Renata Kamińska
Wyróżnienie w kategorii reportażu prasowego

 

CZEKAJĄC NA CUD

 

Zadzwonił telefon w redakcji.
      
- Mam lekarstwo na stwardnienie rozsiane mówiła podnieconym głosem Magdalena Domańska, chora od 25 lat na SM. 
      
- Trzeba to opisać, żeby ludzie się dowiedzieli. Najlepiej w jakieś ogólnopolskiej gazecie.

Marznąć dla zdrowia

Dwa dni później z fotoreporterem, Domańska i jej koleżanką jedziemy do Spały.
      
- Widzi pani, ja lepiej chodzę. Moja koleżanka też. Krioterapia to rewolucja w leczeniu SM. Choroba się cofa. Ja to obserwuję u siebie - przekonywała.

W Ośrodku Przygotowań Olimpijskich Magda jest częstym gościem. Przyjeżdża tu regularnie, żeby wejść do komory, gdzie jest minus 120 stopni Celsjusza.
Wychudzona, niepewnie stąpająca Magda z entuzjazmem wchodzi do przebieralni. Trwa to pół godziny, nim uda jej się przebrać w bawełniane błękitne szorty i staniczek. Ma na sobie też wełniane skarpety, nauszniki i rękawice. Z przerażeniem zerkam na gołe kolana, ramiona i brzuch, które kontrastują z wełnianymi rękawicami.
      
- Jeszcze trochę, a będę biegać - żartuje szykując się do wejścia.

Jednak zanim znajdzie się w środku, musi zbadać ją lekarz. Po kilku minutach dr Krzysztof Kijewski kiwnięciem głowy daje znak do wejścia. Magda naciąga maskę na usta i nos. Razem z nią idzie grupka silnych, rosłych sportowców. Muskularne i zdrowe ciała, a obok wymęczona chorobą Magda.
"A jeśli się zachwieje i upadnie" - zastanawiam się. Nie może oprzeć się o ścianę, bo przymarznie do komory. Na dodatek przez cały czas musi się ruszać i chodzić. Ja się boję, ona nie. To jej 17 zabieg krioterapii.

- Na początku biłam rekordy wytrzymałości. Teraz dłużej niż 4 minuty mi nie pozwalają zostać - chwali się.
Magda nie jest sama. Doktor Kijewski cały czas spogląda przez szybkę do kriokomory. Pilnuje jej.
      
- W czasie pierwszego zbiegu wydawało mi się, że jest tak strasznie zimno, że skonam. Potem zdałam sobie sprawę, że zimna nie czuję. To umysł płatał mi takie figle opowiada.

Po wyjściu z zimna, wsiada na rowerek i pedałuje pół godziny. Ćwiczy z piłka na materacu.
      
- Entuzjazmu starcza mi na 3-4 godziny - wylicza.
Krioterapia to zdrowy doping. Metoda ta powoduje jedynie zmniejszenie napięcia mięśni. Nie jest lekiem na SM. Mimo to Magda "fruwa".

Studzenie emocji

Dzwonię do prof. Krzysztofa Selmaja, kierownika Katedry i Kliniki Neurologii Akademii Medycznej w Łodzi.

- Czy poleca pan krioterapię chorym na SM - pytam.
       -
Nie, bo nie ma badań potwierdzających naukowo skuteczność i bezpieczeństwo pacjenta. Ja nie mogę podpisać się pod czymś, co nie jest sprawdzone studzi mój entuzjazm profesor.
       - Ale chorym to pomaga - nie daję za wygraną.
       -
Gdyby to było skuteczne, to na Zachodzie i w Ameryce od dawna by stosowano krioterapię w leczeniu SM. Badania nad lekiem lub metodą leczenia trwają 10-20 lat. Oni stosują tą metodę zaledwie od kilku miesięcy. Nie wiadomo, czym to się może objawić później - tłumaczy profesor.

Nie wykonano jeszcze naukowo udokumentowanych badań wśród chorych na SM. Ostatnie badania sportowców poddanych krioterapii mówią dwukrotnym wzroście stężenia testosteronu.
       -
Trzeba nadmienić, że u chorych na SM poddanych krioterapii nie trzeba było stosować sterydoterapii - dodaje Dębiec.

Nie interesuje ich to

Leczenie objawów SM zimnem to rewelacja. Dzwonię do ogólnopolskich tygodników. Gdy proponuję reportaż o chorych na SM i ich walce z chorobą, radzą mi, bym dzwoniła do działu zdrowie.
       -
Nie będziemy pisać o tym, bo uważam, że to tylko o interes producenta kriokomór chodzi - słyszę od szefa działu zdrowie w wysoko nakładowym, kolorowym tygodniku. - Gdyby wymyślili nowy lek na SM, no to wtedy proszę pisać i zgłosić się do mnie.
Pukam do 4 redakcji. Nikt nie chce tego drukować.
       -
Może puścimy u nas - pytam swojego szefa w lokalnej gazecie.
       -
Już przecież raz pisałaś o chorych na SM. Ludzie nie chcą czytać tylko o tragediach, chorobach i nieszczęściach. Daj z tym spokój - kończy dyskusję.

Szukając cudu

- Jak tam artykuł - pyta Magda, dzwoniąc do mnie co kilką dni.
Okłamuję ją, mówiąc, że pracuję nad tym. Przecież nie powiem jej, że nie chcą tekstów o chorych na SM. Zaczęłam szukać sposobu, jak jej pomóc nie drukując tekstu. Odwiedziłam Zofię Szymańską z Pabianic, - która kiedyś zajmowała się bioterapią, ą teraz prowadzi lekcje medytacji.
       -
Miałam do czynienia z chorymi na SM i zawsze powtarzał się ten sam schemat brak złota w organizmie. Jakby organizm złota nie przyjmował z pokarmu - próbowała mi wytłumaczyć.
Terapia Szymańskiej zaczynała się od czyszczenia czakramów i aury. Pewnego dnia zdjęła z drzwi tabliczkę z napisem: "bioterapia".
        -
Nie ma sensu uzdrawianie ludzi. Po kilku miesiącach wracają do mnie z tą samą lub inną chorobą. Lepiej ich uczyć, żeby sami codziennie mogli o siebie dbać i samodzielnie się leczyć - wyjaśniła decyzję. - Żeby wyzdrowieć z jakiejkolwiek choroby trzeba zmienić styl życia, sposób myślenia, wejść na ścieżkę rozwoju duchowego... Trzeba wiele poświecić i wiele zmienić.

Internet jest zapchany propozycjami uzdrowienia dla chorych na stwardnienie rozsiane. Jedni mówią o zmianie diety, inni o ziołach. Zadzwoniłam do Pruszkowa do Marka Stawickiego, który specjalizuje się w usuwaniu z organizmu komórek raka. Ma ponoć 500 udokumentowanych przypadków uzdrowień.
       -
Stwardnienie rozsiane to jakby lżejsza forma raka tłumaczy. - Gdy choroba nie jest jeszcze rozwinięta, można jej się pozbyć. Ale gdy sieje spustoszenie w organizmie przez wiele lat, nie da jej się zupełnie wyleczyć. Można ją jedynie zatrzymać.
Jednego jest pewien potrafi każdą chorobę bezbłędnie zdiagnozować i znaleźć miejsce, z którego rozprzestrzenia się na cały organizm.
       -
Ja mówię co widzę, a pacjent decyduje o sposobie leczenia - mówi Stawicki. - Jeden wybiera medycynę naturalną, inny idzie do lekarza. Każdy sposób jest dobry, byle by nie lekceważyć choroby.

Nie tylko ja

Domańska szuka współpracy z innymi dziennikarzami. Chce, by w Polsce dużo mówiło się o chorych na stwardnienie rozsiane.
       -
Dogadywałam się z dziennikarką z Warszawy, ale się wycofała. Nie wiem czemu. Przecież moja historia walki z chorobą jest interesująca jak sensacyjny film - dziwiła się, nie kryjąc żalu. - Zdecydowanie ciekawsza od wielu kobiecych historii, które opisują.
Kilka dni później ukazał się artykuł w łódzkiej prasie. Napisali o Domańskiej, ale nie chorej na SM. To był artykuł o malarce, która uciekając od choroby zatapia się w sztuce.
Magda nie potrzebuje takiej reklamy. Maluje dla siebie. Pisze wiersze, które zebrane w tomiki drukują wydawnictwa. Napisała też książkę "Moje SM przyczyny i leczenie", gdzie współautorem jest Wiktor Ilwicki, również chory na SM.
       -
Nic mi tak by nie pomogło, jak dobra ustawa chroniąca chorych na SM - komentuje Domańska. - Dlatego zabiegam, żeby pisali o nas, by w Sejmie i Senacie wiedzieli jaka to straszna choroba. Jako chorzy na SM nie mamy żadnej opieki i pomocy od państwa.

Na kogo wypadnie, na tego bęc

Na stwardnienie rozsiane częściej chorują kobiety (60 proc.). Pierwsze objawy pojawiają się zwykle pomiędzy 20 a 40 rokiem życia.

"Wiosną 1977 r. doszłam do wniosku, że robienie prawa jazdy to najciekawszy pomysł na ten sezon. Byłam zdrowa i nic poza zmęczeniem dniem pracy nie wskazywało na istnienie jakiejkolwiek przeszkody... Pisałam pracę magisterską, wychowywałam dziecko... Rozpoznanie SM, które dostałam zamiast zgody na robienie prawa jazdy było dlamnie dużym zaskoczeniem" fragment wspomnień Magdaleny Domańskiej z książki "Moje SM...".

64 proc. Polaków nigdy nie zetknęło się ze stwardnieniem rozsianym.
       -
Słuchajcie jest konkurs na reportaż o chorych na SM - rozgłosiłam wśród znajomych dziennikarzy.
       -
Nic o tej chorobie nie wiem skomentował kolega po fachu. Jedynie tyle, co dowiedziałem się z twojego reportażu sprzed 2 lat.
       W naszym kraju jest około 60 tysięcy chorych na SM. Dzielą się na dwie grupy. Jedni mają chorobę, drugich ma choroba. Ale jedni i drudzy czekają na cud.