30-336 KRAKÓW, ul. Królewska 94
tel./fax 012 636-85-84
konto : ING Bank Śląski 68 1050 1445 1000 0022 7938 9890

strona główna Kwartalnik


 
Kwartalnik Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych      ISSN 1426-6628        Nr 2(30) 2007
 

Na okładce: Maria Baran
Kościół parafialny w Tarnawie" - akwarela, 30x21 cm

ŹRÓDŁA INSPIRACJI


 
Lektura - miejmy nadzieję, że dotyczy to także naszego kwartalnika - pobudza wyobraźnię, zmienia nastrój, rodzi refleksje i pytania. Jedno z nich brzmi: co zainspirowało autora do napisania tego właśnie wiersza, opowiadania, do powstania tego szczególnego obrazu. Wszak nie wszystkie prace są zatytułowane, bądź opatrzone odautorskim wprowadzeniem czy komentarzem. Wiele z nich powstaje w warunkach czy scenerii nie do końca określonych i nazwanych.

Wiele utworów pisanych prozą i wierszem, także wiele prac plastycznych powstaje tam, gdzie twórcy żyją na co dzień, ale znaczna ich część rodzi się w innych miejscach, często dotąd nieznanych i tym samym bardziej pobudzających wenę.

Fundacja Sztuki Osób Niepełnosprawnych sama, bądź wspólnie z partnerami daje możliwości wyjazdu poza miejsce zamieszkania, często do popularnych i atrakcyjnych zakątków lub w... nieznane.

W ciągu 12 lat z inicjatywy Fundacji odbyły się 42 (słownie: czterdzieści dwa) turnusy art-terapii i plenery twórcze, nie licząc plenerów w mieście będącym jej siedzibą, czyli w Krakowie. Oto w porządku alfabetycznym pojawiają się te miejsca: Bochnia, Brody, Chotowa, Kalwaria Zebrzydowska, Kamienica, Lanckorona, Miękinia, Niepołomice, Nowy Wiśnicz, Pustkowo, Radziszów, Rowy, Sopot, Wieliczka, Zakliczyn, Zubrzyca... Większość z nich to "kultowe" i niezasłużenie nieco zapomniane perełki Małopolski, ale uczestnikom wyjazdowych okazji nie są obce także atrakcje polskiego Wybrzeża.

Niewątpliwie udział w tych imprezach sprzyja nie tylko rekreacji, relaksu, a nawet rehabilitacji. Dostarcza też niewątpliwie impulsów mobilizujących, pobudza zatem chęć tworzenia, utrwalenia doznanych wrażeń. A nowe znajomości, rodzące się przyjaźnie, żywsze uczucia nawet...

Piszę to na początku lata 2007 roku. Co przyniosą tegoroczne wakacje? - dowiemy się zapewne za kilka miesięcy, także z łamów naszego pisma. A teraz zapraszam już do utrwalonych Słowem i Kształtem wspomnień z bliższej i dalszej przeszłości -

Redaktor

UWAGA
Wszystkie zamieszczone w tekstach ilustracje można powiększyć klikając na nie


Spis treści:

Wiesław Drynda - Niespodzianka
Bogumiła Łukasik - wiersze
Magdalena Dudkowska - Dom na pustkowiu
Anna Rolińska - wiersze
Bogusława Ochnio - Wizytówka Paryża
Jarosław Roman - Opowiadania
Ewa Borowiejska - wiersze
Olesia Kornienko - Powtórka
Karol Filo - wiersze
Małgorzata Skibińska - Poprawka z historii
Magdalena Molenda-Słonimska - wiersze
Sven Hajman - Samotny mustang Orkel
Teresa Skałacka-Wilkosz - wiersze
Tomasz Skrzypek - wiersze
LISTY

Galeria kwartalnika - Maria Baran


powrót do spisu treści


Wiesław Drynda

Niespodzianka

Tydzień po wernisażu wystawy, zaprosiłem ważnych dla mnie gości z placówek kulturalnych - którzy z różnych powodów nie uczestniczyli w wernisażu - na spotkanie towarzyskie. Oczywiście, za zgodą Leei, z którą w tym czasie widywałem się prawie co dzień. Na sali. niestety nie dopisała frekwencja i do stolika skromnie zastawionego zasiedliśmy tylko w czterech. Ja, jako jedyny przedstawiciel mężczyzn w towarzystwie trzech uroczych pań. Wywiązała się bardzo serdeczna i rodzinna atmosfera, gdyż wszyscy już od dawana się dobrze znali. Obecna na tym spotkaniu autorskim zaprzyjaźniona pani kierownik galerii, musiała w krótkim czasie opuścić nas, z uwagi na swoje ważne sprawy osobiste. Na stole pozostał otwarty szampan i sporo różnych słodkich smakołyków. Leea zachęciła mnie, ażeby wypić ten już zaczęty duży a zarazem boski napój, jakim niewątpliwe jest szampan, żal by było, gdyby się zmarnował. Zauroczony miłą scenerią, ochoczo się zgodziłem, gdyż dla mnie był to zaszczyt pić szampana w towarzystwie, - tak pięknych i uroczo miłych istot, z jakimi mi przyszło zasiadać przy jednym stoliku. Z tej całej scenerii było niewątpliwie widać, że Leea dla mnie najbardziej była osóbką najbardziej urokliwą, ani na moment nie zostawiała mnie bez ciepłych i uwodzicielskich spojrzeń. Szczerze mówiąc, gdyby nie ten szampan, który mnie rozluźnił, schowałbym się przed jej spojrzeniami pod stolik. Nie wiem, czy Ona to robiła z rozmysłem, ale dla mnie chyba nawet pod Stalingradem w czasie oblężenia nie byłoby tak ciężko.. Nigdy nie byłem w takim polu zainteresowania. Targały mną wstrząsy emocjonalne - było to zarazem bardzo miłe być przy boku z Leeą. Całe szczęście dla mnie, że towarzyszyła nam też, równie urocza i sympatyczna, lecz stateczna pani Kasia, przyjaciółka i pracownica Leei, która usługując przy stoliku, robiła humorystyczne wstawki słowne i podsuwała rożne tematy. Dla mnie były to chwile do złapania oddechu emocjonalnego i dojścia do jako takiej równowagi. Jeszcze kilka takich spotkań i chyba będę stracony - Przemknęła mi w pewnej chwili taka myśl przez głowę. - Nie chciałbym ponownie przeżywać bólu, który towarzyszy niespełnionej miłości. Niedawno właśnie taką bolesną miłość przeżyłem i teraz już wiem, że wolałbym stracić rękę, gdyż ten ból szybko mija, a na ból duszy i serca nie ma leku. Nie chciałbym ponownie przejść podobnej udręki.
Szampan musiał zrobić swoje, bo Leea zaczęła czuć się coraz bardziej swobodniej. Siedząc przy stoliku zaczęła mówić, że ma poważny problem, że nie wie, czy może to powiedzieć. Boi się, że ją się wyśmieje. W tym momencie bardziej się jej przyjrzałem i zauważyłem, że ma bardzo piękne i wyraziste oczy, ale jednocześnie bardzo zalęknione i smutne. Jednak, gdy tylko spojrzały na mnie, stawały się żywym ogniem, pełne ciepła i radości. W swoim życiu jeszcze nigdy takimi oczami się nie zetknąłem, w których byłoby tyle naprzemiennych wulkanicznych doznań emocjonalnych. W pewnym momencie powiedziałem do niej, że żałuję, że nie jesteś panną, tylko mężatką. Nie zdążyłem tego jeszcze mówić, kiedy Leea odrzekła, że to żadna przeszkoda, gdyż rozwód może wziąć od zaraz. W tym momencie spojrzałem pytająco na Kasię. A ona mi bez namysłu odpowiedziała, że to w przypadku Leei całkiem możliwe. Ja jednak i tak w tego rodzaju wyznania nie wziąłem na poważnie, gdyż uznałem, że to musiałby być nieprawdopodobne wydarzenie. Z resztą, takie rzeczy zdarzają się tyko w bajkach typu - ... Był sobie Kopciuszek... - Serce mi wciąż podpowiadało bym nie zapomniał o asekuracji i nie wierzył we wszystko, co widać i słychać. Najpierw sprawdź, a później uchyl lub otwórz swoje serce - Mówiło mi doświadczenie życiowe.
Za oknami już dawno zapadł mrok, lecz nie było całkowicie ciemno, gdyż zaświeciły lampy uliczne swym rtęciowym blaskiem. Światło było jeszcze bardziej rozpraszane, gdy padało na zalegający ulicę i chodniki śnieg. Przechodząc koło drzwi wejściowych, postanowiłem sprawdzić, jak też wygląda sytuacja na drodze. Otworzyłem masywne żelazne drzwi i w tym momencie uderzył we mnie mroźny i orzeźwiający podmuch wiatru. Z niepokojem stwierdziłem, że mruż, który coraz bardziej ściskał, zeszklił warstwę roztopionego przez słońce śniegu, zrobiło się bardzo ślisko. Przez chwilę mocno się zastanawiałem, w jaki sposób dojść do domu, by sobie nie poobijać kolan i czterech liter. Szybko zamknąłem drzwi, gdyż zaczynało mi być zimno i nie przyjemnie pod koszulą. Wróciłem do moich pań, które w tym czasie mocno coś plotkowały przy stoliku. Na mój widok Leea poprosiła gestem ręki, ażebym usiadł przy niej na krześle. Rozlała już końcówkę szampana. Wstając z krzesła z uśmiechem i radością w oczach, zaproponowała, żeby ten ostatni dzisiaj toast wypić za naszą przyjaźń i znajomość. Wypiliśmy ten toast w sposób bardzo łapczywy i bezceremonialny. Tak naprawdę trochę mnie krępowało ten sposób picia, ale cóż, zdałem się na opinię Leei, jako osoby bardziej światowej i bywającej w wykwintnych towarzystwach. Po jakimś krótkim czasie, gdy Leea wyszła do łazienki, ja z Kasią zaczęliśmy pomału sprzątać ze stołu słodycze i nie potrzebne już literatki Przez chwilę przy stoliku jeszcze siedziałem z Kasią, korzystając z okazji, że naszej zalotnej towarzyszki nie było, zamieniłem, kilka słów z nią na temat Leei. Zdążyła mi powiedzieć, że ma ona duże kłopoty ze sobą i że jest w depresji. Nie bardzo mi się w to chciało wierzyć, gdyż tego dzisiaj po niej nie było widać.
Leea wciąż nie wracała z łazienki, a już minął kwadrans. Nagle słyszę za drzwi, że mam stanąć tyłem do drzwi i ma tego dopilnować Kasia. Zaskoczenie jej się udało, bo naprawdę w danej chwili nie miałem pojęcia, co tam się dzieje i o co chodzi. Przez myśl mi przeszło, że szykuje mi jakąś miłą niespodziankę. Dlatego też, bez protestów podporządkowałem się jej prośbie. Dość dłuższą chwilę już tak stałem posłusznie. W międzyczasie Kasia tez musiała jej w czymś pomóc i nareście doszedł mnie bardzo upragniony miły i namiętny głos Leei:
- Mój drogi kolego, możesz już się obrócić w moim kierunku. Ujrzałem Lee z Kasią bardzo pięknie uśmiechnięte i tryskające radością. W ręku Leea trzymała fantazyjnie ułożony bukiet z różnych elementów dekoracyjnych. Muszę przyznać, że z zestawieniu z jej figurą i prezencją oraz z niezwykle żywymi czarującymi dużymi oczami, sprawiało niesamowite wrażenie artystyczne.
Wspólnie z Kasią, z pod drzwi, Leea podeszła do mnie krokiem prawie defiladowym, jednak nie pozbawionych elementów tanecznych. Zanim moje piękne Panie stanęły naprzeciw mnie, ja zacząłem mówić.
- Nie podejrzewałem Was o takie niespodzianki i do tego z taką fantazją Leea z Kasią tylko się jeszcze bardziej serdecznie uśmiechnęły i zaczęły mówić wspólnie.
- Kochany solenizancie, za kilka dni masz urodziny, z tej to okazji już teraz chcemy złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia, wiele radości i zadowolenia w życiu. Przyjmij ten na prędce zrobiony fantazyjny bukiet.
W tym momencie Leea przytuliła mnie do siebie i mocno pocałowała w usta. Tak, że z wrażenia i zaskoczenia utraciłem oddech. Ale było to bardzo miłe i podniecające. Na widok tego, Kasia odezwała się.
- No nie, ja tak Cię nie pocałuję, ale również ciepło Cię uściskam - I przytuliła mnie do siebie - nie mogę inaczej, bo się krępuje, a po drugie, co powiedziałby mój mąż? Albo tu moja obecna szefowa!? - zażartowała z uśmiechem, ale chyba z żalem w oczach.
- No właśnie, nie możesz wchodzić komuś w paradę. - Odpowiedziała na pół serio Leea.
- Mam nadzieję, że nie pobijecie się o mnie, ale poważnie mówiąc, z całego serca dziękuję za tak miłą niespodziankę. - Odpowiedziałem z nie udawaną satysfakcją i zadowoleniem.
- Z tym bukietem, to Leea wpadła na taki pomysł wychodząc z łazienki. - Zakomunikowała mi Kasia spoglądając na Lee.
- A to dlatego, tak długo urzędowała w tej łazience . - Zażartowałem i uśmiechając się spoglądałem na Lee, która patrząc mi w oczy, zapytała.
- Czy naprawdę podoba Ci się mój bukiet? - Wypowiedziała te słowa bardzo nie pewnie. Zauważyłem, że w jej sercu coś się dzieje i może rzeczywiście Kasia miała rację. W końcu trochę dłużej ją zna.
- Twój bukiet jest fantastyczny, a tym bardziej, że zrobiony przez Ciebie. Jest w nim zawarta cząstka Ciebie, gdyż jest w nim Twoja inwencja twórcza i na pewno drugiego takiego bukietu już nie dostanę, bo jest on nie powtarzalny. Właśnie na tym polega jego piękność i urok.
Odpowiedziałem w taki sposób, by ją uspokoić i żeby poczuła się pewniejsza. Naprawdę to powiedziałem szczerze, gdyż jeszcze nikt czegoś takiego dla mnie w życiu nie zrobił z takim poświęceniem.
Nagle Leea wpadła na pomysł, ażeby zarejestrować składanie życzeń na krótkim filmie. Co prawda, dwa tygodnie temu kupiłem aparat cyfrowy z możliwością kręcenia scen filmowych, ale do tej pory jeszcze tej funkcji nie wykorzystywałem. Pomysł wydał mi się bardzo dobry, gdyż sam na początku naszego spotkana pytałem się, czy mogę uwiecznić nasze spotkanie, lecz wówczas nie było zgody. Leea zaczęła się przygotowywać. Pas czarny ozdobiony cekinami na styl z dzikiego zachodu, który spoczywał na jej biodrach, nagle znalazł się na jej szyi w postaci luźnego kołnierza. Do tej ozdoby brakowało jej jeszcze tylko hełm motocyklisty żużlowego. Zresztą, w tym względzie nie dziwiłem się, gdyż była fanką żużlu.
- Niesamowicie wyglądasz - powiedziałem - mogłabyś w tym stroju wystartować w zawodach motocyklowych - naprawdę to mi się podobało.
- Dziękuję - odpowiedziała z błyskiem zadowolenia w oku. - To Ty jeszcze nie wiesz co potrafię... - przerwała z tajemniczą miną.
- Ja bardzo zazdroszczę Leei, że potrafi tak się stroić z fantazją i gustem. Ja niestety, tak nie umiem. - Uroczo wtrąciła się Kasia, która właśnie powróciła z łazienki z umytymi literatkami.
- O właśnie! Z pudełka po literatkach zrobimy niby prezent - Z animuszem zabrała się do owijania wstążeczką pudełko. - Ale, ale, musimy jeszcze ustalić jakiś znośny tekst do naszej scenki - I w tym momencie zaczęła kombinować z tekstem.
Ja widząc, że jest zajęta pudełkiem i wymyślaniem coraz to nowych tekstów z Kasią, która co rusz, to coś nowego jej podsuwała, włączyłem już wcześniej ustawiony na oknie aparat. Podstęp mi się nie udał, gdyż zaraz zauważyły, że załączyłem aparat, ale nie protestowały, tylko kontynuowały swoje dialogi bez udawania.
- Nie możemy. No popatrz - Z uśmiechem mówi Leea i wskazuje ręką na aparat.
- To jest z głosem - zapytała zaciekawiona Kasia.
- Tak kolego? - Leea patrząc na mnie próbowała usłyszeć potwierdzenie.
- To jest z głosem nagranie. - powtórnie pragnęła się upewnić Kasia.
- Tak. - Odpowiedziałem bez namysłu.
- No, a my tutaj tak ... - Zaczęła mówić Leea, ale w zdanie weszła Kasia.
- Zwarzywszy tutaj. - Zwarzywszy tutaj na warunki artystyczne... Już, nagrywamy się? - z uśmiechem zapytała Kasia z wesołym akcentem sylabowego uśmiechu, jednocześnie pieszcząc swoje ręce w uścisku pod piersiami, na pewno z podniecenia i emocji.
- Pani Kasiu, zważywszy na sytuację i na fakt, że jestem nagrywana. Proszę przysiąść się przy stole - Płynnym ruchem ręki, Leea wskazała na krzesło przy stoliku, jednakże już z miną typowej władczyni.
- Proszę bardzo. Proszę tutaj, Proszę Pani Dyrektor. Proszę. Proszę o zajęcie miejsca. - Z lekkim ukłonem z dwoma rękami wskazała miejsce. W tym momencie Leea lekko się ukłoniła i ruszyła krokiem sprężystym we wskazane miejsce, z miną władczyni. - Najlepszego miejsca, jakie tu może być. - Nie szczędząc pochlebstw swoje pracodawczyni Kasia - O takie, jak tu przy naszym bohaterze. - Tym razem mnie się dostało też pochlebstwo. - Herbatkę Pani przestawię, O tak, Może będą łyżeczki potrzebne? - zapytała stojącą przy krześle Panią Dyrektor, której w uśmiechu było widać, że jej ten tekst bardzo odpowiadał.
- No, może będą potrzebne. - Bardzo przymilnie odpowiedziała Leea. W tym czasie Kasia podreptała do przeciwległego konta sali, gdzie miała swoją szafę z zapleczem.
- Nas teraz wprowadziłeś kolego w zakłopotanie. Bo my teraz nie wiemy, jak szybko co mówić, Jak się zachowywać? Nie mamy scenariusza..- Nagle zaczęła się irytować Leea, rozłożyła swoje ręce i nimi potrząsała, jak by chciała z nich strząsnąć coś wstrętnego. - Bez scenariusza, Niestety - W końcu z rezygnacją trzasnęła dłońmi o spodnie z widocznym zakłopotaniem, lecz ze szczerym uśmiechem .
- Ja nie chcę sztucznego scenariusza, po prostu bądź sobą i nie irytuj się. Proszę. - Starałem się do niej przymilnie mówić. - Jak coś będzie nie tak, to wykasuje.
Kasia jeszcze opowiedziała przypowieść o góralu w nawiązaniu do sytuacji, ale to już mniej istotne. Krótki film zaraz po nagraniu odtworzyłem. Wywołał wiele komentarzy i śmiechu, ale nie poproszono mnie, ażebym go wykasował.
Nasze małe towarzystwo, zaczęło się zbierać do domu. Jakoś nikt nie spostrzegł, że ten czas tak nam szybko zleciał. Idąc z łazienki postanowiłem wychylić nosa na zewnątrz. Przez uchylone drzwi uderzył mnie dość mroźny powiew. Przez rozświetlone lampy uliczne, udało mi się zobaczyć wyiskrzone ciemne niebo usiane błyskającymi romantycznie gwiazdami. Nagle zwróciłem wzrok na ulicę, a następnie na chodnik w kierunku mojego domu. Wszystko błyszczało, jak w lustrze. Ciarki mnie przeszły po plecach. Będę miał chyba trochę problemów, ale powinienem chyba dać sobie radę. Szybko zamknąłem drzwi, bo zaczęło mi być zimno.
Moim paniom opowiedziałem, jak tam na zewnątrz pięknie i przyjemnie. Leea po krótkiej naradzie, postanowiła zadzwonić do swojego męża, choć było widać, że nie bardzo chciała. Jednak nie miała wyjścia, gdyż mąż Kasi był w pracy. Leea uparła się, że mam z nią jechać, gdyż mnie podwiezie pod dom. Mnie się ten pomysł nie podobał, ale nie mogłem ich opuścić by zostały same. Byłby to duży afront z mojej strony. Gdy jednak po pewnym czasie przyjechał Krys. On też przyłączył się do zdania Leei. Musiałem ulec. Zostałem podwieziony pod sam dom, w głębi serca byłem wdzięczny, gdy na dzień dzisiejszy miałem sporo wrażeń. Tylko zastanawiałem się nad jednym pytaniem, na które na razie nie umiałem sobie odpowiedzieć. Dlaczego chce opuścić Leea swojego męża, skoro on jest dla niej taki dobry i dobroduszny. Przynajmniej taki mi się wydał. W tym samym dniu, późnym wieczorem, Leea zadzwoniła na moją komórkę. W pierwszych słowach rozmowy wyczułem, że z czymś bardzo się męczy i nie wie, jak mi to powiedzieć. Mówiła z płaczem, nawet trochę się zląkłem, bo nie wiedziałem, co się jej stało. Czułem, że jest to, coś bardzo ważnego dla niej i dotyczy mnie. I coś, co wypływa z jej głębi serca. Z jej chaotycznych wypowiedziach. Bardzo często jej wypowiedzi mieszały się z płaczem, z szlochem i bardzo emocjonalną wymowa, co niejednokrotnie stawało się niezrozumiałe. Już wiedziałem, że nie umie tego wypowiedzieć z lęku przed swoją niepewnością i lękiem, który jej zamykał krtań. Poprosiłem, ażeby nabrała w płuca trzy głębokie oddechy i zachęciłem ją do otwartego zwierzenia się z tego, co jej leży na sercu bez obawy. Wówczas powiedziała z dużym wysiłkiem wzruszającym i płaczliwym głosem:
- Zakochałam się w Tobie i nie wiem, jak to się stało. I nie bardzo wiem dlaczego. Jeżeli mnie uważasz za idiotkę, to mi powiedz... Nie śmiej się ze mnie... Jeżeli nie przyjmiesz mojej miłości... Jeżeli to w Twoich oczach głupie... Nie śmiej się ze mnie.... Jeżeli odrzucisz moją miłość, to nie wiem, co zrobię... Jestem taka samotna - już nie mogę - potrzebuje Twojej pomocy... Pomóż mi.
Byłem tak mocno zaskoczony i zaszokowany, że w pierwszej chwili nie umiałem powiedzieć słowa. Dopiero teraz zrozumiałem, co Ona musiała przeżywać. Nie mogłem tego zlekceważyć. To byłaby zbrodnia. Myśli moje tańczyły w głowie, jak oszalałe. Ktoś mnie pokochał!? I to w tedy, kiedy utraciłem nadzieję na jakąkolwiek miłość, na jakikolwiek zainteresowanie płci pięknej moją osobą. Przecież o czymś takim całe życie marzyłem, ale do tej pory tylko marzyłem. Tylko, czy to przypadkiem nie jest jakiś głupi żart. To, chyba mi się śni. To nie może być prawdą biorąc pod uwagę swój wygląd zewnętrzny. Jeśli jest to prawdą, to musi to być cud dany ręką opatrzności Boga. Mam nadzieję, że to nie jest jej kaprys. Przeżycia czegoś nowego. Mimo wszystko postanowiłem zaryzykować, gdyż nie miałem powodu jej nie wierzyć.
- Droga Leea. Wiem jedno, że miłości szczerej nie należy lekceważyć. Co prawda, ja Cię w tej chwili tylko lubię i cenię, ale Twojej miłości nie odrzucę, gdyż sam jej bardzo pragnę i potrzebuje.
- A kochasz mnie? - zapytała płaczliwym głosem.
- Nie mogę Ci powiedzieć, że Cię kocham. - Powiedziałem nie pewnym głosem - gdyż to teraz by nie było prawdą, Ale Ciebie będzie trudno nie pokochać...
- Dziękuję... - Powiedziała wzruszona - Ale mnie nie kochasz... - ponownie wpadła w płaczliwą melancholię.
- Teraz Cię nie kocham, bo to nie idzie, tak o sobie kogoś pokochać, ale na pewno Cię pokocham, gdyż jesteś cudowną dziewczyną - Powiedziałem już głosem stanowczym, choć z dużym trudem, gdyż chciałem ją uspokoić, co w pewnym stopniu mi się udało.
Dalsza rozmowa potoczyła na płaszczyźnie wzajemnego poznania się. Leea bardzo szczegółowo opisywała swoje życie. Swoje dzieciństwo, kiedy była najbardziej szczęśliwa i kochana .
Opowiedziała mi historię o swej ukochanej jarzębiatej kurze, której nadała imię Bubulek. Opiekowała się nią i karmiła, jednocześnie odstraszając inne ptaki, które próbowały podkraść podawane przez nią Bubulkowi smakowite kąski pożywienia. Jednakże przyszedł dla Bubulka tragiczny dzień. Mama Leei postanowiła ugotować rosół na obiat z kochanego Bubulka. Leea o tym nie wiedziała. Szukała przez dłuższy czas swojego Bubulka, po całym obejściu leśniczówki. Nie znajdując go nigdzie, przybiegła do mamy z zapytaniem:
- Czy nie widziałaś mamo mojego Bubulka?
Mama wiedziała, że jak jej powie prawdę, to ją bardzo urazi i zasmuci.
- Twoja kurka wpadła do zbiornika przy wychodku i utopiła się.
Na te słowa, Leea bez namysłu z płaczem pobiegła do zbiornika przy wychodku, po chwili rzeczywiście znalazła tam pióra po jarzębiatej. Długo wpatrywała się w to, co pozostało po ukochanym Bubulku.
- Mamo! Jak to się stało? Mamo! Dlaczego to się stało?
Pytania były zadawane przez kilka dni, aż w końcu mama jej powiedziała prawdę.
- Jedliśmy z niej rosół, a Ty z niej udko, które Ci tak smakowało.
Utrata tego kochanego dla Leei stworzenia było ciężkim przeżyciem psychicznym. Nie potrafiła się pogodzić z tak barbarzyńskim faktem. Wrażliwość na krzywdę i miłość dla żyjących stworzeń nabyła od wczesnych lat, gdyż wychowywała się z bardzo bliskim kontakcie z przyrodą i kochających się rodziców.
Tak się złożyło, że dwa tygodnie po wernisażu miałem urodziny. Nie spodziewałem się żadnych gości, ani prezentów z tej okazji. Prawdę powiedziawszy o tym dniu nawet zapomniała mama z którą zamieszkuje. Jakie było moje zdziwienie, gdy zadzwoniła do mnie Leea i zapytała :
- Nie pogniewasz się na mnie, jak Ci prześlę skromny bukiet i drobny upominek. Czy to nie będzie za mało? - Z troską i z niepewnością w głosie powiedziała:
- Ależ nie moje słoneczko. Nie rób sobie tyle fatygi. To nie potrzebne. - Próbowałem protestować, ale z drugiej strony byłem bardzo szczęśliwy, że ktoś, tak o mnie myśli i pamięta.
- No dobrze, teraz mogę Ci złożyć najgorętsze i najserdeczniejsze życzenia urodzinowe. I chciałabym, ażeby między nami była zawsze miłość. Kocham Cię i Ty też mnie kochaj. Kochanie, będą dzwonić z kwiaciarni, to im podaj swój adres. - Tym razem mówiła już stanowczo wręcz głosem władczym. - Nie martw się, to wszystko dlatego, że Cię kocham. - zakończyła słodkim głosem przepojonym namiętnością.
- Ty nawet nie wiesz, jaką mi robisz niespodziankę, a tak naprawdę, to moim największym prezentem urodzinowym jesteś Ty..- Z wzruszenia zatykało mnie. - Nie wiem, jak Ci mam dziękować.
- Będziesz jeszcze okazję mi podziękować. - Dość tajemniczym głosem mi odpowiedziała. - Pomagając mi wyjść z dołka psychicznego i bycia ze mną. - Cichym spokojnym głosem odpowiedziała. Następnie dodała. - Zadzwonię wieczorem i upewnię się, czy sprawa została właściwie załatwiona.
I rzeczywiści po pół godzinie otrzymałem telefon z kwiaciarni by podać adres swojego zamieszkania. Mama, która w domu robiła porządki, a ja w tym czasie odkurzałem wykładzinę podłogową,. Wtem zadzwonił domofon, w słuchawce usłyszałem męski głos, który oświadczył, że ma przesyłkę dla mnie. Bez namysłu otworzyłem mu drzwi. W otwartych drzwiach wspólnie z mamą najpierw zobaczyliśmy piękny duży bukiet, a następnie przystojnego pana, który przy wręczaniu mi bukietu, wręczył mi również pięknie przyozdobioną butelkę szampana. Powiedział tylko, że wszystko jest na karteczce. Podziękowałem. Mama stanęła, jak wryta. Czegoś takiego jeszcze nie było. Zdołała tylko zapytać. - A któż to Ci taki bukiet przysłał? - Mnie w głębi serca radość i duma rozpierała, ale nie okazywałem tego. - Pani, która mi wystawę zorganizowała. - Odpowiedziałem, będąc jeszcze sam niepewnym tego, co się rozwija między mną a Leeą, nie mówiłem mamie nic o niej. W przeszłości kilka razy w ten sposób ośmieszyłem się i teraz nie chciałem mamie robić złudnych nadziei, dopóki sam nie będę przekonany, że to nie jest tylko tymczasowe zauroczenie, lub chwilą słabości Leei. Sprawa nie była taka prosta dla mnie, a dla niej na pewno również, gdy mówiła, że mnie kocha.... Tym bardziej, że jestem świadomy tego, kim jestem i jakim jestem i że takiej dziewczynie nie jestem wstanie zapewnić tego wszystkiego, na co zasługuje i co do tej pory ma, a z tego co zauważyłem lubi wygodne życie i nie liczy się z kosztami. Przeraża mnie to wszystko. Doskonale wiem, że do życia wspólnego nie wystarczy tylko miłość, choć podobno miłość może góry niwelować.... A z resztą nie ma co się rozwodzić, gdyż obecnie nawet nie wiem, co myśli o mnie kochająca mnie osoba. Czekają mnie na naprawdę trudne problemy do rozwiązania, jeżeli w przyszłości będziemy chcieli być razem. Wiem również, że jeżeli tylko Ona będzie tego chciała, to powinno się nam udać - ale tu mam wątpliwości i zamierzam nie iść na całość, by później tego gorzko nie żałować. Tym bardziej, że w ostatnim czasie zdobyłem odpowiednie doświadczenie na własnej skórze, jak to jest w przypadku głębokiej niespełnionej szczerej miłość. W jednym z ostatnich dni mroźnej zimy, gdy mróz po raz ostatni malował fantazyjne kwiaty i rośliny na szybach okien. Późnym wieczorem, zadzwoniła do mnie kochana Leea. W słuchawce usłyszałem jej bardzo zdenerwowany i zbulwersowany głos. Zapytała mnie na wstępie, -.Czy zabiłbym bez powodu biedronkę? - Odpowiedziałem jej, że każde stworzenie ma prawo do życia i ma swoją rolę do spełnienia w przyrodzie. W tym momencie opowiedziała mi, co zaszło w jej domu. Jej mąż, u którego chwilowo była, kazał jej znalezioną biedronkę na oknie, wrzucić do muszli klozetowej. Z goryczą zapytała swojego "męża". Czym sobie zasłużyła ta biedna bezbronna biedronka na taki los - Zapytała - Przecież ona Ci nic nie zrobiła!... - Mając biedronkę na palu podeszła do okna i posadziła ją na kwiatku. Nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś może być, tak mało wrażliwy i bezuczuciowy w swoim rozumowaniu.
Nie wiem, na ile, to jest prawdą, ale z jej mężem Krysem już nie żyje w zbliżeniu od ładnych paru lat. Najbardziej boli Lee to, że jak mieszkała w swoim mieszkaniu w innej miejscowości przez 6 lat. Krys w ogóle się nią nie interesował. Nie obchodziło go, czy jego żona potrzebuje pomocy, chwili czułości, czy choćby zainteresowania jej osobą. Dopiero na wyraźne wezwania Leei służył pomocą w sferze materialnej. Z wyjaśnień Leei wywnioskowałem, że nie potrafił jej okazać ciepła i zrozumienia. Nie potrafił jej kochać w sposób, w jaki ona potrzebowała i oczekiwała. W swoim postępowaniu chełpił się przebywaniem przy mamie. Nie została dostatecznie przecięta pępowina od matki - Tak właśnie to określiła moja kochana osóbka. Ślub Leea wzięła z Krysem nie z miłości, - Tak przynajmniej twierdzi Leea - tylko z przyzwyczajenia, trochę z wdzięczności za okazaną pomoc, a najbardziej z powodu swojej mamy, która będąc już bardzo poważnie chorą, chciała swoją córkę jeszcze widzieć na ślubnym kobiercu. Krys z natury jest bardzo uczynnym, dobrym i wesołym facetem. Bardzo się starał pomagać w każdej sytuacji Leei, ale w znaczący sposób mijał się z jej oczekiwaniami.
Dzisiaj już wiem, że bardzo silnie emocjonalnie - gdyż w tedy była szczęśliwa - Leea była związana z ojcem i matką, których utraciła. Ojca utraciła, gdy była nastolatką. Jest to całkiem naturalne, ale podobnych cech osobowych, jakie mieli jej rodzice, szukała u męża i innych partnerów. Niestety, trafiała na facetów, którzy tylko patrzeli na jej wdzięki i aby zaspokoić swój głód męskości. Nie potrafiła znaleźć kogoś, kto by ją chciał zrozumieć i pomóc wyjść z depresji, w jaką wpadła po spowodowaniu wypadku, najechała na pijanego przechodnia, który jej wszedł pod koła samochodu. Straciła zaufanie do wszystkich, gdyż piastując w pracy odpowiedzialne stanowisko, wszyscy ją próbowali wykorzystywać. Bała się z kimkolwiek rozmawiać o swoich problemach.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że Ona musi mnie naprawdę kochać, że przede mną tak, jak przed nikim się otworzyła. Miałem świadomość, że Ona mi się całkowicie duchowo oddała. Boje się tej odpowiedzialności, jeszcze nikt nigdy mi, tak bardzo nie zaufał Nie rozumiem, co ją do tego nakłoniło, przecież mnie nawet dobrze nie zna. Jestem przekonany, że ze mną szczerze rozmawia i mówi nawet to, co jej siedzi głęboko w sercu, swoje nadzieje, niepewności, obawy, odczucia, itp. I właśnie za to ją coraz bardziej kocham, gdyż teraz widzę, jak się myliłem w jej ocenie. W natłoku coraz to nowych odczuć, doznań i rosnącej miłości do pięknej i zagubionej istoty. Początkowo nie umiałem sobie tego wszystkiego poukładać - miałem jeden wielki chaos w głowie, gdyż cały mój ułożony świat został wywrócony do góry nogami. Muszę, jak najszybciej z tym się uporać i na nowo ułożyć hierarchię swoich wartości doznań emocjonalnych i zbudować na nowo swój świat, jeżeli nie chciałem jej zawieść i okazać się niedorajdą, nie dojrzałym psychicznie osobnikiem, w którym pokłada tyle swoich nadziei. Za wszelką cenę muszę stanąć na wysokości zadania. Doskonale wiedziałem, że to już nie zabawa. Tu już nie chodziło tylko o mnie. Ona liczyła na mnie. Zaczynałem się bać, że temu nie podołam, gdyż do tej pory żyłem tylko na swój rachunek. A teraz?...
 


powrót do spisu treści


Bogumiła Łukasik

***

          Moja choroba zaczyna się
          i nazywa się
          ''od niechcenia''
          Zaskoczyła nas zima
          Słowo Światło
          Świat Niewczesny
          Świat Teraźniejszy
          Spojrzą na mnie
          Do końca serca

          Lekarstwo na zatwardzenie
          Podziała mi do końca serca
          Pogoda taka będzie do końca kwietnia
          = Nie mam nic na obronę

 

***
          Ibis
          Kwiat Chrystusa
          Nasi chłopcy-jeszcze pracują
          Na Śluby i Sobótki
          W swoich męczeństwach
          Jest noc
          Opamiętaj się
          Pod tym hasłem
          I pod tym tytułem
          Słowo-zwariowało


powrót do spisu treści


Magdalena Dudkowska

Dom na pustkowiu

Maria mieszkała na maleńkiej wysepce okolonej zewsząd wodą.
Była sama.
Odkąd zmarła jej matka, do towarzystwa miała tylko kota, który przyjemnie mruczał w długie zimowe wieczory. Maria bardzo lubiła te godziny pomiędzy snem a jawą. Marzyła wtedy, że ma obok siebie kogoś kto z nią rozmawia, śmieje się, siedzi przy kominku lub choćby milczy patrząc razem z nią w ogień.
Pewnej nocy wypowiedziała w myślach życzenie: "Boże jeśli naprawdę jesteś i myślisz o mnie, spraw bym mogła z kimś dzielić moje codzienne życie, choćby tylko przez miesiąc - niczego więcej nie chcę."
Pomyślała to ot tak, w przypływie smutku... A może dlatego, że kiedyś jej mama opowiedziała Marii, że jeśli się o coś poprosi Boga, a bardzo mocno tego pragnie, taka prośba z głębi serca zmienia się w rzeczywistość.
 

II

To był jeden ze zwykłych dni. Maria wstała dosyć wcześnie rano.
Otworzywszy okno pomyślała: "Może to dziś wreszcie spełni się to o czym myślę".
Kot wskoczył na parapet i otarł się pyszczkiem o jej policzek. Roześmiała się i wyszła z domu do niewielkiego ogródka. Po południu nadciągnęły chmury, zaczął padać deszcz. Choć bił wściekle o okienne szyby, w domu było przytulnie i ciepło.
Kot mruczał opowiadając na ucho jakieś tam swoje kocie bajki o królewnach, szklanych górach, smokach, zamkach i rycerzach... Nagle do uszu Marii doszedł stukot w drzwi. W pierwszej chwili myśląc, że się przesłyszała, nie zareagowała, lecz kilka chwil później usłyszała coś jakby płacz.
Dobiegła do drzwi i otworzyła je szeroko. Na progu siedziała 6-7 letnia dziewczynka - mokra, zapłakana i głodna. Maria niewiele myśląc wzięła ją na ręce i wniosła do domu.
Jeszcze z dzieciństwa zostało jej trochę ubrań, przebrała więc dziecko w suche rzeczy, osuszyła mokre włosy i usadziła przed ciepłym kominkiem.
Jednak pomimo próśb Marii, dziewczynka nie chciała się odezwać.
Nie mogąc dowiedzieć się imienia - nazwała ją Angelika...
 

III

Następnego dnia wcześnie z rana Maria obudziła się z jakąś dziwną radością...
Po jakimś czasie stwierdziła, że chyba zna powód tej radości - "nie jestem sama" - pomyślała i spojrzała w okno. Wstawał nowy dzień.
Dziewczynka była cichym, spokojnym dzieckiem. Na pytanie skąd jest, paluszkiem wskazywała horyzont i mówiła "tam". Maria nie wiedziała co wskazuje - odległy ląd czy... niebo?! Ale na myśl o niebie Maria śmiała się sama z siebie.
Pewnego spokojnego wieczoru, kiedy siedziały obie na progu domu, a mała Angelika wtuliła się ufnie w ramiona kobiety, Maria w myślach podziękowała swojej dobrej gwieździe.
 

IV

Lato miało się ku końcowi. Prawie codziennie wiał zimny wiatr, jednak Angelika wychodziła na brzeg morza i długo wpatrywała się przed siebie w zachmurzone niebo.
Kiedy Maria pytała ją czemu tak patrzy w morze, dziewczynka spojrzała na nią smutno odpowiadając: "Tam dom - trzeba wrócić, ja muszę".
Maria patrzyła bezradnie na coraz większy smutek na buzi dziecka, ale sama nie mogła jej pomóc. Którejś nocy, gdy siedziała na progu domu, poprosiła: "Panie pomóż temu dziecku wrócić do domu. Dawno już zrozumiałam że... nie ważne. Angelika jest dla mnie najważniejsza". Weszła do domu, usiadła w fotelu i usnęła, a po policzku spłynęła do ust łza... Była jak bezgłośna prośba.
 

V

Kiedy za oknem nastawała jesień, do drzwi zapukał pewnego wieczoru młody mężczyzna. Nie przedstawił się, ale Maria podświadomie wiedziała, że przyszedł po jej małą przyjaciółkę. Ubrała dziewczynkę ciepło i trzymając się za ręce przekroczyły próg domu.
Kiedy żegnała Angelikę było jej smutno, a w sercu czuła dziwną pustkę. Jednak odprowadziła dziewczynkę w stronę czekającego na nią mężczyzny. Poprosiła tylko: "Opiekuj się nią dobrze". Mężczyzna skinął tylko głową na potwierdzenie. Następnie przykucnął przed małą i szepnął do niej kilka słów.
Angelika rozpromieniła się jak małe słoneczko i odwróciwszy się do Marii poprosiła: "Chodź z nami proszę".
Maria zawahała się, ale kiedy spojrzała w stronę człowieka, który trzymał dziewczynkę za rękę nagle zrozumiała...
 
Na progu został kot. Popatrzył, zamiauczał i ułożył się w wejściu do domu. Zasnął. Ludzie którzy trafili na wyspę wiosną nie spotkali nikogo prócz zdziczałego kota i otwartych na oścież drzwi starego domu. Do dziś nie wiadomo, gdzie tak naprawdę podziała się Maria - kobieta, która pragnęła tylko jednego - kogoś bliskiego dla kogo mogła by żyć.


powrót do spisu treści


Bogusława Ochnio

WIZYTÓWKA PARYŻA

          Damo Paryża
          z pomysłu
          Maurice Koechlin'a
          powstałaś
           
          sprzedana
          za parę monet
          córką adoptowaną
          Gustawa Eiffl'a
          zostałaś
           
          Damo Paryża
          stoisz
          wysmukła
          dumna
          w złote ażury
          ubrana
           
          wznosząc
          od rana do wieczora
          swe złote sny
          swe złote myśli
          swą złotą głowę
          do nieba
          do gwiazd
           
          A kiedy
          75 lat ukończyłaś
          swoich paryskich
          75 rówieśników
          u siebie gościłaś
           
          a wśród wielu
          znamienitych gości
          najbardziej znany
          paryski aktor i piosenkarz
          Maurice Chevalier
          też u ciebie gościł
           
          Damo Paryża
          mimo ukończenia
          118 lat
          nadal stoisz
          wysmukła
          dumna
          strojna w złote ażury
          pełna
          zalotnej atrakcyjności
          z przed lat
           
          nadal
          podejmujesz gości
          wznosząc ich jak
          swoje złote sny
          swoje złote myśli
          swoją złotą głowę
          do nieba
          do gwiazd

           
          a u twoich stóp
          przechadza się stale
          wielojęzyczny tłum
          by choć z bliska
          dotknąć cię oczami
          by choć z bliska
          poczuć cię pod palcami
           
          i zobaczyć rój twoich
          kolorowo-kryształowych
          miniaturowych
          prapraprawnuczek
          sprzedawanych
          jak niegdyś ty
          za parę monet...
              Paryż, marzec 2007


powrót do spisu treści


Jarosław Roman

PARK DECJUSZA

Park Decjusza jest jakby równinnym przedłużeniem Lasku Wolskiego. Ileż tu starych drzew, z których tylko niewielka część awansowała do rangi pomników przyrody! A jak bardzo są one do siebie przywiązane! Gdzie to tylko możliwe, przytulają się pniami jak najlepsi przyjaciele, stając się w końcu jednością drogą zespolenia pni. Nie liczy się przy tym ani przynależność gatunkowa, ani wiek. Tam zaś, gdzie zespolenie pni nie wchodzi w rachubę, drzewa tworzą "kluby dyskusyjne" lub luźne zgromadzenia. To także daje poczucie wspólnoty. Tak ukształtowany drzewostan nie zna uczucia samotności i dlatego rzadko zapada na zdrowiu. Toteż na korze poszczególnych okazów trudno doszukać się szczelin, przez które mogliby przeniknąć amatorzy drewna. Gdyby nie ostatnia instancja - wiatr - cudowny ten park z mnóstwem skarbów botanicznych byłby całkowicie pozbawiony zwierzyny. Nie mogąc już patrzeć na wszędzie podobne do siebie wzory kory, przetykane tylko z rzadka płaskotką rozlaną /porostem/, rozpędzone powietrze wybrało drzewo rosnące w samym środku parku i złamało je w połowie. Wierzyło, że tylko tak drzewo może narodzić się po raz drugi dla służenia innym. Czas przyznał mu rację.
Albowiem od tego momentu do jego wnętrza zaczęły przenikać rozmaite owady, wyzwalając całą lawinę zdarzeń. Niebawem do akcji wkroczył dzięcioł pstry, który podpatrzywszy zdobiące park rzeźby Bronisława Chromego, wyrzeźbił tu dłutem swego dzioba równie piękne dzieło, służące jednak nie ozdobie, lecz dalszemu rozwojowi łańcucha pokarmowego. Jego działalność jeszcze bardziej naruszyła konstrukcję pnia, co sprowadziło kolejną falę inwazyjną owadów. Tego z kolei nie mogły przegapić "drzewne" pająki: kołosz szczelinowy i nasnuwnik. Ten pierwszy rozpiął pomiędzy szczelinami "krzyżakopodobną" sieć, drugi zaś "nakrył się kocem". Oba pająki nie wchodząc sobie w drogę, prowadzą teraz korespondencyjny pojedynek o ilość złowionych owadów. Wszystko wskazuje na zwycięstwo nasnuwnika, albowiem jego sieć w niczym nie przypomina pułapki. Warto też zauważyć, że zarodniki mchów lubią nierówną, poszarpaną powierzchnię.
A ponieważ martwy kikut stał się już niemal rzeźbą, w dodatku intensywnie nagrzewającą się w południe, tak rzadkie gatunki mchów jak zwiślik czy listewkowiec wzięły go za jurajską skałkę.
Duże kolonie drzew zgromadzone na małych przestrzeniach stwarzają szansę zasiedlenia pustych miejsc przez te rośliny zielne, które nie znoszą wiecznego mroku. Do pełni szczęścia potrzebują one jeszcze tylko okresu wiosennego, gdy brak ulistnienia znacznie, choć pozornie powiększa odstęp między drzewami. Wystarczą zaledwie dwie rośliny - kokorycz pełna oraz złoć żółta - by szary pozimowy krajobraz zmienić w piękną baśń.
 
Kokorycz pełna nie jest stworzona do rzeczy codziennych i dlatego dystansuje się od sporów między poszczególnymi roślinami. Akurat teraz zainteresował ją sens zbierania się drzew w grupy. Może rzeczywiście mają sobie coś do powiedzenia? Chcąc się o tym przekonać, zaczęła pilnie przypatrywać się jednej z takich grup dyskusyjnych. Odkryła, że jej członkowie wyraźnie wyróżniają się na tle innych drzew posrebrzaną korą. To jest przecież parkowa elita! Toteż aby zwrócić na siebie uwagę szacownego gremium i włączyć się do dyskusji, musi się najpierw wykazać jakimś talentem. Tak się też stało - kokorycz własnym wyglądem pokazała, jak dużo wie o tych, z którymi dzieli przyziemne losy. Poszczególne części nadziemne kokoryczy upodobniły się do elementów innych roślin: liście do liści serdecznika, a fioletowy, wargowy kwiatostan do kwiatostanów roślin wargowych.
Dokonała tego. .. roślina makowata!
A tymczasem druga kluczowa roślina - złoć żółta - żółknie ze złości nie mogąc znieść konkurencji ze strony stoicko spokojnego, ale upartego w swym trwaniu ziarnopłonu wiosennego. Już jednak po mocnym zakorzenieniu się w glebie poszukała praktycznego rozwiązania. Jedynym posiadanym przez siebie liściem pokazuje ziarnopłonowi wymownie drogę biegnącą poza park. Ten jednak okazał się wyjątkowo mało domyślny, toteż przez cały kwiecień dochodzić będzie między nim a złocią do kolorowej wymiany zdań. Dopiero gdy w kwiecie złoci wypali się cała złość i odpadnie od łodygi, roślina przekona się, jak była niecierpliwa. Bo przecież nie kwiat, a właśnie łodyga stanowi o jej wyższości nad ziarnopłonem! Ujawniła ona bowiem rzadką zdolność zamieniania się w trawę. Odtąd w parkowym runie królować będzie "złociowisko" złożone z tysięcy trawopodobnych łodyżek tej przedziwnej rośliny.
Park Decjusza nie musi wcale spoglądać z zazdrością na pobliski Lasek Wolski, gdyż posiada wiele atutów. Przede wszystkim pogodny, świetlisty wręcz nastrój tego miejsca kontrastuje z ponurym mrokiem roztaczanym przez gąszcz leśnej buczyny. Toteż chcą tu mieszkać dzierzby oraz latać bujanki - pszczoło - podobne owady wykazujące wyjątkowe powinowactwo do niebieskich kwiatów. Park Decjusza i Las Wolski uzupełniają się nawzajem i stąd zapewne miejsce to wyraźnie się różni od zwykłych parków. Ten zgrany zespół przekonuje ludzi, że pójście do parku może być wstępem do pokochania przyrody.
 


Na pustynnym szlaku

 
Droga wiedzie przez gęsty las sosnowo-bukowy, z którego od czasu do czasu wyławiają się jurajskie skałki. To teren Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd. Początkowo nic nie zapowiada niespodzianki, ta jednak siedzi głęboko w glebie i kilometr po kilometrze "zdejmuje" buki z trasy. Sosny, jako najbardziej wytrzymałe, długo jeszcze nie kapitulują, ale i na nie w końcu przychodzi kolej, gdy całe runo leśne zanika zasypane przez piasek. Wreszcie gdzieś w okolicach Chechła piaski w geście tryumfu unoszą się tworząc wydmy. Jesteśmy w sercu Pustyni Błędowskiej.
Spacerując po wydmach możemy się jednak łatwo przekonać, że wody gruntowej jest tu wystarczająco dużo dla rozwoju różnych form życia. Należy tylko pochylić się i popatrzeć pod nogi. Stąpamy po terenie gęsto usianym mniejszymi i większymi otworkami, których wykonawcy - chrząszcze trzyszcze - natrętnie brzęczą w rozedrganym od słońca powietrzu. Gdyby nie brzęczenie, można by pomyśleć, że to drobinki piasku unoszone przez wiatr. Może pozostałe owady też tak "uważają", bo bez zachowania środków ostrożności przelatują między otaczającymi drzewami. Nawet nie jest im dane zorientować się, że popełniły błąd - tak szybko padają łupem dorosłych trzyszczy lub (gdy zechcą spocząć) ich podstępnych larw.
 
Tam gdzie woda gruntowa znajduje się szczególnie blisko powierzchni piaszczystej gleby, pustynia sprawia wrażenie gaju oliwnego. Rzekomy gaj to jednak tylko plantacja wierzby kaspijskiej. Wierzba ta należy prawdopodobnie do grupy krzewów zdecydowanie odrzucających kosmopolityzm, które bardzo trudno zaadaptować do nowego otoczenia. Widocznie jednak krajobraz Pustyni Błędowskiej na tyle przypomina jej miejsce swojego pochodzenia, ze stopniowo zapuszcza w nim korzenie. Możliwe, że w końcu spodobał się jej także kameralny charakter tego miejsca jako enklawy zagubionej wśród gęstych lasów.
Pomimo że na Pustyni Błędowskiej opady są większe niż nad Morzem Kaspijskim, to jednak tutejsza szata roślinna ściśle przestrzega pustynnych reguł. W modzie są tu rozmaite typy przeciwsłonecznych parasoli. Wierzbie kaspijskiej wystarcza woskowy nalot na gałęziach, ale już typowa trawa wydm - szczotlicha siwa - zmuszona jest zamalować się na szarobiało, by zgodnie z prawami fizyki (biel odbija promienie słoneczne), bezcenny chlorofil mógł nadążyć z przerobieniem światła na składniki pokarmowe. Szczotlicha siwa opiera się też wiatrowi dzięki usztywnionym ostrym źdźbłom, a przed zasypaniem przez piasek broni się rosnąc w luźnych kępach i w miarę możliwości na granicy między terenem płaskim a pofałdowanym.
Najprostsze rozwiązanie wybiera brzoza niska, rezygnując w ogóle z usług chlorofilu przez znaczną część roku i zastępując go czerwonymi karotenoidami. Pustynne rośliny nie mogą też przekraczać dopuszczalnego limitu wysokości, jeśli chcą, by tak cenna tu woda nie musiała pokonywać zbyt długiej drogi od korzeni do ich wierzchołków. W parze z miniaturyzacją całej rośliny musi iść miniaturyzacja jej liści, co umożliwi jej zatrzymanie wody przez dowolnie długi okres czasu. Tak właśnie czyni bażyna czarna-krzewinka o niejadalnych owocach. Posiada ona żywozielone liście bułeczkowatego kształtu, na których w odpowiedniej skali - można odwzorować zbiornik na wodę.
A gdy już wszystkie rośliny Pustyni Błędowskiej zabezpiecza się przed niekorzystnymi wpływami atmosfery modyfikując odpowiednio swe kształty, to mogą uznać swą walkę o byt za zakończoną.
Pustynia Błędowska graniczy od zachodu z rozległym kompleksem leśnym o ubogim runie. Przez znaczną część roku granicy tej zupełnie nie widać. Ujawnia się ona dopiero w okresie złotej polskiej jesieni, gdy liściasta część tego lasu traci chlorofil. W głębi pustynnego lasu żółty kolor liści płynnie przechodzi w żywozielony kolor igieł, ale tuż obok pustyni występuje równoległy i kontrastowy układ kolorów. Pierwszy rząd drzew tworzą wyłącznie zielone sosny, a drugi - jaskrawoczerwone dęby.
Droga powrotna z Pustyni Błędowskiej do Krakowa wiedzie przez ten właśnie las. Różni się on od lasów bezpośrednich okolic Krakowa rzadkim rozmieszczeniem drzew i piaszczystym podłożem. Rosnącym tutaj drzewom brak też wielu cech szczególnych, które normalnie wykształcają się dzięki ostrej rywalizacji o ograniczoną nadmiernym ich przegęszczeniem przestrzeń. W dość bezbarwnym drzewostanie wyróżniają się jałowce. Dzięki swojej specyficznej budowie stają się one przechowalnią owadów: złotooków, motyli i drobnych muchówek. Jednak we wnętrzu jałowców owady nie mogą czuć się bezpiecznie, gdyż pająki z łatwością mogą rozpiąć swe sieci między ich nieregularnie rozmieszczonymi igłami. Zresztą, ponieważ każdy jałowiec ma nieco inną strukturę przestrzenną, to we wnętrzach tylko niektórych krzewów dochodzi do spotkań pomiędzy owadami.
Pustynna kraina to teren paradoksów. Fatamorgana wyostrza niektóre barwy, co wiele pustynnych gatunków może wprowadzić w błąd. Pobliskie lasy wydają się uboższe w faunę od samej pustyni. Nie wiadomo też dokładnie, na ile przestrzeganie przez rośliny pustynnych reguł wynika z bieżącej walki o byt, a na ile jest rezultatem polodowcowej przeszłości tych terenów. Jednak dzięki tym paradoksom pustynna przyroda ma swój specyficzny urok.


powrót do spisu treści


Ewa Borowiejska

***

          Odeszły
          Twoje sukienki
          i buciki
           
          W Twojej pościeli
          śpią w hospicjum
           
          Twoje garnki
          czekają
          na zaspokojenie głodu
           
          Z każdym dniem
          istniejesz we mnie
          bardziej

          Mamo


powrót do spisu treści


Olesia Kornienko

Powtórka

Miałem osiem lat, kiedy mojego starszego brata zabrano do Afganistanu.
Wiedzieliśmy tylko tyle że jest tam straszna wojna i że mój brat musi wypełnić swój obowiązek. Nie rozumiałem, dlaczego brat musi walczyć w obcym kraju i z obcym narodem skoro on, ten naród nie najechał na Związek Radziecki.
Pamiętam, że powiedziałem o tym ojcu, ale ten nie potrafił mi na to odpowiedzieć. Bardzo kochałem brata. Przedtem wiedziałem, że jest w wojsku i mogłem do niego napisać w każdej chwili, ponieważ stacjonował w kraju. Ale później brat był tysiące kilometrów od domu. Te pięć lat jego nieobecności stały się piekłem dla całej rodziny.
Już w pierwszym roku przestały przychodzić listy (stamtąd).
Prawie nie wyłączaliśmy telewizora, mimo że ojciec powtarzał, że to, co tam pokazują jest jednym wielkim kłamstwem. Do późnej nocy bardzo cicho włączonego radia, gdzie były zagłuszane stacje, które jak mówił: ''otwierały ludziom oczy''.
Często słyszałem zasypiając jak rodzice szeptem rozmawiali w kuchni o swoim starszym synu. Miałem niedobre sny. Śniłem o wojnie, której sam nigdy nie widziałem. We śnie widziałem dziwne i straszne obrazy: Palące się domy, czołgi jadące prosto na osłupiałych z przerażenia ludzi. Widziałem także swojego brata tylko.....
Tylko wyglądał jakoś dziwnie. Patrzył na mnie szklanym wzrokiem.
W ręku nieruchomo trzymał automat skierowany prosto na mnie.
Włosy miał białe jak śnieg.
Budząc się rano pytałem mamę, która osiwiała naprawdę, co mogą znaczyć moje dziwne sny.
Lecz mama kiwała ze smutkiem głową i milczała.
Odchodziła od zmysłów od czasu, gdy dowiedzieliśmy się, że brat trafił do niewoli.
Na naszym osiedlu dawno już zaczęli powracać jego koledzy, których również wysłano do Afganistanu. Widziałem tych wracających chłopaków.
Niektórzy przychodzili o kulach, innych wynoszono z samochodów na rękach i większość z nich była skazana na zamknięcie w czterech ścianach własnych domów, ponieważ tylko nieliczni mieli dostęp do sprzętu ortopedycznego.
Wszyscy oni bardzo się zmienili. Choć mieli po pięć lat, teraz wyglądali dużo starzej.
Jednak najwięcej słyszeliśmy o powracających chłopakach na pokładzie ''CZARNEGO TULIPANA'' - tak nazywano samoloty przewożące poległych żołnierzy.
Czasem patrzyłem przez okno na niewielką grupę ubranych na czarno i przygnębionych smutkiem ludzi idących za trumną. Od takiego widoku robiło mi się strasznie zimno.
Rodzice nie pozwalali mi rozmawiać z tymi chłopakami, mimo, że pragnąłem posłuchać ich opowieści, chociaż sami często byli w ich domach.
Domyślałem się, że bezskutecznie dowiadywali się o miejscu pobytu syna, ponieważ matka przychodziła z zaczerwienionymi oczyma i była milcząca przez kilka godzin.
W przeddzień moich piętnastych urodzin wróciwszy ze szkoły zastałem w domu bardzo radosną atmosferę. Mama wesoło podśpiewując krzątała się w kuchni, z której dolatywały smakowite zapachy. Ojciec odkurzał w dużym w dużym pokoju. Oboje radośnie i głośnie krzyczeli do siebie żeby zagłuszyć odkurzacz .
Przeszedłem nie rozbierając się i stanąłem w niepewności w drzwiach kuchni i zapytałem, co się stało. Matka z radością objęła mnie białymi od mąki rękami i powiedziała ze łzami w oczach:
- On wrócił! Twój brat żyje!
Nie wierzyłem własnym uszom, więc pytająco spojrzałem na ojca, który właśnie skończył sprzątanie.
-Tak, tak wiem, w to trudno uwierzyć, ale Aleksej rzeczywiście wraca - powiedział ojciec spokojniej niż matka, jednak ja wyczułem, że jego głos trochę drży.
- Jutro przyleci samolotem z Moskwy - dodał. Pamiętam, że nigdy przedtem, ani potem nie dostałem tak wspaniałego prezentu jak powrót brata.
Następnego dnia pojechaliśmy na lotnisko. Bardzo denerwowaliśmy się czekając z niecierpliwością na spotkanie. Kiedy wreszcie usłyszeliśmy, że samolot wylądował, pierwszy podbiegłem do wejścia dla pasażerów i uważnie przyglądałem się wchodzącym osobom?
Bałem się, że nie poznam brata, końcu minęło pięć lat.
Nagle mama bacznie przyglądająca się pasażerom głośno krzyknęła nie to z przerażenia, nie to z radości. Dopiero, gdy rzuciła się w tłum wchodzących ludzi.
Zobaczyłem wśród nich brata. Wyprzedzając ojca pobiegłem do Aleksieja i ...
Stanąłem jak wryty w ziemię. O, dziwo, mój brat był podobny do zjawy, która przyszła z moich strasznych snów.
Był całkowicie siwy. Mimo, że miał dopiero dwadzieścia pięć lat, teraz wyglądał na czterdziestolatka. Mocno tulił matkę, która pierwsza rzuciła się w jego ramiona, miałem wrażenie, że jego szeroki, jakże kochany i oczekiwany przeze mnie uśmiech, teraz był sztuczny.
Daremnie usiłowałem spojrzeć mu w oczy. Patrzył wszędzie, tylko nie mnie w twarz.
- No, dlaczego tak stoicie? - Jęknęła mama ocierając łzy dłonią, uwalniając się z objęć syna.
- Przywitajcie się - Cześć braciszku! - Powiedział Aleksiej na moje czoło, ale urosłeś! - dodał i raptownie przyciągał mnie do siebie. W jego silnych ramionach poczułem się nieswojo.
Ojciec, jak zawsze powściągliwy i małomówny powitał starszego syna tak, jakby ten wyjechał z kraju dopiero wczoraj. Tego wieczoru pierwszy raz od wielu lat cała rodzina była w komplecie.
Mama bez przerwy dokładała Aleksiejowi jego ulubionych potraw i opowiadała, co nowego w mieście, kto ze znajomych ożenił się i tak dalej.
Brat jednak zdawał się być nieobecnym. Wcale nie słuchał tego, co mieliśmy do powiedzenia. Zamknął się w sobie.
Matka widząc to podjęła ostatnią próbę rozmowy i chcąc rozbawić syna zaczęła opowiadać o moich szkolnych sukcesach i przygodach. Jednak i to nie poskutkowało, ponieważ Aleksiej siedział z łokciami podpartymi o kolana i patrzył tylko w podłogę, Zapanowało niezręczne milczenie.
Choć przed przyjazdem Aleksja umówiliśmy się z rodzicami o nic go nie pytać, nagle mama wstała i ruszyła ku niemu nie zwracając uwagi na ostrzegający ruch ojca.
Kucnęła przed Aleksejem i spróbowała zajrzeć mu w oczy mówiąc:
- O, Boże! Synku, co oni ci zrobili?!
Chłopak natychmiast się ocknął. Spojrzał na nas zamglonym wzrokiem i ze słowami:
- Nic mi nie jest. Zostawcie mnie! - Wyszedł z kuchni.
- Co żeś narobiła?! - Wrzasnął ojciec. - Przecież was uprzedzałem!
Nie wiemy, co on tam przeżył. Trzeba dać mu teraz spokój! Jeżeli zechce, sam nam wszystko opowie.
Tamtego wieczoru zrozumiałem, że mój brat zmienił się nie do poznania.
Stał się bardzo zamknięty w sobie, a jednocześnie nerwowy i wybuchowy. Całymi Dniami zamknięty w swoim pokoju, albo był przyprowadzany w środku nocy przez ''kumpli'' pijany do nieprzytomności. Nie obchodziło go to, że rodzice odchodzili od zmysłów z niepokoju i ze wstydu za syna. Wszystkie rozmowy, które przeprowadzał z Aleksejem ojciec nie przynosiły rezultatów.
Nie pomagały nawet błagania i łzy matki, którą wyzywał przekleństwami będąc pijanym.
Wczesna sytuacja bardzo mnie bolała, bo pamiętałem go zupełnie innego.
Często przypomniałem sobie jak jeszcze przed tą przeklętą wojną byliśmy zżyci.
Jeździliśmy do kina, czasem aż do rana gadaliśmy o samochodach. A kiedy byłem mały, brat brał mnie na barana i ze śmiechem biegał po mieszkaniu.
Wprost ubóstwiałem Alekseja. Bezgranicznie mu ufałem. Zwierzałem mu się z problemów w szkole, ze swojej pierwszej miłości i kim chciałbym zostać, gdy wyrosnę. Po prostu interesowało go, co czułem i myślałem.
Teraz wszystko się zmieniło. Nic już nie było takie jak dawniej. Wiedziałem, że muszę mu pomóc, ale nie miałem pojęcia jak to zrobić.
Prawie nie spotkaliśmy się, ponieważ choć wracałem ze szkoły późnym popołudniem, nigdy nie zastawałem brata w domu. Przychodził, gdy ja już spałem. Czasem jednak czekałem, aż Aleksej położy się, wtedy cicho podchodziłem i siadałem na brzeg jego łóżka w nadziei, że wreszcie porozmawiamy, ale ku mojemu rozczarowaniu brat natychmiast zasypiał. Czułem od niego zapach alkoholu.
Ojciec, mimo że powinniśmy być cierpliwi, sam często nie wytrzymywał nerwowo i krzyczał, że nie takiej starości oczekiwał.
- Co się z Tobą dzieje?! - Krzyczał na syna, gdy ten budził się po kolejnej nocnej włóczędze - gdzie jest twój wodoodporny zegarek, który dostałeś od swojego dowódcy?
Eeee, po co ja pytam! Pewnie sprzedałeś. Niech wreszcie do ciebie dotrze, że rozumiemy z matką, że wiele przeżyłeś. W każdej chwili możesz przecież porozmawiać z nami.
Opowiedz o wszystkim. Wysłuchamy cię, na pewno będzie ci łatwiej! Ale proszę... Nie.
Żądam, żebyś przestał wyżywać się na rodzinie! Bo życie - mówił jeszcze - życie toczy się dalej i nie wolno ci je zmarnować. Nie pozwól synku, aby nasz cholerny kraj kazał ci płacić za swoje błędy.
Podobne rozmowy kończyły się zwykle obietnicami brata, ale słowa były tylko słowami. Nic się nie zmieniało, z wyłącznie tą różnicą, że Aleksej coraz bardziej staczał się na dno.
Lecz pewnego dnia nie wytrzymałem. Miałem wszystkiego dosyć. Najbardziej doskwierało mnie to, że gdy szedłem z bratem ulicami naszego miasta, ludzie pokazywali na niego rękami i szepcząc do siebie robili dwuznaczne miny.
Tego wieczoru Aleksej jak zwykle wrócił do domu pijany. Jak tylko wszedł do pokoju natychmiast zbudziłem się z płytkiego snu i podszedłem do niego.
- Dlaczego to robisz? - zapytałem siadając obok.
- Co? - nie zrozumiał mój brat.
- Dlaczego pijesz?
- Jesteś jeszcze za mały, żeby o tym rozmawiać. Zmykaj do łóżka - zbył moje pytania i lekko klepnął mnie w tył głowy. - Opowiedz mi o Afganistanie - powiedziałem dziwiąc się sam sobie.
Chyba powiedziałem w szczególny sposób, ponieważ spojrzał na mnie jakoś dziwnie.
- Mam ci opowiedzieć o Afganistanie?! Powinieneś wiedzieć, że ja już nie potrafię opowiadać bajek. Na pewno chcesz to usłyszeć?
- Tak, chcę - zapewniłem.
- No, więc tam było trochę inaczej niż wam tutaj pokazywali w telewizji. Dobrze, opowiem ci pewną historię, ale mi nie przerywaj! - uprzedził mnie.
- Szliśmy wtedy właśnie na Kabul. Mieliśmy rozkaz wejść do miasta jeszcze przed północą. Pokonaliśmy półtora tysiąca kilometrów w ciągu kilku dni. Jechaliśmy nie robiąc żadnego postoju.
Sam więc rozumiesz, że wszyscy byliśmy wykończeni...
Z ciekawością przyglądałem się bratu. Był niespokojny. Gdy mówił, nerwowo poruszał palcami i chwiejąc się chodził po pokoju, zresztą zmęczeni byliśmy nie tylko tym. Już od wielu miesięcy nie dostawaliśmy dobrego zaopatrzenia. Byliśmy wściekli na cały świat z naszym kochanym krajem łącznie. Nie mieliśmy nawet zwykłych butów, takich, które nie rozlatywałyby się po pierwszym deszczu. A deszcze tam, muszę ci powiedzieć są zupełnie inne niż u nas. Czasem leje kilka tygodni bez przerwy. Po takich ulewach błoto jest dosłownie po szyję! Modliliśmy się tylko o to, żeby nasze ''staruszki'', tak nazywaliśmy czołgi i samochody, które pamiętały jeszcze drugą wojnę światową.
Jedzenia też nie było, tylko suchary, dlatego kradliśmy i zabijaliśmy bydło z pobliskich wiosek.
Nawet sobie nie wyobrażasz braciszku jak byliśmy, jak jesteśmy przez nich nienawidzeni i jak nami pogardzają! Całe szczęście, że pod ręką był zawsze niezawodny przyjaciel ''Kałasznikow''.
Jak któryś podskoczy, drogo zapłaci?! Wiesz braciszku, fajne uczucie, ty masz broń, a on nie...
Kiedy zobaczyłem okrutny uśmiech na twarzy Alekseja, blask w jego oczach i palce wolno zaciskające się w pięść, zaschło mi w gardle.
Na krótką chwilę przestałem go słyszeć, byłem przerażony, jednak zdobyłem się na odwagę, by zapytać:
- Zabijałeś ludzi?
- Co mówisz? - nie usłyszał brat.
- Zabijałeś bezbronnych ludzi?
- Co to znaczy zabijałem bezbronnych ludzi?! - wrzasnął Aleksej - przecież to była wojna, a ja chciałem przeżyć! Do diabła, to nie był film taki, jakie tutaj oglądasz!
Lała się prawdziwa krew, czuć było prawdziwy odór trupów!
Chciałem, żeby zamilkł, bo włosy jeżyły się mi na głowie z przerażenia, lecz brat mówił dalej:
- Dziwisz się mały? Wiem. Wiem nawet, co o mnie myślisz. Ale możesz mi wierzyć sam się dziwię, że nie zwariowałem w tym piekle. Zawdzięczam to pewnemu koledze, kiedyś powiedział, żebym zaczął brać marihuanę, nie dużo, ale tak, bym poczuł się lepiej. A zapewniam cię braciszku, to naprawdę było mi bardzo potrzebne. Przecież sam wiesz, że przedtem nie skrzywdziłbym nawet muchy. Ale kiedy zacząłem brać, zmieniłem się. Zabijałem. Widziałem tak zwane ''czyste auły''. To był horror, prawdziwy horror! Wszyscy mieszkańcy z poderżniętymi gardłami...
- W telewizji mówili, że to robili, że to robili Madżacheddzini - powiedziałem cicho.
- Tak... mówili - odrzekł Aleksej w zamyśleniu patrząc przez okno - Ale wiesz, nie oni to robili, tylko... my. - Chcesz powiedzieć...
- Wiem co chcę powiedzieć! Mówiłem ci żebyś mi nie przerywał! - znowu wrzasnął brat - Zabijali nas, zabijaliśmy ich. To było normalne! To była wojna!
Wiedzieliśmy i wierzyliśmy... Boże, naprawdę wierzyliśmy w to, że ojczyzna poprosiła nas o pomoc temu ''biednemu krajowi''. Nikt nie pytał o co tam chodzi, zresztą nie odpowiedzieliby. Wykonaliśmy tylko rozkazy. Walczyliśmy z wrogiem. Były dni kiedy traciliśmy ponad setkę chłopaków. Wyobrażasz to sobie ponad setkę w jeden dzień! Nie, nie możesz sobie tego wyobrazić! Po każdej bitwie większość chłopaków zbieraliśmy po kawałku, jeśli w ogóle było co zbierać. Niektórzy nie wytrzymywali i sami rzucali się na miny, albo pod ostrzał.
Alkohol lał się strumieniami, więc upijaliśmy się do nieprzytomności kiedy dawano nam rozkaz segregować ciała zabitych kolegów. Setki razy na moich oczach ginęli bardzo młodzi chłopcy, prawie dzieci, a te szalone kule wybierały wszystkich, tylko nie mnie. To był błąd, powinienem był zginąć...
- Nie mów tak, nawet tak nie myśl! Wspaniale, że przeżyłeś i wróciłeś! - przerwałem mu chcąc, by wreszcie skończył ten przerażający monolog.
Ale okazało się, że Aleksiej nie powiedział wszystkiego.
- Mylisz się braciszku, a wiesz, dlaczego, ponieważ byłem tak głupi, tak potwornie głupi, że uwierzyłem w to, że zostanę bohaterem! Boże, zabijałem ludzi tylko po to, by być bohaterem i po to, żeby teraz wytykano mnie palcami nazywając zdrajcą?! Zresztą mają rację, bo dla człowieka, który zabił dziecko nie ma przebaczenia! A ja... zabiłem dziecko. Poczułem jak oblewa mnie chłodny pot, lecz brat kontynuował swoją straszną opowieść.
- Więc wkroczyliśmy tamtego przeklętego dnia do Kabulu. Jak na złość było? Jakieś ich święto... a oni potrafią świętować nawet, gdy czują się zagrożeni.
To była jedna z północnych dzielnic miasta. Ulice były puste, ponieważ mieszkańcy przygotowywali się do świętowania. Dowódca rozkazał, żebyśmy ''wyczyścili'' tę dzielnicę. Musieliśmy przeszukać każdy budynek metr po metrze i wszystkich ludzi wygonić z domów i ustawić w szeregach. Mieliśmy też rozkaz strzelać do każdego podejrzanego, szukaliśmy, bowiem Duszmanów, czyli afgańskich rebeliantów. Choć wszyscy uważaliśmy to za absurd, żeby robić na nich zasadzki tu w stolicy, ale nikt z nas nie ośmielił się podważać rozkazów. Wiesz, było coś w rodzaju fascynacji dla mnie w tym panicznym strachu, który budził w nich nasz widok. Lubiłem to błaganie o życie w ich ciemnych oczach.
Z krzykiem i przekleństwami wbiegliśmy po schodach domów. Wyważaliśmy drzwi.
Wyganiamy z domów ich mieszkańców bijąc i popychając automatami.
Wkrótce cała dzielnica napełniła się wrzaskami i piskiem przerażonych kobiet i dzieci.
Zostało nam jeszcze dwa, czy trzy piętra w ostatnim budynku.
Pobiegłem po schodach na górę i zacząłem walić w drzwi pierwszego natrafionego przeze mnie mieszkania. Wystrzeliłem prosto w zamek i wszedłem do środka.
Ku mojemu zdziwieniu w mieszkaniu panowała cisza. Zajrzałem do kuchni, ale nie było tam nikogo. Szybko poszedłem do jednego z dwóch pokojów szukając kogoś z lokatorów.
Zobaczyłem nakryty na trzy osoby, lecz pusty stół. Rozejrzałem się po pokoju. Był przytulny, choć niezbyt bogato urządzony. Widząc mnóstwo książek i wiszących na ścianach obrazów wywnioskowałem, że mieszkają tam inteligentni ludzie. Już chciałem wychodzić, ponieważ wyglądało na to, że mieszkanie było puste, kiedy nagle wbiegł nasz sierżant.
- Nie ma tu nikogo - powiedziałem do niego.
- Nikogo powiadasz? - no, to się robi tak...
 
CIĄG DALSZY NASTĄPI


powrót do spisu treści


Karol Filo

JESIEŃ

            To początek jesieni
            to słoneczny blask
            pełny chłodu
            to spadające liście
            ozdabiające Świat
            to barwna iluzoryczność
            to owoce
            życiodajnego dobra
            to droga pełna
            osobliwej wiary
            to modlitewna świętość
            stapiająca prawdy
            jesiennych chwil
            barw świątynnego bytu
            piękna natury
            preludium
            do nadchodzącej zimy.


OCZAROWANIE
            Jesteśmy chwilą
            pod niebem pełnym gwiazd,
            oczarowani sobą
            tworzymy jeden świat.
             
            Złączeni najcieńszą nicią
            żarem dwóch serc,
            dajemy siebie
            i ofiarę z szeptu słów.
             
            * * *
             
            oczarowany
            urzeczony
            oglądam
            najpiękniejszy świat!
            pełną uroku Ziemię!
            i Ciebie!
            co w kwiatach piękna toniesz
            porankami
            w Słońcu lśnisz
            wszystkie chwile
            uczuciem wypełniasz
            miłosnym uniesieniem
            ozdabiasz nasze dni
             
            * * *
             
            widzę Cię
            w księżycowym blasku
            Twoje piękne ciało
            jak unosisz je
            jak dotykasz ziemi
            znaczysz pięknem chwile
            Gwiazdą jesteś
            ozdobą marzeń
            rozkoszy szczęściem
            niebiańską boginią
            głoszącą miłość
            człowieczą wiarę
            wśród wspaniałych
            kolorowych
            gwiezdnych łąk



 
 

TOBIE JE DAJĘ

 
            Dotykam kwiatów
            na łące marzeń
            są takie piękne i kolorowe,
            oczy radują
            są takie wesołe,
            ciągle je zrywam
            Tobie je daję
            są najpiękniejsze
            dla Ciebie miła.


MIŁOŚĆ ROZDAWAĆ

             
            Jaśniejące sady
            słoneczne ogrody
            splecione serca
            najpiękniejsza miłość
             
            Czułe marzenia
            dobrem dzielący czas
            pachnące kwiaty
            w kosmicznym ogrodzie
             
            Jest to świętość
            w ludzkie szaty odziana
            godności uczy
            wiarę tworzy sama
             
            Każe świat w barwach oglądać
            śmiać się wesoło
            miłość rozdawać
            piękna uczyć wiary.


powrót do spisu treści


Małgorzata Skibińska

POPRAWKA Z HISTORII

 

            /FRAGMENT/

    Dziadkowie Tasiemca mieszkali niedaleko, jakieś piętnaście kilometrów od Piotrkowa. Trochę zdziwili się na jego widok, nie ukrywali tego. Nie ukrywali też, że są bardzo zadowoleni, że ich odwiedził. Babcia zaraz zabrała się do przygotowania jego ulubionych kopytek z kapustą. Kiedy był mały i mieszkał razem z dziadkami, kopytka i kapustę jadł na okrągło i to nie dlatego że nie było ich stać na coś innego, Tasiemiec po prostu kochał kopytka i kapustę. To uwielbienie dla kapusty zostało mu do dzisiaj. Matka nie zawsze ma czas aby mu zrobić jego przysmak, dlatego jadąc tutaj po cichu liczył na to że babcia mu je zrobi. Dziadek zabrał go nad rzekę, gdzie mogli sobie spokojnie po męsku porozmawiać.
    - Teraz możesz mi powiedzieć co się stało, że przyjechałeś tak bez zapowiedzi. - prawie rozkazał dziadek .
    Tasiemiec długo patrzył w płynącą rzekę nim się odezwał.
    - A musiało się stać ? Powiedzmy że zatęskniłem za kopytkami z kapustą.
    - Marek, wiesz dobrze, że mnie nie da się oszuka . Ja widzę po twoich oczach, że coś jest nie tak. Ojciec znowu coś na wywijał?
    - Nie ojciec. Dziadku naprawdę nic się nie stało, są wakacje i chciałem trochę odpocząć, przemyśleć pewne sprawy, popływać w rzece i posłuchać jak rano ptaki śpiewają.
    - Od kiedy taki z ciebie romantyk ? Nie poznaję cię.
    - Dziadku ja zawsze byłem romantykiem, tylko nikt tego nie widział.
    - No dobra, chodźmy do domu, bo babcia będzie się denerwowała.
    Rzeczywiście trochę się im oberwało za te poważne rozmowy męskie.
    - Zupełnie nie rozumiem Żabciu o co ta cała wojna. Musiałem z chłopakiem przeprowadzić poważną rozmowę. Sama przecież mówiłaś, że coś jest nie w porządku skoro Marek przyjechał sam bez zapowiedzi. Musiałem to sprawdzić .
    - Sprawdzić, sprawdzić. Zapomniałeś że już nie jesteś komendantem od dwudziestu lat, a tobie się wydaje, że jak przeprowadziłeś z nim poważną rozmowę to zaraz wszystko ci wyśpiewa. I co ci powiedział?
    - Nic.
    - Jak to nic ? Nie powiedział ci dlaczego tak niespodziewanie nas odwiedził? - spytała podniesionym głosem pani Żabcia. - Nic nie rozumiem. To co robiliście tyle czasu nad rzeką?
    - Nie, no coś mi tam powiedział - odpowiedział cicho .
    - Powiesz mi czy nie?
    - Nie wiem czy mogę - zastanowił się chwilę.
    - Możesz, możesz . Przecież to jest też i mój wnuk. No mów - ponaglała pani Żabcia.
    - Powiedział, że w domu wszystko w porządku, musi tylko coś przemyśleć, popływać w rzece, posłuchać śpiewu ptaków, a tak ogólnie to zatęsknił za twoimi kopytkami z kapustą.
    - Tylko tyle? Coś tu obaj kręcicie.
    - Nie kręcimy. Zresztą dobrze się stało, że przyjechał. Jutro z rana pójdzie ze mną do Cybulskich i pomoże mi skończyć to malowanie.
     
    Tasiemiec nie bardzo miał ochotę wstawać skoro świt, chciał sobie trochę dłużej pospać. W mieście nigdy nie mógł dłużej sobie pospać, albo budzili go koledzy albo Maryśka tak wrzeszczała ze swoimi koleżankami, że głowa puchła od tego hałasu Wolał wtedy wyjść z domu i włóczyć się po mieście. Myślał, że może u dziadków sobie pośpi, a tutaj chyba też nie zazna spokoju. Na ale cóż skoro dziadek prosi, nie ma rady, trzeba wstać skoro świt i iść.
    Robota wcale nie była taka zła, dziadek malował ostatnią ścianę, która mu została do skończenia, a jemu kazał umyć okno. Potem razem wymyli podłogę i koło południa wszystko było skończone i można było iść do domu. Pani Cybulska nie mogła się nachwalić jakiego to dziadek ma pomocnika. Teraz już mało jest takiej młodzieży co starszym pomaga. Gadała tak chyba z piętnaście minut aż do obrzydzenia. W końcu dziadkowi chyba też zbrzydła ta mowa i wyszliśmy z domu pod pretekstem znalezienia pana Cybulskieko. Tak naprawdę to uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie, aż się za nami kurzyło.
    - Czy ona zawsze tak dużo mówi? - spytałem łapiąc powietrze w płuca.
    - Nie, chyba nie. Nie wiem co się jej dzisiaj stało . Przez cały tydzień gęby nie otworzyła.
    - A dzisiaj się jej język rozwiązał. Musiała mieć w tym jakiś cel. Jak myślisz dziadku jaki?
    - Może się jej spodobałeś .
    - A tobie jak zwykle głupoty w głowie.
     
    Po obiedzie chciałem odespać to co rano mi zabrano. Ale i po południu też nie dane mi było się wyspać. Ledwie zamknąłem oczy, poczułem dłoń dziadka na moim ramieniu.
    - Twój poważny problem czai się przed domem.
    - O czym ty mówisz dziadku?
    - Zobacz.
    Skoczyłem do okna, na drodze spacerowała nerwowo, patrząc w lusterko... Maja. Jezu co ona tu robi? Chciałem się od niej uwolnić, a ona i tak mnie znalazła. To jakiś koszmar.
    - No i jak twój problem, czy nie twój? - spytał dziadek z uśmiechem na twarzy i miną zwycięzcy. - Mnie dziecko nie oszukasz. Leć do niej. Co ona taka wystraszona?
    - Nie wiem dziadku i nie mam zamiaru sprawdzać. Sama tu przyjechała to i sama odjedzie.
    Odszedłem od okna i położyłem się do łóżka.
    - O nie synu tak to nie będzie, po co zawracałeś głowę tej biednej dziewczynie, a teraz zostawiasz ją na lodzie. Po co jej mówiłeś, że tutaj jedziesz. Wstań natychmiast i wyjdź do niej - rozkazał dziadek.
    - Ja jej nic nie mówiłem, że tutaj będę, to chyba matka jej powiedziała. - Starałem się bronić najlepiej jak tylko umiałem.
    Dziadek jednak był stanowczy, prawie zwlókł mnie z łóżka a potem ze schodów i wypchnął za drzwi, a na koniec warknął.
    - Bądź mężczyzną.
    Co miałem robić stanąłem oko w oko z miłością, która dopadła mnie tak niespodziewanie. Obejrzałem się za siebie, zupełnie nie wiem po co. Chyba podświadomie szukając pomocy u bliskiego mi krewnego, zobaczyłem dziadka stojącego za firanką i śmiejącego się od ucha do ucha. A to ci dopiero pomoc ze strony rodziny. Tymczasem Maja już mnie zauważyła i szła w moim kierunku. Nogi ugięły się pode mną, w głowie miałem pustkę, a przed oczami i nosem latały mi jakieś błyszczące punkciki. Maja natomiast była bardzo opanowana i uśmiechnięta. Spotkaliśmy się w połowie ścieżki, która prowadziła do domu dziadków. Już miałem ją zapytać co tutaj robi, kiedy na horyzoncie pojawiła się pani Cybulska. Coś mówiła, prawie krzyczała, nie rozumiałem jej, ale z dwojga złego wolałem już ją niż niespodziewane spotkanie z Mają.
    - Co ta kobieta mówi? - udałem że nic mnie nie obchodzi jej obecność tutaj.
    Cybulska wpadła na ścieżkę i złapała Maję za ramię.
    - Co pani robi? Proszę ją zostawić, ona przyjechała tu do mnie - próbowałem załagodzić sytuację.
    - Tasiemiec zostaw, to moja babcia - poinformowała mnie spokojnie moja miłość.
    No nie, teraz to już całe miasteczko będzie o wszystkim wiedziało. Taka kompromitacja, nie zniosę tego. To ja uciekam od problemów, a one same mnie odnajdują i atakują ze zdwojona siłą.
    - Babcia?
    - Tak. To ona powiedziała mi gdzie mieszkają twoi dziadkowie. Nie denerwuj się, już sobie idziemy. Jeżeli będziesz chciał się ze mną zobaczyć, będę tu jeszcze do niedzieli. Cześć.
    Pani Cybulska zabrała wnuczkę i poszły sobie tak jak obiecały, a ja stałem na ścieżce i nie miałem wcale ochoty wracać do domu, w ogóle nie miałem ochoty nigdzie wracać.
     
    U Dziuby działo się nie najlepiej. Dziewczyna usłyszawszy dzwony kościelne wzywające na wieczorne nabożeństwo chciała tam iść, zupełnie zapominając o chłopaku.
    - Muszę tam iść, może uda mi się wślizgnąć do klasztoru przez nikogo nie zauważona - powiedziała stanowczo. - To moja ostatnia i jedyna szansa . - Ruszyła w kierunku miasta a z nią Dziuba.
    Byli już prawie przy samej bramie wejściowej, przy której stało dwóch strażników z halabardami, gdy nagle chłopak zaskoczył.
    - Już wiem, ale mnie nabrałaś, a ja głupi w to wszystko uwierzyłem. Tutaj kręcą film, te mury to doskonałe makiety, wyglądają jak prawdziwe. Jaki jest tytuł filmu? Ty grasz główną rolę? Ja też chętnie zagrałbym w takim filmie.
    Dziewczyna przez cały czas milczała. Kiedy chłopak skończył, odezwała się zdenerwowanym głosem.
    - Nie możesz tam iść ze mną tak ubrany. Złapią cię i wezmą za szarlatana, a tego byś chyba nie chciał. Prawda?
    - Co ty wygadujesz, w moich nowiutkich dzinsach, najnowszy model, nikt nie może mnie wziąć za szarlatana. Przecież to wszystko tutaj to dekoracje i makiety. Zobacz zaraz zdrapie z muru farbę.
    Dziuba wyjął z kieszeni nóż harcerski i chciał zeskrobać z muru trochę farby, ale zamiast niej posypał się miał ceglany. Dziewczynę to bardzo podirytowało.
    - Posłuchaj, nie wiem skąd ty pochodzisz, może w twoich stronach chłopcy tak właśnie chodzą ubrani, ale w moich stronach chłopcy nie chodzą ubrani w dzinsach. Jeżeli chcesz wejść ze mną do miasta musisz zmienić ubranie. Jeśli nie to zostaniesz tutaj. Nie chcę mieć przez ciebie dodatkowych kłopotów, i bez tego czeka mnie masa tłumaczeń przed siostrą przełożoną.
    - Zaraz, chcesz powiedzieć, że chłopcy nie mają swojej komóry i fury. Przecież bez tego żadna laska na nich nie spojrzy - drwił sobie z dziewczyny.
    - Laską to ja mogę ci przyłożyć jak będziesz chciał i jak nie przestaniesz wygadywać tych bredni . - Zagroziła dziewczyna .
    - Dobrze już dobrze. Co w takim razie proponujesz? Bo już mi się znudziło siedzenie w tych krzakach. Czuję się jak mój dziadek w czasie partyzantki.
    - Dziewczyna spojrzała na Dziubę karzącym wzrokiem, a on już wiedział o co chodzi.
    - Już nic nie powiem i czekam na propozycje z twojej strony.
    - Zostań tutaj, a ja pójdę się rozejrzeć, może coś wymyślę. Zaklinam cię nie wychodź z tych krzaków. Dziewczyna pobiegła chyłkiem w stronę bramy wejściowej do miasta, a Dziuba zaczął rozmyślać co się właściwie stało. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, chciał zadzwonić do kolegów i prosić o pomoc. Niestety komórka była w ty momencie bezużyteczna, bateria się rozładowała.
    - To już koniec - pomyślał.
    Dziewczyna wróciła prędzej niż się spodziewał. Miała ze sobą jakiś tobołek, był też z nią jakiś chłopak.
    - Już jesteśmy z powrotem. To jest Józek, dawniej przyjaźniliśmy się. Nic się nie bój, on nam pomoże. Masz załóż to - podała Dziubie tobołek.
    - Co to takiego ? - spytał chłopak i zaczął z ciekawością rozwiązywać tobołek.
    - To jest ubranie dla ciebie po starszym bracie Józka. Spójrz na niego, u nas mężczyźni tak chodzą ubrani, a nie w jakichś dzi...
    - Dżinsach - dokończył Dziuba, rozwinął ubranie i zaczął je oglądać. - Fe! Jak to cuchnie rybami i jakie to brudne. Nie założę tego.
    - Jak chcesz, zrobisz co będziesz uważał, ale pamiętaj jak cię złapią i wtrącą do więzienia, ja nie będę mogła ci pomóc. Dziubie przypomniała się lekcja historii, na której dziwnym trafem akuratnie był i pan opowiadał o torturach jakim byli poddawani więźniowie odbywający karę w lochach.
    - No jak namyśliłeś się ? - spytała dziewczyna.
    - Dobrze założę to śmierdzące ubranie, ale przy pierwszej sposobności pozbędę się go.
    - Odwróć się, muszę się przebrać - rozkazał Dziuba.
    - Poczekaj chwilę, teraz zostaniesz z Józkiem, on jest niemową, ale doskonale porozumiewa się na migi. Pójdziecie do niego, a wieczorem udacie się do Sulejowa. Król Zygmunt August zjechał z dworem na łowy. Będzie huczna zabawa, wmieszacie się w tłum nikt cię nie będzie zaczepiał.
    - A kiedy się zobaczymy? - spytał trochę wystraszony Dziuba.
    - Przyjdź do kościoła Dominikanek na nabożeństwo po zachodzie słońca, może uda mi się wydostać z klasztoru. Teraz muszę już iść.
    Dziuba pospiesznie założył na siebie cuchnące łachy, swoje ubranie włożył do tobołka i grzecznie ruszył za Józkiem.
    Chłopak mieszkał razem z rodziną za murami miasta w nędznej drewnianej chacie krytej słomą. Matka Józka od razu podała na stół coś do jedzenia. Raczej coś co przypominało jedzenie. W glinianym dzbanku było coś co miało być zsiadłym mlekiem, a w głębokiej misce ziemniaki polane cuchnącym łojem. Ponaglała mnie do jedzenia, a ja broniłem się jak mogłem. Jak tylko spojrzałem na stół od razu mnie mdliło. Józka natomiast nie mogła utrzymać, tak rwał się do jedzenia.
    - Poczekaj - strofowała go - Najpierw gość potem ty.
    - Proszę mu pozwolić, jak ma apetyt nich sobie chłopak nie żałuje. Ja nie jestem głodny. Rano zjadłem śniadanie które miało dużo kalorii.
    - Czego dużo? - spytała matka Józka.
    Szybko zorientowałem się że palnąłem gafę, przecież oni nie wiedzą, co to są kalorie.
    Postanowiłem naprawić szybko swój błąd.
    - Zjadłem dużo kaszy i jestem syty.
    - A kaszy, kasza jest zdrowa i daje dużo siły, ale my jemy ją bardzo rzadko, nie mamy tyle pieniędzy, a ona jest bardzo droga.
    W tym momencie zrobiło mi się bardzo głupio, pewnie kobieta postawiła na stół wszystko co obecnie miała w chacie aby mnie ugościć a ja wybrzydzam . Nie ma rady trzeba się zmusić i zjeść trochę tego wspaniałego jadła . Kobieta zauważyła , że nabrałem ochoty do jedzenia i pobiegła jeszcze do kuchni po coś . -Nie zjem już nic więcej . Przyrzekałem sobie i zresztą niepotrzebnie . To co przyniosła pachniało już z daleka i kusiło aby go spróbować . Był to miód . Prawdziwy miód . Takiego jeszcze nigdy nie jadłem . Można go było pić jak colę i nie czuło się jego goryczki . Niektóre nasze miody właśnie taką mają i długo jej smak pozostaje w ustach .
    -Hodujecie pszczoły ?- Zapytałem Józka ale chłopak pokazał mi tylko coś na migi .Nic z tego nie zrozumiałem , dopiero jego matka mi wytłumaczyła . Chodzą po lesie i zbierają miód z gniazd na drzewach . Oni zajmują się tylko tym , czyli są bartnikami. W ich osadzie mieszkają sami bartnicy i każdy z nich ma swoje miejsca gdzie zbiera miód . Potem zanoszą go do miasta i sprzedają z tego żyją .
    - A z czego żyjecie w zimie ? - zapytałem z troską .
    - A panie w zimie to my nie raz przymierali głodem. Latem musimy zebrać tyle miodu i go sprzedać, a potem zrobić tyle zapasów, aby starczyło na zimę. Ciężko się nam żyje, ale jak jesteśmy zdrowi to na nic nie narzekamy.
    - Chętnie poszedłbym na takie miodobranie z Józkiem, jeszcze nigdy nie widziałem jak podbiera się mód dzikim pszczołom. - To nic trudnego, trzeba tylko wiedzieć gdzie są gniazda i trzeba iść wcześnie rano tuż przed wschodem słońca, wtedy pszczoły są jeszcze zaspane i nie zrobią ci krzywdy. Jeżeli poszedł byś w południe pokąsałyby cię niemiłosiernie. Jutro z samego rana możecie się wybrać do lasu, Józek zna kilka miejsc, gdzie jest bardzo dobry miód, dawno tam nie był wybierany. - To wspaniale, już nie mogę się doczekać.
    Wieczorem tak jak było umówione poszliśmy z Józkiem i jego młodszą siostrą do Sulejowa. Kurcze już nie chciałem nic mówić ale obawiałem się, że droga zajmie nam całą noc. Tymczasem było inaczej. Od wyjścia z domu upłynęła może godzina, a my już byliśmy na miejscu. Czary jakieś czy co? Chyba nie warto było się nad tym zastanawiać. W mieście było gwarno i wesoło. Zjechało mnóstwo ludzi na jarmark, zjechały też trupy teatralne i cyrkowe, które swoje przedstawienia dawały na ulicy. Ludzie pili, jedli i bawili się, bo król Zygmunt August zjechał na łowy. Tylko mi jakoś nie było do śmiechu. Wciąż martwiłem się jak wrócę do domu.
     
    Wieczorem Tasiemiec postanowił pójść do pani Cybulskiej i zapytać, czy pozwoli swojej wnuczce pójść na zabawę, która właśnie odbywała się na Podklasztorzu. Zanim jednak wyszedł z domu, zapytał dziadka czy to wypada tak po prostu iść i zapytać. Dziadek aż podskoczył, gdy usłyszał jaki zamiar ma Marek.
    - Pewnie chłopie, wal bez namysłu. Odwaga to cenna cecha u mężczyzny, jak do tej pory jeszcze tego nie wiedziałeś, to ja ci to mówię.
    - Ale dziadku ta pani Cybulska...
    - O to się nie martw. W końcu jesteś moim wnukiem czy nie jesteś? Wal prosto z mostu, a jak będziesz się tak zastanawiać to zejdzie ci do rana i będzie po zabawie. No idź.
    Wyszedłem z domu bez jakiegokolwiek planu działania. Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie miałem taki zamęt, że jakby ktoś w tej chwili zapytał mnie jak się nazywam, to pewnie odpowiedziałbym Zygmunt August. Dzisiejsza zabawa była organizowana właśnie z okazji którejś rocznicy przyjazdu naszego króla w te strony na łowy. Ciekawe czy król też miał takie obawy, jak szedł na pierwsze spotkanie z ukochaną Barbarą Radziwiłłówną, a zresztą król nie musiał wykradać jej z rąk tak okropnej kobiety jak pani Cybulska. Chyba zrezygnuję i nie stanę oko w oko z tą piranią. Wróciłem do domu, dziadek stał przed bramą i uśmiechał się tak jakoś dziwnie. Przez chwilę zaciągał się fajką, patrzył na mnie jakby mnie pierwszy raz widział, a potem powiedział.
    - Czekaj tu na mnie i nie ruszaj się z tego miejsca, zaraz wracam. Potrzymaj mi fajkę, tylko nie pal.
    Wziąłem od dziadka fajkę, która przyznam ładnie pachniała tytoniem. Ten zapach przywołał w mojej pamięci sceny z książki, którą czytałem w tamte wakacje. Była o piratach i właśnie ich kapitan palił fajkę. Zapach jej rozchodził się pod pokładem i w zależności od pory dnia albo ich usypiał albo podrywał do walki. Sadząc po kierunku jaki obrał dziadek, zapach fajki poderwał go do walki. Udał się bowiem w stronę domu pani Cybulskiej. Tylko po co?
    Nie upłynęło dziesięć minut, a był już z powrotem. Nie wrócił sam. Była z nim pani Cybulska.
    - Danusiu pozwól, to jest mój wnuczek Marek, poznałaś go już. Bardzo miły chłopiec i wyobraź sobie bardzo dobrze się uczy. - Dzień dobry pani - podałem rękę pani Cybulskiej .
    - Mówisz, że bardzo dobrze się uczy i ma poprawkę z historii - zachichotała pani Cybulska.
    - A skąd ty o tym wiesz ? - spytał zaskoczony dziadek. 

    - Wiem od mojej wnusi Majki, ale nie przejmuj się, ona też się bardzo dobrze uczy i miała poprawkę z historii. - Pogładziła Tasiemca po ramieniu i dodała szczebiocącym głosikiem - Maja Czeka na ciebie przed domem.
    Popatrzyłem raz na dziadka raz na panią Cybulską.
    - No biegnij - podpowiedział dziadek i oboje zaśmiali się. Też mieli z czego.
    Biegłem jak pies zerwany z łańcucha, na oślep. Przebiegłem dom pani Cybulskiej i dalej biegłem. Maja goniła mnie przez jakiś czas, ale w końcu dała za wygraną i wróciła do domu. Ja opamiętałem się dopiero jak nogami stanąłem w rzece. Jaki ja dureń. teraz do dziewczyny pójdę na bosaka. Do domu nie wrócę po suche sandały, bo zaraz zacznie się przesłuchanie: A co się stało? A dlaczego mokre buty? Nie, już wolę powiedzieć Majce całą prawdę niż się skompromitować przed dziadkami i panią Cybulską.
    Majkę zastałem w ogrodzie na huśtawce.
    - Co tak długo? - spytała z ironią w głosie, chyba coś podejrzewała.
    - Miałem mały wypadek z butami i właśnie się zastanawiałem czy wrócić po suche sandały, czy przyjść do ciebie boso?
    - I co postanowiłeś? - Zeszła z huśtawki i nalała sobie wody mineralnej do szklanki. - Też chcesz?
    - Nie dziękuję, wody na dzisiaj to ja mam już dosyć. Jak sobie życzysz. Prawdę mówiąc myślałam, że pójdziemy popływać, ale skoro tak mówisz, to ktoś inny może ze mną pójdzie.
    - Chciałaś iść popływać? Pójdę bardzo chętnie, myślałem o tym od samego rana, bardzo dobry pomysł.
    - Skoro tak to idziemy, bo jeszcze się rozmyślisz.
    Droga nad rzekę prowadziła między domami ludzi, którzy tu mieszkali i między domkami letniskowymi. Przyjeżdżali tu letnicy z całej Polski, a najwięcej z Łodzi i Piotrkowa. Jak dopisała pogoda, to latem nie było gdzie wsadzić przysłowiowego palca. W tym roku mimoże pogoda dopisała, letników było tak jakoś mniej niż zwykle. Dziadek powiedział, że teraz letnicy wolą jeździć do zagranicznych kurortów, bo to zawsze za granicą i do tego cena taka sama jak u nas.
    - Wiesz, dzisiaj wieczorem będzie zabawa na podklasztorzu. Może pójdziemy? - spytała nagle Maja.
    - Jeżeli sprawi ci to przyjemność, to możemy iść. - Skłamałem, nie miałem ochoty nigdzie chodzić, a zwłaszcza na wiejskie zabawy. Maja chyba odczytała moje myśli, bo po chwili zagadnęła .
    - Marek, ale to nie jest wiejska zabawa. Tam trzeba iść w przebraniu.
    - Jak to w przebraniu ? Za kogo mam się przebrać ?
    - To jest zabawa upamiętniająca przyjazd w nasze okolice króla Zygmunta Augusta na łowy, a przebrać się możesz za prostego wieśniaka.
    - No wiesz, milutka jesteś. Niby skąd wezmę to przebranie? - byłem wściekły że dałem się namówić na tą zabawę.
    - O to się nie martw. W domu kultury pracuje moja chrzestna i oni tam mają wypożyczalnię strojów balowych. Już ona nas przebierze tak, że nikt nas nie pozna. Jak chcesz możemy tam iść zaraz. Co ty na to.
    - Tak zaraz, bez zastanowienia. Daj mi chwile się zastanowić . Mieliśmy iść się wykąpać.
    - Woda nie zając nie ucieknie, a w wypożyczalni może zabraknąć strojów. Pociągnęła za rękę Tasiemca aż ten zawył z bólu. Była godzina jedenasta, o tej porze jest zawsze przerwa na drugie śniadanie. Ponieważ wszyscy pracownicy domu kultury mieszkają w budynku dostawionym do domu kultury, dlatego wszyscy na śniadanie idą do domów. Na drzwiach wieszają karteczkę: PRZERWA ŚNIADANIOWA OD GODZ. 11.00 DO godz. 11.15. Przerwa trwa piętnaście minut, ale są wakacje i pracownicy są trochę rozleniwieni.
    - No to mamy piętnaście minut przerwy. Co robimy? - spytał Tasiemiec.
    - Pójdziemy do ciotki i zapytamy czy są jeszcze jakieś wolne stroje na zabawę.
    - Mam nadzieję, że ciotka nie mieszka na drugim końcu miasta, bo już bym tam nie poszedł.
    - Nie mieszka na drugim końcu miasta, chodź pokażę ci gdzie mieszka. - Wzięła Tasiemca za rękę i pociągnęła w stronę krzaków dzikiej róży .
    - Gdzie ty mnie prowadzisz? Zgłupiałaś czy co? Puszczaj! - protestował Tasiemiec.
    - Będziesz ty cicho, idziemy na skróty. Innej drogi nie ma, zaraz będziemy na miejscu.
    - A ja zaraz będę podrapany. - stwierdził chłopak.
    - Będziesz wyglądał wtedy bardzo męsko - zaśmiała się Maja.
    - Bardzo śmieszne, nie powiem bardzo śmieszne - bronił się Tasiemiec.
    - Cicho, nie gadaj tyle na jeden temat, tylko lepiej patrz co się dzieje.
    - A co ma się dziać? Już chyba nic gorszego niż te cholerne krzaki dzisiaj mnie nie spotka. Już nigdy nie dam ci się namówić na cos takiego - biadolił chłopak.
    - Tasiemiec wyluzuj i popatrz co się dzieje.
    Dom kultury od budynku w którym mieszkała ciotka Majki oddzielał park , w parku w małej chatce mieszkał zdziwaczały stary Wiśniewski. Nikomu nie robił krzywdy, ale ludzie woleli trzymać się od niego z daleka. Nikt do niego nie przychodził, ani on do nikogo nie chodził. Dokoła chatki walały się jakieś stare przedmioty, które Wiśniewski znosił z okolicznych śmietników. Do czego mu to było potrzebne, nikt nie wiedział. Fakt jest faktem, że nazbierała się z tego niezła góra. Latem, jak słońce mocniej przygrzało, góra ta wydzielała zapaszek. Jaki? Lepiej nie mówić.
    - Po co ten facet biega dokoła domu? - spytał Tasiemiec.
    - Nie znasz go? To stary Wiśniewski. Faktycznie po co on tak biega? Jak wejdzie do domu, to możemy podejść do okna i zobaczyć co tam się dzieje.
    - O nie! Tam musi strasznie śmierdzieć. Ja się wycofuję.
    - Tasiemiec nie dramatyzuj. Mówisz jak baba. Może ty jesteś baba co? O! Wiśniewski wszedł już do domu, biegnijmy do okna zaraz się okaże co on tam wyprawia.
    - Nigdzie nie idę i nikogo nie będę podglądał, każdy u siebie w domu może robić to co mu się podoba.
    - Takie wolność Tomku w swoim domku. Powiedziała ironicznie Maja i dodała - tylko nie zapominaj, że ten człowiek może potrzebować pomocy.
    - Ale ty jesteś głupia! - wykrzyknął Tasiemiec. - Jakiej on może potrzebować pomocy. Biega sobie facet do koła kupy śmieci, którą sam usypał na własnym podwórku, a ona mówi, że potrzebna mu pomoc.
    - To ty jesteś głupi i ograniczony.
    - Już wiem, jemu potrzebny jest psychiatra.
    - Ja idę, a ty jak sobie życzysz możesz iść nad rzekę. Tam nic nie śmierdzi.
    Maja poszła w stronę domu Wiśniewskiego, a raczej się tam doczołgała, żeby jej nikt nie zauważył. Całe szczęście w oknach nie było firanek, bo inaczej nic by nie zobaczyła. A zobaczyła dużo, aż jej serce zaczęło mocniej bić. Miała nosa, Wiśniewski naprawdę potrzebował pomocy. W kuchni przy stole siedział Wiśniewski i trzy cyganki. Coś mu tłumaczyły, pokazywały na głowę. Majka zrozumiała tyle, że trzeba obciąć włosy. Rzeczywiście stary był bardzo zarośnięty. Nagle Wiśniewski wyszedł z kuchni, cyganki zaczęły się śmiać. Kiedy gospodarz wrócił do kuchni z jednej kieszeni spodni wyciągnął butelkę z jakimś przezroczystym płynem, a z drugiej małe zawiniątko. Kobiety poklepały go po plecach. Wiśniewski był zadowolony z tego klepania, postawił na stole cztery szklani i do każdej nalał przezroczystego płynu. Stuknęli się szklankami. Cyganki wypiły do dna, Wiśniewski pół szklanki. Znowu poklepały go po plecach i stary wypił do dna. Usiedli i stary rozwinął zawiniątko, z którego wyleciał plik banknotów. Najstarsza z cyganek obejrzała je dokładnie i mrugnęła do koleżanek. Znowu poklepały gospodarza po plecach, a on w dowód sympatii do nich nalał do pełna. Wypiły do dna, stary też. Jedna z nich wyciągnęła z torby nożyczki i ucięła kosmyk brudnych włosów gospodarzowi, wzięła jeden banknot i zawinęła w niego włosy, włożyła do ręki starego i coś powiedziała. Stary wstał i wyszedł przed dom, rozejrzał się czy go nikt nie śledzi, poszedł za dom. Tam pod drzewem zakopał włosy razem z banknotem. W tym czasie cyganki zwinęły ze stołu pozostałe banknoty i resztę alkoholu i uciekły.
    - O Boże! - przeraziła się Maja. - Przecież to złodziejki, okradły starego Wiśniewskiego.
    Maja chciała pobiec za nimi i je zatrzymać, ale potknęła się o coś, upadła i uderzyła w głowę. Straciła przytomność.
    Znalazł ją stary, kiedy wracał zadowolony z ogrodu.
    - One pana okradły, trzeba zawiadomić policję.
    - Nie, one wyganiały tylko złe duchy z mojego domu, tam w ogrodzie zakopałem pod drzewem zło, które czaiło się w moim domu.
    - Ale one zabrały wszystkie pana pieniądze i uciekły.
    - Wrócą wieczorem po zachodzie słońca z pieniędzmi, to dobre kobiety. One nie pozwolą zrobić mi krzywdy, od dziś jestem pod ich specjalną opieką. Jeżeli mi nie wierzysz, to przyjdź wieczorem na zabawę, poznam cię z nimi...


    powrót do spisu treści


    Magdalena Molenda-Słonimska

    Bóg ma depresję


     

            Bóg siedzi na fotelu nieba
            Wszyscy święci cerują Mu duszę
             
            Pewnie zastanawia się po co stworzył bajkę o dekalogu
            Skoro i tak prawie nikt jej nie słucha
             
            W rozpaczy czasem potrząśnie Ziemią
            Wyciągnie śrubę z mostu nad rzeką
             
            A ludzie popatrzą w górę
            Podadzą świętym nici
             
            I pójdą gdzieś zapomnieć
            Że widzieli przypadkiem Miłość

     


     
    Kwiaty
              Dziś obsypałeś mnie
              Chabrami
               
              Jutro daj mi łąkę
              Pełną maków
               
              Na wieczność
              Podaruj mi Raj

     


     
    ***
              Wiersze
              jak białe ptaki
              lecą do gniazda dusz
               
              Tam przez chwilę
              sycą się słowem
              musną kawałek serca
               
              Ich pisklęta
              to moja publiczność


    powrót do spisu treści


    Sven Hajman

    Samotny mustang Orkel

    Chłopiec - czarodziej Endi i zielony wilk imieniem Kethang - wędrowali po całym cesarstwie Nedinorthu, pomagając różnym istotom. Dziś po wyczerpującym dniu w osadzie Asgborg, gdzie ratowali z choroby stada owiec, postanowili odpocząć na pustkowiu. Dlatego tej nocy obozowali pod gołym niebem. Kontemplowali światło gwiazd, a z kociołka na ognisku dochodził zapach gotujących się ziół. Nagle dał się słyszeć tętent konia. Endi posłał swe myśli w kierunku skąd dochodził odgłos. Informacja jaką dzięki temu uzyskał, trochę go zdziwiła.
    - "Rumak bez jeźdźca" - wyjaśnił wilkowi w myślomowie.
    - "To ciekawe"
    Po chwili stanął przed nimi okazały ogier, maści kasztanowej, z bardzo smutnymi oczami. Spojrzał na nich uważnie i zawahał się, gdyż Endi okazał się niepozornym szatynem. Jego postura nie pasowała do mocy, którą podobno dysponował. Natomiast zielony wilk był miłym zaskoczeniem. Właściwie ciemnooliwkowy, a przez to mniej cudaczny niż koń się tego spodziewał. -"Jestem Orkel" - powiedział do Endiego w myślomowie - "sikorki , powiedziały mi, że was tutaj znajdę".
    - "Witaj, w czym możemy Ci pomóc ?"
    - "Nie umiem uporać się ze swoją przeszłością"
    - "?" - odpowiedzią było nieme pytanie.
    - "Miałem kiedyś pana, któremu wiernie służyłem. On mnie złapał i przysposobił do służby. Wygrywałem dla niego zawody na hipodromie, nosiłem go na swym grzbiecie podczas wielu udanych polowań... Raz wyciągnąłem go rannego z potyczki ze zbójnikami i dowiozłem do "baby", która go uleczyła. W zamian za to mój pan odpłacał mi dobrym jadłem ale też częstym biciem. Cierpiałem z tego powodu okrutnie. W końcu zrzuciłem go ze swego grzbietu w zamieszaniu bitewnym. Mój pan został stratowany przez innych jeźdźców. Zemściłem się i odzyskałem wolność. Powróciłem do stada dzikich mustangów i mknęliśmy dalej przez barren jak za dawnych czasów. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Zacząłem stronić od moich współbraci, aż zupełnie się od nich odłączyłem. Wybrałem samotniczy żywot w nadziei, że przyniesie mi to ukojenie. Tak się jednak nie stało. Męczą mnie wyrzuty sumienia. Co robić ?"
    Endi uznał, że Orkel przecierpiał swoje. Skoncentrował się i położył rękę na sercu mustanga. Nadał do konia bezgłośny komunikat: "wybacz sobie i swemu panu". "Rozkazuję ci".
    Podczas gdy Orkel wybaczał, Endi przy użyciu magicznej energii rozpuszczał nagromadzone we wnętrzu rumaka poczucie winy i krzywdy. Chłopiec wyczuł, że koń bardzo szybko wybaczył swemu byłemu właścicielowi. Natomiast wahał się czy wybaczyć sobie. Endi skoncentrował się jeszcze bardziej i użył całej swej mocy. Czuł w sobie tak mocne wibrowanie energii, że obawiał się czy ona nie rozerwie go. Ponowił telepatyczny rozkaz "wybacz sobie". Wreszcie poczuł, że poczucie winy Orkela rozpuszcza się pod działaniem uzdrawiającej magicznej mocy. Chłopiec stopniowo zaczął zmniejszać strumień przesyłanej energii. Czuł wyraźną ulgę w ciele i duszy Orkela. Na koniec pogładził i wymasował całe jego ciało, zaprawiając masaż niewielkimi dawkami łagodnej mocy. Wreszcie zakończył zabieg.
    Mustang był mu bardzo wdzięczny.
    - "Teraz mogę wrócić do stada" - powiedział , a w jego oczach nie było już cierpienia lecz wielka radość -"żegnajcie, dziękuję!"
    - "Żegnaj !" - Odpowiedzieli chórem Endi i Kethang .
    " Zemsta nigdy nie daje ukojenia" - pomyślał zielony wilk.


    powrót do spisu treści


    Teresa Skałacka-Wilkosz

    Zagadka Miłości

              Czymże ty jesteś
              Miłości święta
              Czyś błogosławiona
              Czy jesteś przeklęta
              Czy darem Niebios
              Czy podstępem piekieł
              Zawsze i wszędzie 
              Żyć będziesz z człowiekiem
              Dla jednych rozkosz
              Dla drugich cierpienie
              Dla ciała rozrywka
              Dla duszy ukojenie
              Marzeniem młodych
              Wspomnienie dla starych
              I Bogu świeczka
              I diabłu ogarek
              Choć cię zbezcześcił
              Przewrotny XX wiek
              To w sercach ludzi
              Jesteś jak ten ćwiek 
              Wokół którego kręci się życie
              O którym marzy
              Większość ludzi skrycie
              Tak czy inaczej
              Jedno jest pewne
              Że od Świata zarania
              MIŁOŚĆ była i jest
              Motorem działania

     


     

    Stare fotografie
              Kiedy oglądam zdjęcia z dawnych lat
              Czuję smak i zapach młodości
              Czuję jak dmucha ciepły letni wiatr
              I radość z dotyku przypadkowej bliskości
              Figlarny wiatr perkalowe unosi sukienki
              Zgrabne kolana zakrywają zawstydzone
              Roześmiane panienki
              Ich twarze bez tuszu, pudru i szminki
              Włosy w cudownym naturalnym kolorze
              Zdobią je urocze łobuzerskie minki
              Bezpretensjonalne i w dobrym humorze
              Tu pachnący chłód ciągnie od skalistych Tatr 
              A tu morska fala pieści bose stopy
              Z Tatrami porywisty kojarzy się wiatr
              A tu łagodne bułgarskie Rodopy
              Z ramion zsuwają się ciężkie warkocze
              Tutaj przesiadka na prom - Ploče
              Słońce od rana mocno przygrzewa
              Całuje promieniami każdy skrawek skóry
              Na horyzoncie wysokie smukłe drzewa
              A na tym zdjęciu jest wszystko razem
              I morze i góry
              Nieprawdopodobnie jaskrawe kolory
              Jak na jakiejś tandetnej pocztówce
              Ale to nie są żadne pozory
              Tam naprawdę tak pięknie jest
              Na tej gorącej Świata połówce
              I tak można godzinami
              Oglądać wspominać podróżować
              Trochę szkoda że tak dawno to było
              I że nie mogę tego namalować


    powrót do spisu treści


    Tomasz Skrzypek

    Lodówka...

              Miejsce rozmów?
              Kolorowe myśli pisane
              szybkim mazakiem...
              ... zostaje u koleżanki,
              ... obiad w mikrofali,
              ... posprzątaj w kuchni,
              ... lista zakupów, 
              ... podlej kwiatki,
              ... zrób porządek w pokoju,
              ... wyprowadź psa na spacer,
              ... przegotuj kolację,
              ... nakarm rybki...
               
              Rozmowa z lodówką...


    14 lutego (oddajesz krew)
            Przeszczep...
             
            Miarowe bicie
            Twego serca odmierzają czas
            jak bicie zegara.
            Pędzisz karetką bo przestało bić,
            odmierzać miłość,
            czy wystarczy jej by żyć?
            W pośpiechu mijasz aleję
                korytarzowych lamp,

            sala nadziei gotowa do zabiegu.
             
            mierając zostawiasz ciało,
            które żyje w oddechu innych,
            biega, pompuje krew,
            może się męczyć i pływać,
            może kochać i być kochanym.
            Każdy oddech
            jest przedłużeniem twojego oddechu.
             
            Wypadki się zdarzają,
            również tobie.
             
            Oddajesz krew?

    Maria Baran
    "Firletki na skarpie - Wieruszyce k/Łapanowa" - akwarela, 30x21

    GALERIA O FUNDACJI AKTUALNOŚCI WOJCIECH TATARCZUCH STRONA GŁÓWNA

    Webmaster: Justyna Kieresińska