30-336 KRAKÓW, ul. Królewska 94
tel./fax 012 636-85-84
konto : ING Bank |l+/-ski 68 1050 1445 1000 0022 7938 9890

strona główna Kwartalnik


 
Kwartalnik Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych ISSN 1426-6628 Nr 1(36) 2009
 

Na okładce: Piotr Radliński
Kogut z perłą

Galeria przełomu wieków


 

Tym razem odstąpię od zwyczajowego komentarza, zapowiedzi i zachęty do poznania tego, co można znaleźć na następnych stronach numeru, a usprawiedliwieniem stał się fakt, zdarzający się raz na co najmniej 10 lat. Otóż 11 kwietnia 1999 roku rozpoczęła swoją działalność "własna" Galeria Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych. Przyjęła za patrona Stańczyka, postać historyczną, która w ciągu pięciu wieków stała się legendarna i symboliczna. Galeria znalazła miejsce (jak na trefnisia trzech jagiellońskich władców przystało) przy ulicy Królewskiej, arterii wiodącej od dawnych historycznych wsi Bronowice (wiadomo - Młoda Polska, Tetmajer, Wyspiański) i Łobzów (letnia rezydencja polskich królów od Kazimierza Wielkiego po Władysława IV), prościutko do starego centrum Grodu Kraka. Jest niewielka, lecz odwrotnie proporcjonalnie do powierzchni, odgrywa wielką - mało - coraz bardziej rosnącą rolę w życiu i działaniu ludzi związanych z Fundacją - od twórców po poszerzające się wciąż grono sympatyków i gości. Najlepiej ilustruje to skrupulatnie prowadzona tasiemcowa tabela - spis wystaw zorganizowanych w Galerii. Na 166 rozmaitych, indywidualnych, kolektywnych i tematycznych ekspozycjach, swoje prace zaprezentowało tysiąc twórców! I to nie tylko z Polski i Europy, ale też z dalekiego świata, jak choćby Peru czy Tajlandia. Obok programowych wernisaży stała się miejscem stałych spotkań literatów (z dominującą rolą przedstawicieli mowy wiązanej i Ryszardem Rodzikiem - poetyckim guru), grupy teatralnej (nomen omen) Stańczyk prowadzonej przez Sławę Bednarczyk, malarskich warsztatów Jana Stopczyńskiego oraz cyklicznych i okazjonalnych spotkań artystycznych. O randze Galerii decyduje nie tylko lokal, jego położenie i pełnienie funkcji ekspozycyjnych. Ważni są gospodarze, a w tym przypadku kilka gospodyń - przemiłych i serdecznych Pań z Dorotą Maślaną na czele. W działaniu są spontaniczne i metodyczne zarazem, co wydaje się być godzeniem ognia z wodą. Udało im się stworzyć taką atmosferę, wręcz genius loci, że miło tam wpaść ot tak, po prostu bez okazji, by choć na chwilę odizolować się od gwaru ruchliwej ulicy i nawału codziennych spraw, popatrzyć na obrazy wiszące na ścianach, na malarzy przy sztalugach, pogawędzić, napić się herbaty. I tak też się dzieje, zaglądają tu nawet goście ze Śląska i Zagłębia (stąd to tylko 60 kilometrów). Jest jeszcze jedno - znak czasu minionej dekady. Na początku, w ciągu lokali znajdujących się przy ulicy Królewskiej, pełno było sklepów branż najrozmaitszych. A dziś w okolicy dominują konkurujące ze sobą banki, placówki operatorów telefonii komórkowej i second handy z atrakcyjną konfekcją. A Galeria Stańczyk trwa i jest (przynajmniej tutaj) bezkonkurencyjna. I niech tak pozostanie na kolejne dziesięciolecia!


Redaktor

The Turn of the Centuries Gallery


 

This time I have to change a usual editorial preface because of the important reason. On April 11, 1999 the Gallery Stańczyk, an own art gallery of the Foundation of Disabled People's Art began its activity. Why Stańczyk? He was a royal joker of three last kings of the Jagiellonian dynasty 500 years ago, but his exceptional wisdom and political sense built a legend. He became a symbol used also by famous artists: poets and painters. It is in fact a tiny hall but plays an important, continuously growing role among people connecting to the Foundation - disabled artists, friends and ordinary guests as well. Exact statistic table informs that during the decade 166 individual, collective and thematic exhibitions were organized. A thousand artists presented their works. Except standard activity the Gallery appears as a very good place for another artistic events. Writers, specially poets meet there to discuss about literature and present own production. Theatrical group Stańczyk prepares new performances, painters learn new painting technique. People meet there with pleasure simply to talk drinking cup of tea, too. Long live the Gallery Stańczyk!


Editor


UWAGA
Wszystkie zamieszczone w tekstach ilustracje można powiększyć klikaj+/-c na nie


Spis treści:

Sława Bednarczyk - Jesteś tym co czujesz
Zenon Faszyński - Wiersze
Agnieszka Bruzda - Wiersz
Marta Kalinowska - Dwór
Elżbieta Chorosz - Wiersze
Wiesława Buczulińska - Nieproszony gość
Krystyna Miga-Szindler - Wiersze
Elżbieta Denisewicz - Wiersze
Ewa Stopczyk - Wiersze
Wanda Jajko - Wiersze
Anna Dudek - Wiersze
Katarzyna Kusek - Hymn o miłości
Stanisław Herzog - Wiersze
Łukasz Mirowski - Wiersz
Elżbieta Kuchta - Moje malowanie
Anna Makowska - Wiersze
Lidia Tomczuk - Zawsze jest jakieś jutro
Marieta Kozak - Wiersze
Urotca - Piękno chwil i życia
Urotca - Wiersze
Marianna Machlowska - Niedoceniane chwile samotności
Krystyna Szpiech - Wiersze
Paweł Bocheński - Ciapek
Stefan Filipczak - Wiersze
Rafał Kasperek - Wiersze
LISTY

Galeria kwartalnika
Galeria kwartalnika - Danuta Garbarz
Galeria kwartalnika - Prace Czarno-białe


powrót do spisu treści


Sława Bednarczyk

Jesteś tym co czujesz


Usypiała swoje dzieci. Leżąc między nimi na tapczanie, otulona ich ciepłymi ciałkami, czuła ich zapach. Synek tulił się do niej. Miał dopiero trzy lata, a więc jeszcze potrzebował dużo ciepła matczynego. Głaskała mu kędzierzawą głowę, rozczesując palcami jego jasne włosy. Były delikatne, cienkie i spocone. Wchłaniała w siebie ten zapach potu jakże inny od potu dorosłych ludzi. Lubiła ten zapach, był on dla niej naj śliczniejszym zapachem świata. Była noc. W pokoju było duszno i ciepło. Przez okna i drzwi balkonowe zaglądał jak zawsze o tej porze srebrny księżyc. Patrzył na usypiającą trójkę. Teresa powiedziała dzieciom, żeby szybko zasnęły gdyż w przeciwnym wypadku księżyc się pogniewa i nie będzie zaglądał do ich pokoju. Usłuchały. Powoli oddechy ich zaczęły spokojnie i miarowo odmierzać czas nocy. Zasnęli. Teresa była szczęśliwa leżąc tak wśród nich. Zapomniała na chwilę o wszystkim: o tym co dobre, a co złe, o pracy, mężu, o głodzie w Indiach, o wzroście cen, o swej niedoli - słowem - o wszystkim. Trwała tak i zdawało się jej, że czas stoi w miej scu. Tak było cicho i spokojnie, duszno i ciepło. Nagle poczuła, że krople łez płyną jej z oczu. Były to łzy szczęścia i smutku. Smutku albowiem była świadoma tego, że wszystko mija a zwłaszcza chwile szczęścia. Świadomość faktu, że za niedługo jej dzieci, jako dorośli ludzie, będą borykać się z życiem taka jest bowiem kolej człowieczego losu. Nie chciała, aby ból był kiedyś udziałem jej dzieci. Przestała jednak o tym myśleć i z radością w sercu leżała cicho, bojąc się oddychać, aby snu nie spłoszyć. Te chwile sam na sam ze śpiącymi dziećmi były dla niej jak poezja, jak muzyka Chopina, nawet piękniejsze od granatowego nieba w styczniowe noce. Była ta chwila dla Teresy muzyką, tańczącymi srebrnymi gwiazdami, promieniami słońca, przeźroczystymi rzekami. W głowie jej wirowało i wirowało to szczęście i nawet nie wiedziała, kiedy traciła świadomość zapadając się gdzieś... w coś dobrego... ciepłego i spokojnego.
Otulił ją swym łaskawym skrzydłem sen.

***



Jest wtorek. Znowu nadszedł ten paskudny dzień, którego się bała. Był szary, rozmazany mgłą krakowską, ociekał wilgocią i smutkiem. Ciężkie, brudne chmury wiszące nad jej głową przygniatały jej myśli aż do bólu i dusiły krtań. Z trudnością oddychała. Ręce i nogi w taki dzień nie chcą się godzić na żaden wysiłek, omdlałe i ciężkie. Czuła ledwie tlące się życie w swoich żyłach. Oczy nie chcą widzieć niczego, usta nie pragną niczego. Ciało jej ospałe i szare marzy jedynie, aby zasnąć w bezruchu i aby nic nie musieć. Jedynie dusza wyrywała się gdzieś w górę, odrywała od ciała jak kropelki wody od powierzchni Wisły w pierwszych dniach zimy. Trzepotała się bezskutecznie chcąc dostać się w górę, może ponad chmury tam gdzie zawsze świeci słońce, może w błękit gdzie spokój i śpiew skowronka. . Była pewna, że tylko tam istnieć może poezja kojąca rany duszy, wyciskająca łzy szczęścia z oczu, poezja mądra i bliska. Zwodnicze jest życie. Za możliwość istnienia płacić trzeba i to drogo a prawem istnienia jest brutalność, kłamstwo i nienawiść. Lecz nigdy nie chciała zrozumieć, że musi być ono takim jakim jest. Łudziła się, że doczeka się kiedyś choćby paru dni pięknych) gdzie szlachetność, dobroć i prawda będą kierować życiem ludzkim. Nie przestając rozmyślać zrobiła sobie herbaty, wsypała cukier i zwolna poruszała łyżeczką by go rozmieszać. Kryształki cukru wirowały i tańczyły aż w końcu całkiem znikły rozpuszczając się w szklance. Herbata była mocna, ale taką lubiła. Popijała ją małymi łykami nie spiesząc się ale jej myśli ciągle bombardowały jej obolałą głowę. Żyję już tyle lat - myślała - ale nikt do tej pory nie pragnął od niej niczego, co mogła ofiarować jej "dusza". Dary jej ciała przyjmowane były również pro stacko jako powinność, którą powinna spełniać z racj i przynależności do płci żeńskiej. Siedziała teraz za biurkiem w "swojej" ukochanej instytucji. Była świadoma swego szczęścia - uczucia niezależności, ale to nie pomagało. Myśli, myśli, ich natłok rozpychał znowu głowę j ak powietrze balon. Usiłowała wyrwać je z wnętrza swej głowy, lecz było to bardzo trudne. Znowu ten ból głowy - pomyślała. O, znała go dobrze! Miewała go wiele razy ilekroć przychodził taki dzień jak dzisiej szy. Wiedziała, że przyjdzie kiedyś jeszcze dzień wstrętniejszy, taki, kiedy już nic jej nie pomoże ani kawa, ani papieros, ani miłość do dzieci, ani nawet poezja. Znała już to, gdyż już kiedyś tak było. Znów zamknął Ją w strasznie ciasnym pomieszczeniu wśród wielu krzykliwych kobiet, które wulgarne w zachowaniu, obrzydliwe, będą się z niej śmiać. I znów usiądzie skulona w kącie i będzie patrzeć i patrzeć na tę ludzką niedolę i poniżenie. Będzie marzyć o ciszy, o nieobecności, o nicości, malarstwie, rzeźbie i poezji. Wszystko inne przestanie istnieć - nawet dom, mąż a może i dzieci z ich ciągłymi chorobami. J akże byłoby dobrze - marzyła. Domem był i będzie jej "JA". W to "JA" będzie znowu się wsłuchiwać wśród zgiełku i krzyku obrzydliwych kobiet. Na chwilę wyrwała się z odrętwienia i ciemnych myśli, bo dostała dreszczy na samo wspomnienie tego miejsca, w którym była kiedyś. Zaczęła krzyczeć: "nie, nigdy tam nie wrócę, nigdy!" ale krzyku tego nikt nie słyszał, bo to krzyczało jej "JA" w jej własnej głowie. Nie chciała tego, ale wiedziała, że jednak kiedyś tam wróci. Wszyscy' tam wracali, którzy choć raz byli w tym miejscu. A tak właściwie to chciała tego, bała się, ale chciała, bo pragnęła uciec od świata, od życia a może i od siebie. Popatrzyła na zegarek. Kończył się dzień pracy. Ubrała się bardzo szybko, zeszła z piętra do dużego holu, a potem na ulicę gwarną i niespokojną. Weszła w tłum. Czuła się wśród tego tłumu dobrze. Była niezauważalna:, całkiem sama, spokojna, jakby wolna. Szła plantami usłanymi złotymi liśćmi kasztanów, klonów i innych krzewów, których nazw już nie pamiętała. Liście szumiały j ej pod stopami w takt równie odmierzanych kroków. Mqzyka, muzyka wszędzie - pomyślała. Wiatr układał złoto i czerwień na zielonym jeszcze kobiercu trawnika w śliczne kompozycje, nieporównywalne z niczym, rozwiewał jej włosy, wdzierał się w jej nozdrza, uszy, wciskał w krtań łaskocząc przyj emnie i drażniąc. Znów czuła się związana z ziemią, liśćmi, krzewami. Była cząstką tej przyrody, ukochanej matki wszystkich stworzeń. Nagle oprzytomniała. Przypomniała sobie, że trzeba się śpieszyć, aby zjeść obiad w stołówce i pędzić potem do domu, do dzieci. Zaczęła biec coraz szybciej i szybciej... długi szal zawinięty wokół szyi, rozluźniony przez wiatr, fruwał jak ptak i łopotał za jej głową. Poprawiała go nieustannie ciągle biegnąc. Już nie widziała liści, barw, nie czuła wiatru. "Muszę zdążyć, koniecznie zdążyć. Czekały dzieci - w szkolnej świetlicy i w przedszkolu. I tylko to się liczyło w tej chwili dla niej. Czekali na nią. Było to najsłodsze i najpiękniejsze uczucie ze wszystkich wzruszeń świata. Oczekiwanie dziecka na matkę z utęsknieniem, z szybkim biciem serca, z oczami wpatrzonymi w pejzaż za oknem wypatrującymi sylwetki matki. Z noskiem przypłaszczonym na tafli szyby okiennej. To najcenniejszy skarb, jaki dziecko daruje matce. Rozmyślając tak, nagle zorientowała się, że jest już na przystanku - że wysiada. Zaczęła biec coraz szybciej. Była godzina siedemnasta. Uczucie ciepła i radości w okolicy serca wzrastało. Była już u celu - w szkole. Poczuła w swych ramionach dziecko. Jeszcze przedszkole ­- szczęście... szczęście... Szła do domu, dzieci trzymała za ręce a wiatr - ich powiernik i przyjaciel - wirował i tańczył ciesząc się razem z nimi. Banalne?
O, nie! Nic nie jest ważniejsze od miłości człowieka do człowieka.
A do Boga?!

Gdyby Go nie było... to co wtedy?...


powrót do spisu treści


Zenon Faszyński

Szczyty

          z radością krok za krokiem wędruj każdego dnia
          na Synaj Tabor Górę Oliwną aż po Golgotę

          - dlaczego Synaj
          - abyś przypomniał sobie
          mojżeszową receptę na życie
          ale jak już pytasz
          to powiem ci zanim usłyszysz kolejną odpowiedź
          - człowieka poznaje się nie tylko po tym kim jest
          czy co posiada
          ale jak pyta jak szuka

          wiedz i to
          że warto zdobyć też Tabor
          bo to umocni cię
          przed wspinaczką na inne szczyty
          a będzie i Ogrójec i Golgota
          skoro Mistrz mówi
          kto idzie za Mną a nie bierze swego krzyża
          to niech już dziś da sobie spokój

          tylko nie smuć się nie lękaj
          bo przed tobą
          i wielkanocny poranek i wniebowstąpienie
          i posłanie Pocieszyciela
          abyś uwierzył i zawierzył nadziei
          oko nie widziało ucho nie słyszało
          rozum nie zdoła pojąć

          żyjmy więc w teraźniejszości Prawdą szczytów
          a wtedy
          czy to śmierć czy przyszłość
          nie będzie lękiem
          będzie piękna
          - przez wiarę już jest piękna



 
żebrak

          nie wiem czy wiesz że jesteś żebrakiem
          możesz zgadzać się z tym lub nie ale taka jest prawda
          - jesteś żebrakiem niewypłacalnym dłużnikiem
          i to nie tylko gdy bierzesz
          ale także gdy dajesz

          zrozumiesz to tylko wtedy gdy uwierzysz że twój Pan był jest i będzie
          niepojętą Miłością Miłosierną dobrze też wiedzieć
          że jest On także sprawiedliwy
          i nie myśl że pozwoli igrać z Siebie

          wykorzystaj póki czas i pora tę Jego słabość wobec ciebie i zaryzykuj
          nie lękaj się rzucić
          tak w zaparte tak na zatracenie
          w miłosierne ramiona Stwórcy
          aby samemu stać się miłosiernym
          bo wiedz
          że miłosierdzie - twoje miłosierdzie łagodzi
          a nieraz eliminuje słabość
          twój i mój grzech

          wiedz i to
          że twój Stwórca też zaryzykował
          dając stworzeniu (czytaj tobie)
          wolną wolę
          i to do tego stopnia
          że stworzenie (czytaj ty)
          może odrzucić swego Stwórcę swego Pana

          teraz pomyśl
          -w imię czego w imię kogo
          dla czego dla kogo
          odrzucasz
          lękasz się
          obawiasz zaryzykować
          być bogatym szczęśliwym miłosiernym żebrakiem no właśnie
          powiedz
          -w imię czego w imię kogo
          odrzucasz obawiasz się lękasz

          ps na zakończenie dodam
          -twój Stwórca nie zgadza się na twoją bezradność dlatego daje ci sakrament pojednania
          abyś mógł zaryzykować i zaufać
          i już jako bogaty miłosierny szczęśliwy żebrak spalał się w niepojętej i dla niepojętej
          Miłości Miłosiernej


powrót do spisu treści


Agnieszka Bruzda

Nadzieja

          Mam nadzieję, że kiedyś świat się zmieni,
          Nie będzie zła, strachu,
          Niezgody, kłótni, bólu,
          Ani podłych, fałszywych ludzi.
          Nikt się nie będzie buntować,
          Wkrótce wszystko się odmieni...

          My żyć będziemy w czułości,
          Na nowo wszystko się narodzi!
          Nastanie miłość, spełnienie, wierność,
          Po prostu złączymy się w jedność.

          Kiedyś zrobimy jeden wielki krąg
          I podamy sobie ręce
          ... w pokoju, w ciszy, w podzięce...



 
Smutek

          Z oczek płynie łza,
          Moja dusza płacze,
          Serce smutno bije,
          W piersiach dech zapiera,
          Aż mnie bierze strach.

          Ogromna żałość.
          Cisza głębokim snem
          O poranku pogrążona.

          Zagubiona droga,
          Zatarty ślad,
          Nie ma miłości,
          Ani wierności.
          Ach, jakbym chciała zdobyć ją,
          Marząc obudzić się obok Ciebie, ukochany mój.
          Już nie cierpieć.

          Być radosna, jak barwny motyl.



 
Sama

          Ciągle jestem sama,
          Zamknięta na cztery spusty w różowej kuli.
          I tak tam uwięziona w ciszy siedzę,
          Przez niego nie chciana.
          Wciąż - zapłakana,
          Bez - czułości,
          Ani - miłości,
          Po prostu nikt nie chciał mnie przytulić do siebie i pokochać.
          Śniąc o fajnej przygodzie,
          Która będzie wiecznie trwać.
          I nie opuści mnie on,
          Na zawsze będziemy razem.
          Ja i Ty.
          Bo do nas należy cały świat.


powrót do spisu treści


Marta Kalinowska

Dwór


 

1. Ślub Helenki


Dwór książęcy był ostatnio cały wystrojony i udekorowany przez służbę. Roześmiani goście weselni w dużej hali czekali na młodą parę nowożeńców. Wszelkich uczt i pieśni było tu aż za dużo, a dwór czekał też i na swoją panią księżną -wdowę - bez dzietną i jej dworki. W dworku tym byli jeszcze młodzi panicze i kilkoro małych dzieci; spadkobierców tatusiów; którzy zaginęli za granicą w czasie wojny z Niemcami. Niedaleko dworu był park i klasztor, a dalej zielone gąszcze i drzewa wielowiekowe. Na ślub zaproszeni byli najbliżsi krewni młodych, przyjaciele i rodzice cali w pąsach - dumni ze swoich dzieci. Przyjaciółka panny młodej Heleny Wolskiej była Zyta Bigorajska ­panna z Mazowsza osoba nie znosząca życia bez wyjazdów i harmidru. Zyta miała brata Bogdana, który przyjechał tu, aby uczyć się w tutejszym dworze dobrych manier i tańców weselnych. Oboje byli młodsi od Heleny. Mieli po osiemnaście lat. Helena wiedziała, że Zyta ma narzeczonego przyrzeczonego jej od dziecka przez tatusia. Matka jej i Bogdana nie żyła od dwóch lat. A o niej całych latach ucieczki z zagranicy i tajemniczych słabościach do wycieczek dowiedział się Bogdan, który obiecał matce zaopiekować się Zytą. Oboje przybyli tutaj z tatą - dziedzicem dworku w Biłgoraju. Tymczasem para młoda już szczęśliwa rozpoczęła tańce i ucztę. Helena ubrana była w białą suknię z atłasu i futerko z frędzlami i welon z kwiatami - różami pąsowymi i buciki miała z białymi różyczkami i z obcasikiem lakierkowym. Helena była jedną z ładniejszych kobiet na tym balu, a ślub jej był zawarty z miłości ku zadowoleniu i szczęściu jej i pana młodego ­Waldemara Wolskiego pana z Litwy; po kądzieli Tatuś jego był niebogatym kupcem; zaś ojciec jego żony dosyć zamożnym jubilerem. Nagle zrobiło się cicho, ktoś zaanonsował jeszcze jednego gościa księżne panią Annę i jej dwór z pannami. . Przystawiono ławy do stołów. Czary i dzbany; wszelkie jadło i serniki; wina; rogale i bukiety kwiatów. Księżna miała około czterdziestu lat. Ubrana była w ciemno-błękitną szatę z jedwabiu; atłasowe zielono ­szare buciki; ciemną narzutę z kwiatami miała narzuconą na ramiona; spuszczoną na ramiona; spuszczona do kolan i spiętą w talii. Była smutna. Jednak tu jej panny i guwernantki stworzyły jej pewien nowy; roześmiany; przytulny nowy dom; pomieszany z autyzmem; przędzalnią i łazienkami. Księżna zasiadła w ławie. Obok niej; po obu stronach usiadły dziewczęta - roześmiane i wesołe. Ubrane w sukienki; każda podobna do poprzedniej - zielono- różowe i czerwone budki z atłasów. W rączkach trzymały fleciki i śpiewniki ; a jedna z nich tylko była smutna i chyba w żałobie; bo miała czarny welonik wpleciony w warkocz długi do kolan ; ciemne wstążki zawiązane z tyłu głowy i czarne Merko nałożone na sukienkę z muślinu. Panienka ta ma lutnię ; szyje na płócienku drzewa wielowiekowe; a potem pięknie i melodyjnie gra na swoim instrumencie i marzy. Jest tu najśliczniejsza dziewczyna z całego przyjęcia. Nagle Bogdan zauważył tą pannę. Przysłonił mu ją gruby kowal; który przydzielony tu został do naprawy ław i stołów. Mieszkał tu od 15 lat i był kowalem. Bogdan roześmiał się nagle; odszedł od bawiącej się Zytuni i Helenki i podszedł do kowala.
- Panie drogi ta piękna panna to kto? - zapytał kowala.
- A na to kowal
-. Która? Ta w czerni? A ta?
To sierota zupełna. Tak.
Z dobrego domu. Po mojemu niemowa. Do zakonu chcą ją oddać. Bogdan stał oczarowany.
Kowal tylko się zaśmiał.
- Tak pięknie wygrywa te pieśni ta dziewczyna - westchnął Bogdan. - A jak się nazywa?
Kowal znużył oczy i podkręcił wąsa.
- Chyba Urszula. Tak. A na drugie Małgorzata. Po matce.
- To jej rodzice nie żyją?
- A tak. Matka w czasie porodu; a ojciec jakiś rok temu przy niefortunnym przejeździe w góry w Tatrach.
Jak to?
- A tak - Kowalowi znana była ta historia z opowiadań. Znał parę takich; jeszcze gorszych. Jedno tutaj dziecko zostało cudem uratowane od śmierci górskiej - Jestem tu od 15 lat. Panie nie zawracaj nią sobie głowy. Ojciec jej chciał; by tu była u księżnej. Był szamanem; kimś takim. Chciał by oddana była do końca życia.
- Ach to tak-Bogdan spoglądał na Urszulę z uwielbieniem.
Kowal odsunął się trochę i szepnął:
-Zaraz będą oczepiny. Baw się, chłopcze. Jesteś ty sam?
-Nie z siostrą i tatą. Bawią się z gośćmi weselnymi.
-To i ty tutaj tańcz, no idź już. Do swoich.
-Tak pójdę. Zyta ma chyba tutaj paru adoratorów- uradował się Bogdan. Wymyślił pewien plan, jak oświadczyć się ślicznej Uli, a tymczasem Zytunia przybiegła do niego i rzekła:
-Oj Bogdanek. Taka jestem szczęśliwa. Mam tutaj dwóch panów ze Śląska. Bogatych kupców, którzy mnie wielbią- pokraśniała i zatupała trzewikami z moherkiem.
- A twój pierwszy narzeczony? -zdziwił się Bogdan.
- Ja go nie kocham- odpowiada' Zytunia i chwyciła go za rękę. Chodź, Hela chce się bawić.
- Bogdan przychylił się do uszka siostry.
- Mam tutaj swoją miłość życia, odnalazłem ją właśnie dzisiaj.
- Zytunia stanęła zaskoczona.
- A któż to taki?
Bogdan szeptem i ze smakiem wskazał na dworki księżnej.
-Oto ona.
Zytunia odwróciła główkę i zaszeleściła karmelkowym szalem - Urszulka nie zauważyła ich.
Dwórki teraz klaskały w rączki i grały na flecikach.
-Urszula Małgorzata - zakochany Bogdan miał już chwycić bukiet kwiatów i biec do panny.
Tymczasem goście weselni zaczęli tańczyć walca. Wokół zrobiło się gwarno, a Helena stanęła w środku nich i obracała się wkoło. Po kilku sekundach Hela stuknęła obcasikiem i krzyknęła- oczepiny!!! Wszyscy klasnęli w dłonie; zrobiło się przejście wokół Helenki i panny weselnej ustawiły się wokół niej. Na to księżna:
- Teraz wy, panny moje przystąpcie do tej uroczystości. Mówią, że która pierwsza z was złapie wianek, będzie następną panna na wydaniu!- klasnęła w rączki- Dzieci!- zwróciła do nich oczy - częstujcie gości słodyczami.
A potem bawcie się razem, a łakocie chowajcie do kieszeni i do swoich buź! . . Panny dworskie z flecikami otoczyły Helenkę i -grały na nich. Tylko Urszulka siedziała bez uśmiechu obok księżnej. Bogdan podszedł do Urszuli i do pani Anny, skłonił i rzekł:
- Nazywam się Bogdan Biłgorajski, chciałbym, jeżeli pani księżna pozwoli, pierwszy zatańczyć z panna Urszulą, bo piękniejszej od niej nie widziałem i nie spotkałem. .
Bogdanek podsunął Uli kwiatek z bukietu przy kominku. Jego ubranie było 'tak błękitne, że prześwietlało niebo modre zza okna.
Księżna z uśmiechem rzekła do Urszuli:
- Czy chcesz Urszulo Dygant mieć narzeczonego z Mazowsza?
- Ula westchnęła i cichutko obróciła towarzyszkę do księżnej.
- Wiąże mnie przysięga ojca, ale chcę... i znowu posmutniała.
Księżna pokraśniała i dała znak pannom. Obrzęd wianka już się zaczął.
- A zatem co ślubujesz swojej pani, Bogdanie? - zapytała księżna Anna?
- Swoją miłość i cały dworek i mojego tatusia... nie dokończył, bo zza tłumu wyłonił się jego tatuś zaniepokojony tym zdarzeniem, a już poinformowany o nim od kowala.
- Ależ synu! - podszedł do księżnej i ukłonił się jej. Poprawił pas przy kontuszu, a jego zielony sygnet zajaśniał blaskiem, wśród innych - to niemożliwe!
Księżna jednak odpowiada:
-wierzę w miłość tych dzieci, chcę aby oboje byli sobie przeznaczeni. Urszulka jest sierotą; ma 15 lat i wybitny talent artystyczny. Czy pan myśli, drogi dziedzicu, ze pana syn będzie szczęśliwy bez niej? Szlachcic Jan Biłgorajski zarumienił się i rzekł z duma:
- Mieszkam na Mazowszu, w okolicach Biłgoraja. Tutaj w Wielkopolsce, pani księżno,
- Jaki narzeczony? - ryknął na cały głos. -Mój...
- Ależ córko! Ty już go masz!
- Jaki narzeczony?- ryknął na cały głos. - Mój...
zapewne takie zajścia miały miejsca.
Jestem wdowcem od dwóch lat. Moja żona była skora do takich
zachcianek Bogdan krzyknął:
- Ależ ojcze! Urszulka i ja jesteśmy sobie przeznaczeni od tej chwili, czy tego chcesz czy nie. Zapewne twoja zachcianką (jak to nazwałeś) był ślub z moja matką!
Pan Jan chwycił go za ramię.
- Dosyć tego! Mój syn - narzeczonym panny -córki czarownika zza gór! To niedorzeczne! Miał go już wytarmosić za uszy, gdy nagle Zytunia wyłoniła się spośród panien dworskich z wiankiem pąsowych róż panny młodej. Obok niej szedł jeden z dziedziców ze Śląska. .
- Tatusiu!- krzyknęła. Miała właśnie rzucić się na szyję tatusiowi, gdy
zauważyła całe to zamieszanie i spąsowiała.
Księżna wyciągnęła do niej dłoń- jak się nazywasz, panienko?­ - zapytała.
- Zyta Biłgorajska, jestem przyjaciółką Helenki i jej męża.
A to mój tatuś i brat.
- Ach tak. Widzę, ze ty dziecko złapałaś pierwsza ten wianuszek panny młodej. Czy jesteś szczęśliwa z tego powodu Zytunia trzasnęła obcasikiem.
- Tak! To mój narzeczony! Olgierd Turaiski pan z.Sudet- nie posiadał się z radości.
A jej tata zdenerwował się nie na żarty.
Jaki narzeczony? - ryknął na cąły głos.
Mój...
- Ależ córko! Ty już go masz!
- Dość tych bredni! Wracamy do domu, drogie dzieci. Wy i te wasze
Chwycił Zytunie pod ramię. Goście weselni zaczęli szeptać i kiwali głowami
-Wyraziłam zgodę na zaręczyny tych dwojga, i na panny Zyty Biłorajskiej. Czy wbrew zgody pani i pana tatusia, czy nie- uniosła głowę i popatrzyła gniewnie na dziedzica Jana- proszę pamiętać o moim zmarłym mężu - księciu Witoldzie. To dotyczy również pana.
-Jan Biłgorajski spuścił głowę i zamilkł.
- A lud weselny i panny dworskie zaczęli wykrzykiwać.
- Zaręczyny! Na cześć księżnej! Zytunia i Bogdan wyswobodzili się z ramion ojca i podbiegli do księżnej Anny.
- Padli przed nią na kolana ...
- To taki zaszczyt, pani! - razem się radowali.
Księżna zawołała zaraz narzeczonego Zytuni i wzięła go na spytki.
Z ciężkim sercem pan Jan oddalił się w głąb sali z westchnieniem:
- Woli książąt nikt nie zadowoli.
Cóż; takie mam dzieci - i wyszedł z sali z dwoma jejmościami. Wszyscy zajadali się teraz wieczerzą.
Helenka z mężem cieszyli się bardzo i pili wino na zdrowie swoich najbliższych - przyszłych
piękna Ula pokraśniała z dumy. Bogdan nie młodych par.
A piękna Ula pokraśniała z dumy. Bogdan nie miał dla niej pierścionka. Ale zapobiegliwa księżna zdjęła z serdecznego palca śliczny pierścień złocony z brylantem szmaragdowym ~ mówiąc:
- Pragnę, drogi Bogdanie, abyś dał ten. skromny prezent swojej oblubienicy. Jest to mój dar od mojej jedynej kuzynki - Katarzyny Barskiej. Po jej śmierci; jej siostrzenica wstąpiła do zakonu. Też ma na imię Kasia. Gości się nad morzem u mojego stryja. Tylko ich jeszcze mam - tu podała pierścień młodzieńcowi...
- I ...WAS...
Bogdan ucałował panią Annę w obie ręce, po czym z wielką miłością nałożył Urszulce szmaragd na prawą dłoń. Księżna nie widziała jeszcze
weselszej panny od Urszulki. ­
- Zaraz po żałobie Ulci powiedziała - Weźmiecie ślub, dzieci. A ty Zytuniu? - ujęła dziewczynę za rękę - czy masz również pierścionek od Olgierda?
- Tak odparła rozanielona Zyta. Pokazała go księżnej. Był ze szczerego złota .
Może nie tak ładny jak Urszulki, ale jakże wspaniały. Umówiłam się już z Olgierdem - mówiła Zytunia - ze ślub weźmiemy na Śląsku. Tak w Jaśle. Za kilka miesięcy......
Olgierd jest bogaty.
- I ten pierwszy - twój pan?
- Zapytała pani Anna z niesmakiem.
- Ach Baltazar - zbladła - jest taki małostkowy. Taki blady i dokuczliwy... od dziecka...
- Nie martwię się - księżna podała Zycie owoc - Twój tato na pewno go nie lubi. Zapomnij o nim Zytuniu.
Księżna wstała z ławy i klasnęła w ręce.
- A teraz wszyscy tańczą oberka! Potem poloneza i mazurka! Pijcie wino i jedzcie kiełbasy! Są tu też pieczone udźce i gotowane szynki!
To prezent od rzeźnika z karczmy przyklasztornej i pana młodego! ­Dworki przysiadły się do stolików. Nie były wcale starsze od Urszulki. Wszystkie ją lubiły i przyniosły jej pieczone gołąbki.


powrót do spisu treści


Elżbieta Chorosz

Kto wygra?

          Uciekam już tak długo,
          że tracę rachubę czasu.
          Chwilami wiem,
          że goni mnie SM,
          ale wciąż uciekam.
          Czasami mnie dopadnie.
          Wtedy niszczy, szarpie, wykręca,
          do życia zniechęca,
          lecz walczę.
          Krócej lub dłużej.
          Znów uciekam,
          bez oglądania się w tył.
          Nie wiem, na jak długo
          starczy mi sił.



 
Wiersz dla Ciebie

          Przyszedłeś na świat
          by uszczęśliwić mnie.
          Sprawiłeś mi ogromną radość
          uśmiechając się
          i wyciągając do mnie
          swoje drobniutkie dłonie.
          W oczkach błyszczały
          iskierki życia.
          Dzięki Tobie i ja
          zapragnęłam żyć dłużej,
          choć to niełatwe.
          Dla Ciebie zwalczę
          wszystkie ciężkie chwile,
          by znów Cię zobaczyć i przytulić.

          Być radosna, jak barwny motyl.



powrót do spisu treści


Wiesława Buczulińska

Nieproszony gość


 
Dzieci cieszą się pierwszym śniegiem, chętnie lepią bałwana, lubią zimę i szaloną jazdę na sankach. Brak wzroku wcale im nie przeszkadza. W Krakowie w parku Bednarskiego i nie tylko jest mnóstwo górek, z których świetnie się zjeżdża. Aż dusza rośnie, kiedy pęd powietrza pierś rozpiera, a śnieg z pod sanek ucieka obsypując całą postać tak, że dzieciak zmienia się w bałwanka. Najlepiej lubiły zjeżdżać od ulicy Parkowej, która skręca w Węgierską aż do Limanowskiego. Jest to najdłuższa górka. Dla urozmaicenia jazdy przez Parkową dzieci zjeżdżały po schodach. Jednym z najprzyjemniejszym momentów w roku szkolnym jest okres przedświąteczny. Dzieci przy pomocy nauczycielki kleją ozdoby choinkowe z kolorowego papieru i z bibuły, uczą się nowych kolęd, żyją wyjazdem do rodziców na ferie. Anielka mieszkała na wsi kilkaset kilometrów od Krakowa. Najczęściej zostawała w internacie nie liczyła na to, że na święta pojedzie do domu. Starszy brat ożenił się przed rokiem już na wakacjach dowiedziała się, że jak przyjedzie za rok będzie miała bratanka. Nie wiedziała wówczas co te słowa znaczą. Brat był milicjantem a żona pracowała w biurze. Kilkanaście kilometrów dojeżdżała do pracy. Dziewczynka nie znała ojca. Dzieci liczyły dni do wyjazdu. Tylko 10-letnia Anielka i Czesia chodziły markotne ze spuszczonymi głowami. W wolnych chwilach snuły się z kąta w kąt nie wiedząc co ze sobą zrobić. Myślały czy pojadą do domu czy nie. Dyrektorka zarządziła, by wszyscy uczniowie wyjechali na ferie, by wychowawcy mogli należycie wypocząć. Anielka martwiła się kto ją odwiezie. Czesię też trzeba odwieźć, a każda z nich gdzie indziej mieszka. Na początku roku szkolnego podjął pracę młody wychowawca, który zgodził się odwieźć dziewczynki. Zima tego roku była ciężka mróz ponad 30 stopni śnieżna. W Anielkę wstąpił dobry duch 21 wychowawczyni przygotowała dziewczynki a wychowawca wziął suchy prowiant na drogę. Anielce kazano ubrać zapasową odzież dwie sukienki i bieliznę by nie nosić dodatkowych pakunków. Czesia mieszkała w łodzi toteż o dwudziestej pierwszej wsiedli w pociąg do łodzi by odwieźć ją do rodziców. W pociągu było gorąco. Dziewczynki siedziały na brzegu drewnianej ławki w wagonie bez przedziałów wychowawca p. Tomasz stał przez cały czas. O trzeciej wysiedli w Łodzi odwieźli Czesię do rodziców. Rozbudzeni rodzice nie chętnie otworzyli. Drzwi. Dziewczynka z wychowawcą poszli do szkoły dla dzieci niewidomych na Tkacką. Szli przez duży ogród wszędzie cisza. Na chodnikach leżała gruba warstwa śniegu. Anielka z radości nie czuła zmęczenia. W szkole odpoczęli trochę nie kładli się spać. Dzieci już nie było ale śniadanie dostali. Czas szybko mijał zasiedzieli się nieco Anielka chciała pograć na pianinie, ale pan Tomasz powiedział, że muszą już iść. Poszli na dworzec, okazało się, że pociąg do Szczecina już odjechał. Czekali kilka godzin na pociąg do Kutna. Mróz był tęgi, ale w poczekalni było ciepło. Wreszcie pociąg przyjechał dojechali do Kutna gdzie przesiedli się na pociąg z Warszawy do Szczecina. W Stargardzie wysiedli o drugiej poszli do izby matki z dzieckiem. Ponieważ mogły spać tam tylko matki z dziećmi pan Tomasz pomógł zmęczonej dziewczynce zdjąć wierzchnią odzież i położył ją na polowym łóżku. Dziewczynka nie mogła zasnąć, bo maluchy płakały nie chciały spać w obcym miejscu. O piątej przyszedł wychowawca, pomógł małej ubrać się i wyszli na peron. Wsiedli w pociąg do Myśliborza by dojechać do Obryty. Wreszcie wysiedli do domu jeszcze 3,5 km drogi. Anielka wytłumaczyła jak umiała, że idzie się od stacji do wsi Wierzbno aleją lipową a we wsi to się kogoś spytają, Ciężka była ta droga ciemno śnieżnie i mroźno. Na dodatek dziewczynce pękła podwiązka by pończoszka nie opadła p, Tomasz zrobił podwiązkę ze swojej chusteczki do nosa. Tak ślizgając się i potykając zmęczeni doszli do domu o siódmej. Podróż trwała 34 godziny od 21-ego od 21:00 do 23-ego do 07:00. Anielki nikt nie przywitał, nie zwracano na nią uwagi. Wychowawcy też nikt nie podziękował, a matka nie podała nawet herbaty. Bratanek urodził się dwa tygodnie przed świętami, więc wszyscy byli nim zachwyceni. Dziewczynka częstowała wszystkich przywiezionymi słodyczami brano niechętnie. Poczuła się odtrącona nie chciała nic jeść. Położyła się na kozetce mimo zmęczenia nie mogła zasnąć, chociaż oczy same się zamykały. Pan Tomasz szybko opuścił niegościnny dom miał jeszcze przed sobą powrotną drogę do Krakowa. Matka przysiadła na brzegu kozetki wtedy mała by przyciągnąć uwagę owijała swe drobne ciałko dookoła matki mówiąc: "Jestem groźny wąż skalny pyton"­nic nie pomogło. Sąsiadki przychodziły, by obejrzeć noworodka były zachwycone. Anielka godzinami kręciła się na posłaniu ziewała, a kojący sen nie nadchodził Dziewczynka nie mogła tego zrozumieć, dlaczego zaszły takie zmiany w rodzinie, co takiego zrobiła, że teraz nikt jej nie chce. Nie była przygotowana, że będzie ktoś młodszy, że matka dokona wyboru między niewidomą córką a zdrowym wnukiem. Trudno oczekiwać miłości od brata i bratowej względem siostry skoro są rodzicami zdrowego dziecka. Dziewczynka przez długie lata nie mogła pojąć jak to jest - ta sama rodzina, a taka zmiana uczuć. Wychowawca powiedział dyrektorce: "Chociaż by mi zapłacili wartościowymi pieniędzmi, za żadne skarby tam nie pojadę".


powrót do spisu treści


Krystyna Miga-Szindler

Poszukiwanie


 


          Czy nie masz swego domu przyjacielu
          że, przebiegasz tak wiele ulic i zaułków
          kulisz się pod uderzeniami zimowego wichru
          strącasz z grzbietu mokry śnieg.
          Kogo wypatrujesz w tłumie ludzkich twarzy
          czyja twarz ci majaczy w blasku latarni
          czyj głos chcesz usłyszeć w gwarze ulicy
          za kim tęsknisz w swojej samotności
          Zaprzestaj bieganiny w zimowej zawiei
          jak śnieg strząśnij żal i tęsknotę
          odtrącony, niepotrzebny, bezdomny
          daj łapę - pójdziemy dalej razem


 
Noce

          Noce są czarne, jak stare pianino,
          noce są czarne, jak sutanna zakonnika,
          noce bezsenne
          gdzie migocące zalotnie gwiazdy
          gdzie pan Twardowski z krzykliwym kogutem
          gdzie blady miesiączek opiewany w pieśniach
          daleko
          daleko
          za szpitalnym murem
          Pełnym ciszy i bólu



 
Motyle

          Jak piękny kwiat .
          otaczają mnie barwne motyle
          szelest skrzydełek zapewnia
          - o sympatii
          - o przyjaźni
          - o uznaniu

          i przyszła choroba
          długa,
          ciężka,
          smutna,

          uleciały barwne motyle
          pozostał
          - tylko ten
          najbardziej niepozorny


powrót do spisu treści


Elżbieta Denisewicz

Życzenia


          Chcę Ci mamo podarować uśmiechów słońca tysiąc,
          wszystkie barwy tęczy i polarne zorze.
          Choć wiem mamo,
          że to masz już.
          Wszystko chcę Ci podarować... Do snu niebieskiego
          ciepłe wiatry Cię kołyszą
          a obłoki otulają
          Twoje drobne ciało.
          Byłaś mamo mi herosem codzienności dnia szarego.
          Matką, siostrą, przyjaciółką, babcią wnuka jedynego.
          Już po trudach i kłopotach.
          Już po bólu i cierpieniu.
          Chcę, by Bóg Ci wynagrodził rajskim słońcem w nieskończenie.


 
Gadu-gadu

          Bezmyślne, głupie teksty szydzące
          nadają czasem ludzkie usta.
          Gadu-gadu: jaka głupia,
          gadu-gadu: ale tłusta.
          Cie choroba: ale ważny,
          cie choroba: nie chce pić.
          Sądzą ludzie, myślą ludzie ­
          - kim masz być.
          Pusta mowa, krzywy uśmiech.
          Tyle jadu czasem w nas.
          Bo tak łatwo jest osądzić,
          bo wciąż pędzi, sądzi świat.
          Spójrzmy czasem w błękit nieba.
          Nocą spójrzmy gwiazdom w oczy.
          Ze słowika weźmy przykład ­
          - niech ciepłe śpiewają słowa.



 
Gdzieś

          Czekajmy na lepsze dni,
          gdy wiatry halne wieją. Czekajmy na lepsze dni,
          gdy morza skute lodem.
          Nadzieją można żyć,
          choć rzeka deszczu płynie. Nadzieją można żyć,
          choć skały i kamienie.
          Marzenia trzeba mieć,
          dziś z trudu bolą plecy. Marzenia trzeba mieć,
          dziś z bólu gryziesz usta.
          Gdzieś cuda dzieją się.
          Gdzieś spełnia się marzenie...


powrót do spisu treści


Ewa Stopczyk

DROGA


 


          Kuśtykam obok życia.
          Nie nadążam,
          a ono czekać nie chce...
          Nie mogę schwytać szczęścia ­-
          potrzebuję obu rąk,
          by się podeprzeć...
          Pytasz, po co idę?
          Po co szukam własnego miejsca?
          Bo jestem człowiekiem...


 
DLATEGO

          Lubię zapach gwiazd nocą...
          Myśli po nim płyną,
          otulone leniwą, srebrzystą niemocą...
          W pustce nieba giną...

          Lubię marzyć w niebycie
          z sennej mary tkanym,
          co się rodzi w tajemnym przedświcie
          i umiera ranem...

          Kocham twoją obecność,
          ciepły dotyk dłoni...
          jesteś ze mną. Realny. I... przez to
          mogę niebo gonić...



 
TRZEBA MI

          Trzeba mi, żeby żyć - nadziei trochę.
          jak biednemu kawałka chleba,
          jak grzesznemu furtki do nieba,
          jak bogaczowi - złota.
          Trzeba mi, żeby istnieć - sensu istnienia.
          jak pszczole kwiatów miodnych,
          jak szczodremu rąk głodnych,
          jak Syzyfowi - kamienia...
          Trzeba mi pięknych snów na szarej jawie.
          jak spragnionemu napoju,
          jak obrazowi kolorów
          i jak poecie - marzeń.


powrót do spisu treści


Wanda Jajko

Recepta na przebaczenie


          Natury melodia - symbioza.
          Harmonia.
          Blade światło nadziei­
          przetrwania.
          Otwarcie na,
          drugiego zagubionego człowieka.
          Przyziemne sprawy -­
          obrona przed bezbarwnością,
          Potrzeba miłości.
          Czas zapomnienia.
          Wola przebaczenia.
          Trudny taniec - wykwintna muzyka.


 
Słyszeć muzykę

          Melodia pragnienia.
          Rozpromienić samotność
          melancholii nut.
          Budząca zadumę nieustannie brzmi jakby,
          dwoje ludzi - objęci wpatrzeni
          tańczyli walczyka.
          Istota rytmu
          porywającego do gwiazd.
          Może niewinne myśli,
          wyobrażenie ogrodów
          wiosennie kwitnących.


powrót do spisu treści


Anna Dudek

Obraz


 

          Namaluj mi świat
          Taki jaki byś chciała by był
          Świat bez krat
          Zło zamienione w pył
          Idziesz już dość długo swoją drogą
          I wciąż czegoś ci brak
          Więc namaluj mi dziś swój świat


 


 
Modlitwa

          modli się do płatków śniegu
          meteorologiczny różaniec
          w szkole nie uczą takich rozmów
          tylko stąpania po ziemi
          anatomii
          wypełniania formularzy


powrót do spisu treści


Katarzyna Kusek

Hymn o miłości


 
Z Miłości powstał wszechświat, i rodzi się człowiek. Wielkie góry Ameryki z Niej wzięły swój początek. Ona jest źródłem mórz i oceanów. Każda kropla najmniejsza z Niej się narodziła, i piasek wszystkich pustyń świata. Człowiek z Niej się wywodzi, Nią jest, i ku Miłości zmierza. Chociaż jesteś żeglarzem w łupinie orzecha przemierzającym ocean życia, nie musisz się lękać. Twój los zapisany w gwiazdach, i w źrenicy Boga, będziesz żył na wieki. To Miłość otwarła ci oczy, i Ona je zamknie, będzie garstką popiołu, co zostanie z ciebie. Jest nieśmiertelna, bo jest Bogiem samym, najwspanialsze uczucie jakie można odczuć. Zamienia ludzi w Anioły, i pozwala im latać nawet z jednym skrzydłem, do nieba szybują mocno trzymając się za ręce. Raduj się człowieku, że masz Miłość. Ta mieszkanka nieba zawsze cię usłyszy, i prędko przybiegnie na pomoc, nie zabijaj Jej. Słyszy twe jęki i szmery jak matka płacz niemowlęcia. Kochaj człowieku Miłość, bo jest tak samotna, po Niej tylko cisza płacze. Jest jak brylant ukryty na dnie serca twego, nic cenniejszego od Niej nie masz. Miłość opromienia twe szare dni, i ciemne noce, pozwala uwierzyć, że nie jesteś nikim. Do Niej należy wszechświat, i cały okrąg ziemi, a Ona tylko ciebie miłuje człowieku. Jest tak mała, iż mieści się w kropli krwi, a przecież to Ona porodziła Kosmos. Szanuj Miłość, ty który z Niej powstałeś, Ona jest wszystkim co posiadasz. Trwa nad tobą jak niebo gwiaździste, choćbyś się wpatrywał przez całe swe życie, końca Jej nie znajdziesz, ni początku. Jak pieśń najpiękniejsza i kruche milczenie, gdy z pokojem w sercu zamykasz powieki, taka jest Miłość. Człowieku, ty korono stworzeń, bądź Jej wierny, niech w twym sercu bujnie się rozwija. Gdy zniszczysz to źródło życia, sparciejesz, a w końcu i zginiesz. Istnieć nie kochając to gorsze od piekła, bo twe puste serce nie ma już dla kogo bić. Dziękuj więc człowieku za Miłość, i strzeż skarbu tego. Módl się nie tyle by ciebie kochano, lecz byś sam potrafił kochać. Dopóki dla innych uderza twoje serce, jesteś w pełni człowiekiem. Możesz wiele utracić, jeżeli masz w sobie Miłość, będziesz żył. Ona jest światłem oświetlającym twoją drogę, zaufaj Jej zbłąkany wędrowcu. Spiesz się miłować, bo godziny płyną, czas na ciebie czeka, on jeden ma czas. Pragniesz nieśmiertelności pokochaj, a nie przeminiesz. To najlepsze lekarstwo na pośpiech zegarów, i na życie bez sensu, co w jednej chwili odmienić się może. Nie bój się człowieku Miłości, ona cię nie zrani, bólu nie zada. Będzie czekać cierpliwie aż się wypełni twój czas. Po drugiej stronie lustra, ujrzysz Ją w pełnym blasku. Właśnie tam zrozumiesz, czym jest Miłość.


powrót do spisu treści


Stanisław Herzog

Żagiel twój

( Synowi Mateuszowi)

          A wiatry ciągle wieją pomyślne
          w żagle życia
          pragnieniom młodym
          twoim

          mój żagiel
          już zniszczył czas -
          ­podarł na strzępy
          codziennymi zdarzeniami cierpieniami

          i dryfuje
          bez woli mojej
          do brzegów wieczności
          do światła obiecanej szczęśliwości


 


 
Zdarza się

          Świtem różowym
          ulatuje moja świadomość
          na łąkę dobrych chwil -
          ­bosymi myślami

          ochłodzić marzenia wstającym dniem
          w jego realności



 
Błogosławione niebem

          Marzenia splamione cierpieniami dniami bez nadziei
          nigdy nie umierają

          odlatują do nieba
          i powracają odrodzone
          w sercach dobrych ludzi

          w ich rękach
          rozkwitają kwiaty
          a pachną miłością bliźniego dobrocią pomocy


powrót do spisu treści


Łukasz Mirowski

***


 

          Dla ciebie pokonam strach
          pokonam ból i gniew
          Dla ciebie zwyciężę czas
          zrobię z nim co chcesz.

          Dla ciebie zdobędę góry szczyt
          i skoczę w silny wiatr
          Dla ciebie dotknę zapachu róży
          by upiększyć twój świat.

          Dla ciebie pokonam żywioły
          zdobędę wodę i płomień
          Dla ciebie zniszczę cierpienie
          skoczę w zdradziecki ogień.

          Dla ciebie zrobię wiele
          wiele by z tobą być
          Dla ciebie zrobię wszystko
          wszystko by z tobą tylko żyć.

 


powrót do spisu treści


Elżbieta Kuchta

Moje malowanie

Nigdy nie byłam i nie będę piękna zewnętrznie, bo choruję na dziecięce porażenie mózgowe z atetozą. W moim przypadku choroba ta objawia się ograniczoną sprawnością ruchową, występują ruchy mimowolne - afotyczne, mam zgrubiane rysy twarzy i dziwną mimikę nie tylko przy wysławianiu się... Jeśli ktoś pamięta serial pt; "Ja Klaudiusz" to właśnie bardzo podobnie wyglądam. Tylko ja się nie jąkam, a mam spowolnioną i nie wyraźną mowę. Chodzę też trochę inaczej niż cesarz Klaudiusz. Z tym rodzajem porażenia mózgowego nie można być pięknym - nawet najlepsze kosmetyki mi nie pomogą... Wiem o tym aż za dobrze... Ludzie od zawsze dają mi w skórę...Niedawno usłyszałam, że radzę sobie świetnie, bo ludzie się nade mną litują... Nie będę komentować poziomu umysłowego tej osoby...A jak taka litość wygląda to sama ta osoba określiła swoje człowieczeństwo i swój stosunek do słabszych od siebie fizycznie, bo na pewno nie intelektualnie... Mam 52 lata, wykształcenie średnie - ekonomiczne, wiele zainteresowań... Chodzę o kuli, mieszkam sama... A wszystko to osiągnęłam nie tylko dzięki samozaparciu i mądrej pomocy mojej wspaniałej mamy, ale też, że na mojej drodze życia pojawiają się rozumni i dobrzy bliźni. Moja zewnętrzna niedoskonałość nie ma nic wspólnego z bierną postawą i rezygnacją z tego wszystkiego, czego pragnę i o czym marzę,...Ale żeby realizować moje pomysły na ciekawe życie mimo wszystko, to trzeba mieć niestety pieniądze! A ja mam rentę inwalidzką wynoszącą 678 zł i bardzo kosztowną pasję - malarstwo i pisanie wierszy... Od zawsze pomrukiwałam mamie, że gdybym była zdrowa to malowałabym obrazy takie prawdziwe - na płótnie. Pewnego dnia moja mama miała na pewno już dość mojego marudzenia i krzyknęła mi w nos; to zrób coś, żeby malować... Dzięki Urszuli Rzewiczok pracownikowi Muzeum Śląskiego w Katowicach dowiedziałam się o organizowanych w Reptach koło Tarnowskich Gór warsztatach plastycznych dla osób niepełnosprawnych. Tam poznałam artystę plastyka - Basie Grabską-Widera, która stwierdziła, że mam zadatki na artystę i objaśniała co i jak... Ja wtedy nie wiedziałam nawet do czego służy olej lniany przy malowaniu farbami olejnymi. W parę tygodni później pojawili się u nas w mieszkaniu Kasia i Wojtuś Ozienniakowie małżeństwo artystyczne. Ona jest konserwatorem zabytków, a on rzeźbiarzem. To oni wprowadzili mnie fachowo w świat rysunku, linorytu i akrylu. Obecnie moją ulubioną techniką jest malowanie farbami akrylowymi i rysowanie ex librisów cienkopisem. Ten cienkopis strasznie potępia Wojtek. Od pierwszego namalowanego obrazu upłynęło chyba 17 - 18 lat nie pamiętam dokładnie... Musiałabym zajrzeć do mojej kroniki. Nie piszę swojej biografii, więc nie muszę podawać dokładnych dat. Na razie miałam tylko jedną wystawę indywidualną i ponad 60 zbiorowych wystaw różnego typu. Zdobyłam kilka nagród. Niby mam swój styl od samego początku, ale to wszystko dla mnie jest za mało, bo chciałabym zwiedzić Muzeum Picassa, Oranżerię, w której jest cykl obrazów "Nenufary" i zobaczyć obrazy wszystkich impresjonistów w Paryżu... Albo pojechać do londyńskich muzeów... Niestety nie stać mnie na to. Taka podróż w towarzystwie mojej wolontariuszki Agnieszki lub mojego brata jest bardzo kosztowna, bo ja nie mogę jechać sama. A zobaczenie tego wszystkiego i zakup porządnej, stabilnej sztalugi i dobrych farb akrylowych bardzo pomogłoby mi się rozwinąć twórczo. Moim największym sukcesem nie jest to, że przez swoje malowanie, wystawy, udziały w plenerach i zdobywanie nagród realizuję siebie; ale tp, że namówiłam na malowanie moją koleżankę Mariole. Z Mariolką znamy się od dzieciństwa, bo razem przebywałyśmy na leczeniu sanatoryjnym w Jastrzębiu Zdrój przez wiele lat z dala od bliskich. Gdy ja skończyłam Iv klasę szkoły podstawowej istniejącej przy tym sanatorium rozstałyśmy się na kilkanaście lat. Ja poszłam do normalnej podstawówki w Sosnowcu - Klimontowie, a potem uczyłam się w liceum ekonomicznym i mieszkałam w Zakładzie Szkolenia Inwalidów w Przemyślu. Po wielu latach spotkałyśmy się w Klubie Osób Niepełnosprawnych "Alfa" w Bytomiu i od tamtego czasu widujemy się przeważnie raz w roku jeżdżąc na turnusy rekolekcyjno-­rehabilitacyjne organizowane najpierw przez księdza K. Bąka, potem przez Leona Paszka, a teraz przez księdza Henryka Bardosza, Beatkę Kocjan... i cała resztę... Mariola widząc moje rysunki i inne prace nie wierzyła, że ona też może malować... Wiedziałam, że ma mniej sprawne ręce i wtedy przypomniałam sobie, co na początku naszej znajomości Kasia i Wojtuś mi powiedzieli; kiedyś ty Elu oddasz komuś całe swoje doświadczenie i wiedzę. Zrozumiesz wtedy, co myśmy czuli pomagając Tobie i jak się cieszyliśmy z twojego każdego rysunku, obrazu, choć tego bardzo często nie okazywaliśmy. Ganiąc dość ostro twoje prace mieliśmy za cel podnoszenia ich poziomu i uodpornienia twojej psychiki na krytykę... Bo ona często jest bolesna i niesprawiedliwa. Wiedziałam z doświadczenia swojego i znając możliwości manualne Marioli, że na początek najlepiej jej będzie malować temperą. Nie są drogie i od razu nauczyłam ją mieszać kolory, aby kupowała tylko 5 podstawowych barw, z których zrobi wszystkie tonacje, jakie będzie potrzebowała. Obecnie Mariolka maluje już akrylami i więcej obrazów ode mnie. A ja jestem z niej bardzo dumna, choć jej tego nie okazuję i nadal służże jej radą. Cieszę się, że mam tak pracowitą i fajną przyjaciółkę. Moje prace - głównie rysunki często oddaję na prezenty dla sponsorów różnych organizacji pozarządowych i na aukcje, dochód z których przekazywany jest na ich konta. Gdybym wygrała szalone pieniądze to uczciwie i mądrze zagospodarowałabym tym kapitałem...Na pewno pojechałabym do Paryża lub Londynu, aby na własne oczy zobaczyć kolorystykę i sposób kładzenia farby przez moich ulubionych impresjonistów i postimpresjonistów. Najlepiej wykonane reprodukcje nie pokażą tego co mnie interesuje i klimatu prac. Ale marzenia się spełniają, bo właśnie otrzymałam konkretną propozycje II indywidualnej wystawy i to w samym centrum mojego rodzinnego Sosnowca... Bardzo cieszę się tym projektem sponsorowanym przez. Stowarzyszenie "Istota" i pub - galeria "patelnia 36". Bardzo jest w ten projekt zaangażowana pani Anna Wilk - ciekawa osobowość i członkini stowarzyszenia "Istota".


powrót do spisu treści


Anna Makowska

Wiosna

          Zapachniało wiosną
          Słońce wyjrzało zza chmury
          rozjaśniając świat swoim blaskiem Trawa zieleni się nadzieją
          W kwiatach zakwita nowe życie

          Patrzę radosnymi oczami
          w piękno błękitu nieba
          i myślę, że taka jest moja dusza
          Oczyszczona wiosennym deszczem Bożej Łaski
          pełna słońca, które przyszło z ogromem ciepła
          zachwycona powiewem wiosny
          Niech życie moje będzie tak piękne jak wiosna
          Wszak urodziłam się wiosną


 


 
Iskierka

          Iskierko nadziei
          Mała jesteś
          i słabo cię widzę.
          Szukam cię na dnie mojego serca

          Iskierko nadziei
          Wiem, że jesteś gdzieś we mnie
          Mocno wierzę, że nie zgasłaś!
          A jedynie osłabłaś troszeczkę!

          Iskierko nadziei
          Daj się rozpalić!
          Wierzę, że potrafię to zrobić!
          Wierzę, że rozbłyśniesz we mnie jasnym światłem
          i będziesz ogniem na zawsze!


powrót do spisu treści


Lidia Tomczuk

Zawsze jest jakieś jutro

Moje wspomnienie dotyczy opowiadania dziewczyny, którą poznałam na turnusie rehabilitacyjnym (było to prawdopodobnie przed dziesięcioma laty) Miała na imię Jagoda. Była ładną i sympatyczną dziewczyną, a w stosunku do mnie była tak miła, że czasem sama nie mogłam w to uwierzyć, że mogę wzbudzić w kimś takie przyjazne uczucia. Wówczas nie potrafiłam cieszyć się podobnymi odczuciami, byłam spięta, milcząca. Ograniczałam się do spędzania czasu w swoim pokoju, czasami godzinami patrząc w sufit, jakby wokół niczego nie było, jakby świat nagle przestawał istnieć. Piszę to wszystko po to, by łatwiej było zrozumieć mój stan, moją inność - choć tak naprawdę to byłam taka sama. Wiem od ludzi, którzy byli obok, że nie byłam mile i tak przyjaźnienie odbierana, jak ona, jak Jagoda. Dlatego tak trudno mi było zrozumieć fakt, że to właśnie ona zapukała do mego pokoju. Byłam zdumiona i nie wiedziałam, czy ona zwyczajnie nie pomyliła drzwi. Zaprosiłam ją do pokoju, prosząc, by usiadła i -mimo mojej ciekawości- nie mogłam pojąć, dlaczego wybrała właśnie mnie. Dopiero co poznana dziewczyna, z miłym i serdecznym uśmiechem, usiadła i nic nie mówiąc, patrzyła na mnie z wyraźną, jak mi się wydawało, dezaprobatą. Myślałam, że przyczyną byłam ja. Wciąż tak dziwnie mi się przyglądała. Tak naprawdę jednak, zaparzając kawę i proponując, by usiadła, czekałam, że wyjaśni mi coś, co wisiało między nami swoim ciężarem. Ona jednak milczała, nie okazując żadnej niezręczności ani zażenowania. Śmiała się, jak zwykle i nadal prowadziła ze mną rozmowę tak zwyczajnie, jak robiłyśmy to codziennie. Uznałam więc, że nic się nie dzieje i ona akceptuje mnie taką, jaką jestem. Zdumienie dopadło mnie następnego dnia. Wieczorne pukanie do moich drzwi oznajmiało tę roześmianą dziewczynę i przyznam, że nie było to już dla mnie zagadką. Cieszyłam się, że ona mnie zaakceptowała. Boże, jak bardzo się cieszyłam. Moje zdumienie przerosło mnie następnego wieczoru, kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam moją Jagodę. Ona nie przedstawiała już widoku takiej szczęśliwej. Nasze ploteczki nie były tego dnia takie zwyczajne -były inne- nie układały się. Jestem osobą mało spostrzegawczą, chyba nie potrafiłam wyobrazić sobie tej wesołej dziewczyny z kłopotami. Jednak Jagoda, ta wesoła dziewczyna, miała prawdziwy kłopot i wreszcie któregoś dnia opowiedziała mi w końcu, co dręczyło ją tak długo. To były jej wspomnienia z dzieciństwa. Opiszę wszystko tak, jak ona mi to opowiedziała. Była dzieckiem rodziców, którzy się przenosili z miejsca na miejsce. Przyczyną był jej ojciec, który był złodziejem. Jak ona wstydziła się o tym mówić - tak bardzo się wstydziła! Jeszcze dzisiaj widzę jej policzki zabarwione na jasny róż. Pamiętam, że oddałabym wszystko, aby ona nie musiała mi tego opowiadać. Miała trzy siostry, ona była właśnie tą trzecią z rodzeństwa. Najstarsza jej siostra była zamężna (o niej mało mówiła); średnia była od niej starsza o pięć lat i właśnie o niej dużo, dużo opowiadała. Ta siostra była dla niej bardzo ważna, to z nią chodziła do szkoły podstawowej oddalonej o całe trzy kilometry od jej miejsca zamieszkania. Codziennie chodziły do tej szkoły przez duży las, który był zimą cały oszroniony, a na ścieżkach było dużo śniegu. Boże! Ona nie miała butów! Chodziła codziennie w takich gumowcach (miały dziury w miejscach paluszków) i tak ją to martwiło i smuciło, że nie umiała o niczym innym myśleć, jak tylko o tym, że jej nóżki są już tak bardzo obolałe. Któregoś dnia jej siostra posadziła ją pod drzewem (wybrała spod śniegu trochę ściółki) i wetknęła jej w te dziurki tam, gdzie były jej paluszki całe już spuchnięte i zaczerwienione. Pamiętam- jak rozpłakała się w tym miejscu opowiadania, ja zresztą też. Płakała tak jeszcze długo, a ja nie mogłam i nie potrafiłam nic dla niej zrobić. Próbowałam wyobrazić sobie tę moją roześmianą Jagodę- nie umiałam i nie mogłam. Wciąż widziałam ją piękną, uśmiechniętą - taką, jaką ona w istocie była. Staram się w miarę wiernie opisać jej wspomnienia, ale tak do końca nie wiem, czy ona by tego chciała. Minęło tyle lat, a ja mam dylemat, czy pisać o tym, czy też nie. Ona mnie o to nie prosiła, a ja jej niczego nie obiecywałam. Zresztą, były to czasy, kiedy ani ja, ani ona nie przypuszczałyśmy, że będzie taki czas - kiedy ja będę chciała o tym napisać no i będę mogła. Mam ten czas teraz i myślę, że ona by to zaakceptowała. Zrozumiałaby, jaki szok przeżyłam wtedy w tych dniach, kiedy mi o tym opowiadała. Zatem wracam do opowiadania. Losy mojej Jagody (wciąż ją tak nazywam) opowiem tak, jak to pamiętam. Matka przeprowadzała się z miejsca na miejsce - tam, gdzie ojciec jeszcze niczego nie ukradł. Było to dla niej niezrozumiałe jako dziecka. Teraz już wie, że matka robiła to, czego chciał ojciec. Dla niej i dla jej sióstr była to poniewierka - przenoszenie się z miejsca na miejsce, bez własnego kąta - ciepłego i bezpiecznego. Dzisiaj wspominam to jako coś, co udało mi się jednak przeżyć - mówiła moja Jagódka, a w jej oczach znowu ujrzałam ten cichy smutek i rozpacz i żal. Pewnego dnia już sama ze szkoły nie wróciła. W drodze powrotnej straciła przytomność i dzięki pomocy życzliwych ludzi, trafiła do szpitala. Pierwszych dni w ogóle nie pamiętała - trawiła ją gorączka i czuła ostry ból w nóżkach. Pewnego dnia przebudziła się wystraszona, nie wiedziała bowiem, gdzie jest. Widziała duży ogień i piec, a w nim swoje nóżki. Traciła przytomność i ponownie ją odzyskiwała, trwało to tak długo, że niczego innego nie pamiętała. Opowiadała mi jednak to, co zreferowała jej siostra, opowiadała, że ci ludzie także bardzo płakali nad jej stanem, jak zastanawiali się nad sposobami pomocy, jak sprawić by orzeczenie lekarzy nie musiało być prawdziwe. A groziła jej amputacja obu nóżek. Taki Pan - opowiadała jej siostra (był mężem pani, która się nią opiekowała - karmiła ją, myła i robiła wszystko, z takim poświęceniem jakby to była jej własna córka), - on znalazł sposób na próbę uratowania jej paluszków. Wymagało to dużego samozaparcia i cierpliwości. Ten człowiek znalazł kogoś, kto zabił konia (potrzebna była taka maź z żółci konia). Przekonali jej siostrę, aby przygotowała tę małą dziewczynkę do tego, co miało się z nią dziać. Jednak ona niczego nie mogła zrozumieć - była wystraszona i zalękniona, a wiedziała tylko to, że z bólu już niczego nie chce, już nie może, było jej wszystko jedno. Wiedziała tylko to, że ten ogień i ten ból jest próbą wytrzymania tego, co ujrzała pewnego dnia tak wyraźnie, jakby było to wspomnieniem piekła. Trwało to bardzo długo i ta mała dziewczynka dzień po dniu czuła, że wszystko to, co ją spotkało, było tylko złym snem. Nie wiem czy tak dokładnie było, ale piszę to tak, jak to pamiętam. Dzisiaj już wiem, że dobrze zrobiłam opisując jej przeżycia. Dla mnie samej oraz dla niej - wiem, że i ona by tego chciała. Jak ją poznałam, to prawnie była już przybraną córką tych państwa, którzy uratowali jej paluszki, uratowali jej smutne życie i byli dla niej prawdziwym oparciem w życiu, od którego już teraz nie uciekała, była szczęśliwa? Czy aby na pewno była tak szczęśliwa jak mi to zaprezentowała pierwszego dnia naszej znajomości? Muszę wierzyć, że tak było, inaczej moje wspomnienie o niej byłoby nieprawdziwe. Chcę być pewna, że ona jest dzisiaj jeszcze bardziej szczęśliwa, że jest bez tego ciężaru w duszy, który nosiła, aż spotkała mnie. Czułam, że od tego dnia ja również się zmieniłam, że stałam się bardziej pogodna i nawet trochę zaczęłam się uśmiechać. Zrozumiałam, że w życiu każdy dźwiga swój ciężar przykrych doświadczeń i wcale nie jest tak, że nasz ciężar jest jedyny i wyjątkowy. Sztuka polega na tym, aby umieć spojrzeć na każdego człowieka jako na jedyny i niepowtarzalny element naszego życia oraz umieć wykorzystać cudze doświadczenia do budowania lepszego i szczęśliwszego jutra. Nie napisałabym tego, gdyby nie dręczyło mnie pytanie? Dlaczego wybrała właśnie mnie, by mi to opowiedzieć...


powrót do spisu treści


Marieta Kozak

Jesienny talizman

          Spadające liście lekko falują na wietrze
          mieniąc się w słońcu kolorami tęczy
          nim wolno opadną na ciepłą jeszcze ziemię
          rozgrzaną wspomnieniami kończącego się lata.

          Jesień nadchodzi
          ścieląc wprost pod nasze stopy
          w złocie i brązie utkany przez wiatr
          puszysty kobierzec.

          Maluje zaczarowanym pędzlem baśniowy krajobraz
          posypując go puchem z
          babiego lata.

          Mlecznym świtem pożółkłą już trawę
          otula bielą cieniutka warstwa przymrozku
          by w poszarzałe południe zakryć nasze oczy
          mokrą zasłoną z jesiennego deszczu.

          Ptaki wyczuwając porę odlotu
          tłumnie pokrywają błękit nieba
          tworząc magiczne klucze odlatują
          by za rok powrócić znów w to samo miejsce.

          Przyroda zasypia powoli kołysząc nas błogą ciszą
          nostalgią i rozmarzeniem
          kładąc w dłonie talizman jesieni
          brązowy kasztan... na szczęście.


 


 
***(Złote łzy. ..)

          Złote łzy promieniami słońca się mienią,
          kapiąc tworzą kałużę płynnych myśli,
          które odbite w lustrze złudzeń
          kruszą się jak odłamki szkła.

          Z otwartych oczu czasu
          wysypuje się piasek minionych lat,
          jak w klepsydrze ziarnko po ziarnku
          ucieka każdy dzień przyduszony
          pazurami codzienności.

          W szafie życia chowam
          powieszone w nierównych rzędach
          myśli o przyszłości,
          a odkurzone wspomnienia
          rozpadają się jak zmurszała firanka.

          Pod dotykiem tęsknoty usycham,
          wiję się jak wąż uciekając przed lękiem,
          skrzydłami motyla trzepoczę w zachwycie,
          jak kocica walczę broniąc swoje życie.

          Jak długo jeszcze...


powrót do spisu treści


"Urotca"

Piękno chwil i życia

Kiedy ruszam w nieznane czuję wielką radość. Nie mieści się to w sensie dnia codziennego. W podróż marzeń wyruszam z Przyjacielem. Mogę mu bowiem zaufać i oboje będziemy trzymać się porządku. Kiedy wpadliśmy do samolotu nasza uwaga się rozprysła. Cieszyłam się jak dziecko z żartów: - Poznajmy świat! -. Wyobrażałam sobie pustynię jako ciepłe przyjemne miejsce.
- Nie będę tam myśleć o pragnieniu, tylko delektować się spokojem... - myślałam. Przyjaciel napominał: - Ostrożnie z harmonią ducha, trzeba się bowiem śpieszyć na tyle, żeby się zmieścić w planie trasy. W kieszeni miał kilka świstków papieru, może nie mapę, ale wskazówki, w którą stronę iść i gdzie zaopatrzyć się w zapas wody.
Na miejscu zeszliśmy z pokładu. Ujrzałam na horyzoncie jakby blask własnych snów. Poczułam wielki smak wolności. Kilkaset metrów na zachód kroczyliśmy bardzo natchnieni. Poczułam odwagę. Wiedziałam, że pójdziemy 7 km wprost, znajduje się tam obóz, a w nim nasz przewodnik. Jakieś kilkanaście mil na krzyż - mają minąć dwie doby....Te chwile zostaną w nas i nigdy się nie skończą. Gdy wpełźliśmy w piasek spełniłam jedno swoje marzenie. Zdjęłam buty. Pisnęłam z wrażenia, bo zrobiło mi się dużo cieplej. - Ale parzy - westchnęłam. Przyjaciel rozłożył ręce i podsumował: - Zapomniałem ze sobą zabrać dla Ciebie latający dywan..... o, raju ! Aż mi brak tej Twojej spokojnej, przyjemnej miny.
- Pamiętaj, że na ramionach silnego mężczyzny leży niewidzialny... jeśli mi zabraknie wygody, chętnie skorzystam.
Przyjaciel wyciągnął z plecaka jakiś spray i spryskał mi stopy. Poczułam zimno, mrowienie, a potem przedziwne napięcie. Jednak było mi wygodnie w tychże stopkach, bodajże z lakieru forsować przez ziejący gorącem piach. Mieliśmy na sobie bawełniane kostiumy, a wokół szyi zawiązane prześcieradła. W pewnym momencie zauważyłam, że jakaś "mysz" szybko popędziła przed nami. Rozejrzałam się dookoła z niewielką zgryzotą, że zachwiało to moją odwagą... ale w końcu mnie nie przepędziła. Przyjaciel zaczął się śmiać. - To była jakaś jaszczurka, odetchnij. Uspokoiłam się, bo byliśmy zaszczepieni na różne drobnoustrojstwa, które przenoszą tutejsze gady. Po jakimś czasie zauważyliśmy jak słońce przytula się do ziemi. Wydawało mi się, że to za wcześnie. Być mogło około południa i tak być nie powinno. - Nie martw się... jeśli się ściemni, to dalej idziemy prosto - pocieszył Przyjaciel. Przystanęłam zapatrzona w blask słońca. Na jego czole wisiała tęczowa korona.
- Za mało mi dźwięków, aby wyrazić prześliczne....Nacieszmy się tym wdziękiem, tutaj nawet słońce się stroi. - Przyjaciel pochylił mnie delikatnie nad ziemią. Z kucaka zobaczyłam, że nad słońcem unosi się wielki ptak. Trwało to chwilę, będzie we mnie zawsze.
Z daleka doszedł nas jakiś głuchy przeciągły pomruk. Jakby ciemny świst wiatru. Ucieszyłam się, przecież - Na pewno nas orzeźwi! -. Z daleka widać było unoszące się fale piasku. Przyjaciel troszkę się zaniepokoił. Moja fascynacja potężniała coraz bardziej, nieco zwolniłam tempo, gdy przed nami, na horyzoncie, tańcował złoty wiatr.....
- Zobacz jak lśni ten klejnot pustyni! - spostrzegłam zachwycona - atmosfera mieni się niczym fantazja.....Nasz złoty wiatr!. Chwytałam okiem uśmiechy jakie zakręcał z piasku ...coraz bliżej. - To... musi być cudny dotyk nieba, tańcząc w pląsach tego wiatru, ...-.
Nagle Przyjaciel zarzucił na nas swoje prześcieradło, uniósł mnie, wepchnął brzeg prześcieradła pode mnie... uchwycił resztę brzegów prześcieradła i usiadł na nich.
- Mogliśmy przeżyć taniec z wiatrem... Czemu zrobiłeś jakiś kokon w tak magicznej chwili!? - Obyśmy przeżyli...oddychaj teraz wolno i napnij mocno ciało, żeby wiaterek...nas nie zdmuchnął.
- Yhmmmmm..... - Pojęłam, że ocalił nas przed uduszeniem się w złotym wietrze.
Wokół wiatr parł na nas jakby topielczy szum. Nie czując, że oddycham zaczęłam przysypiać w silnych ramionach Przyjaciela. Minęło kilkanaście minut. Słyszeliśmy jak mija groźba... liczyliśmy bicie serc. I ulżyło nam z zewnątrz. Przyjaciel postawił mnie na nogi i rzekł pogodnie:
- Teraz nasz złoty wiatr będzie nas prowadził, spójrz!
Rzeczywiście niedaleko przed nami dalej się kołysał. Zaczęłam kaszleć z pragnienia, razem z Przyjacielem... ale przecież obóz był już coraz bliżej. Przełknęłam ślinę i zaczęłam w kółko mamrotać: "czary mary", by o pragnieniach zapomnieć i cieszyć się wymarzoną chwilą.
- poczekaj....- Przyjaciel zatrzymał się na chwilę zamyślony. Stanęłam przy nim zdziwiona, co takiego się stało. Otworzyłam usta: - ... - ten zaś ujął moją twarz w dłonie i pocałował.
Niewiele było romantyzmu z mojej strony, kiedy pojęłam, że w ustach mamy dzięki temu więcej wilgoci... zachłannie się przyssałam do ust Przyjaciela. To było nieludzkie przeżycie. Językami szukaliśmy wody w dwóch głębokich wąskich studniach... Spokojniejszy... Przyjaciel w końcu przerwał. - Uff! - Złapałam powietrze. Ubawiona tą chwilą, przed nami, ujrzałam obóz! Tak, kilka białych plam- a więc małe namioty, spory zalew pełen wody, a nawet kilka palm... nie wiedziałam, że palmy mają rude liście.
- Obóz jest tam! Już niedaleko! -
- Idziemy więc dalej.
- Widzę, tam !
- Nie widzę...to pewnie ze zmęczenia. Idziemy w dobrą stronę.
Wtem znów ujrzałam złote fale wiatru, a na nich... dryfujące ptaki. Szare i Przepiękne.
Zaczęły przemieniać się w purpurowe. Zachwycona zakołysałam ramionami, jak i one skrzydłami.
- Co Ty tam widzisz? - Przyjaciel oglądał mnie obok zdziwiony.
- Widziałeś kiedyś szare ptaki, które stają się purpurowe, gdy je podziwiam? -
- Może tutaj kameleon... ma skrzydła? Nie wiem. Szare i purpurowe to bywają...chyba żurawie.
Obóz, który stał przed nami pokrywał się gęstym blaskiem. Gdy zniknął chwyciłam Przyjaciela za ramię zlękniona:
- Już nie widzę obozu...
- Ale miałaś przyjemność... zobaczyć świat marzeń, na który ponosi człowieka jego spojrzenie.
- A na prawo? Widzisz to auto kilka namiotów?
- Widzę je wprost.
Szczęśliwie doszliśmy do obozu. Woda smakowała niczym blask słońca skroplony na naszych ciałach. Bardzo....
- Odpocznijmy czarodziejko, sen tak jak wiatr, nie ma skrzydeł, ale im głębszy, w tym bardziej słodki świat nas poniesie.
Reszta podróży, dzięki opiece przewodnika, upłynęła spokojniej. Nacieszyłam się refleksjami Przyjaciela i radosnymi chwilami, kiedy urocze żywioły wpadały mi w oko. W wozie przewodnika czułam ślad rzeczywistości.
Wierzę... że przygody duchowe nie miną z czasem, ale nastroją marzenia.


powrót do spisu treści


"Urotca"

Blask nieba

          wokół zgrabnego stoku,
          na górę
          snują się srebrzyste chmury,
          przytuliło się słońce,
          musnęło pędzelkiem płomieni na gorąco.
          zarumienił się świat przed oczami,
          Cień pokrył ścieżkę swymi szarymi łzami...

          Zimny jasny wiatr się rozpędził
          na złotawy obłok trafił w skok
          skrzydłem rzucił chmury daleko
          drugim orzeźwił czerwone słonko

          jasno zagwizdał
          i odkrył piękny Biały stok,
          a wokół niego tańczy lekko.


 


 
z Życia pieśń

          Często się z prawdą spotykam,
          całą mnie wtedy sens przenika;
          Patrzę na prawdę, nie widzę i krzyczę!
          ... mocno czuję, jak pięknie milczy,
          Światło w sercu chowa,
          żywy jej blask... sączyć mogę.

          Z rzeczywistości się wznoszę,
          rys niebiańskich granice płoszę,
          rzucam wzrok
          i spada nadzieja,
          gęsto we mnie szczęście sieje.

          Powoli...
          Skrzydła się kruszą,
          Za szybko obracając duszą,
          zmysły radośnie kuszą...
          Aż pragnący szukać muszą.

          Kropla spokoju się rozlewa,
          w człowieku, bliżej nieba,
          a bliżej drugiego człowieka,
          promiennie drżąc w uśmiechu,
          brzmi... natury echo.

          Zbyt prędko pędziłam do Boga,
          nierealna tędy droga,
          w życiu dobrze pozostać człowiekiem,
          cieszyć się światem,
          karmić jego wdziękiem;

          Podnieś ręce do góry
          i rozpędź ciężkie chmury
          Do nieba bardzo blisko
          Zobaczysz wokół wszystko
          Kolory tęczy lśnią,
          gdy ludzie blasku chcą,
          kolory tęczy lśnią
          w uśmiechu nieba drżą.

          Jak długo jeszcze...


powrót do spisu treści


Marianna Machlowska

Niedoceniane chwile samotności...

Wielu jest ludzi na świecie, których przygniata samotność,- i pewnie drugie tyle takich, którzy marzą o chwili samotności w tym zabieganym współczesnym świecie. Kamila, która będąc jeszcze w średnim wieku, nagle "wpadła" w czarną dziurę samotności! Po śmierci męża i inwalidztwie z narządu ruchu po wylewie - była zrozpaczona! Siedząc na wózku inwalidzkim, sama w czterech ścianach swego mieszkania na III-cim piętrze ­płakała - a lekarze orzekli, że nie ma nadziei na samodzielne chodzenie... Ona, - taka dotychczas aktywna, wesoła i lubiąca pomagać innym chorym, - teraz zupełnie była załamana! Przy tym wylewie na dodatek straciła słuch na jedno ucho, - to strasznie też przeszkadzało utrzymać równowagę w próbach chodzenia. Poobijała się i wywracała po pokoju, ale nie przestawała walczyć z tą niemocą! Z czasem zaczęła chodzić o kulach, ale tylko po izbie, - samotnej, niemej izbie... Sąsiedzi trochę pomagali, ale to starzy, schorowani ludzie, - którzy sami potrzebują pomocnej ręki, na co dzień. Jak tu nie zwariować, -myślała?... Ponieważ była bardzo pobożna, - modliła się gorliwie, żaląc się do Boga i prosząc o jakąś pomoc i radę. Jak teraz ma żyć?? "Nigdy w życiu nie byłam sama", - myślała, zawsze byłam czynna i wyczulona na wołanie bliźnich, - darzyłam ich uśmiechem i życzliwością, której mi przecież nie brakuje i teraz... - a tu jeszcze ten niedowład ręki i mowy!! Przypomniała sobie, jak to dawniej nieraz marzyła - o chwili samotności, tak dla siebie... Zaczęła nad tym rozmyślać, - i chociaż udręczona, - postanowiła wykorzystać te chwile samotności na to, na co przedtem nie miała nigdy czasu, a także by zbliżyć się do Boga i spojrzeć trzeźwo na sytuację, zebrać myśli i ustalić hierarchię wartości. Postanowiła też wykorzystać tę samotność na swoje zbudowanie i uszlachetnianie swego charakteru... Zaczęła czytać i pogłębiać swoją wiedzę, dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Czytała często też Biblię i czerpała z niej cenne rady od samego Stwórcy... Stwierdziła, że chwile samotności są potrzebne, -i trzeba szukać sposobu, aby je zapełnić i wykorzystać pożytecznie, mądrze. Sam Pan Jezus, jak czytamy, -wyszukiwał i cenił sobie chwile samotności, np. "Wstąpił sam jeden na górę, aby się modlić, chociaż zrobiło się późno", albo "z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce odludne, żeby być na osobności", Dlaczego? - aby rozmyślać, aby zastanawiać się w skupieniu i bez pośpiechu... . We współczesnym świecie, pełnym problemów, zamętu i pośpiechu, - samotność, - czy to z wyboru, czy z przypadku, - nie jest bynajmniej doceniana...Zastanawianie się w skupieniu, (rozmyślała) - zawiera myśl o intensywnej koncentracji przez dłuższy czas... To pomaga ustalić, co jest ważne, a co ważniejsze, jaką podjąć mądrze decyzję w poważnych sprawach, uporządkować myśli, itp. Wielu specjalistów w zakresie zdrowia psychicznego twierdzi, że chwile spędzone na osobności potrafią pokrzepić, dodać sił i dobrze wpłynąć na samopoczucie... Rozmyślanie jest pożyteczne również dlatego, że pomagał Kamili pracować nad sobą, np. nad powściągliwością w tym, co robi i mówi... A to z kolei sprzyja zgodnemu, życzliwemu współżyciu z innymi, uczy, kiedy lepiej zachować milczenie, a kiedy nie oceniać zbyt pochopnie... Bo rozmyślanie w spokoju i na osobności jest ważnym elementem rozwoju duchowego... Pewien angielski uczony powiedział: "Samotność to audiencja u Boga". Sam Pan Jezus odczuwał niekiedy potrzebę odosobnienia się od ludzi i pobycia sam na sam z Bogiem... Kamili też rozmyślanie o dziełach Bożych (góry, przestworza, kwiaty, ptaki), - oraz o przymiotach i czynach Bożych Gak mądrość, moc, miłość czy sprawiedliwość) dodawały sił i nadziei na coś lepszego! W ten sposób powoli zapominała o swoim nieszczęściu, i pogłębiała swoją wiedzę oraz wdzięczność do Boga, za to, co jeszcze ma, - i bardziej się do Niego przybliżała... Oczywiście na samotność trzeba zachować zrównoważony pogląd. Jest ona jakby "miejscem", które warto odwiedzać, ale w którym niebezpiecznie byłoby już pozostać! Zbytnia izolacja kłóci się z podstawowymi potrzebami człowieka. Kamila marzyła i potrzebowała przecież towarzystwa, wymiany myśli, dzielenia się wrażeniami i miłości. Związane z przymusową samotnością (odosobnieniem) są też i niebezpieczeństwa takie jak popadnięcie w samolubstwo, lub wielka tęsknota, - która też wywołuje stres czy depresję. Kamila broniła się przed tym dzielnie i szukając praktycznej mądrości starała się też coś robić. Podpierając się dwoma kulami uprawiała rehabilitację, katując się różnymi ćwiczeniami i lekami. Zaczęła pisać wiersze dla osób niepełnosprawnych w Ośrodkach Stacjonarnych, - aby ich podnieść na duchu, dodać nadziei. Ćwiczyła w pisaniu niedowład ręki. Zaczęła uczęszczać w Pol. Zw. Głuchych na zajęcia w Kole Malarskim, potem też w Fundacji dla Osób Niepełnosprawnych. To dodawało jej sił i motywacji do działania. Tam znalazła przyjaciół, takich jak ona, - a niekiedy gorzej poszkodowanych na zdrowiu. I przekonała się, że nadal można jakoś żyć, pomimo ciężkiego inwalidztwa... W malowaniu, którego tak kiedyś pragnęła - doszła już do niezłych efektów, dziś ma za sobą ponad 50 wystaw obrazów (zbiorowych i indywidualnych), nagrody i wyróżnienia.. A za wiersze w konkursie wygrała złoty puchar z Ośrodka w Łęcznej (k. Lublina). To bardzo ją cieszy i mobilizuje do dalszej pracy. Mówi: "- a jednak nie jestem poza nawiasem życia!" Ale jak w wypadku wszystkich rzeczy o prawdziwej wartości, - musimy uparcie i z wielkim zaangażowaniem o nie walczyć i pokonywać wiele trudności, - z modlitwą na ustach;.. Dziś Kamila może już z ulgą powiedzieć: "Jestem czynna mimo wszystko, - jestem potrzebna i lubiana. Moją przymusową samotność pożytecznie wykorzystuję, - kształtuję swój umysł i nabywam mądrości od Boga, - niedowład ręki, nóg i mowy - nadal rehabilituję". - Ale dziś może już dziękować Bogu za to i mówić: - "Niechaj wypowiedzi moich ust, samotność i rozmyślania mego serca, staną się miłe Tobie Boże, - a mnie posłużą ku polepszeniu zdrowia.


powrót do spisu treści


Krystyna Szpiech

Nasturcje

          Ścielą się jak mały dywanik
          w ogrodzie jako gama kolorów
          Zapach niezwykły
          a jej listeczki zielone
          jakby malarz pędzlem
          nakreślił białe niteczki
          drżą na jesiennym wietrze
          Dziś zerwałam ostatni
          bukiet nasturcji.


 


 
Korsyka

          Weż mnie chmuro
          i prowadż do dalekiej wyspy
          przez kaniony, morze
          Tam na wyspie czeka na
          mnie duch Paolego.
          A może prawdziwy
          Korsykanin. Chcę poczuć
          zapach roślin
          wspiąć się po poszarpanych
          skałach i zapaść w sen
          po wypiciu wina o pieprznym
          smaku


powrót do spisu treści


Paweł Bocheński

Ciapek w Warszawie

Od ranka był wielki ruch. Tu idzie pan do sklepu, pani po zakupy. W południe zapanował spokój. Idzie pan i pani, podchodzą do Ciapka i... chwytają go i wsadzają Ciapka do samochodu. Ciapka usadowili tak jakby na "tronie". Obok Ciapka siedział kot - Persik. Ciapek i Persik siedzieli na tylnych siedzeniach. A właściciele siedzieli na przednich siedzeniach. Wszyscy byli gotowi i właściciele uznali, że można jechać do Warszawy. I ruszyli. Podczas podróży w samochodzie było bardzo wesoło, dla Ciapka rzecz jasna! Bawił się z Persikiem. Nawet Ciapek i Persik wymyślili swoją własną i śmieszną zabawę. Nazywała się ona tak: "Łapki". Polegała ona na tym, że trzeba było dotknąć łapki przeciwnika. Ciapek i Persik tak się bawili, aż usnęli. Nagle pan powiedział:
- No!! Dojechaliśmy na miejsce, czyli do Warszawy! Persik! Ciapek! Wstawać! Już! Rozprostujmy nogi! No i łapki!
Ciapek, Persik, pan i pani wysiedli z samochodu. Ciapek rozglądał się. Patrzy na wielkie wieżowce. Właściciele poszli się przejść po Warszawie wraz z Ciapkiem i Persikiem. Ciapek tak sobie idzie z właścicielami i z kotem Persikiem. I nagle widzi jakąś panią, która prowadziła na smyczy suczkę. Suczka była bardzo piękna. Pan powiedział, że chciałby, żeby była w jego domy. Pani z tą właśnie suczką przechodziła wtedy koło właściciela Ciapka i słysząc to powiedziała:
- Dzień dobry! Czy moja suczka się panu podoba?
- Tak jakby - odpowiedział pan.
- Niech pan ją weźmie, będzie miała właścicieli i towarzystwo psie. Ja wylatuję do Ameryki do swojej córki. Ona ma dzieci, a jedno z nich jest alergikiem i... wyjaśniła pani z suczką. - Jeśli mogę eee... i jeśli się pani zgadza na to, to czemu nie - odpowiedział pan.
I po chwili suczka miała nowych właścicieli i nowych... przyjaciół! Pani, która miała suczkę ucieszyła się, że pan i żona pana chcą wziąć suczkę do siebie. Także suczka chciała zostać u nowych właścicieli. Pani dała swój numer telefonu, że jakby się coś działo złego suczce: to można było się dowiedzieć więcej o suczce. Pani wiedziała co zrobić, gdy suczka jest chora. Dlatego dała pani nowym właścicielom swój numer telefonu. I zaraz pani się pożegnała z suczką. Pan podziękował i żona pana też.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Życzę miłej zabawy z suczką.
- Do widzenie państwu! - powiedziała pani.
- Do widzenia pani! - odpowiedzieli właściciele Ciapka.
A Ciapek... był bardzo szczęśliwy. Właściciele zaraz pojechali do sklepu i zaczęli kierować samochód na południe, czyli do domu... co Ciapka zdziwiło bardzo. Ciapek był tak zamyślony, że w ogóle zapomniał o suczce. Tak myślał i myślał...
Aż nagle suczka wstaje z poduszki (bo wcześniej spała) i podchodzi do Ciapka. - Cześć! Y yy. .. Jestem Ciapek - powiedział Ciapek.
- Cześć! Ja jestem Figa - odpada suczka. Ciapek i Figa tak rozmawiają, trochę się bawią, aż wreszcie kot Persik dał znaki życia i zrobił tak:
- Ha! Ha! Ha! - i do tego głośno zamruczał.
- Mrrrrmrrr !
Właściciel Ciapka wtedy powiedział:
- O! Słyszę, że kot mruczy głośno, czyli to oznacza, że nasze zwierzaki dobrze się bawią. Tylko strasznie cicho...
- Niech się bawią, dobrze, że Cicho - pani Ciapka też się zgodziła z panem.
Ciapek słysząc właścicieli i Persika zrobił bardzo głośno:
- Grrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!
Figa na to:
- Tylko spokojnie.
- Yhhy - powiedział Ciapek i spojrzał na Persika. . .
Persik zdecydowanie zrobił wysokiego szusa! Niestety nie zauważył siedzenia i odbił się od niego. Persik miał miękkie lądowanie, bo wylądował na wycieraczce samochodowej. Nic nie poczuł bolesnego. Zaraz po tym wydarzeniu schował się pod tylnym siedzeniem i wypatrywał Ciapka, żeby mu coś nie zrobił, np. pociągnął za ogon. Persik tak wypatrywał Ciapka, że w końcu mu się to znudziło! Persik wybiegł spod siedzenia i wyskoczył na tylne siedzenie, ale... nikogo tam nie było! Tylko Persik i "jakaś" mucha, która latała w kółko i głośno bzyczała. Persik wyskoczył na klamkę i spojrzał w szybę i zobaczył, że jest koło domu. Pan otworzył samochód i ujrzał kota Persika. Zaraz go wziął i postawił na ziemi, na podwórku. Właściciel poszedł do domu. Persik zauważył, że nie ma Ciapka, Figi i Filona koło budy. Persik przypomniał sobie, że tylko psy mają jakieś "psie spotkanie". Persik zapytał się sam siebie: "Co oni mogą tam robić?!" Persik zaraz poszedł w stronę domu Berka i Czarka. Zobaczył jak Filon, Berek, Czarek, Ciapek i Figa robią coś dziwnego. Persik podszedł bliżej, ale Ciapek go zobaczył. Ciapek powiedział reszcie o Persiku. Ciapek położył łapkę na grzbiet Periska i powiedział: -Cześć! A wszyscy prócz Persika się śmiali z... Persika!!! Persik poczuł, że coś ma na grzbiecie. Ta rzecz to była kokardka.


powrót do spisu treści


Stefan Filipczak

Złota Rybka i Słonko

          W blasku radości pływała Złota Rybeczka
          uszczęśliwiona poznaniem ciepłego Słoneczka
          gdy już w promieniach miłości się wygrzała
          chmurą wyciszenia jego przykrycia zażądała

          Sama skryta pod parasolem nieczułości
          zapomniała o gorących wyznaniach miłości
          gdy poczuła jak radością grzać przestało
          zrozumiała że w siną dal odleciało

          Zapadająca ciemność na własne życzenie
          spowodowała jej samotnego życia cierpienie
          gdy popłynął potok łez za tym co straciła
          zziębnięta i opuszczona w nim się utopiła

          Jednak wiedz gdy ponownie wzejdzie Słoneczko
          promieniami swymi wskrzeszy cię Złota Rybeczko
          pragnąc abyś skarbem miłości znów się cieszyła
          oraz w swoim sercu na zawsze mnie ugościła


 


 
Zachodzące Słońce

          Nie ściemniaj duszy swojego blasku
          skrywanie jej strasznie gnębi mnie
          nie wypełniaj goryczą miłości smaku
          ona boleśnie uczucia serca rwie

          Czy tak bardzo znienawidziłaś dzień
          dając tyle powodów do wylewania łez
          jakie zaklęcie sprawiło mroczny cień
          wywołało czarnych urazów deszcz

          Pozwól Twoje światłości kochać mi
          przecież one szary świat zmieniały
          niech pozostaną te jasne dni
          które ciemną samotność rozjaśniały

          Błagam powstrzymaj nadchodzący mrok
          skazujący nas w zimnej otchłani trwać
          Twój znak może wyzwolić brzask
          więc pozwól ciepłemu słońcu wstać



 
List pożegnalny

          W rozpaczy zapomniałem jak to ma być
          mam rozszarpać duszę czy powiesić się
          bardzo okrutnym jest mój los
          kiedyś pragnienie życia miałem
          krzycząc jak radośnie jest żyć
          teraz pozostało już nic
          strasznie boli poniewieranie mnie
          mój krzyk wiele nie znaczy
          teraz wokół głuchota panuje
          mogę tylko powiesić się
          nie chcę już żyć
          tak okrutnym ten dar jest
          Jezus Maria czym obdarowaliście mnie
          moje istnienie to już wrak
          opluwany jestem przez każdego
          gdzież jest ta miłość bliźniego
          czy to nakaz Ojcze kochać muszę cię
          gdy on najboleśniej rani mnie
          przecież to grzech śmiertelny powiesić się
          więc bluźnię bo nie wytrzymam
          wrzeszcząc mam tego wszystkiego dość
          żegnam was nie dla mnie jest
          tak cholernie piękny świat


          16 października 2006


powrót do spisu treści


Rafał Kaserek

Przemiana

          Właśnie kiedyś na ulicy proszę Pana
          Zastała spotkana dama
          Czy to przemiana?
          W myślach pytam spotkanych ludzi
          No niech mnie wreszcie ktoś o budzi
          Lecz to nie sen, tylko rzeczywistość szczera
          To przemiana do mego serca się wdziera
          A ten Pan trąca mnie i rzecze kolego miły
          Wpatrujesz się w tego manekina
          To nie prawda, to jest piękna dziewczyna
          No prawda piękna, lecz w środku pusta
          Wie Pan to już pomarzyć mi można
          N o niech będzie może pusta
          Ale to z Pana jest burak i kapusta.


 


 
Śnieg

          Krystalicznie czyste i bosko białe
          To płatki śniegu
          One są doskonałe
          Gdy sypie mocno nimi z nieba
          Wymalują wszystko łąki i drzewa
          Dużo sprawiają nam radości
          Na narty, sanki zapraszają nas w gości
          Dzieci się cieszą, lepią duże bałwany
          A to z pozoru skromny
          Niewinnie biały
          To płatek śniegu tak doskonały


powrót do spisu treści

Grzegorz Marcjaniak
Jak harcowały myszy

GALERIA O FUNDACJI AKTUALNO|CI WOJCIECH TATARCZUCH STRONA GŁÓWNA

Webmaster: Justyna Kieresińska