DODATEK EUROPEJSKI nr 3
 
Pod redakcją: Krystyny Karwickiej-Rychlewicz ISSN 1643-8752
Publikacja została sfinansowana ze środków
Generalnego Dyrektoriatu Komisji Europejskiej ds. Edukacji i Kultury oraz
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

W tym numerze Dodatku Europejskiego do Kuriera IdN1 Małgorzata Rupar przedstawia JAGODĘ POLASIK - niepełnosprawną szpadzistkę i florecistkę, multimedalistkę, mistrzynię Igrzysk Olimpijskich w Sydney (trzy złote medale), Atenach i Atlancie, mistrzynię świata, Europy i Polski.

===================================================================

Na planszy - jak w życiu

===================================================================

- Jagodo, powiedz - tytułem wstępu - parę słów o Igrzyskach Paraolimpijskich.

- Igrzyska Paraolimpijskie organizowane są od 1960 roku co 4 lata, zazwyczaj dwa tygodnie po zakończeniu Igrzysk Olimpijskich, na tych samych obiektach sportowych i w tej samej wiosce olimpijskiej. W zeszłym roku było wyjątkowo. Paraolimpiada odbyła się w historycznym miejscu - w ATENACH i po raz pierwszy została przygotowana łącznie z Olimpiadą, przez wspólny komitet organizacyjny ATHOC. Uczestniczyło w niej 4 tys. zawodników z 146 państw. Startująca w 19 dyscyplinach reprezentacja Polski liczyła 106 zawodników. Z Igrzysk w Atenach nasi sportowcy przywieźli... 54 medale.

Osoby niepełnosprawne zazwyczaj traktowane są po macoszemu przez państwo, instytucje, środowisko i często przez rodzinę. A przecież każdy z nas, w każdej chwili może znaleźć się w gronie takich osób. Osoby niepełnosprawne często pokazują, jak należy mądrze i w pełni żyć. Takim przykładem są niepełnosprawni sportowcy, którzy występują na międzynarodowych arenach, i pomimo niepełnosprawności oraz wielu przeszkód potrafią zwyciężać. O tym przekonujemy się oglądając co cztery lata zmagania sportowców na Igrzyskach, z których zawsze przywożą "worki" medali.

Osoby, które zdobywają najwyższe miejsca na świecie w sporcie, są ambasadorami swojego kraju. Czyż kraj nie powinien o nie dbać?

 

- Jagodo, ile tytułów mistrzowskich i medali masz w swoim sportowym dorobku?

- Rzecz, moim zdaniem, nie w liczbie zdobytych medali, ale drodze, którą trzeba było pokonać, by je zdobyć. Żeby w ogóle zacząć coś robić ze sobą, pokonać samego siebie i zacząć żyć pełną piersią! Czasami wbrew opinii innych. Najpierw trzeba osiągnąć mistrzostwo w pokonaniu samej siebie.

Oczywiście najważniejsze są dla mnie trzy złote medale zdobyte w Sydney. Było to w pamiętnym Milenijnym 2000 roku, na przełomie wieków. To było coś niesamowitego i wspaniałego zarazem. Atmosfera na Igrzyskach była niepowtarzalna i zapewniam, że pozostanie na długo w pamięci wielu sportowców, uczestników i kibiców oglądających sportowe zmagania. Dla Australijczyków była to już druga Olimpiada i przygotowali się do niej doskonale. (Poprzednia Olimpiada była w Melbourne w 1956 r.)

Bardzo cennym medalem niewątpliwie jest wywalczony przeze mnie w 100-lecie Nowożytnych Igrzysk Olimpijskich medal na Igrzyskach w Atlancie, pierwszy w historii medal dla Polski indywidualny w szermierce w szpadzie. Najcenniejszy, bo przede mną żaden z polskich sportowców, również pełnosprawnych, nie zdobył na Igrzyskach Olimpijskich go. Był to również pierwszy w historii Polski medal, który otworzył drogę medalową dla niepełnosprawnych szermierzy na wózkach. I ten medal został upamiętniony przez Amerykanów w Parku Olimpijskim w Atlancie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy osobiście po 7-miu latach znalazłam się na terenie tegoż Parku, by trochę powspominać i nagle ujrzałam swoje nazwisko w tak szczególnym miejscu! Amerykanie, z którymi tam pojechałam żartowali sobie, że jest to trochę niesprawiedliwe, ponieważ oni w Atlancie mieszkają już od paru pokoleń, ale jeszcze nie doczekali się żadnej tablicy pamiątkowej, a ja tylko raz przyjechałam z dalekiego kraju ... i już mnie tak uczcili.

 

- Jakie masz spostrzeżenia z pobytu w Sydney?

- Jedno to bardzo przyjazny, rzekłabym normalny stosunek społeczeństwa do osób niepełnosprawnych. Innym spostrzeżeniem było odkrycie u Australijczyków wielkiej miłości do sportu, która powodowała, że z najodleglejszych zakątków kraju przybywały niezliczone rzesze Australijczyków, od kilkuletnich dzieci poczynając, do ludzi w naprawdę starszym wieku. Nasuwa mi to na myśl ideę czystej miłości do sportu, którą znalazłam u twórcy nowoczesnego Olimpizmu, hrabiego Pierra de Coubertina.

Ciekawostką jest to, że zdobyte przeze mnie medale olimpijskie zostały upamiętnione w specjalnym miejscu, w postaci trzech złotych tablic z moim nazwiskiem i osiągnięciami w Sydney. Również podoba mi się pomysł uroczystej Parady Paraolimpijczyków, jaka odbyła się ulicami Sydney, co z wyglądu przypominało paradą "Karnawał w Rio". Nawet w taki sposób miasto uczcił swoich sportowców.

 

- Czy po osiągnięciu tylu medali miałaś jeszcze jakieś marzenia?

- Moim marzeniem było pojechać do Aten. Pomimo wielu piętrzących się kłopotów, znalazłam się tam, w tym wyjątkowym i szczególnym miejscu dla sportowców całego świata. I w dodatku, pomimo bardzo ostrej konkurencji. Wiadomo, jak do Olimpiady przygotowywali się Chińczycy. I cały świat tak samo, ponieważ chciał im dorównać. Rozmawiałam z chińskimi sportowcami niepełnosprawnymi. Są bardzo dobrze przygotowywani, mają bardzo dużo treningów, trenują codziennie przez wiele godzin. Chiny chcą pokazać całemu światu, że są potęgą, również w sporcie niepełnosprawnych. Już w Atenach to pokazali.

Na ostatnich Igrzyskach w Atenach w 2004 roku zdobyłam brązowy medal we florecie oraz czwarte miejsce w szpadzie, tak bardzo nie lubiane przez sportowców. I jestem z tego dumna. Moje sportowe marzenia spełniły się. Rzekłabym, że nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, iż będę miała medalowy komplet olimpijskich kółek - symbol Olimpiady.

 

- Czy potrafisz wyliczyć wszystkie Twoje osiągnięcia?

- Sporo się uzbierało przez te kilkanaście lat. Powinnam usiąść w spokoju i zrobić "rozpiskę". ale wciąż nie mam na to czasu. Myślę, że doliczyłabym się około stu pięćdziesięciu medali. Zdobyłam sporo tytułów mistrzowskich w szpadzie i we florecie, nawet w szabli udało mi się wywalczyć medal na międzynarodowych zawodach w Montrealu.

 

- Jagodo, jesteś wręcz nieprawdopodobnym przykładem, jak można samemu wejść, a właściwie wjechać wózkiem inwalidzkim, na podium olimpijskie, pracować społecznie, studiować i być tak pełną pogody ducha i optymizmu.

- Słowo "samemu" jest tu najodpowiedniejsze. Przestałam chodzić w wieku 2 lat Zaczęły się pobyty w szpitalach, sanatoriach. Praktycznie od wczesnego dzieciństwa byłam pozbawiona opieki rodziny. Ojciec zmarł, gdy byłam malutka, a mamę widywałam sporadycznie - praktycznie cały czas przebywałam w różnych placówkach zdrowia. W szkole podstawowej zostałam zupełną sierotą. Na szczęście nie zabrano mnie do Domu Dziecka. Zresztą i tak nie miałabym czasu w nim przebywać. Cały rok szkoła z internatem, a w wakacje sanatoria.

 

- Co czuje dziecko, które zapada na ciężką chorobę i jest pozbawione opieki bliskich?

- Jako dziecko postrzegałam świat w taki sposób, że życie po prostu jest takie, jakie jest. Dziecko nie zadaje sobie pytania, jak to jest żyć tak, jak ja żyłam. Nie roztrząsa się tego, czy ma rodzinę, czy się jest bogatym czy biednym, zdrowym czy chorym. Z punktu widzenia osoby dorosłej, zupełnie inaczej na to patrzę.

 

- Co było dalej?

- Tułaczka po wynajętych pokojach, często u starszych ludzi, dla których każda złotówka "ekstra" jest majątkiem. Od najmłodszych lat musiałam sama radzić sobie ze wszystkim - z gotowaniem, praniem prasowaniem, z zakupami, sprzątaniem i pilnowaniem, by nie wypaść z formy.

Po skończonej edukacji zaczęłam pracować w księgowości, w firmie liczącej około osiem i pół tysiąca ludzi. Tam zdobywałam pierwsze doświadczenia zawodowe. Przechodziłam kolejne etapy. Bardzo mile wspominam pracę w Dziale Nadzorczym, jako prawa ręka Przewodniczącego Rady Nadzorczej - spotkałam się z wieloma ciekawymi problemami i aktywnie uczestniczyłam w życiu firmy. Przyznam, że praca ta była i ciężka i ciekawa. Byłam jedną z nielicznych osób niepełnosprawnych zatrudnionych w Zarządzie tej firmy. Po paru latach z powodu pogarszającego się stanu zdrowia oraz z powodu drastycznych cięć kadrowych, praca się skończyła. Wytłumaczono mi, że ja mam z czego się utrzymywać (posiadałam rentę rodzinną), ale są osoby utrzymujące rodziny i pozbawione dochodów, więc one mają pierwszeństwo do pracy. Wytłumaczenie było sensowne i logiczne. Zwolniłam się z pracy i poszłam do szpitala na dłuższą rehabilitację. Po leczeniu, kiedy poczułam się lepiej, wylądowałam na kursie szybkiego maszynopisania. Potem była roczna szkoła fotografii artystycznej. Zaciekawiły mnie komputery, co było powodem, że wylądowałam na kursie komputerowym o specjalności "edytor tekstów". Szykowała się praca w "Życiu Warszawy". W tym czasie dostałam propozycję pracy w prywatnej telewizji. Zapowiadało się ciekawie, jak na osobę niepełnosprawną. Przez moment zapomniałam, że jestem niepełnosprawna!

Ale, jak to bywa, w życiu jest wiele niespodzianek! Na horyzoncie pojawił się sport. Chyba nie muszę udowadniać, że z wielu ciekawych propozycji wybrałam najciekawszą i najbardziej trudną zarazem. Nie żałuję tego wyboru. Przed zajęciem się sportem podjęłam pracę w bardzo ciekawej instytucji. Zarobki tam były wprawdzie niewielkie, ale za to pracowałam z wieloma ciekawymi i wartościowymi ludźmi. Była to Fundacja "Karta" oraz Fundacja Archiwum Akt Nowych. Tu poznałam wiele faktów dotyczących historii najnowszej.

 

- A jak Twoje życie wygląda teraz ?

- Sporo osiągnęłam. Zdobyłam wykształcenie, zostałam mistrzynią Świata, mistrzynią Europy, Pucharów Świata i Polski. Czyli mam komplet medali i już nic więcej nie muszę zdobywać, ani nikomu niczego udowadniać w dziedzinie sportu. Ale nadal jeżdżę na zawody i zdobywam medale.

W życiu, jak na planszy - wszystko jest w ciągłym ruchu, nic nie jest "constans". W tej chwili inne cele życiowe stały się dla mnie ważniejsze - podjęłam studia. Z pewnością w przyszłości wykorzystam wszystkie moje bogate życiowe doświadczenia oraz te, które zdobyłam w sporcie.

 

- Czy sport i sukcesy jakie odnosiłaś, zmieniły coś w Twoim życiu?

- Sport zmienił trochę moje poglądy na życie, mocno je wzbogacił. Jest tyle aspektów w sporcie... Przede wszystkim przeorganizowałam dotychczasowy plan dnia codziennego. Doba ma tylko 24 godziny, a obowiązków przybywało. Trzeba było o wiele intensywniej żyć i mądrzej korzystać z każdej minuty. Trzeba było lepiej organizować życie.

Poza tym poznałam wiele ludzi, wiele ciekawych osobowości. Miałam sposobność osobiście rozmawiać z wieloma mistrzami olimpijskimi, do których normalnie nie mogłabym nigdy dotrzeć, gdybym nie miała moich osiągnięć sportowych. Sporo się od nich nauczyłam. Poznałam wiele osób z dziedziny polityki i kultury.

Byłam w różnych miejscach Europy i świata. Co prawda niewiele było czasu na zwiedzanie, czasami wręcz wcale. Ale sama świadomość, że jestem w danym miejscu, pobudzała wyobraźnię i powodowała, że próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego szczególnego miejsca. Od dawna wiadomo, że podróże kształcą.

 

- Czy zaczęłaś inaczej patrzeć na sport?

- Zmieniłam pogląd na sport, zobaczyłam jak ogromną rolę odgrywa sport w życiu każdego człowieka. Na przykład dla zawodowców jest celem ich życia, dla amatorów jest miłością ich życia. Inny jest dla tych, którzy są biernymi odbiorcami - dla widzów, inny dla młodzieży dorastającej ze względu na ich zdrowie, inny dla osób niepełnosprawnych.

Na przykład mam znajomych, którzy nigdy nie uprawiali żadnego sportu, a przeżywają każde zwycięstwo polskich sportowców na arenach międzynarodowych co najmniej tak, jak wielkie święto rodzinne. Są dumni z każdego zwycięstwa tak, jakby to ich własny syn, czy córka stawali na podium, czują się tak, jakby to tylko dla nich brzmiał hymn Polski i tylko dla nich jest wciągana flaga biało-czerwona na maszt na oczach tysięcy oczu z całego świata. Opowiadali mi o tych swoich przeżyciach i o tym, jak to nie jedną noc nie przespali oglądając transmisje z zawodów i o tym, jak sport dodaje kolorytu ich powszedniemu, czasami szaremu i trudnemu życiu. Oni czerpią z tego szczególną energię i współdzielą radość ze wszystkimi tymi sportowcami.

Podobnie jest z Polonią na całym świecie. Dla Polaków mieszkających z dala od Polski, każdy najmniejszy sukces polskich sportowców jest powodem do dumy z kochanego i tak odległego kraju. Oni bardziej doceniają to, niż my tu w kraju. Przyznam się, że ich reakcje - tak bardzo żywiołowe i serdeczne - nieraz dodawały mi otuchy w chwilach zwątpienia, w sytuacjach trudnych. Myślałam wówczas sobie: "warto chociażby dla nich i dla ich radości, podjąć ten trud ciężkiej pracy, kiedy już wydaje mi się, że nie mam więcej sił."

 

- Powiedz, jakie - Twoim zdaniem - sport ma znaczenie dla osób niepełnosprawnych?

- Szczególnie dla osób niepełnosprawnych sport ma kolosalne znaczenie. Jest odskocznią od niepełnosprawności, od izolacji ze środowiska rówieśników, od beznadziei, od braku perspektyw na przyszłość... Jest świetną formą rehabilitacji, wpływa wspaniale na psychikę osoby wyrzuconej poza margines społeczny. Sport jest jedną z form odreagowania stresu.

Nawiązują się przyjaźnie w momencie osiągania pierwszych osiągnięć sportowych. Taki niepełnosprawny zaczyna być postrzegany jako osoba pełnowartościowa i poprzez to wzrasta poczucie wartości, wzrasta samoocena i co za tym idzie, wzrasta chęć do podejmowania aktywnych działań w różnych dziedzinach życia. Nawet zdarza się, że zdrowi biorą nagle przykład z nas - niepełnosprawnych. Czasami ktoś podchodził do mnie z widowni na zawodach, czy z tłumu na ulicy po to, by powiedzieć mi coś ważnego. Okazywało się, że śledzą moje poczynania sportowe od wielu lat. I to było powodem ich refleksji nad życiem tzw. "zdrowego człowieka". W zasadzie nie ma on zasadniczych przeszkód do tego, by żyć pełnią życia, być aktywnym, iść naprzód, itd. Ale okazuje się, że drobne przeszkody, drobne niepowodzenia powodują totalne załamanie się i w efekcie następuje bierność życiowa. I kiedy tak patrzą na tych bohaterów sportowych, którzy mają powód do tego, by obrazić się na okrutny los, mając tak wiele przeszkód w swoim życiu, a decydują się pomimo to wziąć się za bary z życiem - i prą do przodu...

 

- Czyli fakt, że niepełnosprawni uprawiają sport, a nawet sięgają po medale olimpijskie, ma jakieś znaczenie dla przeciętnego człowieka...

- Po wypowiedziach wielu osób spotkanych podczas licznych zawodów, wiem że nie jest to bez znaczenia. Myślą sobie oni, że skoro niepełnosprawnym, tak mocno ograniczonym przez niepełnosprawność, chce się tak wysilać i coś w życiu robić, to my zdrowi powinniśmy z nich wziąć przykład. Trzeba ruszyć się wreszcie z tych wygodnych kanap sprzed telewizora, trzeba wreszcie wyskoczyć z tych ciepłych kapci i czas zacząć coś robić ze sobą!

Dlaczego my, mając tyle atutów w ręku załamujemy się z byle powodu i dajemy za wygrane. Tak naprawdę nasze kłopoty to "pryszcz" w porównaniu z problemami niepełnosprawnych.

 

- Osiągnęłaś wszystko, o czym może marzyć każdy sportowiec na świecie. Jesteś - tak się to mówi - multimedalistką. Jak wyglądało Twoje życie przed zajęciem się sportem?

- Przez parę lat zajmowałam się malarstwem, interesowała mnie historia sztuki, poezja, muzyka poważna, psychologia. Interesowały mnie wszystkie sprawy związane - jak by tu górnolotnie powiedzieć - z duchowością, z dobrami kulturalnymi. Środek ciężkości był przesunięty na rozwój ducha. Pochłaniało mnie wszystko to, co wybijało się ponad poziom fizyczności. Pomogło mi to w późniejszym moim życiu, również w tym sportowym okresie mojego życia.

 

- Czy z powodu niepełnosprawności, ucieczka ku duchowości była formą ucieczki od rzeczywistości?

- Nie, absolutnie nie szukałam ucieczki od rzeczywistości. Dla mnie malarstwo i malowanie było rzeczywistością, było formą aktywnego kontaktu z przyrodą, z innymi ludzi. Wszystko to, co mnie otaczało, było dla mnie bardzo ważne. To była rzeczywistość i tę rzeczywistość przenosiłam na płótno, czy papier. Uczyłam się życia. Byłam młoda, pozbawiona najbliższej rodziny, więc siłą rzeczy ludzie, których na co dzień spotykałam, byli dla mnie "rodziną", z której czerpałam wzorce do życia.

Cieszę się, że spotkałam wiele wartościowych osób na mojej drodze życia, które wywarły na mnie bardzo pozytywne "piętno". Niektóre z nich nawet o tym nie wiedziały, ponieważ nie miałam z nimi bezpośredniego kontaktu, ale były one wspaniałym wzorem do naśladowania, więc choć będąc daleko, były dla mnie kimś bardzo bliskim.

 

- Kiedy uwierzyłaś, że możesz osiągnąć sukces?

- To nie w tym rzecz. W zasadzie n ie było w moim sportowym życiorysie żadnego takiego momentu, w którym właśnie uwierzyłam, że mogę odnieść sukces. Po prostu trenowałam i robiłam to, co do mnie należało. A efekty przychodziły później. Sukcesem zawsze jest pokonywanie codziennych trudności, tak z dnia na dzień zmaganie się z tym życiem, z samotnością z zawiścią i zazdrością przeciwników, z niepełnosprawnością i bólem... Na tej planszy zwyciężyć - to dopiero sukces!

Nie patrzę na to w ten sposób, że osiągam sukces. Dla mnie to było normalne, wiem, że należy jak najlepiej wykonać pracę, nie obijać się. Normalka, można powiedzieć. W sporcie, jak w życiu trzeba walczyć z samym sobą, nie ulegać temu, że się nie chce, że boli, że nie mam czasu, że jestem zmęczona. Walczyłam z tymi swoimi słabościami i z nieprzyjaznymi uczuciami innych. To, że się nie poddałam temu wszystkiemu, to jest dla mnie sukces przez duże "S"!

Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że dla ludzi sukcesem jest złoty krążek zdobyty na Olimpiadzie.

 

- Powiedz, k iedy i jak zaczął się sport przez wielkie "S" w Twoim życiu?

- Ze sportem pośrednio związana byłam od chwili, gdy zachorowałam. Musiałam zacząć systematyczną rehabilitację. Był to zarazem mój trening fizyczny i duchowy. Chociaż się bardzo nie chciało, codziennie walczyłam ze sobą i ćwiczyłam, by odzyskać sprawność, by móc się poruszać. Czy mi się chciało, czy nie, były wyznaczone godziny i trzeba było ćwiczyć. Wolałam bawić się jak inne dzieci. Wiele razy z zazdrością i z wielką tęsknotą spoglądałam zza szyb szpitalnych i sanatoryjnych na ulice, gdzie dzieci beztrosko biegały i bawiły się "na wolności". Ja byłam "po drugiej stronie", w więzieniu mojej niepełnosprawności.

Ale gdyby ktoś mi dał inne życie do wyboru - nigdy nie zamieniłabym się na żadne inne. Ponieważ uważam, że moje życie było bardzo bogate. Bogate w różne przeżycia... często w bardzo bolesne. Ale właśnie dzięki nim jestem sobą. Dużo przeżyłam, mam bardzo dużo doświadczeń, które czyni mnie silniejszą i mądrzejszą życiowo. Co nas nie złamie, to nas wzbogaci. Spowodowało to, że rzadko czuję się osobą niepełnosprawną.

Tak więc ze sportem nie zetknęłam się świadomie, z potrzeby serca, chęci osiągnięcia sukcesów, ale poniekąd z przymusu. Indywidualna gimnastyka, pływanie, piłka ręczna, koszykówka, inne sporty grupowe od dzieciństwa były codziennością. Sport łączył się dla mnie wyłącznie z rehabilitacją, z uzyskaniem sprawności umożliwiającej poruszanie się.

Później okazało się, że możliwa jest rehabilitacja poprzez sport i że nie muszą to być nudne wielogodzinne, powtarzane w kółko te same ćwiczenia na materacu. Może to być rehabilitacja radosna, podszyta grą i zabawą, przynosząca wiele radości i... przy okazji o wiele efektywniejsza, gdyż w grę wchodzą emocje sportowe.

 

- To jak z tym sportem przez duże "S"?

- Wracając do sportu przez wielkie "S", miało to miejsce kilkanaście lat temu. W Warszawie na Akademii Wychowania Fizycznego był organizowany obóz sportowy. I na tym obozie po raz pierwszy spotkałam trenera kadry narodowej zdrowych szermierzy - Wojciecha Adamczewskiego. To on po raz pierwszy namówił mnie do szermierki. Od razu stwierdził, że mam bardzo duży talent w tym kierunku, jestem bardzo zdolna. Dużo też zawdzięczam Wojtkowi Kalecińskiemu. Tych dwóch trenerów nauczyło mnie podstaw szermierki.

Chodziłam na treningi na AWF, ponieważ były to bardzo ciekawe zajęcia. Trener też mówił dużo interesujących rzeczy. Bardzo często treningi polegały na psychologicznym przygotowaniu do walki. Szermierka bowiem jest na tyle specyficznym rodzajem sportu, że nie chodzi tylko i wyłącznie o fizyczne treningi. Mówi się o szermierce, że są to szachy w szybkim tempie. Bardzo mi się podobało przede wszystkim to, że mój trener mówił, iż jest to rodzaj przetransponowania życia na sport. W szermierce jest atak, obrona, strategie walki, strategia obrony, strategia ataku. Wszystko jak w życiu. Trzeba walczyć, trzeba wybrać strategię...To sztuka, której się można nauczyć.

Na świecie szermierka uważana jest za sport elitarny. Ponieważ szermierka jest specyficznym rodzajem sportu walki, w którym nie tylko fizyczność, ale przede wszystkim duchowość i osobowość odgrywa bardzo ważną rolę, to spodobał mi się ten sport. Na planszy szermierczej odbywa się często pojedynek ducha, pojedynek dwóch osobowości. Dla mnie była to nie walka, lecz rodzaj gry, sprawiającej mi ogromną przyjemność i wiele radości, pozwalającej przy okazji sprawdzić się. I tak zaczęła się moja wielka przygoda ze sportem...

 

- Twoje pierwsze sukcesy...

- Pojechałam do Włoch, do Pizy. To bardzo symboliczne dla mnie miejsce, z tą krzywą wieżą. Tu po raz pierwszy poczułam smak zwycięstwa. Zdobyłam wtedy dwa medale: indywidualny złoty w szpadzie i brązowy we florecie. Pamiętam też zainteresowanie mną międzynarodowych władz mistrzostw, ponieważ przyjechałam pierwszy raz na mistrzostwa i od razu miałam takie efekty. To było nietypowe, ponieważ inni trenowali, walczyli przez wiele lat. Dla mnie to była niezła zabawa, dlatego że ja nie myślałam o walce. Szermierka to był dla mnie rodzaj gry, zabawy. Jak mnie ktoś trafiał, to ja się śmiałam, śmiałam się z siebie samej, że tak dałam się nabrać. Oczywiście, szermierka nie jest zabawą, jest to bardzo ciężka praca, harówa. Zanim się dojdzie do tego poziomu, by zdobyć medal - to trzeba wyrzec się wielu rzeczy. Mój trening szermierczy - chodzi nie tylko o ciało - chociaż o tym jeszcze nie wiedziałam, rozpoczął się kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Tak uważam, jest to bowiem specyficzny rodzaj sportu, w którym odgrywają bardzo dużą rolę emocje, koncentracja, taktyka walki, te rzeczy, z którymi ja sobie musiałam radzić jako dziecko. Moje trudne życie, ciężkie dzieciństwo, to był trening. Przygotował mnie do tych zwycięstw, które odniosłam w szermierce.

 

- Czy kiedyś trenowałaś i walczyłaś z pełnosprawnymi sportowcami?

- Tak, walczyłam też pełnosprawnymi szermierzami. Między innymi w Nantes we Francji, w Grecji, w Londynie. Jest to tak samo, ten sam rodzaj sportu, tylko tyle, że nie używa się nóg.

 

- Jak trafiłaś do Londynu ?

- Przez przyjaciół, którzy się dowiedzieli o moich sukcesach, ale i o moich problemach... Otrzymałam tam duże wsparcie psychiczne i możliwość treningów. Przez pół roku przed Olimpiadą w Sydney trenowałam w kilku klubach londyńskich ze zdrowymi szermierzami.

 

- Szermierze pełnosprawni na ogół specjalizują się w rodzaju broni. Czy poszczególne bronie różnią się między sobą?

- Tak, bardzo. Różnią się kształtem klingi, gardą, wagą, sposobem prowadzenia walki, miejscem trafienia, a także ubiorem dostosowanym do danego typu broni. Różne są też techniki walki. We florecie i szabli obowiązuje konwencja walki. Floret i szpada są bronią "kolną", natomiast szabla jest bronią "sieczną". Na przykład gdy walczymy we florecie, musimy mieć ubraną kamizelkę elektryczną, której podczas walki w szpadzie nie używa się.

 

- Ty się specjalizujesz w szpadzie i we florecie.

- Tak. Ale walczyłam również w szabli. Mnie po prostu szermierka bardzo interesuje, bo trzeba w niej używać nie tylko swojej fizyczności, ale również trzeba zaangażować swoją duchowość i osobowość.

 

- Co czułaś, gdy stanęłaś na podium, by odebrać medal olimpijski?

- Myślę, że czułam to samo, co zdrowi mistrzowie olimpijscy. To jest niesamowity rodzaj satysfakcji, radości, ogromnego zadowolenia, poczucie spełnienia. Są to takie uczucia i odczucia, których nie można przelać na papier, wypowiedzieć. To tak, jakby gdzieś w górę się pofrunęło, na szczyty Olimpu. Bardzo trudne do określenia i do przekazania uczucia. Trudno ubrać je w słowa.

 

- Co zmieniło w Twoim życiu zdobycie tak wielu złotych medali?

- Sport w moim życiu, jeśli chodzi o sytuację materialną, niewiele zmienił na lepsze. Natomiast dostarczył mi mnóstwo doświadczenia. Musiałam nauczyć się walczyć jeszcze bardziej z przeciwnościami niż uprzednio. Wydawało mi się, że jak ktoś jest dobry, ma talent, chce trenować, chce coś robić, to będzie miał pomoc i będzie mógł doskonalić swoje umiejętności, nie tylko z pożytkiem dla siebie. W moim sportowym życiu miałam nie tylko sukcesy, ale i dużo trudnych doświadczeń. To dopingowało mnie do dalszej walki... Już wcześniej nauczyłam się, że jeżeli coś się złego dzieje, to nie wolno się poddawać, rezygnować, trzeba robić wszystko, żeby iść do przodu. Sport mnie wzmocnił w tym. I dlatego, jeżeli mi zabraniano, nie pozwalano trenować i rozwijać się, to ja szukałam innych dróg wyjścia. I okazało się, że jak się chce, to wszystko można osiągnąć.

 

- To co zmieniają złote medale?

- Jak zaczęłam zdobywać medale, zauważyłam, że zaczęto mnie inaczej postrzegać. A ja przecież byłam taką samą osobą przed, jak i po tym, kiedy zaczęłam odnosić sukcesy. Przedtem może nawet bardziej wartościową, ponieważ nie miałam nic, ciężko pracowałam, robiłam wszystko to, co do mnie należało. To był ten trening przygotowujący do tych wszystkich osiągnięć. Przeciętni, właśnie zdrowi ludzie zaczęli mnie bardzo szanować. W środowiskach osób zdrowych, sportowców, naprawdę bardzo wysokich lotów, byłam kimś, bo trenowałam tak, jak oni. Co roku odbywały się obozy sportowe w Spale, w Wiśle, w Cetniewie. Tam spotykają się wszyscy sportowcy, żeby trenować i przygotowywać się do olimpiad. Rozmawialiśmy bardzo często na różne tematy, nie tylko sportowe. Spotykaliśmy się również na innych imprezach, takich jak bale mistrzów sportu, opłatki. Byłam też zapraszana na imprezy, również międzynarodowe, związane tylko ze sportem zdrowych. I na sympozja naukowe. Tam właśnie po raz pierwszy zauważyłam, że mnie szanują. To mnie bardzo dziwiło na początku, najpierw się wstydziłam, bo uważałam - patrzyłam się na siebie oczami ludzi niepełnosprawnych - że oni się litują nade mną. Okazało się, że to nie jest litość, to jest szacunek, to jest poważanie, po prostu byłam dla nich normalna.

Myślę, że muszę w tym miejscu powiedzieć, jak widzę na środowisko osób niepełnosprawnych i pełnosprawnych. Przebywałam w szpitalach, sanatoriach, bardzo długo byłam z niepełnosprawnymi. Ale w momencie, kiedy skończyłam 15 lat, opuściłam środowisko niepełnosprawnych, nie miałam z nimi żadnego kontaktu. Ja tak naprawdę zawsze czułam się sprawna, wiedziałam, że muszę żyć, muszę robić różne rzeczy, muszę być pełnowartościowym członkiem społeczeństwa. I nie chciałam żebrania, nie ubiegałam się o pomoc z ośrodka pomocy społecznej. Byłam sama, dawałam sobie radę, miałam mało, ale mi to wystarczało, uważałam, że tak powinno być. Przebywałam wyłącznie w środowisku ludzi zdrowych. Nawet jak trenowałam wśród niepełnosprawnych, to żyłam w środowisku ludzi zdrowych. Tylko wyjeżdżałam na zawody z niepełnosprawnymi, ewentualnie miałam z nimi treningi, chociaż często trenowałam ze zdrowymi.

 

- Czy znasz sytuację niepełnosprawnych sportowców w innych krajach?

- Oczywiście. Jest diametralna różnica nie tylko między sportowcem, ale w ogóle osobą niepełnosprawną w Polsce i na Zachodzie. Nie możemy się w ogóle porównywać. Po pierwsze, tam niepełnosprawny nie jest postrzegany jako osoba gorszego gatunku. Niepełnosprawny sportowiec ma taką samą możliwość startu, jak osoba sprawna. Ale jest też postrzegana jako bohater, bo musi pokonywać nie tylko te wszystkie problemy, jakie związane są z niepełnosprawnością, ale i robi coś dodatkowego - zajmuje się sportem. I jeżeli zdobywa medale, to jest traktowana jak bohater. To tak zwany gość! Natomiast u nas jest trochę inaczej...

 

- Po raz pierwszy w 2004 roku były transmisje telewizyjne z Paraolimpiady. Po raz pierwszy dostaliście gratyfikacje pieniężne, wprawdzie niewielkie, ale to dowód, że dostrzeżono sukcesy naszych niepełnosprawnych sportowców. Czy myślisz, że to początek zmian na lepsze, że zacznie się jakoś zmieniać sytuacja osób niepełnosprawnych, również sportowców?

- Co prawda były to krótkie transmisje, ale bardzo się cieszę, że po raz pierwszy dostrzeżono nasz wysiłek i sukcesy. Miało to też pewien wydźwięk społeczny, mówiło się o tym, że niepełnosprawni przywieźli więcej medali niż sprawni. Bardzo cieszyło mnie to, że Marszałek Województwa Mazowieckiego zaprosił nas razem ze zdrowymi sportowcami. Nie było podziału, byliśmy razem.

 

- Co u Ciebie teraz się dzieje?

- W tej chwili studiuję pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim, specjalność - animacja kulturalno-społeczna. Znowu moja księga życiowa jest otwarta, lecz na innej stronie, nie na tej sportowej. Chcę rozwijać swoje umiejętności komputerowe. Od października zacznę kurs tworzenia stron internetowych w Fundacji Pomocy Matematykom i Informatykom Niesprawnym Ruchowo.

 

- Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia!

Małgorzata Rupar