Roman J. Farański |
Praca
wyróżniona III nagrodą w Konkursie "Żyję z SM i ..", Warszawa, marzec 2000 r. |
LIFE (MS) STORY
1968 - 1969. O roku ów, 1968 ostatnia V-ta
klasa Technikum, matura. Koniec nauki. Na żadne studia nie dam
się namówić. Życie jest zbyt piękne. A dziewczyny - waw !
Ostatnie wakacje - autostop. We wrześniu do pracy. Własne pieniądze,
służbowe mieszkanie. Zostaję technologiem, po 5-ciu miesiącach
stażu awansuję na p.o. kierownika małej gazowni.
Coś nie tak z moją nogą. Zaczynam utykać. Po tygodniu mi
przechodzi. Znów ten sam problem z końcem 68-mego. Trwa dłużej,
ale też przechodzi. Lipiec 69, zmieniam pracę - idę do Wizowa,
jako robotnik ale pobory dwa razy wyższe. Z nogą źle, utykam
na stałe. Lekarz nic mądrego mi nie może powiedzieć.
Jesień 1969, pobór, komisja lekarska, dostaję kategorię A,
......., ale ja utykam na nogę. Nie martwcie się ...... w
wojsku was wyleczą !
1969 - 1970. Przydzielony do I kompanii r.s.,
elew szkoły podoficerskiej. Oj, zbieram ja zbieram. Za
symulowanie dodatkowy kafarek w marszach na poligon, dodatkowe
rejony, 7 dni aresztu i rozmowa z d-cą plutonu, na miesiąc
przed "awansem na kaprala". Głupi to ty nie jesteś,
wyniki nauki dobre, dobrze strzelasz, tylko czemu symulujesz z tą
nogą. W ten sposób nigdy nie będziesz podoficerem. Obywatelu
poruczniku - ale tak naprawdę, to dla mnie żadne szczęście być
podoficerem. Zostaję odesłany do pułku, jako nie nadający się
do nauki, symulant, zakała. Rozmowa z Szefem mojej nowej
kompanii. Jutro pójdziesz do lekarza. To dobry specjalista. Jeśli
stwierdzi, żeś symulant - to Cię rodzona matka nie pozna !
Lekarz po krótkim badaniu - pyta, jakżeś ty chłopie te pół
roku w wojsku zniósł, odsyła mnie natychmiast do szpitala. IV
Wojskowy Szpital Okręgowy O/Neurologii, leżę 3 miesiące.
Rozpoznanie "stwardnienie rozsiane", żeby wykluczyć
ewentualne rozpoznanie "guz rdzenia", zostaję odesłany
do Kliniki Neurologicznej 1CSK WAM do Łodzi. Przechodzę
wszelkie możliwe badania. Leżę 7 miesięcy. Diagnoza
"sclerosis multiplex", schorzenie nie pozostaje w związku
ze służbą wojskową (po co się przyznawałem, że objawy
choroby zaczęły się jeszcze przed wojskiem).
Jesień 1970. Zostaję, ze względu na stan
zdrowia wypisany do cywila. Chcę iść do pracy. Lekarz w
przychodni mówi mi, że to bez sensu. Mój przypadek jest bardzo
ciężki. To kwestia kilku lat. Powinienem iść na rentę,
prowadzić oszczędzający tryb życia.
Nie ! Wszystko się we mnie buntuje. Wymuszam podpis na zaświadczeniu
o zdolności do pracy. Droga do Zakładu, aleja z drzewami. Długi
samotny spacer. Łzy w oczach. Nie dam się. Wiem już o tej
chorobie (prawie) wszystko. Pójdę na studia. Będę lepszy od
tych, co nie są w stanie mi pomóc. Sam sobie pomogę. I musi mi
się udać. Głęboko w to wierzę ....... !
1971 - 1976. Zaczynam studia na Uniwersytecie
Wrocławskim. Wybrałem kierunek Chemia. Chcę się specjalizować
w biochemii. Ta dziedzina wiedzy - to tajemnica mojej choroby
(SM),
zbieram wszystkie możliwie dostępne materiały. Rok 1973 - czuję
się coraz gorzej. Mam duże trudności z chodzeniem, zaburzenia
równowagi, coraz częściej mam mgłę na oczach. Wakacje, to 3
m-ce w Klinice Neurologicznej AM we Wrocławiu. Biorę ACTH,
jakieś leki wzmacniające. Zostaję wypisany w stanie dobrym.
Nie mam już czasu. Muszę się śpieszyć. Interesuje mnie zwłaszcza
rozwój anatomiczny matki pszczelej. Procesy replikacji jej układu
nerwowego. W laboratorium poddaję działaniu kwasem fosforowym
"pszczele mleczko". Preparat fosforanowy podaję sobie.
W ciągu miesiąca znika "Babiński", tak samo
"Rossolimo" Mam po tych ponad 6-ciu latach (rok. 1974)
zaniki mięśniowe na nodze prawej, ale czuję się znacznie
lepiej. "Kurację" powtarzam po 6-ciu miesiącach. Coś
się ze mną dzieje. To dobrze. Muszę to wszystko wyjaśnić.
Promotor, prof. S., wyraża zgodę na temat pracy magisterskiej
"Czynniki aktywne w leczeniu chorób
demienilizacyjnych". Zbieram materiały. Po 4 miesiącach
dostaję "kontrę". Cytuję: "Temat jest zbyt poważny
na pracę magisterską. Pan przyjął, że choroby
demienilizacyjne są wywołane zakażeniem wirusowym. Co to są
wirusy cukrowe. Tego wszystkiego trzeba dowieść. Nasze
laboratoria są zbyt słabo wyposażone dla takiej pracy.
Proponuję temat zastępczy, albo rezygnuję z opieki
naukowej", koniec cytatu.
Cóż, zostało jeszcze pół roku do terminowego ukończenia
studiów. Zająłem się kompleksami metali z globiną,
sulfotalocyjaniną, migracją energi w modelach hemoglobiny.
Koniec studiów. Bronię się na miesiąc przed terminem oddania
prac, Po obronie z wynikiem bardzo dobrym na przełomie
maja/czerwca 1976, przed zakończeniem 10-tego semestru - dostaję
swój pierwszy dyplom magistra chemii.
1976 - 1979. Darek skończył medycynę,
zdecydował się robić specjalizację z neurologii Opowiadam mu
o swoich "eksperymentach" pierwszego tematu pracy
magisterskiej. Daje się wciągnąć. Idziemy razem do szefa
kliniki neurologicznej z propozycją, aby podawać w terapii mój
preparat tam, gdzie na klinice są już przypadki ciężkie, do
zejścia. Chcemy dokonywać pomiarów potencjałów ewokonowych
(nerwy wzrokowe), aby móc ustalić ewentualne zależności wpływu
dawkowania preparatu na odtwarzanie się (replikacja) nerwu
wzrokowego. Profesor przez chwilę się zastanawia. Po dwóch
dniach kategorycznie odmawia, uzasadniając to tym - że tego
typu eksperymenty naraziłyby jego reputacje i mógłby być pomówionym
o szarlatanerię.
Moja nowa praca wciąga mnie coraz bardziej. Nie daję się
jednak. Piszę do POLFY z propozycją rozpoczęcia testów i badań,
tak samo do Instytutu Chorób Układu Nerwowego Akademii
Medycznej w Poznaniu, do Instytutu Psychoneurologii w Warszawie.
Wszędzie dostaję odmowne odpowiedzi rozpoczęcia współpracy i
radę - zostaw Pan to specjalistom.
1981/1982. Jestem doktorantem Politechniki Gdańskiej.
Dostaję wstępną kwalifikację na roczny staż naukowy,
stypendium UNESCO do Tokijskiego Instytutu Technologicznego, do
Japonii. Muszę wypełnić kupę formularzy, tzw. Aplication
Form, w tym formularze dotyczące mojego stanu zdrowia. Lekarz
przeglądając moje "dossier", jako
"etatowego" pacjenta klinik neurologicznych - jest
zaskoczona. Pan od prawie 15 lat ma SM, Pan nie powinien tak wyglądać
! Ja nie mogę podpisać zgody na Pański wyjazd za granicę.
Szlag mnie trafia.
Pani doktor - właśnie dopiero co wybuchł stan wojenny. Pani
zawoła Zoomowca, niech łobuza zapałuje. Jak stojący przed
Panią łobuz śmie w stanie wojennym praw medycyny nie
przestrzegać i Panią nachodzić !
Przechodzę dodatkowe, pełne badania a Klinice Neurologicznej
Akademii Medycznej w Gdańsku.
Wynik. Pan przebieg choroby w Pana przypadku jest bardzo
nietypowy. Gdyby nie wyniki badań płynu mózgowo-rdzeniowego,
objawowo można by założyć - że u Pana nie występuje
stwardnienie rozsiane. Dziwne, bardzo dziwne.
Aktualne wyniki badań laboratoryjnych, neurologicznych -
znacznie odbiegają od wyników, jak w dokumentacji Pańskiej
dotychczasowej hospitalizacji.
To wszystko dziwne, ale niech się Pan cieszy, najważniejsze że
jest Pan zdrowy.
Mam zgodę lekarza na wyjazd za granicę, co z tego - do Japonii
ze względu na stan wojenny i tak nie pojechałem.
rok 1996 - Dłuższy pobyt w grupie międzynarodowych specjalistów
w Czernobylu. Między innymi zajmuję się biosanitacją silnie
radioaktywnie skażonych gleb. Jestem na "ryżym
lesie", "stacji kolejowej Janów", obrzeżach
jeziora Azbuczin. Nasadzam wierzbę wiciową salix viminalis, na
poletku silnie skażonym przy czwartym reaktorze. Wiem, że
poprzez fizyczną obecność w silnie skażonych strefach pochłonąłem
spore dawki promieniowania. Zaczynam się zastanawiać, czy pochłonięte
promieniowanie nie uruchomi ponownie procesów demienilizacyjnych
w moim organiźmie. Idę do lekarza. Dostaję skierowanie na
tomografię komputerową (Pracownia MR, Warszawa - Sobieskiego).
Wynik (badanie nr 26307, data badania 02.08.1996 r.).
"Nieco poszerzona przestrzeń podpajęczynówkowa nad płatami
czołowymi. Obraz struktur mózgu i móżdżku prawidłowy. Układ
komorowy w normie".
W tamtym okresie mojej pracy nad SM-em (lata 1973 - 1976) poruszałem
się jak w transie. Gdy znalazłem odpowiedź na jedno pytanie,
rodziły się dwa. Każdy wynik w laboratorium wciągał, rysowała
się jakaś logiczna konstrukcja piękna istoty budowy ludzkiego
organizmu i wszystko zaczynało mieć jakiś sens.
Z tęsknotą nie raz i nie dwa razy chciałem wrócić do
"stołu laboratoryjnego". Szukałem swojego miejsca w różnych
ośrodkach i placówkach badawczych. Wszędzie słyszałem -
proszę to zostawić specjalistom ........!
Około roku 1979 (tak, 20 lat temu) zostawiłem to ....,
specjalistom.
I co z tego ............. ?
A swoją drogą - ile to już lat minęło od
daty moich pierwszych objawów tzw. "sclerosis disseminata,
sclerosis multiplex, stwardnienie rozsiane", czy jak je tam
zwał.
Za parę miesięcy będzie 32 lata. Ja już prawie o całej tej
historii zapomniałem.
I bardzo dobrze !
Warszawa, 6 grudnia 1999 r.