30-336 KRAKÓW, ul. Królewska 94
|
Kwartalnik Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych ISSN 1426-6628 Nr 1 (33) 2008 |
NAGRODY PONAD REGULAMINOWE
Od lat, a właściwie od początku towarzyszę konkursom organizowanym przez Fundację Sztuki Osób Niepełnosprawnych. Zasadą każdego konkursu jest rywalizacja uczestników, a właściwie tego, co powstało dzięki ich aktywności w danej dziedzinie, a także obiektywna ocena jury, nagradzanie zwycięzców i publiczna prezentacja owoców imprezy.
Redaktor
|
Agnieszka Polityka
Było sobie Oko. Oko jakich wiele, ale ono żyło samotnie. W swych niezliczonych wędrówkach poznawało otaczający świat. Robiło to za pomocą zielonej źrenicy. W dzieciństwie często zaglądało w twarz słońcu, podziwiało grzbiet fal morskich, przechadzało się Morskim Okiem, dotykało swym spojrzeniem miękkiej sierści Puca i Bursztyna. Najbardziej lubiło podziwiać piękno tęczy. Jej kolory odbijały się czasem w bańkach mydlanych puszczanych przez dzieci.
Jednak w miarę upływu czasu Oko musiało zmienić kierunek i sposób patrzenia. Kiedy inne pary oczu zaglądały w ludzkie okna, kieszenie, a nawet talerze, ono stawało się świadkiem ludzkich dramatów.
Coraz częściej musiało pilnować, by kruk krukowi oka nie wykolił. Najbardziej bolało go ludzkie odrzucenie i nieumiejętność okazywania uczuć. Widziało młode kobiety szlochające spazmatycznie, choć w ukryciu, bo kochany mężczyzna znów zniknął z oczu. Najbardziej bolała go samotność dzieci. Większość z nich miała na oko normalne, zwykłe rodziny- mamusię, tatusia, babcię. Rodzice dbali o dzieci - to znaczy kupowali im pluszowe misie z oczami w kolorze miodu, lalki mrugające oczami, oraz liczydła, aby nauczyły się liczyć same na siebie. Pewnie dlatego dzieci były wciąż smutne. Oko czasami zakradało się do ich domów i co widziało? Rodzice nie przytulali dzieci, nie bawili się z nimi w pociąg, ani w chowanego. Nie chcieli słyszeć o kółku graniastym ani lepieniu bałwana. Oko zastanawiało się dlaczego. Nie mogło ono przejrzeć tych dziwnych istot o poważnych obliczach, z teczkami pod pachą, które wiecznie gdzieś spieszyły pochłonięte własnymi sprawami, zostawiający na łaskę i niełaskę losu swoje dzieci.
Nie wszystko było w zasięgu poznania Oka. Z bezsilności czuło się ono zmęczone i chore. Drażniły go niezrozumiałe uwagi o tym, że czego ono nie widzi, tego sercu nie żal. Oko nie dopuszczało myśli, ze może nie widzieć wszystkiego. Chciało być wszechmocne. Niczym Oko Boga. Oko chciało widzieć jak najwięcej. Po to przecież istniało. Oko nie lubiło zagadek. Przypatrywało się każdemu szczegółowi i często traciło z oczu całość. Złościła go ta dopadająca niedyspozycja. Jakiś cień przysłaniał mu widok i przyprawiał o zaciskanie powieki. Oko stawało się nie tylko coraz słabsze. Było też coraz smutniejsze. Jego smutek przyprawiał o łzy. Łzy miały smak piołunu i zamazywały obraz świata.
Oko zdawało sobie sprawę, że stanowi ciężar dla swej właścicielki, że swoimi rozterkami przysparza jej trosk. A przecież właścicielka dbała o nie jak mogła. Nie pozwalała się przepracowywać, nawilżała, osłaniała. Kupiła mu nawet różowe okulary. Wszystko na nic.
I oto pewna okoliczność sprawiła, że Oko odwróciło uwagę od swej niedoskonałości i zajęło się nie tyle wyjaśnianiem, co ulepszaniem świata.
Otóż któregoś dnia obudziło się Oko bardzo rozdygotane. Śniło mu się, że świat stracił barwy. Zatrwożyło się, że to sen proroczy. Zastanawiało się, czy da się uniknąć tej katastrofy. Myślało, myślało. Wiele bezsennych nocy spędziło Oko ze swoją Zieloną Źrenicą na ponurych rozmyślaniach. Ze strachem zauważyło, że i kolor Źrenicy wypłowiał. Oko z rezygnacją popatrzyło na jej pistacjowe lica i rozpłakało się jak dziecko. -Nie płacz, odpocznij, jutro coś wymyślimy- zdawała się mówić zmęczona źrenica. Dobrze - skwapliwie zgodziło się Oko, ale zaraz przypomniało sobie o czymś i zaczęło prawie bezgłośnie poruszać ustami.
Wyglądało to dość tajemniczo. Oko szepczące jakieś zaklęcia, mające uchronić od zagłady kolory. Nie, oko nie traciło czasu na magię. Modliło się. Po raz pierwszy. Modliło się do Oka Opatrzności o ratunek dla kolorów. Po kwadransie zasnęło błogim snem kamienia.
Oko Opatrzności nie dało lekarstwa. Wydało tylko receptę. Zielone Oko zrozumiało, że nie da się działać w pojedynkę. Nie wiedziało jeszcze w jaki sposób odświeżyć stare znajomości. Jednak pomysł nasunął się sam. Wkrótce zbliżały się jego kolejne Urodziny. Oko uznało, że czas wyprawić je hucznie. Zaprosiło zatem wiele par oczu, oczywiście wraz z ich właścicielami.
Przybyli z całej krainy. Zaopatrzeni w niebieskie, zielone, brązowe i popielate źrenice. Większość kolegów była w parach. Oko też niebawem spotkało swego towarzysza i nareszcie zrozumiało sens powiedzenia- "co dwoje oczu, to nie jedno". Party upływało w radosnej atmosferze koloru pomarańczy, bo miło spotkać się po latach. Lecz jak wszystko co dobre, szybko się kończy- tak i przyjęcie dobiegło końca.
I wtedy Oko poprosiło o pomoc w... myciu kolorów, po to aby usunąć kurz osiadły wokół. Pomysł zdziwił, ale spotkał się z aprobatą, bo czyż można odmówić jubilatowi? Szorowano i pucowano kolory naczyń, garnków, parasolek, sukien, krawatów, dywanów, doniczek. Przywracano nawet barwy kwiatom. Wkrótce kolory znów przyciągały oczy swoją świeżością i soczystością.
Zaproszeni goście podjęli się rozpowszechnić zwyczaj mycia kolorów nie tylko w domach swych właścicieli, ale wśród przyjaciół i znajomych. Miało to być przedsięwzięcie działające na zasadzie łańcuszka szczęścia. Zdawali oni sobie jednak sprawę, że stan czystych kolorów nie potrwa długo i że w gruncie rzeczy jest on tylko pozorny. Za najważniejszą sprawę uznali wyczyszczenie ocznych wnętrz - przysłowiowego Dna Oka. Usuwanie drzazg tkwiących w bliskich oczach i wyrywanie belek z wnętrz własnych to już znacznie większe wyzwanie.
Bronisława Mesterhazy-Okopińska
Dziś tak ciemno i smutno, słowa płaczą w nieskończonym wierszu. I zostaw swój cień skrzydlaty, może natchnienie powróci na skrzydłach myśli.
bo i po co? Przecież nikt nie sprawi by na kamieniu zakwitły kwiaty. Tylko ja wieczorem stojąc przy grobie wyobrażam sobie, że zakwitły chryzantemy, które kiedyś tak bardzo lubiliśmy, lecz trudno je dotknąć w pamięci. Alicja Nyziak
Henia i Gienek wiedli życie bardzo ustabilizowane. Kiedyś strumień ich energii życiowej płynął wartko, teraz natężenie energii witalnej było znacznie słabsze. Zresztą jak sami już dawno stwierdzili, obecne czasy nie dla nich. Wszyscy gdzieś się śpieszą, nie mają czasu żeby, choć na chwilę zatrzymać się i pogodać.
v
Szła szpitalnym korytarzem. W wieczornej ciszy oddziału jej człapanie rozlegało się jak głośne plaśnięcia. Zaglądała do każdej mijanej sali, sprawdzając czy nie ma tam Gienka. Człap, człap plaskały jej kapcie o posadzkę, a może raczej jej stare, zmęczone nogi nie miały już siły, aby dziarsko maszerować. Zajrzała do ostatniej sali, na końcu oddziału i zobaczyła go. leżał na jakimś dziwnym łóżku, noga była przywiązana do krawędzi łóżka i obciążona jakimiś krążkami.
Matko Boska - wyrwało się jej na widok tego wszystkiego.
Janina Filip
młoda żonka mu się śni piękna zgrabna i powabna tylko ta, inna - żadna Mruga do niej różkiem prawym i się zbliża krokiem żwawym troszkę bym z nią pofiglował drugi rożek bym zaś schował Oplótł bym ją nogą swoją od dziś będziesz lubą moją i tak nóżki upust daja bo po jednej nodze mają W rytm muzyki się kołysza poza sobą nic nie słyszą upał w domku, ślimak dyszy i Budzik dzwoni, ślimak słyszy.
tańczą na gałęziach wabią swym wdziękiem pierwsze motyle W białych sukienkach drobne, filigranowe płatki kołyszą się w rytm walca jaki gra wiatr Dyrygent jest mistrzem niezwykłym batuty powiewem jednym skinieniem i zielone smukłe wstęgi falują Nawet wysuszone wspomnienia ubiegłego lata poddają się rytmowi a soliści tej pieśni wtórują w rytm bijącego serca wiosny Bernadetta Dudka
by zatrzymać spojrzenie na zmęczonych powiekach. Zostawiłam za sobą żagle szczęścia bagaż myśli i worek pytań. Wlokę brzemienną miłość.
modlę się Boże serdecznie by w tej wędrówce wierszami było Ci ze mną bezpiecznie. Byś nie czuł się ze mną samotny i nie bał się kiedy Cię spycham, bo czym jest moja modlitwa, jak nie wędrówką do nieba. Janina Miecznik
O wspaniałej sylwetce Uderzenie fal Akordy niesie Słyszę tę melodię Chórem ptaków zdobiona Szumem wiatru śpiewaną Złotym słońcem nasyconą Wiatrak w tle Falochron Sylwetka promu Strzępek nieba Wiklinowy kosz wszystko to pachnie latem.
Księży wygięty w elipsę Zawisł nad plażąGwiazdy jak bluszcz Oplatają niebo Morze szeleści Jak jedwab porusz mą wyobrażnię Miast śpi Snem spokojnym Cisza... Zwabiła świt Z odległej przestrzeni Krzyknęła mewa Czas... Obiecuje jutro. Wiesława Buczulińska
Często wraca się do pierwszej miłości, chociaż drogi życia dwojga młodych ludzi rozchodzą się z różnych przyczyn. Wiosna pobudza do marzeń, mocniej bije serce, duszę przepełnia jakieś nieznane uczucie. Zbliżał się koniec roku szkolnego, a z nim dla ostatnich klas gimnazjum ukończenie szkoły. Część uczniów wybiera się na obóz harcerski na Mazury pod namioty do Nowego Zdroju. Cieszą się z wakacji, ale jeszcze przed nimi zdawanie egzaminów. Niektórzy znali te okolice, opowiadali, że dużo jest lasów, jezior i ciekawych zabytków. Wreszcie nadszedł upragniony dzień wyjazdu. Pogoda zapowiadała się wspaniała. Dni były wypełnione różnymi zajęciami. Dużo pływali kajakami, żaglówkami, wędrowali piaszczystymi leśnymi ścieżkami, zwiedzali zabytki w okolicy. W czasie wędrówki upajała ich cisza leśna. Dziwili się, że prawie nie słychać śpiewu ptaków. Wieczorami najczęściej siadali przy ognisku i śpiewali przy gitarze do późnych godzin nocnych. Las szumiał wtórując, czasem odezwał się nocny ptak. Wiatr niósł zapach ziół i owiewał ich ciała. Ogień trzaskał wesoło, komary brzęczały niezrażone unoszącym się dymem. Takie wieczory stwarzały niepowtarzalny romantyczny nastrój. Po kilku dniach Krystyna i Andrzej zaczęli ku sobie spoglądać. Nieśmiało starali zbliżyć się do siebie, nie umieli określić, dlaczego tak się dzieje, jakie uczucia nimi kierują. Początkowo nikt nie dostrzegał, że coś łączy ich ze sobą. Tego wieczoru zmrok zapadł wcześniej niż zwykle, gdyż dzień był pochmurny. Przy ognisku Andrzej i Krystyna usiedli obok siebie. Gdy ściemniło się na dobre, a nikt nie zwracał na nich uwagi, ich dłonie spotkały się. Przez jakiś czas trwali tak bez ruchu. Po chwili głowy pochylały się coraz bliżej i bliżej. Zaczęli nieśmiało szeptać pierwsze czułe słowa. Potem przytulili się i połączył ich pierwszy pocałunek. Byli strwożeni a zarazem upojeni tym czystym nieznanym uczuciem. Trwali tak bez ruchu wsłuchani w bicie serc i w niespokojny oddech. Czuli przyjemne promieniujące ciepło. Nie wiedzieli, co się koło nich dzieje. Ich miłość pozostała czysta. Gdy ocknęli się z odurzenia spostrzegli, że ognisko zgasło i nie ma nikogo. Szli ostrożnie by nikogo nie obudzić, cicho wsunęli się do namiotów. Z czasem koledzy zauważyli w nich zmianę, zaczęli podśmiewać się z pary zakochanych, ale to ich nie zrażało. Przeciwnie, nie wstydzili się tego uczucia. Wieczorami chodzili nad jezioro, stali na pomoście, słuchali jak fale pluszczą o burty kajaków. Wchłaniali zapach wody i piękno wieczoru. Wystarczyło im, że mogą być razem. Obóz się skończył, czas wracać do domu. Wiedzieli, że nie długo nacieszą się sobą. Toteż korzystali z każdej chwili, woleli nie myśleć o rozłące. Starannie ukrywali swą miłość przed rodziną. Wiedzieli, że los rozłączy ich na zawsze, bo rodzice Andrzeja ze względu na zdrowie matki przenoszą się do Kołobrzegu. Poza tym zamieniają mieszkanie na większe, bo chcą wynajmować pokoje wczasowiczom. Andrzej wiedział, że rodzice nigdy nie przystaliby na związek z przeciętną dziewczyną, mieli względem niego inne plany. Nadchodził dzień rozstania, markotnieli oboje. Nie mogli znaleźć miejsca dla siebie. Rodzice domyślali się czegoś, ale woleli prawdę odsunąć od siebie. Mijały lata. Mówią, że czas leczy rany. Andrzejowi i Krystynie wydawało się, że w wirze życia młodzieńcza miłość wyfrunie im z głowy. Znajdą swoje szczęście, a tamte przeżycia będą miłym wspomnieniem. Krystyna zdała maturę, studiowała technologię żywienia w nadziei, że dostanie dobrą pracę, a w przyszłości może otworzy własny interes. Z trudem ukończyła studia. Wyszła za mąż za Waldka, który wprawdzie nie ukończył politechniki, ale miał dobrą pracę. Ona również zaczęła pracować, ale nie w swoim zawodzie. Nieźle im się wiodło, mieli dwoje dzieci. Waldek był dobrym mężem i ojcem. Przez pierwsze lata była zadowolona z życia. Któregoś dnia była sama w domu. Wyjęła album ze zdjęciami i zobaczyła zdjęcia z tamtego obozu. Siedziała zamyślona rozpamiętując swoją pierwszą miłość. Teraz wiedziała, czego jej brak. Często żyła niepokojem, starała się ukryć przed mężem, chciała utrzymać dom ze względu na dzieci. Teraz wiedziała, że ta czysta, pierwsza miłość była najpiękniejsza. Ból przepełnił jej serce rozumiała, że powrót do Andrzeja jest niemożliwy. Przychodził do niej w snach widziała jego gęste włosy, duże oczy i bliznę na lewym policzku. Często myślała: "Czy on pamięta naszą pierwszą miłość?" Andrzej skończył szkołę morską, był marynarzem. Ożenił się z Agatą, mieli córeczkę, ale życie układało mu się nie dobrze, bo rodzice nie spełnili swoich planów. Pożycie małżeńskie nieudane z powodu niezgodności charakterów. Coraz częściej wracały do niego wspomnienia z tamtych lat. W snach widział Krystynę, jej długi gruby warkocz, który wówczas go zauroczył, szczupłą sylwetkę, drobne stopy i dłonie. Z czasem rozwiódł się, myślał o Krystynie, chciał ją odnaleźć, ale pomyślał, że ona na pewno ma męża, może gdzie indziej mieszka. Mąż Krystyny zginął w wypadku, mimo wszystko bardzo to przeżyła, ale czas szybko tę ranę zagoił. Minęły lata. Dzieci chodziły już do gimnazjum. Dużo myślała o Andrzeju. Zastanawiała się czy warto go szukać. Wczesnym latem pomógł jej przypadek. Od dłuższego czasu przewlekle chorowała, musiała pojechać do sanatorium. Cieszyła się na myśl, że może go spotka. Któregoś dnia spacerowała po molo. W pewnym momencie wydawało jej się, że ktoś znajomy mignął przed oczyma, ale nie wierzyła własnym oczom. Przecież to tyle lat, na pewno się zmienił. A jednak po kilku dniach gdy się spotkali i dokładnie przypatrzyli się sobie radość i zdumienie nie miały końca. Teraz widywali się częściej upojeni dawnym uczuciem. Krystyna odjechała. Miłość pochłonęła ją całkowicie. Pisali do siebie, za czas jakiś postanowili się pobrać. Krystyna zamieniła mieszkanie. Łódź to miasto nie atrakcyjne, więc miała z tym sporo kłopotów. Małżeństwo doszło do skutku, Andrzej przeniósł się do mieszkania Krystyny, ponieważ było większe. Byli szczęśliwi. Ale czy dzieci to zaakceptowały? Czy po latach nie byli rozczarowani? - tego nie dowiemy się nigdy. Bogusława Ochnio
przejrzeć się możesz jak w srebrnym blasku Księżyca W mojej miłości kosztować możesz do woli najsłodszą rozkosz powoli W mojej miłości odkrywać możesz głęboko skrywane rajskie tajemnice Moja miłość jest gorąca jest pięknie pulsująca jest romantyczna i pełna bezwarunkowego oddania Kochanie więc ukryj ją w swoim sercu niech tam pozostanie Lucyna Zagdan
samą siebie na spacer na siłę bez pokrętnych tłumaczeń na zewnątrz bywa pięknie i dziwnie i naprawdę są ludzie są też ci z dobrymi oczami i dobrym sercem dźwięczą drzewa z ptakami szumi ulica
szarawo szarzej chlapa i chlipa brzydko Smutek wyciąga do mnie łapsko jak wielkie stare kocisko po brudnych pasemkach ulic chlupią obcy ludzie nie do mnie chlupią przez kałuże czekam na melodię gongu u drzwi przepuszczam taśmy wspomnień smętek usiadł w fotelu... a miałeś Ty
Kimkolwiek jesteś dziękuję Ci za czysty śmiech - lekarstwo dla duszy i ciała Hej! Człowieku nie cierp Masz uśmiech masz pogodę ducha Poszukaj Czy tak nie lepiej Nie mów że słońce nie świeci dla ciebie nawet jeśli toniesz w samotności i bezsensie wyciągnij ręce po okruchy słońca śmiech i inną rękę Małgorzata Kaszyńska
leżały w kącie mieszkania. By były całkiem bezczynne, Bym ich nie potrzebowała. Żeby me nogi były zdrowe bym mogła biegać po łące. Chodzić jak zdrowy człowie, rwać kwiaty od rosy drżące. Lecz muszę chodzić z nimi bo przylgły do mnie jak przywry. Me przyjaciółki, dwie kule. Staram się je lubić chociaż mi obrzydły.
i oglądam wiadomości. Tu gdzieś powódź, ówdzie pożar, znów Prezydent kogoś gościł. Gdzieś na świecie wojny, waśnie. Policja bandytów goni, W polityce znowu zmiany a mój wózek pod oknem stoi. Na ulicach gwarno, szumnie na drzewach pierwsze liście, trawniki pokryły się kwieciem. Dzieciaki się śmieją perliście. Wyszłabym z wiosną zatańczyć poganiać za motylkami. Jest tylko jeden problem. Ciągła walka z barierami. Prosić by ktoś zniósł ze schodów, później krawężniki wysokie. Ktoś z przechodniów nawet pomoże lecz popatrzy nieżyczliwym okiem. Po co to taki chce być na ulicy? Po co po parku pragnie "wędrować"? Po co się pcha wśród zdrowych ludzi? Jeszcze w dodatku chce pracować! Wy tam w rządzie, posłowie, senatorzy, zamiast zajmować się sprawami błahymi, zróbcie coś by Nasz los polepszyć. Zajmijcie się poważnie niepełnosprawnymi. Katarzyna Bieniek
Dzisiejszy ranek należał chyba do najmroźniejszych. Ja jednak postanowiłem sprawdzić czy w tutejszych wodach są ryby, tak więc, ubrałem się grubo i do tego wszystkiego włożyłem na siebie jeszcze parkę i tak ubrany wyszedłem na zewnątrz. Do sań włożyłem plecak i wędkę, nakarmiłem psy i zaprzągłem je do sań. Po czym ruszyłem ku rzece Jukon. Kiedy po trzech godzinach znalazłem się nad rzeką, od razu po przybyciu wykułem dziurę w lodzie. Niedaleko zaś rozpaliłem ognisko i usiadłem na klocku drewna i zarzuciłem wędkę. Nagle usłyszałem jakieś krzyki. Przez chwilę myślałem, że mi się wydawało, lecz krzyk się powtórzył. Wstałem, wziąłem plecak i ruszyłem w stronę skąd dobiegał krzyk. Zobaczyłem, że ktoś się topi. Niewiele myśląc wyjąłem z plecaka długi sznur i przywiązawszy jeden koniec do małej rosnącej niedaleko sosenki, drugi wziąłem ze sobą idąc do topielca po lodzie. Im bardziej zbliżałem się do tonącego, tym krzyk był głośniejszy.
Przez kilka długich tygodni poznawałem swoją partnerkę a im bliżej ją poznawałem tym bardziej zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Okazało się, bowiem, że dziewczyna okazała się wspaniałym kompanem i druhem. Muszę przyznać sam przed sobą, iż jestem szczęśliwy, że Enyajest ze mną: - Reni przyszedł list od inspektor Dowsona. Powiedziała Enya kładąc kopertę na stole. Ja podniosłem się z krzesła i podszedłem do stołu, wziąłem kopertę do rąk. Otworzyłem list, po czym zacząłem czytać na głos: "Konstablu MacGregor i Konstablu Carter, jest sprawa do rozwiązania. Otóz waszą stronę nawiedził okrutny łotr, jakiego nosiła ziemia. Łotr ten nazywa się Bil Carter i popełnił morderstwo. Totez naleZy go schwytać :żywego lub martwego Podpisano Inspektor Tim Dawson." Kiedy skończyłem Enya powiedziała: -A więc ruszamy w pościg czy tak? - Tak.-Odparłem. Tego wieczoru Enya była bardzo milcząca to tez ka:żde z nas ruszyło w milczeniu do siebie.
Następnego dnia rano Enya nie zeszła na śniadanie. W pierwszej chwili pomyślałem, ze zaspała, więc poszedłem na górę, aby ją obudzić. Lecz kiedy po trzy krotnym pukaniu w drzwi jej pokój nikt nie otwierał postanowiłem wejść. To tez nacisnąłem klamkę i o dziwo drzwi otworzyły się. Jakiez było moje zdziwienie, gdy ujrzałem, Ze koce na tapczanie były złożone tak jakby nikt pod nimi nie spał. Na stole zaś le:żała kartka. Podszedłem do stołu i wziąłem kartkę do ręki. Po czym zacząłem czytać: "Drogi Renfildzie, Wiem, że kiedy przeczytasz ten list przeżyjesz szok, ale proszę cię nie osądzaj mnie zbyt pochopnie otóż człowiek, którego prawo nazwało łotrem jest moim ojcem. Tez proszę cię wybacz mi, ze sama ruszyłam w pościg, ale zrozum, ze ciężko mi jako córce patrzyć na to jak mojemu ojcu będą nakładać kajdanki. P.S. Pożyczyłam sobie twoj ą broń, zwrócę ci ją po powrocie. Podpisano Konstable Enya Carter."
Gdy skończyłem czytać, schowałem list do kieszeni i usiadłem na krześle. Przez chwile siedziałem w milczeniu patrząc na tapczan, na którym śpi Enya. Następnie wstałem i szybko opuściłem sypialnie Enyi i zeszedłem na dół. Bardzo szybko włożyłem na siebie parkę a następnie spakowałem do plecaka trochę żywności i zarzuciwszy plecak na plecy wyszedłem z domu. Tym razem jednak zamiast sań miałem na nogach rakiety śnieżne. Wiedziałem dobrze, ze teraz jestem zdany na siebie w duszy miałem nadal dziwne przeczucie, iz wkrótce znajdę Enyę. Tym czasem, gdy ja brnąłem przez śniegi Yukonu, Enyi udało się odnaleźć ojca, który jednak odmroził sobie płuca. Tak, więc kiedy Enia dotarła do kryjówki ojca i weszła do środka zobaczyła Bila Cartera leżącego na posłaniu, który dyszał ciężko niczym ranne zwierze. Enya podbiegła do posłania i przyklęknąwszy obok ujęła ojca za rękę. .
Marta Dąbkowska
Maluj to co najpiękniejsze na świecie W codziennych wiadomościach i tak już dość oszpecają ten świat Jeśli śpiewasz Śpiewaj o tym co podnosi ludzi na duchu Dosyć już usłyszano złych nowin Jeśli piszesz wiersz Pisz o tym co dobre i piękne Wystarczająco dużo już skarg i zażaleń napisano Cokolwiek robisz - dawaj ludziom nadzieję Nie sztuką jest wskazać słońce które świeci gdzieś za nimi Janusz Grabias
Serce pełne dobroci... Twarz za szybą okna... Śnię sen uroczy... Czekam lepszego jutra Słońca na dworze Kolorowych ludzkich uśmiechów Westchnień... Kiedy nadejdą lepsze sny Oczy wpatrzone w niebo Radosne będą nasze serca Kolorowe barwy tęczy... Będziemy razem Ja i Ty Warkoczem dojrzałego zboża...
Różne kolory - barwy lata Śmiejące oczy - westchnienie serca Nasz dom - rodzinny biały dom... W bajkach - malowany nieraz Rozmarzony - bukietem bzów Wiele lat jest z nami W dniach, we snach... Stoi dom - biały ceglany Przywołuje do siebie - nas Teraz czas, który mamy Jest w sercu domu, wśród nas... Waldemar Konopa
I strzelać nam kazali my strzelali Odgłosy naszych giwer szli po fali A tamci robociarsko umierali... I stoczniowe syreny zaśpiewali Gdy wynosili sztywnych My płakali...
Alejki porządkowe, wyryte wspomnienia To przecież symbolika, która ZBIÓR wyznacza Najwyższy zwie zamkniętym I ja mu to wybaczam... Dawid Kupiec
W mej duszy pojawia się smutek, serce bardzo boli. Ci których kochałem odeszli tak szybko, czemu tak się stało jeden Bóg wie tylko. Nachylam się nad grobem, zapalając znicze, łzy z oczu spływają, lecą po policzku, zatrzymują się w sercu, pragną ból ukoić. Odmawiam modlitwę - dlaczego zabrałeś ich tak szybko mój Boże? Jak smutek mój mam ukoić, gdy za Wami tęsknię, Tak mi Was brakuje, Waszego uśmiechu, serca i dobroci. Ciągle mam w pamięci babciu zapach Twego ciasta. smak jego w ustach, dotyk Twojej dłoni. Brakuje mi dziadku wspólnych wieczorów, oglądanych meczy, Twoich cennych rad. Boję się sobie zadać pytanie, czy nie za słabo Was kochałem, za te wspólne dni i dobroci od Was okazanej. Wierzę jednak, że jesteście w niebie i że na tamtym świecie odnajdziemy siebie, Bardzo kocham Wasi w pamięci i w sercu mam takich ludzi jak Wy nie będzie już w życiu mym. Jurata Bogna Serafińska
Modlitwą więc stałam się cała - Prosiłam o pomoc i wsparcie. Dostałam dar inny niż chciałam. Dla ducha on jest - nie dla ciała... Stanęłam więc na biegu starcie. Dostrzegam prezentu wspaniałość. Nie mogę powiedzieć - to mało - Lecz ciągle potrzebne mi wsparcie! Co robić, czy prosić wypada? Tak wiele chcieć - to już przesada? Ja jednak wciąż proszę uparcie.
Myślałam - znalazłam sposób - To była fatamorgana... Szczęście jest kiedy czekamy, W deszczu pukamy do bramy, Wierzymy, że wszystko dla nas! A dla nas jest mała czara... Jeśli będziemy się starać - To może nas nie ominie... A dla nas - szczęścia okruszek Jest - a więc ja mieć go muszę W deszcz idę w słów pelerynie! Barbara Kaczmarczyk
czeka ktoś lub coś, karmi się sobą, jest cierpliwe, trwa. W studni rozpaczy i bólu czeka na znak znak od ciebie, że toniesz. Budzi się z letargu i podejmuje walkę, walkę o ciebie z tobą. Kusi światłem i barwą, roztacza perspektywy bez kresu. Ponadczasowe siły natury wchłaniasz, kąpiesz się w chmurach obłokach, twoja rozpacz rozpływa się na horyzoncie, za którym nie ma cierpienia bez dna, nie ma życia, i musisz karmić się sobą.
czysty i beznadziejny. Załamuje się w nim światło tęczy, rozprasza i obsypuje okruchami drzewa i trawę, ptaki i słońce. Kryształy łez twoich są wszędzie. Krzyczą kolorem. zraszają spękaną ziemię życia. Giną i przepadają bez śladu. Bez śladu? Teresa Niezgodzka
Nie umie pisa o kapeluszach Cho kilka w szafie ich mama Część dla panów reszta dla dam Bo cóż faet powie Gdy kapelusz z kwiatkiem Włożysz mu na głowę To kapelusz typu panama Odrzekła by mu dama Ten mały granatowy kapelusik Do "śliwkowej" kurtki pasować musi A siwy pluszowy podarowała mu Gienia No tak... od niehenia... Ale mi się taki marzył podobno mi do twarzy dziś włożyłam ten nowy grafitowy od Lodzi tej z Łodzi Ach w jakiej roli w nim grałam Żeby tylko ona wiedziała Kiedyś w konkursie wygrałam Już się domyślacie... kapelusz Z radości długo skakałam Cały brązowy z dużym rondem Dobrze się w nim czuję, taki elegancki... Właśnie do futra pasuje Czy ja mam jeszcze jakieś kapelusze...??? W innej szafie poszukać muszę.
Człek o świcie zaspany do drzwi goni Miły sen przerywa lewą noga zrywa Jeden, drugi, trzeci... Dżwięku nasłuchuję A, a, a, a, a, a - domofon SŁUCHAM!!! Pan oszalał czy żartuje Co pan bredzi i wywodzi Mnie to nic nie obchodzi Że co?! że pan z żoną się rozwodzi KLAP słuchawką... PUK, PUK... Kto znowu... WENA No i mamy nowy temat To ta elektronika Można przez nią - dostać bzika Komputery, bajery, MMS-y, SMS-y Komórka na smyczy Z pilotem na sofie KOWALSKI się byczy Bliżej w temacie z IRKĄ w internecie godzinami na GG coś tam klika, plecie a rodzina, jaka rodzina?! O niej kompletnie się zapomina Tu plumka komputer w kieszeni komórka Ta duża panienka to jest nasza córka?! Teraz listów się mniej pisze... E-MAILe wysyła Świat oszalał klimat ocieplił Tak, tak pani Aniu miła Paweł Kękuś
Kiedy miałem kilkanaście lat( Czyli patrząc z dzisiejszej perspektywy w innym życiu) wraz z grupą przyjaciół, wybrałem się na ferie zimowe do Zakopanego. Jako, że z pośród naszej grupy tylko ja nie umiałem jeździć na nartach, jednym z zamierzonych celów było bym i ja dołączył do licznego grona amatorów " białego szaleństwa". Pewnego słonecznego dnia wspólnie z kolegą Maćkiem postanowiłem mój cel wprowadzić w życie. Na moje "nieszczęście" dom , w którym zamieszkiwaliśmy był położony nieopodal Butorowego Wierchu. Kolega Maciek stwierdził, że nie ma sensu poszukiwać łatwej góry do nauki, tylko zacząć Z tzw. " Wysokiego C ", a ja nieświadom tego co mnie czeka, przystałem na tą propozycję. Pierwsze kłopoty zaczęły się tuż po wyjściu z domu i zapięciu nart, okazało się, że samo chodzenie na nartach nastręcza już pierwsze trudności. W tym miejscu warto nadmienić, iż zima ówczesnego roku obfitowała w ogromne ilości śniegu i tęgie mrozy. A nas czekała kilkuset metrowa wędrówka w głębokim śniegu, a następnie zjazd z niewielkiego pagórka do stóp wyciągu . Dla osoby nie obytej z nartami tak jak ja, było to ciężką
przeprawą i niezwykle czasochłonną. W końcu jednak dotarliśmy do celu, oczywiście ja,
już wtedy miałem na koncie kilkanaście upadków. Każdy z nich Maciek kwitował gromkim śmiechem i z niebiańską cierpliwością mi pomagał oraz udzielał niezbędnych wskazówek., jak z pomocą kijków najlepiej się wyzbierać. Pokornie ustawiliśmy się w kolejce do wyciągu, a tam miały miejsce kolejne sceny, które kwitowane były tym razem salwami śmiechów już nie tylko przez mojego kompana, ale, przez wszystkich uczestników kolejki. Otóż ja ledwo stojąc na nartach ciągle zjeżdżałem do tyłu, desperacko szukając ratunku łapałem nie tylko mojego kolegę, ale każdego kto nieszczęśliwie znalazł się w moim zasięgu. Owocowało to tym, że zazwyczaj, kilka osób notowało niezaplanowane upadki, a wszystko przez szaleńca, któremu zachciało się nauczyć jeździć na nartach. W końcu wreszcie nadeszła nasza kolej i szczęśliwie zasiedliśmy na krzesełku wyciągu i ruszyliśmy w górę. Moja radość była ogromna, choć zmęczenie wcale nie mniejsze. Maciek wykładał mi dalsze tajniki i uroki tego sportu, a ja wesoło machałem sobie nóżkami. I to był mój błąd! Nieoczekiwanie jedna z nart odpięła się i spadła w dół. Ogarnął mnie strach pomieszany z wściekłością i nie mogłem wprost uwierzyć, że tyle nieszczęść mogło mi się zdarzyć, w tak krótkim czasie. Na szczęście Maciek zachował zimną krew i zdrowy rozsądek, obrócił się do tyłu i zaczął wrzeszczeć do ludzi obsługujących wyciąg, by poszli po nartę i wsadzili ją na jedno Z kolejnych krzesełek. Szczęśliwie nie ujechaliśmy zbyt daleko i górale zanosząc się śmiechem spełnili naszą prośbę. Dalsza podróż o dziwo przebiegała bez żadnych niespodzianek. Naszym oczom ukazała się końcowa stacja wyciągu i wtedy mój kolega głosem pozbawionym wszelkich emocji, oznajmił mi, że nie wie jak ja to zrobię, ale na końcu wyciągu muszę zeskoczyć z krzesełka. Będzie to dodatkowo utrudnione, ponieważ mam tylko jedną nartę, a zeskakując muszę zjechać z niewielkiej górki. Nie muszę chyba dodawać jak wielkie wrażenie, strach i nieopisane zdziwienie ta wiadomość na mnie zrobiła. Nadeszło to co nieuniknione, zeskoczyłem i balansując na jednej narcie, po krótkiej walce leżałem jak długi, padając na twarz do głębokiego śniegu. Wtedy dopiero naprawdę zaczęło mi się wszystkiego odechciewać. Pomysłodawca wyprawy na tą "przeklętą górę" odebrał moją drugą nartę i pomógł mi się pozbierać Niechętnie, ale dałem się namówić Maćkowi na podjęcie próby "powolnego" zjechania na dół. Mój instruktor sugerował abym spróbował( jak mu się wydawało) najbezpieczniejszego sposobu i zjeżdżał tzw. zakosami, a w razie niebezpieczeństwa przewracał się na bok. I cóż ruszyłem, pierwszy zakos i upadek na bok powiódł się, drugi też więc przystąpiłem do następnego zjazdu. Ten na moje nieszczęście był o wiele bardziej brzemienny w skutkach. Nie udało mi się w odpowiednim momencie obalić na bok i wjechałem w las. Doświadczyłem tego co do tej pory oglądałem tylko w bajkach Walta Disneya, otóż wylądowałem okrakiem na drzewie oburącz go obejmując.
Kiedy ochłonąłem zacząłem głośno nawoływać Maćka, aby pomógł mi wykaraskać się z mojej kolejnej już opresji. Maciek niestety znajdował się w odległej części stoku i nie słyszał mych desperackich nawoływań. Moje desperackie wrzaski dotarły do uszu innych szczęśliwszych osób korzystających z tej "piekielnej góry". Oni też oswobodzili mnie z namiętnych objęć wybranego przeze mnie drzewa . Jak nietrudno się domyśleć moi wybawcy uraczyli mnie kolejną w dniu dzisiejszym dawką śmiechu i dodali, że "trzeba być kamikadze" by na naukę jazdy na nartach wybrać sobie tą górę? Po krótkim czasie pojawił się Maciek, oczywiście zanosząc się od śmiechu. Chociaż byłem ogromnie poobijany postanowiłem, że się nie poddam i muszę na tych dwóch deskach zjechać aż na sam dół. Stwierdziłem, że na moje szczęście lub zgubę kończy się już las i czeka na mnie otwarta przestrzeń. Jazda tzw. zakosami szła mi odrobinę lepiej, więc tym samym poczułem się nieco pewnej. Niestety mój optymizm szybko prysł, ponieważ na mej drodze pojawiły się muldy, a na to absolutnie nie byłem gotowy. Większą część drogi poprzez muldy pokonałem na "czterech literach", a tym czasem nad górami z wolna zaczął zapadać zmrok.Za tymi "piekielnymi garbami" czekała na mnie rozległa, pozbawiona lasu część stoku. O dziwo doszedłem do wniosku, że w miarę upływu czasu moje umiejętności rosną wprost proporcjonalnie do pozostawianej za moimi plecami trasy. Niestety nie było aż tak "różowo", ponieważ narastało moje zmęczenie i zmierzchało coraz szybciej. Po upływie około 1 godz. czasu ostatnia grupa amatorów "białego szaleństwa " dotarła na szczyt i po chwili wyciąg stanął. Mój nauczyciel sugerował iż warto by się pośpieszyć, gdyż wkrótce po wywiezieniu na górę ostatnich narciarzy zostanie włączone oświetlenie trasy narciarskiej. Ta wiadomość lekko mnie zaniepokoiła, ponieważ w moim debiucie nie spodziewałem się jazdy w ciemnościach. Szusowanie (w mojej opinii )szło mi coraz płynniej i dałem się namówić Maćkowi, na próbę pokonywania krótkich odcinków na tzw. krechę. Okazało się to niezłym pomysłem i muszę się pochwalić, że nie każda "krecha" kończyła się upadkiem, bywało i tak, że sam wyhamowywałem. Mój instruktor nawet mnie pochwalił, lecz uświadomił mnie, że niebawem czeka nas kolejny trudny etap na tym stoku. Nietypową rzeczą na Butorowym Wierchu jest polna droga biegnąca w poprzek trasy zjazdowej. Maciek zachęcał mnie bym popatrzył jak on tą przeszkodę pokonuje, ale mnie to stanowczo odradzał mówiąc, że na to na pewno jestem niegotowy. Maciek ruszył a ja obserwowałem jak nabiera prędkości i zbliżywszy się do skarpy pod którą biegła polna droga odbił się i przeleciał nad nią , a następnie kończąc to wszystko efektownym hamowaniem. Na moją zgubę poniosła mnie wtedy "ułańska fantazja" i pomyślałem, że jeśli Maćkowi się udało to dlaczego nie miało by się udać mnie, tym bardziej, że chwilę wcześniej sam mnie pochwalił. Nie do końca świadomy co mnie czeka ruszyłem i niestety moje odbicie było chybione, nie uleciałem tak daleko jak Maciek i z wysokiej skarpy runąłem w dół na drogę. Po raz kolejny tego dnia gorzko pożałowałem tego, że sam zgodziłem się na to "białe szaleństwo". Ciężko obolały zacząłem wzywać mego kompana, by się po mnie wrócił i jakoś mi pomógł. Po dłuższej chwili Maciek się pojawił i mocno mnie zganił powtarzając słowa, w których sugerował inne, łagodniejsze ominięcie tej przeszkody. Byłem tak mocno poobijany, że zanim byłem gotów do dalszej jazdy stok "pochłonęły egipskie ciemności" i zostaliśmy jedynymi desperatami na tej górze. Dalsza droga ze względu na panujące warunki nie wyglądała już tak brawurowo. W żółwim tempie, opanowanymi już zakosami niczego wtedy tak nie pragnąłem jak znaleźć się w domu i napić się gorącej herbaty, na szczęście Maciek myślał za nas dwóch i obmyślił plan jak skrócić naszą drogę. Ku mej wielkiej radości ominął mnie zjazd do początkowej stacji wyciągu i kilkusetmetrowy marsz w górę w głębokim śniegu. Dzięki świetnemu zmysłowi orienta-cyjnemu Maćka zajechaliśmy od tyłu ledwie kilkadziesiąt metrów od upragnionego domu. Tam już pozwoliłem sobie na odpięcie nart i obchodząc kilka domostw w końcu dotarliśmy do tak upragnionego i szczęśliwego punktu wyjścia. Grupa pozostałych przyjaciół wielce się ucieszyła, ponieważ mocno już była zaniepokojona zbyt długą naszą nieobecnością. Mój wygląd nie pozostawiał im żadnych wątpliwości co do tego co się ze mną działo i jakim katorgom na własne życzenie byłem poddawany. Napiłem się gorącej herbaty i poszedłem zrzucić do cna przemoczone ubranie. Oczom moim ukazał się widok, który to wcale mnie nie zaskoczył. Moje ciało niemal w całości pokryte było większymi i mniejszymi siniakami. Po tej naszej wyprawie przez kilka dni nie ruszałem się z domu z wolna dochodząc do siebie. Jednak te liczne perypetie, ostatecznie nie zniechęciły mnie do nart i po kilku dniach już sam wybrałem się zasmakować "rozkoszy białego szaleństwa". Tym razem jednak za cel obrałem sobie, o wiele, wiele mniejszą górę. I tak właśnie wyglądała moja "nauka jazdy" mniej więcej "na nartach"(początkowo mniej na nartach, a więcej na tyłku). Aleksandra Ochmańska
po krańce codzienności nakrywasz Mamo miłością gładki owal stołu wydaje mi się że jego drzewo szkarłatnieje a pod błyszczącą skórką pulsuje melodia macierzyństwa którą tkliwie wygrywa dobosz w Twojej piersi to nic że na krześle obok zwykle siada cisza wystarczy zapach chleba krojonego Twoją dłonią cierpki smak zielonej herbaty słodzonej uśmiechem i ciepło lazurowych źrenic pochylających się nad moim imieniem gdy kroki nieudolnie plączą się wśród nitek traw wiesz Mamo? to wystarczy by co rano rozkwitało szczęście Lech Stanisław Borucki
W zdrowiu radości Smutku chorobie Pochyla się nad nami jak wierzba płacząca Gdy upadając na ziemię Chwytamy się jej serca Mateczka uleczy każdy ból i cierpienie Wysłucha w ciszy Da przebaczenie Przemyje oczy niewidomego Rozbawi serce dziecka głuchego Poda dłonie kulejącemu otworzy swe serce potrzebującemu A my Jacy jesteśmy dla swojej Mamy Czy zawsze coś dla niej serce otwieramy Cóż my jej damy za to co nam dała Ona nas wykarmiła i wychowała Mateczka jest wszędzie na całym świecie Była w Betlejem i Nazarecie Widzieli ją też przed Cierniową Bramą Jak na Golgocie Jej dziecię cierpiało A dzisiaj Stoi i czeka w modlitwie pochylona Czeka Przyszła Ela Marta i Magdalena Są już Zygmunt Karol Ania i Danuta Z pracy przybiegli Marek Mateusz Jan i Łukasz Raduja się oczy Mateczki Świata Że coraz więcej dzieci przy niej zasiada I choć nastanie dzień gdy się pożegnamy To o Mateczce i jej Świecie Będziemy pamiętali Jadwiga Maryon
W stolicy Dolnego Śląska, w mieście Wrocławiu, gdzie słychać było barki, pływające po rzece Odrze, mieszkała rodzina o niskim standardzie życiowym. Było w niej dwoje dzieci: dziewczynka, która kończyła szkołę podstawową o imieniu Krysia i chłopiec dużo starszy o imieniu Rysiek, który już skończył studia medyczne. Szukał on pracy jako chirurg i w tym celu odwiedził wszystkie szpitale wrocławskie, lecz bez skutku. Chciał dopomóc rodzicom, którzy pomimo średniego wieku byli już na emeryturze i liczyli się z każdym groszem, mając cichą nadzieję na oparcie w synu, który obiecał, że za lata nauki zapewni im życie kolorowe i dostatnie. Po długich poszukiwaniach i namyśle zdecydował się skontaktować się z kolegą, który przechodził te same koleje losu, co on, i dostał się do szpitala w centrum Berlina oczywiście dzięki znajomościom. Pomogli mu starsi koledzy, którzy wiedzieli jak działają polskie szpitale i z jakimi borykają się z trudnościami. Rysiek zadzwonił do Janka, który był już obeznany w arkanach życia za granicą. Szukał każdej możliwości, aby lata nauki nie poszły na marne.
Janek w czasie pobytu w Berlinie wdał się w romans z Helgą, pielęgniarką, młodą kobietą, pełną osobistego uroku i nienagannej aparycji, rodowitą Niemką. Miała ona ojca ordynatora chirurgii, który jako priorytet traktował pomoc młodym talentom, którzy uparcie dążą do obranego celu. Można więc powiedzieć, że teraz ma pole do popisu. Obiecał więc Heldze, że zrobi co w jego mocy, widząc zaangażowanie córki. Pierwszy krok to poznanie Ryśka i zapoznanie się z jego aktami.
Otrzymawszy taką odpowiedź z Berlina Rysiek zebrał wszystkie potrzebne i najważniejsze dokumenty w jedną całość i czekał jak na szpilkach na telefon od Janka.
Pewnego dnia, gdy już słońce zachodziło i ostatnie swoje promyki rzucało na rzekę, zadzwonił telefon z Berlina. Odebrała matka Ryśka.
Jednak słysząc odmienny akcent zawołała syna, który oglądał telewizję. Podbiegł do telefonu i jąkając się przedstawił się. Dzwonił sam ordynator - pytał o akta, więc Rysiek powiedział, że ma wszystko w komplecie.
Na to ordynator wyznaczył datę spotkania u siebie w domu. Janek z Helgą
mieli wyjść na stację przed Ryśka. Będzie on miał w nich przewodnika po stolicy. Po zakończonej rozmowie telefoniczna temat przeniósł się do salonu, gdzie Rysiek z rodzicami podjęli dyskusję o jego wyjeździe. Rozważane były za i przeciw, aż księżyc swoją poświatą skłonił ich do snu. Rysiek pobiegł do łóżka, nerwowo zrzucając ubranie. Chciał spokojnie w blasku księżyca sam ze sobą rozważać szansę, która przed nim powstała. Jeszcze dwie noce do wyjazdu!
Dni się wlokły okropnie, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Rodzice się mało odzywali, gdyż przepełniał ich smutek, a głos mógłby ich zdradzić. Na duchu podtrzymywał ich fakt, że tam gdzie jedzie ma kolegę ze studiów i w razie potrzeby będzie mógł na niego liczyć. Po głowie Ryśka snuły się różne obawy. Świadectwo było bardzo dobre, ale trudna była świadomość, że jego losy leżą w rękach obcokrajowca. Bał się samotnych nocy, kiedy przyjacielem będzie tylko księżyc, oświetlający pokój. Z rozrzewnieniem wsłuchiwał się w odgłosy od strony rzeki Odry: pomimo środka nocy pływały tam barki i statki, a ich syreny o przenikliwym gwiździe odpędzały sen i nasuwały nowe myśli i tęsknoty. Rysiek jednak trzymał się obranego celu, dziękując Bogu, że Europa otworzyła granice i daje młodym szansę. Wiedział już, że oprócz papierów musi zabrać ze sobą osobiste rzeczy, bo jeśli plan wypali będzie musiał tam na jakiś czas zostać. Nie wiedział jeszcze o tym, że ordynator zatroszczył się o mieszkanie dla niego. Będzie mieszkał w jego willi. Gest ten związany jest z faktem, że ordynator kilka lat wcześniej stracił syna w wypadku drogowym. Ból po stracie Hansa był okropny: ordynator wiązał z nim wielkie nadzieje. Strata była dla niego ogromna gdyż syn jego był zdolnym i uczciwym młodzieńcem. Wyrok Boski przeciął nić życia, zostawiając ból w sercu rodziców. W związku z tymi wydarzeniami ordynator postanowił, że poda pomocną dłoń młodzieńcowi z Polski.
Ostatni wieczór we Wrocławiu, gdzie się urodził i dorastał, był dla niego koszmarem. Smutek budzili w nim rodzice z załzawionymi oczami. Był ciepły i parny wieczór. Spotkał się z kolegami ze studiów. Poszli nad Odrę posnuć plany na przyszłość oraz żeby zapamiętać ten nurt rzeki i posłuchać odgłosów rodzinnego miasta. Usiedli na trawie i podziwiali blask zachodzącego słońca, które kąpało się w rzece i rzucało wszędzie złote nitki promieni. Koledzy po cichu zazdrościli Ryśkowi, który
otrzymał taki dar od życia i perspektywę, którą trzeba wykorzystać. Siedzieli długo, aż wyszedł księżyc i oznajmił, że pora udać się do domów. Rzeka przybrała kolor nocy, ptaki pofrunęły do gniazd i zapadła cisza. Tylko z oddali dochodził jeszcze dźwięk tramwajów. Miasto układało się do snu. Otrzepując trawę i kurz z ubrania, Rysiek złożył kolegom obietnicę na pożegnanie, że jak się zadomowi, to będzie ich ściągał na zachód. Idąc promenadą nad Odrą bacznie się przyglądał rodzinnemu miastu, aby to wspomnienie towarzyszyło mu zawsze w chwilach i dobrych i złych. Pożegnał się z kolegami. Podążał ulicami, mijał ludzi, oglądał sklepowe witryny. Gwar miejski zanikał. Tylko młodzież żądna tańca i rozrywki "robiła szum, idąc w kierunku nocnych lokali i pubów, które zachęcały różnokolorowymi szyldami.
Rysiek zobaczył swój dom, przystanął i długo wpatrywał się w okna. Chciał ten widok utrwalić w pamięci na zawsze. Przeszedł pomiędzy kolorowymi rabatkami, doszedł do bramy. Zobaczył korytarz zatopiony w mroku. Zaświecił światło, które swój blask rzuciło wszędzie. Pomyślał o Berlinie i o pracy w szpitalu, i poczuł radość z tego, że będzie pracował w wyuczonym zawodzie. Tylko myśl o rozstaniu z rodziną smuciła go bardzo. Wszedł do mieszkania i zobaczył matkę, która pakowała jego rzeczy i ukradkiem ocierała łzy. Podbiegł do niej i mocno ją przytulił i przyrzekł, że gdy tylko będzie miał kilka dni wolnego to przyjedzie. Po tych słowach matka gestem wskazała mu krzesło i poprosiła, aby zabrał się do kolacji. Siedział tam już ojciec - smutny, ale w środku czuł zadowolenie z syna, że nie zgubił swej szansy życiowej i wytrwale dąży do celu. Po kolacji Rysiek pożegnał się i poszedł sprawdzić czy wszystko w porządku. W pokoju naszła go refleksja jaka będzie ta ostatnia noc w domu, w którym się urodził, uczył, a teraz musi emigrować, aby dopełnić swe marzenia i wynagrodzić trudy lat nauki. Noc była koszmarem. Nasuwały się różne myśli, krążyły po głowie i spędzały sen z powiek. Próbował je odepchnąć by usnąć. O 4 rano obudził go budzik i swoim terkotaniem oznajmił, że dla niego otwiera się nowy etap życia i pojawia się szansa na spełnienie marzeń.
Pociąg miał o 6.30 więc się nie musiał śpieszyć. Rodzice i siostra Krysia snuli się po kątach i dumali, jaka przyszłość jest mu pisana z dala od domu rodzinnego. O 6 godzinie wezwali taksówkę, która ich zawiozła na dworzec główny. W czasie jazdy, gdy Wrocław pokazywał swoje piękno w blasku wschodzącego słońca, rodzice milczeli, twarze ich były smutne a oczy zamgliły łzy. Na dworcu otoczył ich gwizd pociągów, ,które zawiozą syna do kraju, który daje szansę i zapewnia przyszłość. Dźwigając bagaże szli po schodach w stronę peronu, gdzie już pociąg był
podstawiony. Przystanęli i na pożegnanie obsypali Ryśka pocałunkami, a ojciec zrobił znak krzyża na czole syna i czule poklepał go po ramieniu. Zawiadowca dał znak, że pora już wsiadać, więc Rysiek wszedł na schody i pomachał rodzinie na pożegnanie. Znalazł sobie wygodne miejsce przy oknie, aby móc podziwiać uroki kraju rodzinnego i na jak najdłużej zapamiętać jego piękno. Pociąg zagwizdał i ruszył. Widok z okna był niecodzienny: młode lasy, stawy i ludzie na kajakach w blasku słońca: Ryśka ciągle gnębiła myśl o spotkaniu z obcymi ludźmi, w nowych i nieznanych miejscach! W między czasie zajął się słownikiem, aby utrwalić sobie język niemiecki.. Pilnował jak oka w głowie teczki z dokumentami, które otwierały mu drogę na jasną przyszłość. Żałował tylko, że jest ona za granicą. Wzruszył się na myśl o rodzicach, którzy sobie tak dużo po nim obiecywali. Przez całą podróż podziwiał piękno polskiej przyrody. Po posiłku, który stanowiły kanapki zrobione rękami mamy, wtulił się w kąt i uciął sobie drzemkę. We śnie widział rodzinny dom i piękno Wrocławia i Odry. Kiedy się obudził minęło sporo czasu połowę drogi miał już za sobą. Pociąg był już na terenie Niemiec - widoki jakby odmienne, ale to tylko pozory. Poczuł się niepewnie: czy na pewno dostanie pracę, czy nie odeślą go z kwitkiem? Z myśli tych roześmiał się.
W końcu pociąg dojechał do Berlina - wzmógł się gwar, gwizd pociągów i szum rozmów pasażerów. Rysiek znalazł się w' obcym kraju, pomiędzy ludźmi, którzy przecież mają takie same kłopoty i troski. Był ciekawy jak przyjmą go, obcokrajowca, który przyjechał rozpocząć swoje życie zawodowe. Postanowił sobie w duchu, że wszelkie przeszkody będzie przyjmował z uśmiechem. Wysiadł z pociągu i zaczął rozglądać się po peronie w poszukiwaniu komitetu powitalnego. Zobaczył w końcu samochód, z którego wysiadł opasły mężczyzna i młoda kobieta, których poznał po umówionym wcześniej znaku rozpoznawczym. Podbiegł do nich, przedstawił się, obdarzając ich szczerym uśmiechem. Zapakował swoje bagaże do samochodu i usadowił się wygodnie we wnętrzu auta. Ordynator powiedział, że jadę do niego do domu gdzie swobodnie porozmawiają i omówią warunki pracy. Gdy dojechali na miejsce oczom Ryśka ukazała się wspaniała willa otoczona jaskrawymi kwiatami. Został wprowadzony do środka i od razu do pokoju dla niego przeznaczonego. Następnie usiedli i zajęli się dokumentami i świadectwami Ryśka. Lekarz przedstawił mu warunki pracy oraz Wynagrodzenie. Staż u nich trwa rok. Jego opiekunem i nauczycielem będzie sam ordynator oraz siostra oddziałowa. Będzie mógł asystować przy operacjach, aby móc lepiej wejść w arkana pracy lekarza chirurga.
Rysiek podziękował za gościnę i zobowiązał się, że znajdzie sobie lokum wśród kolegów z Polski. Lekarz roześmiał się i upewnił Ryśka, że to miejsce jest tylko dla niego. Podzielił się z nim historią swego życia. Opowiedział o synu, który przedwcześnie odszedł. Lekarz postanowił otworzyć serce dla człowieka takiego jak Rysiek: dążącego do celu i odważnego.
Rysiek dał z siebie wszystko ku zadowoleniu przyjaciół i ordynatora -
człowieka o złotym sercu i wzniosłych celach. Marianna Machlowska
a cała reszta przed nami przygniata nas niemile - piętrzy się udręczeniami... Musimy ciagle walczyć z różnymi przeciwnościami, wytężać swoje siły, - by dni nasze lepsze były... To takie trudne nieraz, gdy życie karmi Cię goryczą, lecz bywają dni lepsze i gorsze, - i tylko te lepsze się liczą! Te złe próbuj zaraz zapomnieć, wykorzystaj czas mądrze (należycie), i czasem zęby zaciśnij, - przetrzymaj, - takie jest życie... Krystyna Rożnowska
Bez natchnień twórczych, bez marzeń, bez radości, Obarczony troską o codzienny bieg zdarzeń, Nie utrwali się we wspomnieniach A jednak? Ten wiersz został mu podarowany Bo jest w nim pewność, Że jutro się odmieni, Przyjdą wierni przyjaciele i przyniosą z sobą, Siłę ramion wspierającą, uścisk dłoni I przyjaźń nigdy nie gasnącą, Która walczy i broni swych przyjaciół Przed kłamstwami O! Jak wielka jest potrzeba jej istnienia Bo to jest niełatwa sprawa zło w dobro zamieniać Ale przyznać trzeba, że przyjaźń jest dla ludzi Podarunkiem nieba, Bo szanuje dobro, walczy ze złem i prawdę wybiera. Ludmiła Raźniak
jak w klawisze uderza w parapet dżwięki Twego nokturnu Maestro słyszę niebo łzami smutku żegna dojrzałe lato wiatr akompaniamentem przeciągłym wtóruje na złocistych liściach bogactwo jesieni targane przeznaczeniem piruety zatacza w pożegnalnych ukłonach smutek jak ogon komety... nokturn ostatnie akordy żałosne roztacza... Ewa Borowiejska
trzymając się za ręce Wchodzili powoli w odurzający zapach czeremchy i jaśminu Otuleni tym zapachem całowali swoje osiemdziesiąt lat Moje serce płakało
to grupa krwi pasterzy i siewców Taki był - siał wiarę, nadzieję, miłość Pasł owieczki swoje i nie swoje Każdą przytulał do serca strudzonego bolącego ufnego i kochającego Mam taką samą grupę krwi To zobowiązuje Agata Łaska
Moim marzeniem było i jest co roczne uczestnictwo w pieszych pielgrzymkach z różnych miast polski. Czułam się tam bardzo dobrze, ludzie darzyli mnie życzliwością sympatią i miłością. Ponieważ na co dzień jestem mieszkanką Częstochowy, nie miałabym możliwości uczestniczenia w pielgrzymkach. Dlatego razem z innymi jadę do Warszawy, skąd wyrusza największa Ogólnopolska Pielgrzymka Warszawska. Spotykają się tam ludzie z różnych miast i miasteczek, a także z wiosek. I nie ważne kto skąd jest, ważne jest to co nas tutaj do Warszawy przywiodło. Wyruszamy z Warszawy o świcie, podzieleni na grupy. Każda grupa ma swój identyfikator.
Obecność moja na pątniczym szlaku dała mi dużo szczęścia. Czułam, że pielgrzymując zbliżam się do Boga. Modliliśmy się i śpiewaliśmy. Głoszone konferencje przez księdza przewodnika, pozwoliły mi zrozumieć na czym polega wiara chrześcijańska oraz to, że muszę dawać sobie radę w życiu pomimo wielu trudności. Codziennie, podczas wędrówek, uczestnicząc we mszach świętych śpiewane były pieśni pielgrzymkowe. Noclegi były w rozmaitych miejscach, w stodołach, w prywatnych kwaterach, czyli tam gdzie ludzie o wielkich sercach udostępnili nam miejsce spoczynku. Posiłki organizowaliśmy we własnym zakresie. Obiadami częstowali nas na plebaniach gospodarze parafialni. Jedzenie przygotowane przez ludzi o dobrym sercu smakowało wyjątkowo. Ile dobra wokół nas można wciąż jeszcze spotkać.
Bardzo sobie cenię trud pieszego pielgrzymowania. Zawsze, gdy tylko zbliżają się wakacje, przychodzi miesiąc lipiec i sierpień to wiem, że nadszedł mój czas wędrówki. Podczas pielgrzymki idą z nami służby medyczne, lekarze i pielęgniarki. Służby medyczne udzielają pomocy pielgrzymom. którzy źle znoszą trud pielgrzymowania np. osobom starszym, chorym, wszystkim potrzebującym. Biorąc udział w pielgrzymce każdy pątnik zwraca się do siebie bracie - siostro, dlatego czuję się jak członek wielkiej rodziny, w której panuje miłość, dobroć i zrozumienie. Mamy też swoje obowiązki i reguły. Każdy pątnik musi się podporządkować służbom pielgrzymkowym i kierownikowi grupy, do której jesteśmy zapisani w czasie wędrówki. Surowo zabronione jest kąpanie się w stawach, rozpalanie ognisk w lasach. Wyruszając na pielgrzymkę wiemy, że będziemy wędrować w czasie upału lub też w trakcie burzy i padającego ulewnego deszczu. Nie ważne są wichury, ulewne deszcze, upał i susza, mimo wszystko idziemy z wielką radością do Klasztoru Ojców Paulinów. Zmęczeni i utrudzeni po trudach pieszego pielgrzymowania spotykamy się przed obrazem Matki Boskiej aby podziękować za wszystko co dla nas zrobiła. Niektórzy wyruszają przed obraz , aby wyprosić potrzebne łaski dla siebie i całej swojej rodziny. Wiara, że zostaną wysłuchani czyni cuda. Osobiście gdy wyruszyłam na pieszą pielgrzymkę to odczułam naprawdę wielką radość. Uczestnictwo umacnia mnie w wierze, że Pan Bóg nie chce abym została zepchnięta na samo dno, inni ludzie są tacy sami jak ja i mają swoje problemy, pomimo wszystko potrafią czerpać radość z daru życia. Wiem, że nie jestem sama. Wokół nas są dobrzy bracia i siostry, na których pomoc mogę zawsze liczyć. To inni ludzie pomagają mi rozwiązywać moje osobiste problemy. Wokół nas jest wiele dobra i miłości, tylko trzeba poszukać, a nie zastygać w miejscu. Ja znalazłam miłość, wiele miłości uczestnicząc w pielgrzymce. Ta dawka dobroci pozwala mi przetrwać trudne momenty mojego życia.
Ponieważ od kilku lat uczestniczę w pielgrzymce, co roku wyznaczam sobie nowa intencję, która dodaje mi siły i wiary, że każda trudność można pokonać, bez względu na przeciwności. My ludzie niepełnosprawni musimy podejmować trudy życia, zmagać się z ludźmi, którzy nas nie tolerują, walczyć o to do czego mamy prawo.
W tym roku, też wybieram się na szlak wędrówki przed oblicze Matki Przenajświętszej.
jestem sama. Wokół nas są dobrzy bracia i siostry, na których pomoc mogę zawsze liczyć. To inni ludzie pomagają mi rozwiązywać moje osobiste problemy. Wokół nas jest wiele dobra i miłości, tylko trzeba poszukać, a nie zastygać w miejscu. Ja znalazłam miłość, wiele miłości uczestnicząc w pielgrzymce. Ta dawka dobroci pozwala mi przetrwać trudne momenty mojego życia.
W tym roku, też wybieram się na szlak wędrówki przed oblicze Matki Przenajświętszej. Krystyna Szpiech
Szli mozolnie na piekielnie Wysoki Szczyt Ona odmroziła ręce Ale byli szczęśliwi razem Wyszeptał zbielałymi ustami Kocham góry Ciebie i gwiaździste niebo Nie wiedzieli, że to ich ostatnia wyprawa Pozostał na zawsze w szczelinie lodowca Ona wciąż czeka na niespełnioną miłość
mądra kobieta Mistrzyni "planu filmowego" Odepchnięta z teatru Samotna - kto umiał by ją zrozumieć Dostała główną rolę i to jaką Czemu nie dostała więcej głównych ról Może to zazdrość Czyjaś głupota Ja ją kocham Była niepowtarzalna
Basen - pastel, 51x37 | ||
GALERIA | O FUNDACJI | AKTUALNOŚCI | WOJCIECH TATARCZUCH | STRONA GŁÓWNA |
Webmaster: Justyna Kieresińska |