Zorganizowałam wystawę moich
obrazów, l.., pewna firma kupiła kilka do wystroju swojej siedziby.
Przekonałam się, że żadna inicjatywa nie pozostaje bez odzewu, trzeba tylko
działać i wierzyć. Wtedy może się udać. Mnie się udało. Chyba właśnie
dlatego, że nie byłam bierna i po pierwszym szoku związanym z chorobą nie
czekałam, aż coś spadnie mi z nieba, tylko o to walczyłam.
l nagle okazało się, że choroba nie eliminuje mnie ze świata żywych. Znów
zaczęłam odnosić sukcesy w reklamie, znów chwalili mnie krytycy sztuki.
Mówiąc językiem biznesowym, okazałam się opłacalną inwestycją.
Na nowo
Uzbierałam środki na interferon, zaczęłam więc go brać i skończy-ty się
kłopoty ze wzrokiem. Przestałam też być ciągle zmęczoną i osłabiona. To było
dla mnie jak nowe życie. Poczułam w sobie odwagę do zmian. Miałam siłę, by
żyć jak normalna kobieta, nie ktoś niepewny jutra. Zdecydowałam się zrobić
ważny życiowy krok - związałam się z mężczyzną. Po roku wzięliśmy z Bartkiem
ślub.
Cieszę się, że stało się to już wtedy, gdy sama stanęłam na nogi. Gdy
nauczyłam się akceptować chorobę i z nią żyć. Gdy pogodziłam się z tym, że
niezależnie od tego, że jest przy mnie mąż, z bólem i chorobą będę musiała
poradzić sobie sama. Bo z chorobą tak naprawdę zawsze jesteśmy sami. Tak jak
z lękiem.
A SM zawsze jest obciążone lękiem. Zawsze kiedy coś zaboli, myśli się, że to
już to, że za chwilę znowu czeka nas szpital. W przypadku SM żaden lekarz
nie potrafi przewidzieć, co będzie dalej. Dlatego bardzo ważne jest, by mieć
w życiu cel. Wszystko jedno jaki, może maty, może duży. Ale trzeba się
czemuś poświęcić.
Potrafię sama
Chorowanie może stać się sposobem na życie. Można poddać się, pogrążyć w
braku nadziei i usprawiedliwić pasywność nieszczęściem. Można zdać się na
innych, osaczyć ich swoją bezradnością,
wymagać poświęcenia. |
działań społecznych o
niedochodowym charakterze. Dostałam nowe wyzwanie. Taka praca to zupełnie co
innego niż wymyślanie reklam kremów czy chipsów.
Współpracuję z zajmującą się autyzmem fundacją Synapsis oraz Fundacją
Urszuli Jaworskiej, która zbiera środki na leczenie białaczki. Myślę też o
kampanii dla Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego, która mówiłaby o
tym, że tej choroby nie trzeba się bać. Teraz żyję jakby w dwóch światach. Z
jednej strony jest praca w agencji wymagająca otwartości, kontaktów z
ludźmi. Z drugiej malowanie, wymagające skupienia, oderwania się. Gdy maluję
obraz, osiągam czasem stan jak przy medytacji. Maluję zrywami, biorę wtedy
kilka dni urlopu. Nie jem, nie śpię, żeby skończyć. Ta dwoistość wynika ze
mnie. Nie potrafiłabym zajmować się tylko jedną z tych rzeczy. Muszę i
działać, i malować. To właśnie trzyma mnie przy życiu.
Lubię swoje życie
Marzenia? Chciałabym mieć dziecko. W stwardnieniu rozsianym nie ma
przeciwwskazań do zajścia w ciążę, ale na czas ciąży trzeba przerwać
leczenie interferonem. Najgorszy jest pierwszy trymestr, bo wtedy nie można
się przemęczać. Po porodzie też nie obejdzie się bez czyjejś pomocy.
Kiedy zachorowałam, wydawało mi się niemożliwe, że będę miała pieniądze na
lekarstwa, że będę w miarę normalnie żyta, pracowała. Zakocham się i pomyślę
o dziecku...
Dziś wiem, iż warto było popracować nad tym, by zaakceptować chorobę i
nauczyć się z nią żyć. Pokonać rozpacz, rezygnację i po stawić sobie cele
tak samo ambitne jak te, które stawiają sobie zdrowi ludzie. To niełatwe,
ale się udaje. Może się udać... Stwardnienie rozsiane jest poważną chorobą,
ale nie końcem świata. Trzeba walczyć i wierzyć, gdyż nie musi być źle. Choć
wiem, że wszystko może się zdarzyć, bo to nieprzewidywalna choroba. Dlatego
niczego nie planuję. Po prostu chcę żyć każdym dniem, cieszyć się tym, co
mam teraz. Bo moje życie znowu mi się podoba!
|