|
|
Maria Bazielich
Artyście
Na białej ścianie jesień liście ściele
stu barwami tęczy złocistej spowite.
zieleni, brązów, żółci tutaj wiele,
buraczkowy odcień - witam z zachwytem.
Bogata paleta czas zadumy głosi
urokiem kolorów złocisto - czerwonych.
Czas smutny, choć piękny na pola przynosi
przed zimnem i chłodem niczym nie chronionych.
Wierzyć czy nie wierzyć w ich poezji czary?
bo choć one tylko są artysty tworem
podziwia je młody, zachwyca się stary
są dla nich piękna i poezji tworem.
Kredką malowane, z miłości zrodzone
na ścianę, na papier w bukietach przelane,
w świat marzeń z zachwytu artysty stworzone
smucącym się bliźnim na pociechę dane.
Koją cierpienia w czas barwnej jesieni
co zaklęta w skromnych obrazach zamarła
i głosi, że smutek w radość się przemieni
by przykrych myśli pamięć się zatarła.
Widzi w nich tylko świat piękny, wspaniały
w lasu szumie, krzewów i paproci ciszy...
gdy w barwach jesieni świat cały spowity
melodię tęskną... i poezję słyszy...
Zapachy jesieni
Z drzew liście już lecą
w złocie i czerwieni
niosąc aromaty
wspaniałej jesieni.
Ona barwna, zwiewna
jak skrzydła motyla,
czarowne zapachy
w powietrzu rozpyla.
Pachną drzewa - wokół
mgłą całe spowite...
wonią kuszą też kwiaty
w ogródkach ukryte...
Zbierz je wszystkie razem
niech pieszczą twe zmysły
i chroń, by jak bańki
mydlane nie prysły...
powrót do spisu treści
Zbigniew Bazielich
Wielka niewiadoma
Powiedz mi wróżko
wystarczy
Mój podziw
.......................................................
Powiedz mi
.......................................................
Czy zdążę
Na wózku
Nie ciężko jest wędrować
Nawet na wózku - po schodach,
Gdy wiesz, że uśmiech dostaniesz,
Ktoś serce na dłoni poda!
Bo nie wyczyny rękojmią
W codziennych trudach, rozterce,
Lecz jasny umysł się liczy
I czyste, płomienne serce!
powrót do spisu treści
Sława Bednarczyk
Recepta
oszczędność
słów
i niepamięć
czasu
receptą
na życie
nie pamiętać
spojrzeń
słówek kąśliwych
uderzeń
łokciami
nie pragnąć
kariery
ni oklasków
tłumu
co czynisz
ukryj
w kulisach
teatru
zamknij
w skrytkę
tajemną
pragnienie
zwycięstwa
i górne
marzenia
obłokiem
pachnące
to pogoń
za wiatrem
nic więcej
więc po co?
mądrością
szelest
górskiego
strumienia
i wiatru
powiew
tęcza promienista
i duszy błogość
miłością
syconej
powrót do spisu treści
Adam Blok
Babunia
Siedziała babunia
z różańcem na przyzbie. Siedziała, dumała, dumała
aż w chacie sama została. Siedziała babunia
w bloku przy telewizorze. Siedziała, dumała, dumała
aż się tylko z wnuczką ostała. Siedziała babunia
z komórką w salonie.
O synu w Ameryce dumała wnuczka fotel jej bujała.
Łuki, stiuki
kandelabry, halabardy. Prawnuczka -
herb wykombinowała.
Klimat mikro i makro
a dla babuni w apartamentach miejsca zabrakło.
Rozpoznanie siątki
Poniedziałek - gastrolog Wtorek - internista
Środa - pulmonolog
coś mi w piersiach gra Czwartek - okulista przyszłość źle widzę
Z moczem w słoiku - w piątki dokuczają mi siątki!
W sobotę
receptolodzy mają szabat
W niedzielę
wnoszę do Bozi błaganie niech każdy złoty
setką się stanie!
Od receptologów
tydzień zaczynam
W portfelu znowu mi ulży
o dziesiątki!
Poczekajcie orły, sokoły dopadną i Was
pięćdzie - siątki
sześćdzie - siątki
Z moczem w słoiku - chyba, że wróżenia zmienią się metody.
Tak czy inaczej
zaczną się Wasze schody!
Ewa Borowiejska
***
Wiem, że nic nie wiem
Sokrates
Wiem,
że narodziny
chociaż zatarte
w pamięci
Wiem,
że miłość
chociaż nigdy
nie spełniona
Wiem,
że macierzyństwo
choćby tylko
we śnie
Wiem,
że śmierć -
to jedyny pewnik
***
powrót do spisu treści
Stanisław Daniłoś
Dlaczego powoli umieram
Wpatrzony w samotność
dotykam pustych ścian
jak wymarłych serc
o zlodowaciałej powłoce.
Szukam w tym mroku
o trupiej bladości
ciepła,
światła,
odrobiny serca.
Gdzie jesteś Ty co tchnąłeś w nas życie?
Dałeś nam rozkosz
kłamania wszystkich i ciebie.
Wpatrzony w samotność
staję się samotnością,
pustą kosmiczną odtchłanią.
Dlaczego powoli umieram?
Dotykam twarzy,
dotykam rąk,
dotykam serca
i pytam?
Gdzie jest ciepło!
Chcę ogrzać skostniałą twarz,
skostniałe ręce,
skostniałe serce.
Daj mi to ciepło
o Wielki i niezastąpiony
W swej doskonałości
jeżeli potrafisz !
powrót do spisu treści
Zofia Garbaczewska-Pawlikowska
Spadam
dookoła
śmiechy i głosy
młodych
i czynnych
staję się suchym owocem spadam z drzewa życia czekam ze spokojem
bez buntu
na wniknięcie
w cudowną glebę
aby z tej gliny
powstało coś nowego życie niepowtarzalne
Północ
Dlaczego ludzie już śpią? dlaczego okna drzemią nasunąwszy na siebie
żałobne kiry
po uchodzącym dniu
dlaczego
nikt nie wita
nowego dnia
nie zdziera
zbędnej już
tylko moje
maleńkie stareńkie radyjko gra mi nad uchem
bohaterski hymn narodowy
na baczność
dla nowego dnia
uspokojona zasypiam
powrót do spisu treści
Małgorzata Guzik
Człowiek
najwspanialsze dzieło Stwórcy,
bezczeszczone przez szatana
rękami wspólbraci.
Bezlitosna metryka
odmierza sumiennie
wiek ciała;
szczęściem
nie duszy.
W obliczu śmierci
zawodzi ludzka mądrość,
pierzchają pycha, przekupstwo.
Zostaje ufność
lub rozpacz.
powrót do spisu treści
Wanda Jajko
Dziękuję
Dziękuję Ci za miłość Dziękuję Ci zi oddanie Wiarę we mnie
Ciepłe spojrzenie
Uczucia poezję Cierpliwość zrozumienie Piękne chwile
Pełne marzeń
Wiatrem pisanych Dających siłę
Kolory nadziei
Kwiaty ofiarowane Dziękuje Ci że Jesteś
Bo Dajesz siłę niesłychaną
Bajkowa ucieczka
Podaj mi dłoń
chodźmy na spacer dojdziemy do polany
w lesie marzeń
będą na niej ćmy...świerszcze...
zielone pasikoniki... czterolistne koniczyny Jesteśmy zdrowi
'dusza młoda
mamy ogrom możliwości Migotanie świateł
przez korony drzew
Szept wiatru
szelest liści
harmonia natury instynktowny niepokój wspaniałe napięcie
śpiew ptaków
gama barw tęczy
bajkowe obrazy
piękne wspomnienia
powrót do spisu treści
Zofia Karwat
Pożegnanie Papieża Jana Pawła II
Biała świetlista skało
w powiewających na wietrze szatach
Górująca nad Watykanem i sercami
ludzkimi zraniona w 1981 roku kulą niewiary
i zatwardziałością serc ludzkich.
Nadziejo polskiej młodzieży, wlewająca
w serca otuchę, że będzie lepiej.
"Nie lękajcie się" przyszłości, wiary,
i entuzjazmu młodości.
Jesteście jak sól ziemi, ziemia bez soli
jest mdła.
Bądź szczęśliwy w objęciach aniołów,
Piotrze III tysiąclecia.
Patrz na Polskę z góry, błogosław
Twój Kraków i ludzi.
Twoje ciało jest martwe, ale duch
unosi się nad miastem
na promieniach tęczy, nad Twoim
Krakowem, któryś tak mocno ukochał.
Bądź błogosławiony w zaświatach nauczycielu
tolerancji, moralny autorytecie młodzieży.
Ufamy, wierzymy, czuwamy.
Zmartwychwstanie
Anioł zepchnął kamień srogi
Jego siła spiżem drga
Wyfrunąłeś Jezu drogi,
Blask świetlisty - w chwały blask.
Lśni w zaświatach Jahwe chwała
Najwyższego Boga tron
W dniu trzecim rzecz się stała:
W pismach przepowiedział On.
Pismo Duchem jest natchnione
Tylko Ojciec prawdę znał,
Że przed swym proroczym zgonem
Z grzechów ludzkich dźwignie pal.
Wyzwolenia by nie było
Gdybyś chwale Ojca wbrew
Przeciwstawił ludzką miłość
Za zgubione owce swe.
Dzisiaj nim błysnął poranek
Blask Twej chwały u Ojca wzrósł.
Twoje serce roześmiane
Wyzwoliło rzesze dusz.
powrót do spisu treści
Leokadia Korzeń
Zapytanie
Dlaczego tak krytykują wiersze rymowane?
A przecież to nic innego
tylko dar, który nam jest dany.
Przelewamy na papier to
Co serce dyktuje, nie każdy jedno czuje.
Tak jak w życiu nie jeden
jest zaborczy i chciwy
A drugi biedny nie zaradny
ale szczęśliwy.
Więc trudno to zrozumieć
piszcie wiersze białe.
Bo rymy nie są modne, nie na czasie
ale to ma większy zasięg.
Tylko się trzeba w to wczuć i zrozumieć
że nie każdy wiesze białe pisać umie.
A więc naukowcom i literatom
idzie wszystko gładko
Ale nie każdy oczekuje Nobla
Dla prostego człowieka
każda wypowiedź jest dobra
Słowo ma wielką siłę
Są słowa które leczą
są które duszę kaleczą.
Co radość i spokój niosą
i dobre nowiny głoszą.
Dobrych słów zawsze mało
tak by ich się słuchać chciało.
Są które przez telefon słyszę
i zawsze na nich liczę.
One koją ból i cierpienie
och jak bardzo czekam na nie.
Tak delikatne i miłe
jak wielką dają mi siłę.
Ta siła pomaga mi żyć
ciężko niepełnosprawną być.
powrót do spisu treści
Grażyna Kukurba
Do...
Tak, tak, doczekamy, nie jest nam spieszno bo dokąd
Wczoraj usta
a dzisiaj mą dłoń całujesz czule to wystarczy
jutro tak, tak. ostatniego zęba połknie mój czas
Tak, tak przyjacielu -
wtedy herbatę klarowną
sączyć będziesz
I rozmowę z zegarem poprowadzisz miłą tak, tak, poczekać warto było...
Głód noblisty
Tej potrawy nie ustawi na stole
Zabiegana matka drżącą ręką
Szukać jej będziesz w bolesnym mozole
Olśniony lotem ptaka zabłyśnie
Niby konieczna i piękna udręka
Sytością przez moment ledwie napełniony
Nie poznasz do końca radości spełnienia
Już dusza wypatruje pusta - strawy
Co głód umorzy - sensu twojego dziwnego istnienia
Szukając nie wiesz jak rozpoznać pośród
Kręconych ulic pękających zgiełkiem
Może w zamglonych oczach parasoli
Co tańczą walca z wyszukanym wdziękiem
Może ukryta w pędzlu Nikifora
U zbiegu Rynku i pałaców cieni
Albo gdzieś w bramie, ucieka przed Tobą
Z chichotem kryjąc na kolanach w sieni?
Biegasz tuż za nią, niewidzialną nicią
Związany, głodny, tak pragnąc jej skrycie
Aż nagle dopadasz ten cud wymarzony
Jak michę pełną, kipiącą jak życie
Serce tak bije, otwierasz ramiona
A mózg Twój lekki, ciepły, rozjaśniony
Siadaj, napij się, najedz i już dłonią pełną
Śpiewaj pieśń, wolny poeto spełniony!
powrót do spisu treści
Krzysztof Łojek
Trzy oblicza miłości
Pierwsza miłość
to wiosna,
biała jak lilii kwiat.
Zauroczona chwilą,
oniemiała z wrażenia.
Zasłuchana w skowronka
z rumieńcem zawstydzenia.
Druga miłość
żar lata,
dysząca pożądaniem.
Tak pragnąca zbliżenia,
że aż brakuje tchu.
Labirynt namiętności
marząca tylko o tym,
aby nie istniał czas.
Trzecia miłość
jesienna
bliska, czuła i cicha.
Pełna ciepła i szczęścia
wspólnie przeżytych dni.
Sen
Za oknem
głucha, ciemna
noc.
A ja wplątany
w twoje włosy,
zanurzam się
w jeziorach
oczu.
Błądzę w ogrodzie
twego ciała.
Nektar rozkoszy,
spijam z ust.
Szkoda,
że to tylko sen.
powrót do spisu treści
Marianna Machlowska
Jaka będzie...
Jaka będzie moja przyszłość
Moje szczęście i pomyślność?
Czy nawiedzi wielka miłość?
Czy się będzie powodziło?
Czy zaszczyci, czy zawiedzie
Czy nasyci, czy obejdzie?
czy piołuny, czy słodycze,
czy marzenia jakich życzę
czy kwiaty - czy kolec róży,
- tego z płatków wywróżysz
czy coś zyskam na urodzie
czy tylko kręgiem na wodzie
moja młodość szybko minie,
tak jak w bajce, albo w kinie,
Kiedyś na plaży o brzasku
może patykiem na piasku
Tylko wielkie szczęście swe opiszę?
- Jaka będzie, jaka będzie?
Co utraci, co zdobędzie?
Czy - ,Jedyna, kocham Cię" usłyszę?
Tak wsłuchuję się w tę ciszę
Czy szczęście będzie mi sprzyjać?
A może będę niczyja??
Śpieszmy się więc cieszyć
- chwilą która mija...
powrót do spisu treści
Jerzy Maciążek
Myśliwy
...walnęło mnie w nocy. Fakt, że wieczorem daliśmy sobie w szyję, trochę tylko w głowie mi zaćwierkało. Przed snem zrobiłem sobie herbaty, i położyłem się spać. Rano obudziłem się zlany potem. Nim sobie uświadomiłem, że nie mogę podnieść się z łóżka, trochę trwało. Lubię przedłużać ten moment budzenia się, wracania do rzeczywistości, lubię poleżeć sobie w półświadomości i pomalutku wchodzić w dzień cieplutki i rozgrzany.
Chciałem się przeciągnąć, a tu kurna tylko prawą rękę nad głowę mogę unieść, lewa pod kołdrą - myślę sobie - zaplątała się w kołdrę, szarpię, nic, kłoda. Zawsze wstaję lewą nogą z łóżka, tak mam łóżko ustawione. Nie jestem przesądny. Próbuje wstać, a tu kicha - myślę, co jest grane - kurcz mnie jakiś złapał, albo się zależałem. Jeszcze raz próbuję, nic, wtedy dopiero zaczęło mi świtać, że to może być coś gorszego, ale o wylewie nie pomyślałem. Przyznaję, wystraszyłem się. Mieszkam sam, tak się ułożyło, jakoś sobie radziłem i radzę.
Leżę, teraz już rozbudzony, trzeźwy jak przed pierwszą komunią. Kombinuję jak zwlecz się z łóżka? Próbuję, nic, klnę na swoją bezsilność. Lewej połowy nie czuję, twarz mnie pali. Zamiast myśli, pod czerepem miałem same znaki zapytania.
Zawsze kładę komórkę na nocnej szafce, ale wczoraj jak na złość zostawiłem na kuchennym stole. Próbuje przekręcić się na prawy bok, udaje się. W głowie mi się kręci. Poleżałem chwilę - ryzyk fizyk, myślę-oparłem prawą rękę o podłogę z nogą zrobiłem to samo i wywaliłem się na podłogę, aż dechy zagrały. Nie pamiętam, jakim cudem mnie przekręciło, że walnąłem potylicą w podłogę.
Obudziłem się zziębnięty. Jak dotrzeć do komórki? To mnie tylko męczyło. Powoli próbuję tego samego, co w łóżku, nawet w głowie mi się nie kręci, tylko w uszach buczy jak w telefonicznych drutach. Czołgam się, tylko prawą stroną, lewą rękę i lewą nogę wlokę kilometr za sobą- tak mi się zdawało. Jestem przy progu pokoju. Unoszę brodę, chwytam prawą ręką za próg i usiłuje się przeciągnąć do korytarza. W wojsku za takie czołganie miałbym ocenę celująca. Kiedy połowę tułowia przewlokłem przez próg uświadomiłem sobie, że spodnie od piżamy zsunęły mi się na kolana. Szoruje klejnotami po dywanie. Na progu kuchni ostatecznie straciłem spodnie. Usiłuje wziąć kurs na kuchenny stół. Podnoszę głowę, komórka leży na stole obok szklanki. Jak ją dosięgnąć i czym?
Zauważyłem szczotkę na długim kiju, zmieniam kurs, czołgam się teraz po zimnych płytkach w kierunku szczotki. Chwytam za włosie, podciągam, puszczam, kij upada na podłogę-dobra nasza -czołgam się w kierunku stołu, idzie mi o wiele gorzej, bo muszę czołgać się ze szczotką. Zimno mi, zaczynam się trząść, dobrze, że na noc nie zapomniałem wyciągnąć z gęby szuflady, bo chyba by mi teraz wyskoczyła, tak kłapałem zębami. Jestem przy stole, jak dostać komórkę? Muszę się cofnąć mniej więcej na długość kija, idzie mi gorzej, bo noga lewa podkurcza się, a lewa ręka włazi pod biodro.
Wziąłem styl w rękę, oparłem szczotkę na stole. Podniosłem głowę, zamiatam, na czuja blat stołu, ale zamiast komórki spada na posadzkę szklanka. Tłukąca szklanka uzmysłowiła mi, że z komórką może stać się to samo. Odpocząłem chwilę, twarz mam na zimnej posadzce i wtedy mnie olśniło.
Mam! Muszę przewrócić się na plecy i ściągnąć obrus wraz z komórką. Próbuje, cud, obrus zsuwa się wraz komórką. Obrus zsuną mi się na twarz, wraz z komórką. Czułem się tak jakbym strzelił rekordowego odyńca w komorę. Wydobyłem jakoś telefon z fałd obrusu.
Leżę na plecach, kciukiem wybieram numer pogotowia. Słyszę głos dyspozytorski. Nawet szybko mnie połączyło- tak sobie pomyślałem- potrzebuje pomocy- mówię- jestem sam w domu, nie mogę się ruszyć, leżę na podłodze, sparaliżowało mi lewą stronę. Baba drze się w słuchawkę żebym sobie głupich żartów nie robił, bo blokuje linię tym, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy, a jak się nie przestanę wygłupiać to zadzwoni na policję, bo numer mój ma wyświetlony. Już miałem jej bluzgnąć, i wtedy poprzez szum w uszach i jazgot dyspozytorski usłyszałem swój głos.
Zaniemówiłem, baba nadal pyskuje przez telefon, a ja jestem epe! Pociemniało mi w oczach, teraz to już koniec, zimno mi, telepie mną, dusze ze mnie wytrzęsie. Wtedy pojąłem, co to jest bezsilność i co znaczy być bezsilnym. Dopiero, co skończyłem Abrahama, a już walizki trzeba pakować i wynosić się z tego najlepszego ze światów. Niedoczekanie twoje, siuto jedna żeby ci cewki powykręcało- pomyślałem.
-Chyba ksiuto? Kiedyś mawiało się, "Zamiast w nocy chodzić na ksiuty zbieraj, złom dla Nowej Huty". Ksiuty, czyli laski jak mawia się dzisiaj.
-Siuto, siuto! Siuta, to samica sarny w gwarze łowieckiej.
-Dobrze, już nic nie mówię i o cewkę już nie zapytam?
-Cewki to nogi , nogi sarny. Później poznałem tę dyspozytorkę. Mieszka dwie przecznice dalej, miłe dziecko. Powiedziała, że miałem dużo szczęścia, ponieważ ona ukończyła logopedię i mniej więcej zrozumiała to moje bełkotanie.
Pociemniało mi w oczach, w uszach buczy, jeszcze na dodatek, wstyd mówić, ale się zmoczyłem. Dzwonię drugi raz, staram się mówić najwyraźniej jak tylko potrafię. Dziewczyna domyśliła się, że nie robię sobie jaj i zaczęła ze mną rozmawiać. miałem Pamiętam tylko tyle, kładę telefon na piersi, a potem zaćwierkały ptaszki i noc się zrobiła.
Otrzeźwił mnie brzęk tłuczonej szyby. W półśnie widzę jak ktoś wchodzi przez kuchenne okno. Pomyślałem, włamanie,- to mi wówczas przebiegło po głowie?. I jak dostanę się do szafki ze sztucerem. Ale czy ja wówczas myślałem? Kolega wybił szybę i wszedł przez okno, otworzył lekarzowi drzwi. Obudziłem się w szpitalu na OIOM-ie.
Sam wiesz najlepiej jak wygląda takie przebudzenie się w szpitalu, masz własne doświadczenia. Jak złapałem ostrość widzenia i coś do mnie dotarło, to zaraz chciałem wstawać z łóżka. A tu stop, rurki w rękach, rurka w śiurku, leżysz nagutki i tylko to cholerne pik, pik,-znak że żyjesz-jeszcze. Bełkot myśli i bełkot twojej mowy, sucho w gębie. Jedno mnie tylko bardzo deprymowało. Te siostry, że one robią, przy takich ofajdańcach i połamańcach jak my. Ale do wszystkiego się człowiek przyzwyczai. Chyba dlatego, że musi?
Pozbierałem się szybko,- lekarze się dziwili- po dwóch tygodniach już siedziałem na łóżku, potem rehabilitacja przyłóżkowa, balkonik, nauka chodzenia, nauka mówienia, no i jestem tutaj- w Reptach.
Wystraszyłem się, kiedy pierwszy raz po wylewie zobaczyłem w lusterku swoją gębę. Usta wykrzywione, włosy zmierzwione, nie ogolony, przekrwione oczy, no i zęby-zostały na torze żużlowym w Rybniku, szuflada w domu-w nocy spałem z jednym otwartym okiem. Cyklop.
- No i co dalej zamierzasz robić. Ze sztucerem, ambonami i polowaniami będziesz musiał się pożegnać.
-Ciężko uzmysłowić sobie, że ten rekordowy dzik, którego strzeliłem zimą, to mój ostatni dzik w życiu...chyba? Mam myśliwski pokój z kominkiem, będę rozmyślał o niegdysiejszych śniegach. Warsztat samochodowy sprzedam, sępy już zaczęły krążyć nad padliną, mam już chętnych na dom. Myślą, że pójdę siedzieć do betonowych szuflad w blokach, niedoczekanie. Wszystko zapisałem synowi, mieszka w Ulm, ze starą. Teraz rządzi w domu na Wyrębie 10.Taki mamy ze stara układ, ja tu, ona tam. Rozwodu nie mamy.
-To twoja sprawa, skoro taki układ wam odpowiada.
-Odpowiada, nie odpowiada, ale jest. Wiesz, mam pomysł, który przyszedł mi do głowy tuż przed wylewem i mimo całego kalectwa jakie mnie spotkało, muszę go zrealizować. Kosztować będzie nie wiele.
-Co to za ma być pomysł życia cię męczy?
-Muszę wybudować sobie w ogrodzie kibel.
-...?
-No, co tak się na mnie patrzysz, nie wiesz jak wygląda wygódka z serduszkiem.
-Wiem, ale po kiego grzyba ci ta budowla, skoro masz łazienkę i W.C. Może ty chcesz być drugim Sławojem Składkowskim i propagować te szacowne budowle w III R.P.
-Co ty tam wiesz, kolega ma coś takiego w ogrodzie, i ja tam czasami rano chodzę-mamy furtkę w płocie-to całkiem inny świat. Nasze ogrody wschodnią stroną przylegają do lasu. Siedzisz sobie cichutko, patrzysz na ptaszki, słuchasz jak śpiewają. Zimą przychodzą bażanty, kuropatwy, a czasami jak jest duży śnieg, sarny i zające. A...., wschody słońca! Jakbyś na ambonie siedział. Ty tego nie zrozumiesz, nigdy nie strzelałeś w lesie. Strzał jest nie ważny, ale ważne jest to, co przed strzałem, to co masz już za plecami. Tak sobie myślę i tak jest, ale do tego żeby tak myśleć trzeba czasu. A teraz jeszcze bardziej to sobie uświadamiam.
-..?
-Coś mi to za bardzo kojarzy się z amboną i polowaniem, tylko wiatry nieco inne będą. Kto ci to będzie czyścić?
-Zapłacę szambonurkom i po sprawie. Wszystko mam przemyślane. Musi to być budowla drewniana,- nie jakiś beton nie znoszę betonu- w środku sobie wytapetuje, a na wysokości wzroku wstawię okienko z firanką.
-To okienko odbierze ci intymność pobytu i nie będziesz mógł kontemplować miejsca do jakiego zostało przeznaczone.
-Z prawej strony, powieszę półkę na gazety, i popielniczkę, a w dachu będzie kominek-wywietrznik, no i oświetlenie.
-Czyli szalet całodobowy, a na okres zimy podgrzewać będziesz grzejnikiem elektrycznym. Aha, nie zapomnij o gwoździu na lornetkę.
-Popatrz, o tym nie pomyślałem. To są dobre pomysły!
-Norbert, gdybyś nie powiedział mi wcześniej, że pomysł przyszedł ci przed urazem, pomyślałbym, że masz jeszcze styki rozlutowane, a tak, skoro cię to uszczęśliwi i pomoże w rehabilitacji, to zrób to. Pomysłów i czasu na myślenie będziesz miał teraz dużo, tylko z realizacją będzie gorzej. Będziesz miał tylko ochoczego ducha, czyli będziesz miał tylko pociąg, z lokomotywą będzie o wiele gorzej. Norbert, siedemnasta, czas na kolację.
-Idziemy, przyjdź po kolacji, to pogadamy sobie o chlebie i o niebie.
-Dobrze, może coś ulepszymy w twoim pomyśle .
powrót do spisu treści
Sebatian Mankiewicz
Uczucia uwięzione w ciele
Niepełnosprawni. Kim. oni są? Czy idąc ulicą i widząc osobę na wózku zastanawiało cię kiedyś, kim jest ta osoba i jak wygląda jej każdy dzień? Pewnie nie. Najczęstszą reakcją na taki widok jest litość i współczucie. Stwierdzenia, że taki człowiek jest biedny i nieszczęśliwy nie uchodzą za rzadkość. Zastanawiałeś się kiedyś drogi czytelniku, czy ta osoba jest taką samą istotą jak ty? Czy przy pewnym nieszczęśliwym zbiegu okoliczności nie mógłbyś być także taką osobą? Wystarczy, że znajdziesz się niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Zastanów się nad tym i przeczytaj poniższy artykuł dowiesz się skąd wynikają te stereotypy i czy są one prawdziwe.
Artykuł niniejszy zajmie się problemem uczuć osób niepełnosprawnych ruchowo, gdyż wbrew pozorom to one mają największe problemy w sferze psychicznej, Spytasz zapewne drogi czytelniku jak to możliwe? Już wyjaśniam. Osoby niepełnosprawne intelektualnie zazwyczaj, jeśli zachowują się naturalnie nie zwracają uwagi postronnych osób gdyż wyglądają normalnie. Ich upośledzenie widać czasami dopiero przy bliższym poznaniu. U osób niepełnosprawnych intelektualnie często upośledzenie jest głębokie i człowiek ten nie zdaje sobie sprawy z problemów otaczającego go świata. U osób niepełnosprawnych ruchowo jest całkiem na odwrót. W tym przypadku pierwszy kontakt już przekreśla ich status społeczny. Problemem psychicznym tych osób jest to, że zdają sobie z tego sprawę gdyż są w pełni władz umysłowych. Ludzie ci dostrzegają otaczające ich problemy i kłopoty, jakie stwarzają najbliższym. A więc jakie są przyczyny ich zmartwień w życiu codziennym? Czy jest to ich choroba? Pewnie tak, ale jest to niewielki procent. Problemem jest zupełnie coś innego. To traktowanie osób niepełnosprawnych przez osoby pełnosprawne, czyli tak ostatnio modne pojęcie tolerancji.
Zacznijmy, więc zbadania stereotypów, które utrudniają pełne zrozumienie siebie nawzajem i ich prawdziwości. Pierwszym z nich jest nieszczęście tych osób, które z góry zakładamy. Tylko, na jakiej podstawie wolno nam to robić? Musielibyśmy zdefiniować sobie najpierw pojęcie szczęścia. Co to jest szczęście, pieniądze, osiągnięcie celu w życiu, rodzina, czy może jeszcze coś innego? Jeśli chodzi o pieniądze to można je przecież zarabiać bez względu na to czy jest się osobą sprawną czy też nie. A więc może osiągnięcie celu w życiu? Jeśli spojrzymy na niepełnosprawnych sportowców to chyba raczej ten rodzaj szczęścia należy odrzucić ze sfery problemów. Może nieszczęście jest spowodowane chorobą i tym, że z jej powodu człowiek nie może s ę tak dobrze poruszać po otoczeniu jak inni? Ten mit należy obalić, gdyż zawsze znajdzie się ktoś do pomocy i wiele miejsc jest już pozbawionych barier architektonicznych. Pozostał, więc już ostatni rodzaj szczęścia, rodzina. Czy rzeczywiście osoba niepełnosprawna może być z tego powodu nieszczęśliwa? Okazuje się, że tak. Dlaczego? Dlatego, że często nie może sobie znaleźć partnera na całe życie.
Nasuwa się w związku z tym pytanie, dlaczego tak jest? I tu odpowiedzią są kolejne przesądy. Drugi ze stereotypów stwierdza, że jeśli człowiek jest na wózku, to na pewno intelektualnie także jest upośledzony. Ten mit należy obalić. Mógł o być może częściowo prawdziwy kilkadziesiąt lat temu, gdy nie było szkół integracyjnych i pozostaw o tylko indywidualne nauczanie, które odbywało się na niskim poziomie kształcenia. Obecnie coraz więcej niepełnosprawnych kończy nie tylko szkoły średnie, ale także studia. Należy dodać, iż jest szerokie grono tych osób, którzy stali się nimi na skutek wypadków. Ludzie ci ukończyli szkoły, gdy byli jeszcze sprawni. A więc dochodzimy do wniosku, że niepełnosprawny jest tak samo inteligentny jak każdy inny człowiek. Posunę się nawet dalej i powiem, że może być geniuszem, jakim jest, np. światowej sławy fizyk Stephen Hawking. Trzeci stereotyp mówi o tym, że osobą niepełnosprawną należy się opiekować. Jeśli nawet jest on po części prawdziwy przy poważniejszych schorzeniach, to czy należy go uwzględniać? Niektóre kobiety powiedzą pewne "Nie będę pielęgniarką 24h". Może i słuszna uwaga, ale czy biorąc sobie za partnera osobę sprawną y pewność, że po ślubie albo na starość nie stanie się osobą ułomną. I co wtedy? Czy powiemy "Już cię nie kocham, odchodzę.". A gdzie miłość, wierność i że cię nie opuszczę aż do śmierci? Czy te słowa nic ni znaczą? Poważnym problemem są w tym przypadku naciski rodziny. Rodzice osoby pełnosprawnej (szczególnie, gdy jest to ich jedyne dziecko) chcą osoby idealnej. Dla córki księcia z bajki, a dla syna księżniczki. Często mówią "Chcesz sobie zmarnować życie? Wziąć na siebie taki ciężar?". Tylko czy zastanowili się kiedyś jak wychowują swoje dzieci? Czy gdy oni na starość będą potrzebowali pomocy to nie zostaną od . do domu starców? Przecież dziecko powie "Nie chcę mieć z tobą kłopotów mamo." i zrobi tak jak kiedyś matka kazała. A więc rodzice zastanówcie się czasami, co mówicie dzieciom, aby kiedyś się to źle dla was nie skończyło.
Wracając jednak do stereotypów, bywają też pozytywne, które mogą, ale nie muszą być prawdziwe. Często osoby niepełnosprawne (szczególnie mężczyźni) są postrzegane jako te, które nie piją i nie biją współmałżonków. I tu też różnie bywa, gdyż wbrew pozorom czasami bywa tak, że niepełnosprawni nie mogąc sobie poradzić z problemami wpadają w alkoholizm. Ale wracajmy do problemu rodziny. Stały związek z drugą osobą i to jeszcze pełnosprawną jest dla wielu niepełnosprawnych ruchowo celem życia, marzeniem i czymś, czego są warte wszystkie pieniądze świata. Przy kimś, kogo się kocha nie czuje się swojej choroby, można wtedy przenosić góry i czuć się normalnym człowiekiem.
W związkach jednak tak już jest, że na pewnym etapie znajomości pojawia się oprócz miłości intelektualnej i duchowej, potrzeba miłości fizycznej. Pewnie widzę już zdziwienie w twoich oczach drogi czytelniku. Jak to seks z osobą niepełnosprawną? To ja miałbym iść z tym ,,kulawym" do łóżka? Nigdy w życiu. Dziewczyny widząc faceta na wózku pewnie sobie myślą "Temu to nawet Viagra nie pomoże.", a mężczyźni "Przecież ona i tak nic nie czuje to jak mnie zaspokoi?". Ale tu się stereotypy kończą. Dziś jest era, gdy seks przestał być tematem tabu i każdy trochę bardziej rozgarnięty człowiek globu słyszał o innych możliwościach i jego rodzajach. Czy musi to być schematyczny stosunek czy świetna zabawa? Radzę to przemyśleć czy ma to być seks dla seksu, czy też seks z miłości?
W związkach pojawia się zazwyczaj coś jeszcze, na czym większości z nas zależy. Jest to opinia znajomych. Większość kobiet marzy o barczystym mężczyźnie typowym ,,macho" , który jest przystojny i w razie niebezpieczeństwa obroni przed napastnikiem. Mężczyźni także myślą podobnie. Musi być zgrabna ładna i żeby inni koledzy za nią aż pogwizdywali z podziwu. Ale gdy w rozmowach ze znajomymi okazuje się, np., że osoba niepełnosprawna jest bardzo wyrozumiała i inni mówią" Wiesz z moją żoną nie przeszedłby taki numer, już bym ją stracił.", to czy nie jest to także powód do dumy? To tylko przykład, ale prawda jest taka, że osoby niepełnosprawne nie szukają ideałów. Przynajmniej nie fizycznych. Partner musi być przede wszystkim osobą uczciwą i kochającą.
Zastanów się, więc czytelniku, czy widząc osobę na wózku, powiesz, że jest ona nieszczęśliwa. Musisz pomyśleć, że ona jest nieszczęśliwa tylko w twoich oczach i to przez ciebie może być taką właśnie. Traktując ją jak osobę pełnosprawną we wszystkich sferach życia powodujesz, że jest szczęśliwa. Jakie są, więc osoby niepełnosprawne ruchowo? Są takie same jak pozostałe osoby. Charakter ich jest niekiedy bardziej "twardy" niż osoby pełnosprawnej i często można w nich znaleźć wsparcie "duchowe". Jedyną różnicą są ich ciała. Ta naturalna powłoka stała się dla tych ludzi prywatnym więzieniem. Niestety wyrok jest bezlitosny "dożywocie" bez możliwości apelacji. Ale być może dzięki innym osobom ich "spacerniak" będzie stanowił cały świat a kontakty między ludzkie nie będą się ograniczały do swoistych "widzeń". Ale to wszystko zależy także od ciebie drogi czytelniku.
Czy możliwe jest jednak dzielenie swego życia z osobą niepełnosprawną? Jak ono wygląda oczyma osoby pełnosprawnej? Odpowiedzi na te pytania przedstawia poniższy wywiad z kobietami, które związały się z osobami niepełnosprawnymi.
Kasia - Związana od kilku miesięcy z swym niepełnosprawnym partnerem poruszającym się na wózku. Ilona - Dwa lata po ślubie z niepełnosprawnym mężem poruszającym się o kulach.
- M: Jak postrzegasz osobę niepełnosprawną?
- K: Ja w nim widzę przystojnego mężczyznę a nie osobę niepełnosprawną.
- I: Osoba jak każda inna, tylko ze względu na "głupotę" rządzących osoby niepełnosprawne żyją w "niepełnosprawnych warunkach". Stąd są specyficzni.
- M: Jak poznałaś swojego partnera i jakie było twoje pierwsze wrażenie?
- K: Poznałam go przez przypadek na chacie internetowym. To on pierwszy się mną zainteresował. Po tej rozmowie wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy na spotkanie. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. To było chyba zauroczenie.
- I: Taki "modny" chłopak i też niepełnosprawny! Przyznaję, że "wdrukował" mi się obraz osoby niepełnosprawnej jako zaniedbanej i w byle co ubranej.
- M: Co było największym problemem do przełamania aby można było, być razem?
- K: Nie było takich problemów.
- I: Jego upór i trudny charakter, humory i strach przed tym, że się nim bawię.
- M: Co mówili rodzice gdy już byliście razem?
- K: Obawiali się, że będzie to kolejna przygoda miłosna w moim życiu.
- I: "Boże drogi z takim!" (Mama, bo tata gdyby żył na pewno by to zaakceptował).
- M: Co mówili znajomi?
- K: Zachęcali mnie do tej znajomości i popierali ten związek.
- I: "Ale poświęcenie!" "Już nikt jej nie chciał to wzięła sobie niepełnosprawnego."
- M: Czy uważasz, że osoba niepełnosprawna jest takim samym partnerem życiowym jak inni?
- K: Uważam, że jest bardziej cierpliwy, tolerancyjny i romantyczny niż dotychczasowi mężczyźni mojego życia.
- I: Owszem, ale związek jest narażony na obserwację publiczną, więc jest nieco inny. Często wyczerpani, kłócimy się. To nie jest spokojny związek, bo osoba niepełnosprawna często szybko się denerwuje.
- M: Czy uważasz, że seks z osobą niepełnosprawną jest możliwy i może dać tyle satysfakcji, co ze sprawnym partnerem?
- K: Jest możliwy, poprzez ustalenie pewnych reguł i potrzeb. Czasami są pewne ograniczenia, które nie pozwalają na pełną dowolność, ale można ich uniknąć i czerpać przyjemność poprzez inne doznania. Seks taki jest też bardziej satysfakcjonujący niż z osobą sprawną.
- I: Oczywiście, jeżeli związek ten jest z miłości, a nie tylko dla seksu. Kochani trochę więcej wyobraźni co do pozycji!
- M: Co czerpiesz z takiego związku?
- K: Uczę się być z drugą osobą i układać sobie życie.
- I: Siłę do życia i walki z przeciwnościami.
- M: Czy twoim zdaniem, partner jest szczęśliwy z tobą?
- K: Moim zdaniem jest szczęśliwy i staramy się pielęgnować to uczucie.
- I: Tak, tak, ale uwielbia publicznie narzekać na żonę i solidaryzuje się z innymi mężami.
- M: Co chciałabyś przekazać innym osobom aby przełamali strach i chcieli związać się z osobą niepełnosprawną gdy się jeszcze wahają?
- K: To jest sprawa indywidualna każdego człowieka. Ja spróbowałam takiego związku i jestem bardzo szczęśliwa. Czasem warto zaryzykować, aby coś zyskać, ale nie można się do niczego zmuszać.
- I: Kobitki żaden, "macho" nie jest tak twardy w każdym calu! Niepełnosprawni już niejedną wojnę wygrali, a małżeństwo to walka o przetrwanie w dzisiejszych warunkach życia.
Na koniec autor przypomina, że "Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznych lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny" Art.32. ust.2 Konstytucji RP
powrót do spisu treści
Mieczysław Morus
Pan Bóg się spowiada
z burzy i piorunów
z gradu i zamieci pożarów i powodzi
i trzęsienia ziemi
I że ma tak dużo głodnych dzieci.
Pani Jasi...
Jesteś moim marzeniem
Jesteś moim wspomnieniem
I Wiślanym Ruczajem,
Błądzącym obłokiem
Ziemią spaloną z dziwnym gajem,
Co poszła dalej i już nie przyjdzie,
Także i ciepłym słowem, przytuleniem
Szaloną nocą, obyczajem,
Uściskiem dłoni i westchnieniem.
powrót do spisu treści
Alicja Nyziak
Czysta Europa
Siedziałam w fotelu i bezmyślnie mieszałam zimną herbatę. Przysłuchując się jednocześnie rodzinnej dyskusji odnośnie tematu poruszanego w programie telewizyjnym "Decyzja należy do ciebie".
- No wiecie, ludzie są straszni. No i co takiego, że ona znalazła sobie chłopaka "żółtka" stwierdził ojciec, pociągając duży łyk piwka.
A pewnie - przytwierdziła mama, wielkie mi rzeczy, taki też człowiek. Może u nich z inteligencją trochę gorzej, niż u nas, no i te oczy! Patrzy się taki i nie wiadomo dokładnie gdzie ślepi. No, ale przecież trzeba być tolerancyjnym dla odmieńców.
No pewnie - przytaknął tato, pociągając kolejny łyk.
- Dobrze jednak, że nasze dzieci nie mają takich pomysłów, bo chyba nogi z tyłka bym powyrywał. Nie wspominając, że z rodziny bym wykreślił na amen.
Przecież tata mówił, że trzeba być tolerancyjnym - przypomniał mój młodszy brat.
A pewnie, że trzeba - zgodził się ojciec, ale nie kiedy to dotyczy własnej rodziny. Moje wnuki mają być czystej krwi Europejczykami, a nie jakimiś popaprańcami.
Przyjrzałam się temu "czystemu" Europejczykowi, małe oczka w nalanej twarzy, sine podkowy, trzydniowy zarost, tłuste, ulizane włosy, solidny brzuch od piwska, wymięta koszula nie pierwszej świeżości. Europejczyk jak się patrzy!
Oczami wyobraźni zobaczyłam Go, wysoki, smukły dobrze wysportowany mężczyzna - mężczyzna moich marzeń. Z szerokim uśmiechem na pogodnej twarzy. A oczy - pełne głębi, mądrości, emanujące radością i spokojem. Często zapalały się w nich figlarne błyski, kiedy komuś na jego widok w białym lekarskim mundurku, szczęka opadała z wrażenia.
Mimo wielu przykrości jakich doznał, w życiu, umiał się cieszyć każdą chwilą. Ludziom pokroju moich "tolerancyjnych" rodziców nie udało się na szczęście zniszczyć w nim wiary w siebie oraz w lepsze jutro.
A ty, co nic nie mówisz, tylko mieszasz i mieszasz tą herbatę - spytał ojciec.
Aż podskoczyłam tak nagle pytanie ojca wyrwało mnie z moich rozmyślań.
- Zamyśliłam się nad tym, co mówicie.
Tu nie ma, co myśleć - odparł ojciec, właściwie, to masz tyle lat, że powinnaś pomyśleć o założeniu rodziny. Powinnaś znaleźć sobie odpowiedzialnego faceta, takiego jak ja.
Aż mnie zatkało ze zdumienia, ojciec i odpowiedzialność!
Przecież tatę utrzymuje mama - palnął mój braciszek, nie umiejący utrzymać języka za zębami.
Ojciec zrobił się czerwony - a pójdziesz ty gnojku do lekcji, bo jak k... mać dam po łbie, to zobaczysz. Widzisz go, człowiek cały dzień łazi od zakładu, do zakładu i czy to jego wina, że nigdzie nie ma pracy. A jak już jest, to taka, że choć trochę ceniący się człowiek nie może jej podjąć. Trzeba mieć swoją godność, a co!
Mama siedziała blada i jak zwykle bezradna w takich sytuacjach.
- Niech mnie tato nie wyzywa, bo ja przynajmniej pracuję w wakacje i jak się chce to robotę się znajdzie. A tata, chciałby na dyrektora? Nie ta prezentacja, to ten Chińczyk prezentował się lepiej.
W ojca jak by piorun strzelił z jasnego nieba, wstał i już zamierzył się w Marcina szklanką z resztką piwa - dziw, że najpierw nie dopił, ale w tym samym momencie nie dopięte spodnie zjechały mu do kolan. Zamiast zamachnąć się, upuścił szklankę na stół, a ta upadając roztrzaskała się w drobny mak. A sam złapał spodnie. Sytuacja była tak groteskowa, że nie wytrzymałam i wybuchłam głośnym śmiechem. Mama z trudem zachowywała powagę. Tylko Ojciec i Marcin nie śmiali się. Stali jak dwa koguty, gotowe do ataku.
Wynocha do swoich pokoi - zaczął ryczeć ojciec, szlaban na kieszonkowe przez miesiąc warknął do brata. A ty jak cię, to tak bawi, wspieraj go finansowo, nie będzie kasy na wycieczkę szkolną.
Wyszliśmy oboje, mama została żeby jak zwykle ukoić zszargane nerwy męża i podać mu kolejną butelkę piwka.
Marcin posmutniał, choć nadal wściekłość emanowała z niego. Teraz był, to 17-sto letni wysportowany chłopak. Czy kiedyś upodobni się do ojca - zastanowiłam się? Miałam nadzieję, że nie.
- Wydaje dyspozycje, jakby dawał mi jakiekolwiek pieniądze. A przecież dobrze wiem, że z tym szukaniem roboty, to wielka bujda. Cały dzień przestoi z kumplami pod budką z piwem. Miłka powiedz mi dlaczego mama godzi się na to wszystko?
- Nie wiem, może go kocha?!
_ Nie rozumiem tego, jak może kochać takiego sku... Przecież mało, że on palcem nie kiwnie żeby pomóc, to jeszcze ma oczekiwania i żądania.
- Wiem, ale nie zmienimy tego.
Marcin ciężko westchnął i usiadł na tapczanie - wiesz chciałbym jak naj prędzej dać stąd dyla. To nie jest prawdziwy dom, nawet kolegów nie można zaprosić, bo zaraz awantura, że za głośno i tatuś nie może odpocząć po znojnym dniu.
Marcin - spytałam ile kosztuje ta wycieczka?
- Nieważne siostra, nie pojadę.
- Pojedziesz, musimy się wspierać, więc ponieważ ja pracuję, to ci dam kasę i koniec tematu. Po chwili Marcin skapitulował, aż mu się oczy świeciły, kiedy opowiadał, gdzie będą, co zobaczą.
Usiadłam i ciężko westchnęłam, jak ja im o Nim powiem? Nie myślałam, że będzie tak źle. A tu wystarczył program w telewizji, żeby przekonać się jacy rodzice są tolerancyjni. Mama po pierwszym szoku może by Go zaakceptowała, ale nigdy nie odważy się powiedzieć coś przeciwko ojcu. Patrzyła na świat jego oczami, wyznawała jego poglądy i nie było ważne słuszne czy nie. Nie umiała już samodzielnie myśleć.
A przecież On był znacznie bardziej kulturalny, niż mój ojciec, był pracowity i nie rezygnował z raz obranego celu. Był ambitny i chciał zostać dobrym chirurgiem naczyniowym. Bardzo dobrze mówił po polsku, a przecież nasz język przez swoje sz-y, cz-y nie należy do łatwych.
A tatuś, co! Nawet po rosyjsku zapomniał, ale to on jest niby ten lepszy.
Chciałam powiedzieć im dzisiaj, bo liczyłam, iż tematyka programu będzie mi pomocna. Zrejterowałam i co dalej?
Jak ja jutro mu to powiem? Tolerancja, to i owszem u nas w domu kwitnie, ale w odniesieniu do innych. A co innego rodzina, tu ma być porządek, "czysta" Europa.
Pobiegłam na spotkanie, chciałam ukryć się w jego silnych ramionach. Postanowiłam, że nic mu nie powiem, o tym co mój ojciec myśli o inności rasowej. Weszłam do jego mieszkania, gdzie pachniało olejkiem eterycznym z drzewa sandałowego, poczułam się lepiej. Kiedy wziął mnie w ramiona i mocno pocałował tymi swoimi zmysłowymi wargami, od razu wyczuł. Że coś jest nie tak.
- Co się dzieje zapytał?
Już, już miałam skłamać, ale moje spojrzenie spotkało się z jego przenikliwym wzrokiem. Na moment zatonęłam w tym spojrzeniu, a potem rozpłakałam się jak małe dziecko. Wtulając się mocno w jego koszulę i mocząc ją obficie łzami. Długo nie mogłam się uspokoić, a kiedy opanowałam się na tyle, aby móc, mówić opowiedziałam mu wszystko. Zasępił się, spojrzał mi w oczy i zaproponował - pójdę z tobą do twoich rodziców i powiemy im o nas.
Dostrzegł przerażenie na mojej twarzy, wywołane wspomnieniem tego, co działo się wczoraj, odebrał je jako strach przed przedstawieniem Go w domu.
- Rozumiem, chcesz powiedzieć, że to koniec!
Nie - krzyknęłam. Po prostu boję się, że ojciec może zachować się wobec ciebie niewłaściwie. Ty nie wiesz, co to za człowiek, on nie zna granic.
- Mimo wszystko jeśli tylko jesteś pewna, że chcesz być ze mną, to jestem gotowy zaryzykować . Jeśli będziemy trwać mocno przy sobie, to w końcu twoi rodzice będą musieli się pogodzić z zaistniałą sytuacją.
Tak namiętnie mnie przekonywał, a może i siebie, że uwierzyłam, iż wszystko może być dobrze. Uwierzyłam, że uda się nam dopłynąć szczęśliwie do brzegu, jak stateczkowi na rozszalałym morzu udaje się pokonać spienione, rozszalałe fale i wpłynąć do portu.
A mój dom rodzinny będzie portem, w którym zawsze będziemy mogli się zatrzymać. Zostałam u niego na noc, jak zawsze, kiedy się kochaliśmy był delikatny, a jego pocałunki były jak muśnięcia jedwabnych skrzydeł motyla.
Do mamy zadzwoniłam żeby uprzedzić, że jak zawsze będę nocowała u koleżanki. Następnego dnia pod wieczór, trzymając Go mocno za rękę zadzwoniłam do drzwi mieszkania.
Otworzył brat, w pierwszym momencie chciał podziękować - my nic nie kupujemy. Zamurowało go z wrażenia, po chwili wykrztusił - cześć siostra.
Otworzył szerzej drzwi mruknął - pakujcie się. Kiedy przechodziłam obok niego spytał - kto to jest?
Przedstawiłam ich sobie, byłam ciekawa reakcji Marcina, ale ten bez oporów uścisnął wyciągniętą do niego dłoń. Nagle uśmiech zamarł na jego twarzy, bo w progu korytarza stanął ojciec. Bezwiednie rozchylił usta, oczy zrobiły mu się wielkie ze zdumienia, a rysy twarzy wykrzywił nieprzyjemny grymas.
Nim zdążył ochłonąć szybko powiedziałam żeby mieć ten najtrudniejszy moment za sobą.
- Tato, to jest mój chłopak, jest Nigeryjczykiem, ale pracuje i mieszka w Polsce.
Ojciec zrobił się purpurowy, wyciągnięta dłoń mojego chłopaka zawisła w próżni.
- Matka choć zobacz zawołał śmiejąc się nieprzyjemnie, jakiego zięcia szykuje ci córeczka. A won z mojego domu, jakieś małpy będziesz mi tu przyprowadzała, co sąsiedzi powiedzą! Krzyczał głośno, a my staliśmy nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Łzy same popłynęły po moich policzkach, czułam się tak bardzo upokorzona. A jak upokorzony musiał się czuć On?
Mimo wszystko próbował coś powiedzieć, wytłumaczyć.
- Proszę pana, ale my się kochamy i chcemy być razem.
- Co, ryknął ojciec, po moim trupie, a jak się okaże dziwko, że z tą czarną małpą spałaś, to żywcem obedrę ze skóry, do zakonu zamknę.
- Tam biorą tylko dziewice - wtrącił Marcin.
- Ty szczunie, ja ci dam dziewice, paszoł do swojego pokoju, będzie mnie tu k... mać pouczał.
- Won mi z chałupy pókim dobry, a ty ździro do swojego pokoju, ale już.
- Idź - szepnęłam - ja tu zostanę, tak będzie lepiej.
Wyszedł, a ja wiedziałam, iż muszę dokonać życiowego wyboru. Wyboru, który zaważy na całym moim dalszym życiu.
powrót do spisu treści
Ryszard Rodzik
Zegar
zepsuty zegar
jest wizerunkiem śmierci
na jego cyferblacie
maluje się
śmiertelny grymas wskazówek
a nieruchomy mechanizm
milczy ciszą martwego serca
odmierzając niebyt
i pozorny upływ czasu.
Jesienne opadanie
późną jesienią
ludzie podobni liściom
odrywają się od drzewa życia
i opadają w nicość
jedni
pozostawiając po sobie
głęboko odbite ślady
drudzy
pozostają tylko w naszej pamięci
niczym zasuszone liście
między kartkami książki.
Jesienne opadanie
powrót do spisu treści
Dorota Małgorzata Satoła
Pokoloruj szarość
Codzienność Cię przygniata
masz szare, smutne życie
weź pędzel, kredkę czy piórko
i pokoloruj swoje dni -
- farbą, kreską czy słowem.
Dziękuj, że widzisz piękne niebo nad głową
i kwiecistą, miękką łąkę pod stopą...
zauważ uśmiechniętych, życzliwych ci ludzi
- pomogą Ci "szarość" w kolor obrócić.
Każdy dzień, co więcej każdą chwilę
maluj pędzlem, kredką czy piórem
- jak potrafisz
gdy tak postąpi każdy z nas
"szarość" zniknie.
Co to jest czekanie
Co to jest czekanie?
Nie ma czekania
jest tylko zegar
minuta, godzina.
Co to jest rozpacz?
Nie ma rozpaczy
jest tylko niewiara
w siebie i innych.
Co to jest nadzieja?
Nadzieja to muzyka serca
swojego i innych.
Nie czekaj,
idź zawsze do przodu
z muzyką serca.
powrót do spisu treści
Teresa Skałacka-Wilkosz
***
ZIEMIO, Planeto uprzywilejowana
Tyś jedna z całej Galaktyki wybrana
Błękitna morzami, lasami zielona
Przez ludzi niedoceniona
Przez Boga ulubiona
Tylko na tobie kwitnie wciąż życie
Ale również na tobie
Diabeł rozpiera się skrycie
Tu Raj i wygnanie
Tu Niebo i Piekło
A może i zmartwychwstanie
***
Wiosno - ile o tobie już powiedziano
Ile wyśpiewano pieśni
Ile obrazów namalowano
Tyś synonimem odradzającego się życia
Które wbrew przeciwnościom Losu
Na nowo powstaje
I nie gdzieś z Kosmosu .
Ale na ziemskiej rodzi się glebie
Więc ludzie wciąż z nadzieją
Czekają na ciebie
A tyś tylko słowem pojęciem i porą
Jednostka czasu obszerną i sporą
W którym wszystko co miłe się mieści
A słońce ciepłymi promieniami nas pieści
Wszystko co miłe świeże radosne
Po zapachu kolorze poznało się wiosnę
Po lekkim wietrzyku co muska nas po twarzy
Po ciepłym deszczyku co w młodych listkach gwarzy
Po łebkach kwiatów ciekawie rozglądających się po świecie
Po gałązce białego bzu ofiarowanej kobiecie
powrót do spisu treści
Józef Wawroń
Ikar
Powoli budził się świt. słońce trochę jeszcze nieśmiało starało się przedrzeć przez powłokę dymu i unoszących się pyłów nad małą górniczą mieściną. Wyboistą drogą w stronę kopalni maszerowały gromady robotników i znikały w czeluści szybów by rozpocząć nową harówkę przy urobku węgla. Do pobliskiej szkoły spieszyły dzieci. Odcinała się ona bielą pomalowanych ścian od reszty domów, gdyż pył węglowy nie zdążył jeszcze położyć swojego piętna na niej. Waluś szedł w tej gromadzie roześmianych urwisów, która wrzawą napełniała wąską uliczkę miasteczka. Co jakiś czas hałas przycichał by potem wybuc1mąć ze zdwojoną siłą. Toczyły się utarczki słowne między chłopcami a dziewczynami, które nie chcąc zostać dłużne odcinały się jak mogły. Waluś w tych docinkach upodobał sobie dosyć pulchną dziewczynkę z mysimi warkoczykami. Inka., słoninka., Inka., słoninka wrzeszczał jak opętany wykrzywiając przy tym z niesmakiem twarz. Inka udawała, że nie słyszy tych jego docinków. choć łzy kręciły się jej w oczach, bo przecież trudno dorównać chłopakom w utarczkach słownych, więc lepiej nie zwracać na nie uwagi. Ale Waluś nie poprzestał na wyzwiskach, podbiegł do Inki i zaczął szarpać ją za warkoczyki. Ale tego było już za dużo, nawet dla takiej jak ona spokojnej dziewczynki. Zdjęła torbę z ramienia i z całej swej dziewczęcej siły rąbnęła go tą torbą w głowę. Chłopcy wybuchnęli śmiechem na taką reakcję, a Walusia jakby zamurowało. Nie mogło mu się w głowie pomieścić. że dziewczyna mogła ponieść rękę na chłopaka i to do tego rękę uzbrojoną w torbę. Stał tak chwilę bez słowa, a później rzekł:
- Coś ty na żartach się nie znasz?
- Ładne mi żarty odrzekła Inka. Czy moje warkocze to są lejce od konia, żeby za nie ciągnąć?
- No nie, odparł speszony.
- Więc proszę zostaw je w spokoju.
Ale ta utarczka nie poróżniła ich, raczej sprawiła, że Waluś zaczął się zachowywać poprawniej wobec dziewcząt a powiedzenie Inka, słoninka jakoś znikło z jego słownictwa. Nauka w szkole była jak ten krajobraz przy kopalniach, były rysy i pęknięcia, raz z górki i znów pod górkę. Ale lata spędzone w podstawówce czegoś jednak ich nauczyły. Waluś na pewnym etapie edukacji zaczął przejawiać zainteresowanie do majsterkowania. Lubił oglądać lecące ptaki Wychodził na pobliskie hałdy, siadał i godzinami przypatrywał się latającym ptakom, a gdy jesienią odlatywały wzdychał tęsknie. Ach, gdyby tak można było latać. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Obok domu mieli małą szopę, gdzie stary Pietras majsterkował. Często przyglądał się jak ojciec naprawia sprzęty domowe i postanowił sarn spróbować. Tak zaczęły powstawać w jego rękach pierwsze wystrugane ptaki o różnych rozmiarach skrzydeł, gdyż według jego mniemania była to rzecz najważniejsza do latania. Jednak na razie nie pokazywał ich nikomu. Ale jego wolny czas zaczął się uszczuplać. Ojciec, który pracował w kopalni węgla zaczął przynosić coraz mniejszą wypłatę. Na pytanie Zony odpowiadał krótko kryzys. Powoli zaczęła do ich domu zaglądać bieda. Zaczął więc zabierać ze sobą Walusia do biedaszybów, gdzie wydobywali węgiel by ogrzać swój dom. Biedaszyby to były dziury wykopane w hałdach, do których opuszczał Walusia., gdyż był lżejszy. a ojciec wyciągał wybrany przez niego węgiel. a później jego. Była to praca niebezpieczna, w każdej chwili podkop mógł się zawalić i na dole człowiek skazany był na śmierć. Jednak to nie odstraszało nikogo. bieda zbierała swoje krwawe żniwo. Waluś choć pomagał ojcu to chwile wolne przeznaczał nadal na majsterkowanie. Marzyło mu się, że może kiedyś zostanie lotnikiem i wzbije się w przestworza na samolocie. Chodził po hałdach, które tworzyły tu krajobraz jakby księżycowy. Wzgórza, rozpadłe doliny, poprzecinane porosłymi chwastami i różnego rodzaju kwiatami polnymi. liczne otwory biedaszybów oraz urwiska stworzyły tu jakiś majestat grozy i piękna otulonego mgłą pyłów. przez które czasami przedzierało się słońce. W niedzielę i dni świąteczne wybierał się na długie spacery po tym jakby zaczarowanym obszarze. Ze swymi rówieśnikami ze szkolnej ławy widywał się rzadko. Nie pociągały go chłopięce zabawy i gonitwy. Wolał swoje spacery. majsterkowanie j marzenia o lataniu. Pewnego dnia., gdy tak spacerował po hałdach obserwując latające ptaki, zobaczył niedaleko leżącą na kocu dziewczynę. Co u licha., pomyślał. Kto mógł tu przyjść, samotnie spędzać czas i do tego dziewczyna. Zaintrygowany podszedł bliżej by przypatrzeć się temu intruzowi. Dziewczyna była młoda, mniej więcej jego wieku. twarz miał opaloną i chyba spała bo nie reagowała, gdy się do niej zbliżał. Nagle jakiś kamień obsunął się spod jego nogi a on sam o mały włos nie runął na ziemię. Odgłos ten chyba dotarł do dziewczyny. bo nagle usiadła i odwróciła twarz w jego kierunku Waluś popatrzył na nią. Rysy wydawały mu się znajome, ale nie mógł sobie skojarzyć kto to jest. Dziewczyna popatrzyła chwilę na niego i rzekła z uśmiechem:
- Cześć Waluś.
Waluś zbaraniał, patrzył na nią niepewnie myśląc intensywnie kto to mógł być. Dziewczyna. widząc jego niepewną minę wstała i wyciągnęła do niego rękę.
- Co nie poznajesz mnie, rzekła.
Waluś palnął się w czoło.
- Oczywiście to jest Inka, słoninka. Przepraszam, ale rzeczywiście cię nie poznałem. Chwycił jej wyciągniętą dłoń w swoje ręce.
-Inka, prawda?
Skinęła tylko głową A następnie z przekorą rzekła.
- Tak Inka, słoninka.
- Aleś ty się zmieniła rzekł z podziwem, Rzeczywiście nie mogłem cię poznać.
Inka uśmiechnęła się lekko. A uśmiech jej jakby opromienił to ponure trochę miejsce. Waluś nie mógł wyjść jeszcze z wrażenia jakie na nim wywarła.
- Przecież pamiętam cię taką okrągła z dwoma mysimi ogonkami. A teraz, no, no. Jakbym zobaczył całkiem inną dziewczynę.
- Tak odparła. za które zresztą mnie nieraz ciągnąłeś.
- Przepraszam rzekł speszony, ale to było tak dawno.
- Ale ja jednak wszystko pamiętam. No i jak ci się teraz podoba dawna Inka, słoninka?
Waluś obszedł ją dookoła. popatrzył na twarz wijące się krucze loki na oczy jak dwa bławatki. okolone długimi rzęsami no i ten uśmiech uroczy.
- Jesteś bardzo ładną dziewczyną. żaden z chłopaków by się takiej nie powstydził się, rzekł z przekonaniem.
Inka znów roześmiała się a wraz z tym uśmiechem rozświetliło się wszystko wokoło.
- Dziękuję, że ci się podobam, odparła ale lepiej powiedz co u ciebie słychać.
Waluś zasępił się i machnął ręką.
- Ano nic dobrego. chodzimy z ojcem na biedaszyby by jakoś ogrzać mieszkanie, bo węgla nie ma za co kupić. Uśmiech znikł z ust dziewczyny.
- Tak. bieda zaczyna zaglądać do naszych domów. u nas jest podobnie i nie wiem czym to się skończy.
Popatrzył na nią.
- To wy też chodzicie na hałdy za węglem.
Inka skinęła głową.
- Chodzę z ojcem. bo wiesz. że jestem w domu tylko ja. no nie licząc mamy. więc nie mam wyboru. A że nie daję rady ojca wyciągnąć z otworu. więc to on mnie spuszcza na dół.
- Ależ to jest niebezpieczne. zawołał. A jak powstanie jakiś zawał. to przecież sobie nie poradzisz.
Uśmiechnęła się smutno.
- A jest jakieś inne wyjście? Wszystko w rękach Boga. westchnęła. Do tej pory czuwał jakoś nade mną.
WaIuś pokręcił już tylko głową. Co mógł na to poradzić. W takiej sytuacji było wieje rodzin. które borykały się z takim samym problemem. Utrzymanie rodzin stawało się co raz trudniejsze. I nic nie zapowiada1o, że to się zmieni. Rozmowa. która zeszła na tory życia codziennego. zwarzyła radość ze spotkania.. Inka popatrzyła jeszcze na niego i rzekła:
- No ja już muszę wracać do domu.
WaIuś ocknął się ze swych myśli.
- Ale jak to się stało. że tak daleko. sarna odeszłaś od domu na to pustkowie.
Machnęła tylko ręką.
- Miałam już dosyć paplaniny koleżanek potrzebowałam trochę samotności
-Czy cię jeszcze zobaczę. zapytał.
Mimo woli uśmiechnęła się.
- Oczywiście przychodzę tu często. jeżeli pogoda dopisuje i mam trochę czasu. Ale teraz już naprawdę muszę iść. Podała mu rękę na pożegnanie. którą on skwapliwie przytrzymał w swych dłoniach.
- A więc do zobaczenia, rzekł. Oby jak najszybciej.
Jeszcze raz uśmiech rozjaśnił jej twarz. Skinęła głową i poszła w kierunku miasteczka.
Waluś patrzył za nią przez chwilę. aż pagórki zakryły jej postać. Westchnął tak jakoś i też ruszył do domu. Coś się z nim działo, coś takiego czego sam nie mógł określić. Było mu dobrze i lekko na sercu. jakby spotkało go coś bardzo dobrego. przyjemnego. Zaczął nawet pogwizdywać co mu się zdarzało bardzo rzadko i w dobrym nastroju wrócił do domu.
Inka wracała też trochę podekscytowana. nuciła cicho jakąś piosenkę i uśmiechała się na wspomnienie dzisiejszego spotkania. Dawne urazy do Walusia za dokuczanie gdzieś jakby uleciały. stały się nieistotne a przed oczami jawił się przystojny chłopak. który z takim podziwem i onieśmieleniem patrzył na nią. jakby dopiero po raz pierwszy zobaczył ją w życiu. Roześmiała się sama nie wiedząc czemu na cały głos. I dopiero teraz uświadomiła sobie. że jej ten chłopak
jakoś bardzo przypadł do gustu.
Przez kilka następnych dni Waluś nie miał chwili czasu. aby iść na hałdy zobaczyć się z Inką. Węgła było w ich biedaszybie mało. musiał przerzucić wiele popiołu i kamieni. żeby wybrać worek węgla.
Pewnego razu. gdy wracali z ojcem do domu. WaIuś podniósł głowę i zobaczył jakiegoś olbrzymiego ptaka. który nie poruszając skrzydłami. majestatycznie sunął po niebie.
- Tato co to za Ptak. zawołał.
- To nie Ptak. tylko szybowiec, który szybuje po niebie bez motoru.
- To one mogą latać bez motoru. wykrzyknął podekscytowany.
- Ano rzekł ojciec, mogą, bo powietrze ich unosi.
WaIuś zadarł głowę do góry i patrzył za oddalającym się szybowcem. dopóki ten nie zniknął mu z oczu.
-No dosyć tej bezczynności. idziemy do domu. bo pewnie matka czeka już z kolacją.
WaIuś nie mógł się uspokoić. Widok szybowca zburzył jego spokój. 010dził jakby w letargu mając wciąż go przed oczami. Więc można łatać bez motoru. tylko mając olbrzymie skrzydła. Myśl ta zawładnęła nim całkowicie. Pod wpływem tych emocji zapomniał o Ince. Latać, ach łatać powróciły dziecięce marzenia. Za wzbicie się w powietrze oddałby wszystko co posiadał, choć posiadał niewiele.
- Muszę zrobić takie skrzydła. by na nich wzbić się w górę. Muszę.
Od tamtej pory zaczął gromadzić w szopie sznurki, klepki tekturę, kawałki zużytych materiałów, tkanin, które skrzętnie chował do skrzyni, aby w odpowiednim czasie zabrać się za konstrukcję skrzydeł. Ale póki co musiał odłożyć na jakiś czas te plany, bo znów całkiem niespodziewanie spotkał Inkę. Szedł z ojcem jak zwykle na biedaszyby po kilkudniowej przerwie, gdy nagle niedaleko ich dziury spotkał Inkę, która ze swoim ojcem wydobywała tutaj węgiel. Pietras zatrzymał się na chwilę.
-Szczęść Boże, rzekł.
-Daj Boże, odparł Kordas, ojciec Inki.
I zaczęli rozmowę uskarżając się na ciężkie czasy, które zmusiły ich do wykorzystywania swoich dzieci do tej ciężkiej i niebezpiecznej roboty.
-Ja to przynajmniej mam syna, rzekł Pietras, ale ty musisz dziewczynę brać do tak niebezpiecznej pracy.
-Nie mam innego wyjścia, przecież wiesz, że mam ją tylko jedną, a sam nie poradzę sobie z wydobyciem odparł Kordas.
-Wszystkiemu winne złe czasy.
Waluś podszedł do dziewczyny wielce uradowany.
-Ale spotkanie. Cześć, co wy tu robicie, przecież nigdy nie byliście tu na biedaszybach.
-Cześć odparła Inka, ano tam gdzie poprzednio wydobywaliśmy skończył się węgiel, więc szukaliśmy nowego miejsca i tak trafiliśmy tutaj.
-Bardzo się cieszę, rzekł, bo to znaczy, że będziemy widywali się często.
-Na to wychodzi, uśmiechnęła się, choć wpierw czeka nas solidna robota.
-No pewnie zima jest długa i trzeba dużo węgla wydobyć, a jak go będzie więcej to i sprzedać też można.
Dalszą rozmowę przerwał Pietras.
-Chodź, bo i tak zmitrężyliśmy sporo czasu.
- To na razie, Waluś machnął ręką. Jak skończę to przyjdę pomóc.
Inka skinęła głową i nagle jakoś świat wydał jej się radośniejszy i piękniejszy. Waluś pracował teraz ze zdwojoną energią. Bliskość dziewczyny podwajała jego siły. W mig napełnili wózek węglem.
-Tato rzekł prosząco, pójdę pomogę im. Przecież dziewczyna przy tej robocie się wykończy.
Ojciec spojrzał na niego spod oka, pomyślał chwilę i rzekł.
-Chyba masz rację, idź synku. Ja sam dam radę z wózkiem.
Walusiowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wykręcił się na pięcie i pognał jakby go kto gonił. Pietras popatrzył chwilę za nim. Pokiwał głową.
-Ot młodość, mruknął.
Tymczasem Waluś podszedł do dołu. z którego wydobywali ojciec z Inką węgiel, popatrzył na wózek, który nie był nawet jeszcze napełniony w połowie i powiedział.
-Nie za bardzo wam to idzie, może pomogę. Wyciągnijmy Inkę, niech odpocznie a ja wejdę.
-A coś ty taki skory do pomocy, zaperzył się Kordas.
-Przecież z Inką chodziliśmy razem do szkoły, więc znamy się dobrze, odparł. Zresztą to nie jest robota dla dziewczyny. -Ano niby tak, odparł Kordas i zawołał.
-Inka, Inka.
- A co, odkrzyknęła dziewczyna.
Chodź do otworu, wyciągniemy cię na wierzch.
-Dobrze - odparła.
Za kilka chwil była już na górze. Twarz miała pokrytą szarym pyłem węglowym tylko oczy nadal błyszczały jak dwie niezapominajki. Waluś szybko obwiązał się liną
-Spuszczajcie, rzekł.
Inka zrobiła duże oczy.
-Co, ty jedziesz na dół, a co z twoim węglem.
-Ja już nakopałem cały wózek, więc mogę wam teraz pomóc, spuszczajcie.
Inka patrzyła za znikającym w otworze Wałkiem i serce zaczęło naraz bić jej jak osza1ałe. Czyżby on to robił dla niej. Na tę myśl twarz jej spłonęła rumieńcem pod warstwą pyłu węglowego. W niedługim czasie wózek był już pełen, a Waluś z powrotem na górze. Kordas chwycił za uchwyt i ruszy1i ku miasteczku. Chwilę panowała cisza przerywana tylko skrzypieniem wózka.
-Dziękuję ci szepnęła Inka.
-E, nie ma za co. Mam za to okazję choć przez krótki czas być z tobą.
-Chyba mówisz to każdej dziewczynie.
Zamachał gwałtownie rękoma.
-Jakiej każdej. Ja tam z żadną dziewczyną nie chodziłem, zaperzył się. Nie miałem na to czasu ani ochoty. Właściwie to nasze niespodziewane spotkanie na hałdach sprawiło, że jakoś zacząłem myśleć o tobie inaczej.
-Jak to inaczej.
-Właściwie to sam nie wiem jak, ale często myślałem o tobie, a rozmowa z tobą sprawia mi wielką przyjemność.
-I mnie też - szepnęła zarumieniona.
-Naprawdę, aż przystanął z wrażenia. A ja myślałem, że nigdy mi nie darujesz dawnych, szko1nych docinków.
-Dawno już o tym zapomniałam.
-To dobrze, ach jak ja się cieszę, że będziemy się teraz często spotykać, zawołał.
-Ciszej, szepnęła, bo ojciec usłyszy i może będzie niezadowolony z naszej rozmowy.
Waluś zamilkł. A, że zbliżali się już do miasteczka uścisnął jej tylko rękę i szepnął.
-Do zobaczenia. Następnie głośno rzekł. -Do widzenia może mów się spotkamy.
Inka walczyła ze swoimi uczuciami. Chciała spotykać Walusia i równocześnie bała się tego czego doświadczała pierwszy raz w życiu. Z chłopakami nie spotykała się często. Ich grubiańskie zachowanie i wulgaryzm zniechęciły ją do nawiązania jakiejś bliższej znajomości. Dopiero spotkanie z dawnym swym utrapieniem, Walusiem przełamało tę niechęć i sprawiło, że zaczęła myśleć o nim z sympatią. Coś działo się z nią dziwnego a równocześnie radosnego, westchnęła cicho.
-A co ty tak wzdychasz., spytała matka widząc jak chodzi po tobie nie mogąc usiedzieć spokojnie. -At, nic odparła.
-Nic, nic rzekła matka. Znam ja takie nic. Na pewno jakiś chłopak zawrócił ci głowę. Spłoszona Inka aż przystanęła. Czyż to tak po niej widać.
- Co też mama mówi, zaprzeczyła.
-Ja wiem co mówię, bo sama byłam młoda i wiem jak to się wszystko zaczyna.
Inka nic nie rzekła i rozmowa zeszła na problemy domowe.
Od tego czasu młodzi spotykali się często. Węgiel był niezbędny w każdym domu. Waluś pracował jak opętany, a później leciał pomóc Ince i jej ojcu. Coś ciągnęło tych młodych do siebie. I ojcowie sposb7.eg1i, że to nie tylko chodziło o pomoc, ale po prostu chcieli być razem. Jednak milcząco pozwalali im na rozmowy i spędzanie wolnego czasu ze sobą.
Waluś pewnego dnia, gdy tak szli trzymając się za ręce, powiedział:
-Wiesz, ja to ciągle marzę o lataniu, kiedyś widziałem takiego olbrzymiego ptaka zrobionego przez Judzi, który bez motoru leciał po niebie. Ja to robię takie różne ptaki, a i zbieram też materiały, by zrobić takiego dużego ptaka i polecieć na nim. Jeżeli masz ochotę to ci pokażę co już zrobiłem.
luka trochę się przestraszyła się tych jego opowiadań o lataniu, ale też ciekawiło ją co też ten Waluś namajstrował.
-Dobrze, chętnie zobaczę te twoje ptaki.
-Więc idziemy, rzekł.
I zaprowadził ją do szopy, w której majsterkował. Inka aż klasnęła w ręce ze zdumienia, gdy zaczął jej pokazywać ptaki o równej wielkości i rozpiętości skrzydeł. Zdumiona zdała sobie sprawę, że on traktuje bardzo serio swoją wizję latania i nagle strach ją obleciał. A jeśli mu się coś stanie. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie jak bliskim stał się jej ten marzący o lataniu chłopak.
-Dałbyś sobie z tym spokój, rzekła nagle. Gdyby coś ci się stało to co ja sama pocznę.
Waluś zaskoczony tymi słowami spojrzał na nią.
-Tak ci na mnie zależy, zapytał zmienionym głosem.
Inka nic nie powiedziała tylko skinęła głową i dwie łzy potoczyły się jej po policzkach.
-Daj spokój nie płacz, zawołał. Zbliżył się do niej, wziął jej głowę w swoje dłonie, popatrzył w te chabrowe oczy po czym delikatnie ją pocałował.
Po dziewczynie przebiegła faja gorąca, jakby prąd jakiś przeszył jej ciało. Chwyciła swymi rękoma Walusia i z całej siły przytuliła go do siebie. O1wilę tak stali spleceni uściskiem i nagle odskoczył i jakby przerażeni tym co się stało. Dyszeli tak przez chwilę w milczeniu. Następnie chłopak rzekł.
-Inka. Inuś, czy naprawdę tak ci na mnie zależy.
Inka zarumieniła się jeszcze bardziej, wydawało się, że krew jej tryśnie z policzków.
-Tak., odparła cicho, bardzo zależy.
-A bo i mnie na tobie też, zawołał Waluś. Słuchaj, czy to jest miłość.
-Chyba tak, odparła cicho, chyba tak.
-No to jesteśmy bardzo szczęśliwi, bo ponoć miłość rzadko się zdarza. Chodź tutaj.
Wziął ja delikatnie za rękę.
-Wybierz sobie jakiego chcesz ptaka, a nawet dwa.
Dziewczyna wybrała ptaka wyglądającego jak jaskółka w locie. Do tematu latania już nie wracali. Waluś odprowadził ją pod dom, przycisnął szybko do siebie mówiąc, do zobaczenia.
Skinęła tylko głową i już jej nie było.
Teraz za każdym razem. gdy tylko widział, że wydobywają węgiel pomagał im. Później wracali razem z Inka, jak zwykle trzymając się za ręce, przytulenie do siebie, jakby jedno drugiemu chciało przelać tę głębie UCZUĆ, które ich przepełniało. Tak upływał czas pomiędzy wydobywaniem węgła a spotkaniami Gdy nie widzieli się jeden dzień to nie mogli spokojnie usiedzieć w domu. Coś ich gnało do siebie, jakby chcieli nacieszyć się każdą chwilą wspólnego pobytu i tej bliskości, którą czuli będąc razem. Powoli zbliżała się zima, dnie były co raz krótsze, tak., że kiedy wracali z biedaszybów zapadał już zmrok.
Pewnego dnia, gdy wydobywali z ojcem węgiel rozległ się nagle przeraźliwy krzyk.
-Ratunku, o Jezu, ratunku.
Pietras szybko wydobył syna na powierzchnię i razem pobiegli w kierunku krzyczącego człowieka. Był to ojciec Inki. -Ratujcie, krzyczał, przysypało mi dziecko.
Waluś zbladł jak ściana. Z ust wydobył mu się jęk.
-Spuszczajcie mnie i to szybko, bez niej nie ma dla mnie życia.
Nie czekając już ani chwili chwycił zwisającą linę, spuszczając się w dół Nagle rozległ się rumor i Waluś zniknął pod zwałami kamieni i pyłu.
-Boże, wykrzyknęli teraz obaj. Nasze dzieci, jedyne dzieci.
Zbiegła się gromada mężczyzn z pobliskich biedaszybów z łopatami i wiadrami. Zaczęli rozkopywać ziemię, by poszerzyć otwór i zapobiec następnym obsunięciom. Gorączkowa praca trwała bez przerwy. teraz liczyła się każda minuta. Otwór szybko się pogłębiał i po krótkim czasie odkopano chłopaka. Był nieprzytomny. Wzięli jego bezwładne ciało i podając jeden drugiemu i wynieśli na powierzchnię. Potem wrócili do dalszego kopania, by odnaleźć dziewczynę. Za chwilę przyjechały dwie karetki pogotowia. Do jednej wniesiono nadal nieprzytomnego Walusia i karetka ruszyła do szpitala. Na dole trwała gorączkowa praca. Wreszcie natrafiono na bezwładne ciało dziewczyny. Natychmiastowa reanimacja w karetce pogotowia nie dała rezultatu. Inka nie żyła. Po kilku dniach odbył się cichy pogrzeb. Za trumną szli postarzali o dziesięć lat rodzice i wraz z nimi tłumy ludzi z osiedla i pobliskich biedaszybów. Ten fakt uzmysłowił im jeszcze raz, że igrają ze śmiercią, ale co mogli poradzić. innego wyjścia nie mieli.
Waluś był nieprzytomny przez dziesięć dni. Miał poranioną całą twarz, złamaną prawą rękę i pękniętych kilka żeber. Rodzice myśleli trwogą co będzie, gdy dowie się o śmierci Inki Gdy wreszcie otworzył oczy nic nie pamiętał i nikogo nie poznawał. Ojciec z niepokojem patrzył na syna, który wodził zdumionymi oczami po pokoju i po twarzach otaczających go osób.
-Gdzie ja jestem. spytał cichym jeszcze głosem.
-W szpitalu, odparł ojciec. Miałeś wypadek na biedaszybach, nie pamiętasz.
-A co to są biedaszyby i kim pan jest.
Pietras wytrzeszczył na niego oczy.
-Jak to kim jestem. Twoim ojcem.
Waluś patrzył nieufnie na mówiącego.
-Ojcem. rzekł. Nie pamiętam.
Ten popatrzył na rozglądającego się syna oraz jego niespokojne spojrzenie. podszedł do lekarza i zapytał. -Panie doktorze. co mu jest, on nie poznaje nikogo nic nie pamięta.
-Amnezja, rzekł lekarz. Utrata pamięci. Choć może to w jego sytuacji jest lepiej, że nic nie pamięta. -Ale co my mamy począć.
-Przyjąć go takim jaki jest i mieć nadzieję, że to minie.
Po kilkunastu tygodniach Waluś został wypisany ze szpitala i wrócił z ojcem do domu Do domu, którego nie poznawał i czuł się w nim obco. Z rodzicami rozmawiał dlatego. że mówili iż jest ich dzieckiem. ale jakoś im nie dowierzał. Po tym wypadku był jak dziecko coś stało się z jego mózgiem, który nie funkcjonował jak należy. Chodził osowiały po domu. Prawa ręka częściowo zwisała po złamaniu. trochę utykał, ale nie na tyle. żeby nie chodzić. Do pracy żadnej się nie nadawał. nie pojmując nawet znaczenia tego słowa. Ojciec brał go czasem na biedaszyby myśląc. że to może przywróci mu pamięć. ale i to nie pomogło. Zaczęli tedy razem z Kordasem wydobywać węgiel Ten, gdy tylko spotkał Walusia nie mógł powstrzymać łez płynących z oczu i ból wracał ze zdwojoną siłą, gdyż jawiła mu się wtedy jego córka. Waluś mając teraz dużo czasu, a była to już w pełni wiosna, sam robił wycieczki na hałdy. Siadał na byle jakim kamieniu, głowę zadzierał do góry i patrzył na przelatujące ptaki. Coś mu one przypominały. tylko sam. nie wiedział co. Pewnego dnia zaszedł do szopy, gdzie dawniej majsterkował. Patrzył na liczne ptaki zrobione kiedyś przez niego i naraz powróciło do niego pragnienie latania. Sam nie wiedział skąd się to wzięło przeglądając kąty szopy dojrzał skrzynię, w której gromadził swoje skarby. które miały spełnić jego marzenia. Tak, to była już teraz konkretna myśl Skrzydła, musi zrobić skrzydła, aby móc stąd odlecieć. Dokąd - tego już nie precyzował. Od tamtego dnia cały czas spędzał w szopie piłując, zbijając coś co go miało unieść w powietrze. Wychodził na hałdy. przypatrywał się skrzydłom lecących ptaków.
następnie wracał do szopy by te spostrzeżenia wcielić w czyn. Po kilkunastu dniach skrzydła były już gotowe. Powleczone były resztkami materiałów, które były w skrzyni. Oba skrzydła spiął razem czterema pasami na swoim ciele. na wierzchu były wpusty do rąk. podtrzymujące całą konstrukcję. Ojciec widząc. że czymś się zajął nie zwracał na niego uwagi ani na to co robił. A on już tylko czekał na dobry. pogodny dzień i trochę wiatru, aby spełnić swoje marzenia. Niedaleko biedaszybów była góra, która kończyła się kilkudziesięciometrowym urwiskiem. Wreszcie nadszedł ten upragniony dzień. Wziął swoje skrzydła i pomaszerował w kierunku góry. Pietras widząc go przechodzącego niedaleko ich biedaszybu patrzył ze zdziwieniem na syna, który dźwigał coś co przypominało skrzydła. Dopiero, gdy Waluś stanął na szczycie góry i zaczął je sobie przypinać, przypomniał sobie jego dawne marzenia o lataniu. Szybko wyciągnął Kordasa z otworu. pokazał mu Walusia i rzekł z lękiem.
-Patrz on chce polecieć. niechybnie się zabije, biegnijmy tam szybko. by go powstrzymać.
Ale na interwencję było już za późno. Waluś wziął rozpęd. rozpostarł skrzydła i skrzydeł w rozciągającą się przed nim przepaść. Na chwilę zawisł w powietrzu, lecz raptem skrzydła wygięły się w górę i runął na wystające w dole głazy. Gdy przybiegli do niego miał oczy szeroko otwarte, wpatrzone w coś co sam już tylko widział, z ust sączyła się strużka krwi Ale na twarzy nie było widać bólu. Tylko jakiś niewytłumaczalny zachwyt. Ostatkiem sił wyszeptał.
-Leciałem. Inuś, jednak leciałem.
powrót do spisu treści
Ewa Zalewska
Ballada o ulicy Kanoniczej
powrót do spisu treści
Na Kanoniczej zatrzymał się czas
I dlatego szczęśliwa to ulica.
Renesans z gotykiem trzymają tu straż,
By harmonią w starym stylu nas zachwycać.
Domy grzeje południowe słońce
O ulicy poeci piszą wiersze,
O tym że szczęście to nieskończona chwila,
I o ludziach mieszkających tutaj wcześniej.
Kiedy żyli średniowieczni kanonicy,
To musiała królować tu nauka.
Kanonicza ciągnęła się wzdłuż murów
I dochodziła do bagien Żabikruka.
U jej wylotu płynęła Rudawa,
W tym miejscu brzegi spinał most drewniany.
Kanonicy przekraczali go co dzień,
Gdy podchodzili pod wawelskie bramy.
Dzisiaj patrząc na nie okiem historyka,
Styl nazwiemy protorenesansu fazą.
To ogniwo wiążące dwie epoki,
Gdzie renesans jest jedyną bazą.
Nie wystąpił tu klasyczny renesans,
W swojej jedynej postaci włoskiej.
Na najpiękniejszej staromiejskiej uliczce,
Są ozdoby i detale sztuki polskiej.
Polichromie, loggie i krużganki
I portale ozdobione kartuszami.
Czasem z wykutym kardynalskim kapeluszem,
albo z trzema herbowymi koronami.
Takim herbem w jedenastym wieku
krakowski biskup - Aaron się pieczętował
I choć tyle już wieków minęło,
Kuty w kamieniu kartusz się zachował.
Pod drugim numerem przepiękna attyka,
Krenelażową albo blanką zwana.
Do dzisiaj zachowała obronną formę
I po wiekach chwali swego pana.
A pod trójką była Bursa Grochowa.
Dom uczących się w pobliskim Juridicum
Nadal jest własnością kapituły,
Służy prałatom i kanonikom.
Dom Kapitulny o numerze pięć
Przez Jana Długosza był budowany.
Dziś nad teatrem Cricot 2
Czuwa duch mistrza i wiekowe ściany.
Dom Rycerski Hińczy z Rogowa
Wiele razy już przebudowany,
Sąsiaduje z kamienicą numer siedem
Która zwie się Pod Trzema Koronami.
Dalej w stronę wawelskiego wzgórza,
Obok dom Nawoja z Tęczyna,
Jan Suchywilk z Jakubem Szynyk
W czternastym wieku budowę zaczynał.
Dziekan ze Strzelc wraz z kanonikiem,
Morskim pejzażem ściany ozdabiają.
Takich tematów w Krakowie nikt nie znał.
Dziś polichromie te wszystkich zachwycają.
A w następnej kamienicy z trzynastym numerem
Skarb książęcy wydobyto w postaci siekierek.
Kolejny Dom Kapitulny słynny jest z portali
Pod piętnastką obramienia okna zachowały.
Pałac biskupa Erazma Ciołka
To pod siedemnastką Dom Zygmuntowski.
W portalu kartuz z orłem w koronie
I z literą S jest na wskroś polski.
Po prawej stronie portalu, ukośnie,
Pogrążone gotyckie okienko.
Chce zagarnąć jak najwięcej światła,
Nawet łakome jest na smużkę cienką.
Rezydencja dziekanów kapituły,
Dom Dziekański, zachował w pamięci
Dobre chwile, gdy na Kanoniczej
Mieszkał i pracował Ojciec Święty.
Dom Długosza, w narożniku Podzamcza,
Stanął niemalże u stóp Wawelu
Dawniej znany jako Łaźnia Jagiełły
O czym teraz chyba wie niewielu.
To właśnie tutaj polscy panowie
Przyszłego monarchę ponoć kąpali
A przy tej okazji członki królewskie,
W trosce o przyszłość bacznie podglądali.
Żył tu Jan Długosz, Maciej Miechowita,
Mieszkała Wyspiańskich rodzina.
Od strony Podzamcza, na fasadzie wisi
Obraz Matki Bożej, która trzyma Syna.
Przez wieki czuwają nad Kanoniczą
Przeszyci kulami, błogosławią z góry,
Tych ludzi którzy chodzą tą ulica
I jej dostojne, wiekowe mury.
powrót do spisu treści
Wanda Zastępska
Niepokonani
Nikt nie może nakłonić do uległości.
Nikt nie może nas zmusić do poddania.
Każdy może bronić swego własnego zdania.
Nikt nie może pogrążyć bardziej, niż my sami.
Nikt nie może nadążyć, za swymi myślami.
Każdy może uniknąć niepotrzebnych starć,
Musi tylko twardo na swym gruncie stać.
Smutny czas
Smutny nastrój,
Smutna twarz,
Smutne oczy
Smutny czas.
Smutek serca
Ranę toczy,
Smutny człowiek
Wolno kroczy.
Zapatrzony
W nieba blask,
Nie chce widzieć
Ludzkich łask.
I choć w tłumie
Zagubiony,
Idzie w transie
Swym skupiony.
W bezmyślnych myślach
Siebie zatrzymał,
Od czasu chwile
Wolną otrzymał.
powrót do spisu treści
|