałam sobie sprawę, że Bóg chce bym uczyniła coś z moim doświadczeniem i z tym czego się nauczyłam. Być może zdołam zainspirować kogoś by bez względu na sytuację był w stanie dać z siebie wszystko..."

Marlis jest pewna, że jej doświadczenia miały jakiś cel. Obecnie przewodniczy lokalnej grupie wsparcia dla chorych na stwardnienie rozsiane. Wygłasza prelekcje na spotkaniach poświęconych "Boskim, cudownym uzdrowieniom" i pewna jest, że jeden z tych cudów stał się też jej udziałem.

Marlis i Don wsparli finansowo Fundację Międzywyznaniowego Centrum Duchowości w Duluth, Minesota. Nadal są wyjątkowo zgodnym, kochającym się małżeństwem obejmując swą troską również rodziców, dziadków i przyjaciół. Obecnie Marlis pracuje w niepełnym wymiarze godzin w Latarni Morskiej - muzeum nad brzegami Lake Superior w stanie Minesota.