Anna Kokot
Wyróżnienie w kategorii reportażu prasowego

 

TAŃCEM ZAKLINA ŚWIAT

Biorę głęboki oddech i naciskam dzwonek na drzwiach do mieszkania. Widzę numer, utworzony z odpadającej już farby, bredzi mi niewyraźnie przed twarzą. Nikt mi nie otwiera, a jestem punktualnie o trzeciej. Nie jestem przebojowa i natarczywa, nie ponawiam dzwonka. Czekając na jakikolwiek ruch przy drzwiach, próbuję sobie nie wyobrażać wnętrza domostwa. I tak jednak majaczy mi przed oczyma szpitalne łóżko, kroplówki, metalowy szczęk ciszy. Przez ekran myśli przemyka mi obraz chłopaka leżącego na kwintesencji bezwładu i apatii - łóżku na kółkach. Tak poręcznym w czasie częstych wizyt pogotowia ratunkowego. Wokół tego ciała przedwcześnie zawiniętego w biały całun śmierci, krąży na palcach mglista zjawa - harda i nieczuła pielęgniarka. Nieustępliwie dysponuje całym jego jestestwem i...
       - Cześć!
Sympatyczny głos ściąga mnie na ziemię, na wycieraczkę, wciąż przed drzwiami. Przede mną stoi młody, przystojny inteligentny...nie wiem kto.
       - Dzień dobry. Przyszłam na rozmowę z panem Dominikiem - tłumaczę i rozglądam się 
         niepewnie poza jego ramię, w poszukiwaniu mojego obrazu statystycznego chorego.
       - To ja! - wydaje się ubawiony moim zmieszaniem. Podaje mi rękę i wciąga do
          mieszkania.

Miał być wózek, miało być uzależnienie...

Dyskretnie przyglądam się mijanym sprzętom, kuchni. Ani śladu inwalidztwa. Czyżby dom przygotował się do mojej zapowiedzianej wizyty i wydalił wszystkie elementy zgwałconego człowieczeństwa? Dominik odbiera ode mnie płaszcz i wiesza go w ciemnym przedpokoju. Zna zasady poważnego dżentelmena, przepuszcza mnie pierwszą w drzwiach. Nie jestem zażartą feministką, nie protestuję.

Miał być nieokiełzany, nieokrzesany...

Siada na fotelu naprzeciwko mojej twarzy. Już bez nadziei próbuję jeszcze odszukać wzrokiem choćby najmniejszy ślad choroby fragment podpórki, dyskretnie wsuniętą za szafkę kulę inwalidzką, naczynia ze specjalnymi uchwytami. Kolejne rozczarowanie. Pokój kojąco młodzieżowy. Na smoliście czarnym suficie wymalowana farbami nazwa ulubionej grupy muzycznej. Czarne, obiecujące meble skrywają zakurzone kopczyki książek. "Nigdy ich nie przeczytał!" przechodzi mi przez głowę złośliwa myśl. Chłopak spogląda na moje nogi i proponuje domowe kapcie. Opieram się tej propozycji .wiedząc, że wraz ze stratą, swoich butów, stracę resztki tupetu. W końcu ulegam zachęcie i już siedzę w miękkich "łapkach", jak je tutaj nazywają. Dominik uśmiecha się do mnie tajemniczo. Jego neurolog uprzedziła mnie przed rozmową, że chłopak jest w depresji, nie widzi sensu życia, ma 19 lat, gra na gitarze, a także iż jest byłym baletmistrzem.

A teraz fakty:
       Nie był w depresji. Nie toczył go robal smutku.
       Miał 28 lat.
       Nie umiał grać na gitarze.
       Nie był baletmistrzem. Szedł przez życie tanecznym krokiem.

Skryty, hardy, dominujący, nieustępliwy - z każdą chwilą mnożyły mi się w głowie przymiotniki, którymi chciałabym go określić. Pozwalał zadawać sobie pytania, ale to sobie przypisał rolę wodzireja dyskusji. Czy to dlatego, że rozmawiał z kobietą, czuł się w obowiązku prowadzić konwersację? Ustawił między nami parawan pewności siebie, który skutecznie chronił go przed inwazją mojej dociekliwości. Nie pozwalał się odsłonić, gdy tymczasem ja czułam się jak przymusowa nudystka. Wyrzucał z siebie riposty, których siła uderzenia zabijała słowa dyskusji. Napierał na mnie swoimi wizjami niczym hiszpański byczek, przy czym wcale nie dawał się sprowokować feministycznemu torreadorowi, chociaż rozpaczliwie wymachiwałam mu przed nosem czerwoną płachtą pytań.

W swoim dziennikarskim notesie zanotowałam tylko kilka słów. Nie uda mi się z tego wyprodukować jakiegokolwiek artykułu. Zdenerwowana pomyślałam o jedzeniu. Miałam w torebce czekoladowy batonik. Chciałam być już w domu i wtopić w niego zęby. Odreagować się. Bezpowrotnie traciłam piątkowy wieczór.

Miał być na wózku...

To zwyczajny chłopak. Nic tu po mnie. Spędziłam z nim sześć godzin. Setki wyplutych z siebie zdań, grząskie meandry szczerości. Nadal nie miałam dość materiału na artykuł. Bez wahania potrafił rozdzielić informacje do druku i prywatnej wiadomości.

Miał być na wózku, a skakał niedawno z bungy jumping.
       Miał być na wózku, a stała do niego kolejka dziewczyn.
       Miał być na wózku, a posadził na swoim poletku hektary optymizmu.
       Miał być na wózku, a nie miał wózka.

Podczas naszej pierwszej rozmowy schował wózek do szarfy. Rozejrzałam się uważniej. Rzeczywiście, dopiero wówczas to spostrzegłam. W łazience specjalne uchwyty, ułatwiające wchodzenie do wanny. Kapcie z gumką na pięcie,, żeby nie narażać się na upadek". Kpił z siebie: "Marionetka w rękach losu". Nie nagrał jednak płyty w rodzaju: "Dlaczego ja, dlaczego właśnie ja?". Całymi dniami potrafił siedzieć przed komputerem i montować świat po swojemu. Tworzył kolaże rzeczywistości z marzeniami. Współpracował zjedna z rozgłośni radiowych.

Często wyobrażałam go sobie na parkiecie. Emocje przeciskające się między widzami, zapach pudru do ciała i lakieru do włosów, cekiny oderwane od połyskujących sukienek. Na sali barwne motyle -- tancerki i ich smukłe, śniade dodatki. A wśród tych dodatków także on: włosy zaczesane w długą, falująca kitkę, błyszczące od nadmiaru brylantyny. Karnacja przeszczepiona od cygańskiego rodu i wyuczone sekwencje kroków. Mocne uda i powyciągane T-shirty na spoconych ćwiczeniami ciałach. Godziny na próbach, zniszczone buty i minuty na parkiecie. Ciężka praca i ptasi puch, blichtr.

Kilka razy wybrał się na turniej. Zaprosił mnie do towarzystwa. Starałam się na niego nie spoglądać. Poprosił o pomoc przy przeniesieniu się z wózka na zwykłe, niewygodne krzesło. Siedział sztywno, w swoim reprezentacyjnym garniturze. Bez marynarki. Na nogach "tańczące buty". Sprawiał 'wrażenie, jakby szykował się do występu, a teraz, jeszcze w ostatniej chwili podpatrywał rywali. Gdzieś z oddali wypatrzył go jeden z sędziów zawodów i pospiesznie do nas podszedł. Pamiętał go z dawnych występów. Nie zauważył porzuconego gdzieś na boku wózka.
       - Dlaczego nie uczestniczysz w rozgrzewce?! - zapytał ostrym tonem, z oskarżeniem w oczach.
Zapytany odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
       - Nie tańczę.
       - Jak to nie tańczysz?! - zdenerwował się nie na żarty sędzia. _ Marsz na parkiet!
Dominik wyciągnął z bocznej kieszeni legitymację rencisty pierwszej grupy oraz dowód członkowska w Polskim Towarzystwie Stwardnienia Rozsianego. Sędzia stracił cały rezon. Zrozumiał. Pochylił się do jego nóg, dotknął ich i głęboko skłonił.
       - Zawsze będą dla mnie najlepsze - powiedział niemal szeptem.

Były tancerz nie odezwał się do mnie do końca turnieju. Widziałam jak wodził wzrokiem tylko za swoją wypatrzoną, ulubioną parą i spastycznymi ramionami próbował naśladować ich zwiewne ruchy. Podczas buńczucznego pasadouble o mało nie spadł z krzesła na ziemię. Nie mógł tupać nogą, więc tupał sercem, tupał głośno i doniosłe, tupał niepogodzony z wyrokiem, tupał w skardze i cierpieniu. Jego wytupane pasadouble szarpało wnętrzności i odbierało nadzieję. Nikt go już nie pozbawi tytułu tancerza, wytańczył go sobie.

Kilka dni później zadzwonił do mnie niecodziennie podekscytowany.
       - To jej wina! - mruknął tylko w słuchawkę tajemniczo.
W chwilę potem otwierał mi drzwi, a drugą ręką przytrzymywał kobiecą talię. Pomyślałam, że ich miłosną figurę można byłoby sprzedawać na jarmarku albo stawiać wprost na weselnym torcie. Dziewczyna wczepiona w niego konwulsyjnie miała zmysłowy głos, wysoki wzrost i wypośrodkowane marzenia na swój temat. W ciągu trzech miesięcy pchnęła jego życie na nowe tory. Odtąd wagonik jego osobowości nie stoi już bezczynnie na bocznicy. Zaczął pisać. Odnajduję jego wiersze w pismach literackich, spotykam go na wernisażach i wieczorach poetyckich. Zaczyna błyszczeć bardziej niż szprychy w jego wózku. Poręczny fotel nałożył jakby czapkę-niewidkę i przestaje być widoczny. Dominik zwierzył mi się, że pisze dziennik. Marzy by go w przyszłości wydać.

- Dowartościowała mnie, kopnęła w tyłek tak mocno, że jeszcze lecę.
         Nadrabiam stracony czas
- opowiada o swojej narzeczonej, szeroko rozkładając ramiona. Chwieją się,
         ale on nie przyciska ich do boków. Czyżby Ikar?
       - Teraz tańczę podczas pisania, z literami po monitorze, tańczę ze zgrabną myszką. Jeżdżę nawet na
         turnieje, tyle że ... poetyckie
- żartuje ze mną nienajgorzej. _ A na dodatek również na tych turniejach są sędziowie, nagrody i porażki.

Tańczą jego zeszyty i książki.

Niedawno ukończył szkołę średnią. Nieżyczliwi depczą mu po nogach i pragną zamknąć w domu. "Zamki na cztery spusty i więcej tu takich cudaków nie pokazywać" - złorzeczą mu w duchu. On tańcem zaklina świat, by ten w końcu go dostrzegł, a nie tylko oglądał.