|
|
1 nagroda w 8 konkursie literackim
Krzysztof Salak
MUCHAJA
MUCHAJA
Promień słońca, który wystrzelił nagle gdzieś spomiędzy liści, uderzył w stojącą naprzeciwko mnie ścianę i w ostrej smudze blasku wydobył z cienia, wyróżnił na niej długie pęknięcie tynku. Ciemna, długa rysa, wyglądała jak rzeczka bogata w liczne dopływy i szpareczkowate strumyki. Rzeczka bez źródła i bez ujścia. Kanał bez przyczyny i bez skutku. Zarys, fragment, szkic wodnego koryta, które nigdy wody nie zaznało. A przede wszystkim nowy punkt na ciele ściennej szaro-żółto rozziewanej monotonii. Tak, to pęknięcie musiało powstać całkiem niedawno, dzisiejszej nocy lub z samego rana. Gdyby wcześniej, zauważyłbym. Znam dokładnie ten mur, to zbiorowisko cegieł ochlapanych nieporządnie tynkiem i zasmarowanych, (niegdyś zapewne mówiono na ten odcień żółci "kanarek" ) kredową farbą, źle jednak rozprowadzoną, naciekającą tu i ówdzie grubą fałdą wskazującą kierunek ruchu ręki nieudolnie prowadzącej pędzel. Znam ją, wiem na przykład gdzie znajduje się mała dziurka po gwoździu, który wyleciał przed - zaraz ...to było dwa lata, trzy miesiące i ...siedem dni temu - siedem czy sześć - nie, jednak siedem. Tak, to była środa. Wtedy po raz pierwszy przyjechało pogotowie do Mateckich, tych z czwartego. Pamiętam. Lekarz schodząc od nich wstąpił na moment do nas by porozmawiać o moim ojcu, którego znał jeszcze z liceum. Mróz był na dworze niemały. Pogadaliśmy sobie trochę przy herbacie. Zostawił mi nawet jakieś tabletki od bólu głowy. Te moje migreny.
No i właśnie wtedy gdy lekarz wychodził już od nas i otworzył drzwi do korytarza, wiatr wdarł się niespodziewanie przez otwarte okno, zatargał firaną, pozrzucał wszystkie gazety ze stolika przy łóżku i uderzył gwałtownym rykoszetem w ścianę stojąca naprzeciwko okna. Brzęk. Od tej chwili nie patrzą już na mnie z portretu groźne oczy pradziadka huzara. Protoplasta spadł na twarz i Katarzyna zabrała go na poddasze do sypialni mamy. W ten sposób zostałem sam. Zupełnie. No - zagląda tu do mnie - dwa trzy razy dziennie Katarzyna z posiłkiem, ale jej sylwetka, jej twarz, jej oczy - same dziury, pustki, próżnie, i tylko jakiś brak, połowiczność i niedomiar. I ta jej nieobecna troska:
"Proszę panie profesorze, jeszcze te dwie pastylki, tutaj stoi woda proszę pana, i zjeść kaszkę do końca, kaszka niam, niam, mleczko cacy, jeszcze tylko jedna łyżka, no, pani profesorowa by się gniewała" ... a spojrzenie poza mną i nad łóżkiem i gdzieś
po gałęziach za oknem i w chmurach, oby nie na twarz, nie w oczy. A jednak. Od czasu przeprowadzki - to znaczy upadku ze ściany - dziadka, mam znacznie większą swobodę ruchów. Już mnie nie kontroluje tym swoim żołnierskim, dumnym, pełnym szumu rozwianych w galopie rzęs spojrzeniem. Mogę sobie teraz na przykład bez żadnych obaw ...
Co to! ? W dolnej części rysy, tam gdzie pęknięcie było najszersze i przylegle doń szczeliny tworzyły coś w rodzaju krzaczastej litery V zauważyłem a raczej przeczułem jakiś ruch. Nie był to właściwie nawet ruch dokonany a raczej coś jak drgnięcie in potentia.
Zaczepiłem wzrok o rysę i dostrzegłem po chwili, ze otwór poszerzył się nieznacznie i wycisnął ze swego wnętrza odrobinę, kroplę jedną podtynkowego mroku.
Kropelka poruszyła się i jakby przecząc prawom grawitacji pociekła wzdłuż ściany w kierunku słonecznej obręczy. Już dociera do granicy światłocienia, już wpływa, wsuwa się w sam środek jasnego kręgu.
Mucha.
Od okna do ściany płonie i migoce powietrze. Złota smuga gęsta od ruchu rozmigotanych w jej wnętrzu drobin. Struga, lawa blasku rozżarzająca błyskawicznie wszystkie wpływając w jej obręb szare mikrokosmosy kurzu. Chmura pyłu, pyłku, pylonu.
Światło rozrasta się nagle w kolumnę całą ognia. Na szczycie kolumny Ona.
Delikatne, pergaminowe skrzydełka lśnią miodowo. Uderzyła mnie szlachetna symetria jej kształtu, umiar w zabarwieniu, ciemnobrązowa nóżko- czy tez łapko-kosmatość, delikatność skrzydełek i ... ta jakaś obojętność, trudna do wytłumaczenia uroda obojętności i niezależności. Mucha ujawniła się nagle przy tej dziwnej rysie, której wczoraj jeszcze wcale w tym miejscu nie było i w jej wędrówce do światła oraz w całej słonecznej auto-ekspozycji odczytałem chęć zamanifestowania swojej autonomii.
I wolności. Wolności ścienno- słonecznej, owadzio- skrzydełkowej i samo- nieświadomej, którą jednak (do diaska!) uprawiała tam na ścianie, na moich oczach wyraźnie już przeciwko mnie i w związku z moim uzależnieniem od łóżka.
Jej wyzwolona ścienność i moja zaległa łóżkowatość starły się oto w sposób
niespodziewany i całkowity. I nie było tu miejsca na żadne uniki. Mogłem co prawda
odwrócić się od muchy, mogłem udawać, że jej tu wcale nie ma lub, ze jej obecność
tam na ścianie jest mi całkowicie obojętna, mogłem (ależ tak! ), po prostu spłoszyć ją
jednym gwałtownym ruchem ze ściany, ale byłoby to działanie zbyt proste, by nie rzec
trywialne.
Nie, sytuacja wymaga pewnej dyplomacji. Trzeba działać, pewnie i maksymalnie
prosto, ale nie prostacko.
Ba, - łatwo powiedzieć, ale jak?
Tam ściana, na ścianie mucha, na musze słońce a ja tu prawie bez ruchu i sam.
Czymże byłem wreszcie, przykuty do żelaznego szezląga przy jej owadziej lotności.
W jaki sposób mogłem przeciwstawić jej skrzydełkom swoje ciężkie, nieużywane od
dawna kończyny. W jaki sposób wyperswadować owadowi niestosowność jego cupania
w miejscu najbardziej na ścianie (poprzez promyk i pęknięcie) wyeksponowanym?
Gdyby nie mucha ... ten fragment muru, ten ceglany zakątek, poprzez rysę
tajemniczy i przez promyk słoneczny piękny, mógł sprowokować mnie wszakże do
głębszych zamyśleń i do obserwacji a także do autoanalizy własnych odczuć
estetycznych. Do kroćset! Mogłem przeżyć piękną przygodę intelektualną. I mieć co
wspominać jutro, za tydzień. Mogłem być prawie szczęśliwy.
Gdyby nie Ona.
I gdyby jeszcze nie ta rysa, szpara, szpareczka. Ściana pękła dla muchy.
To pęknięcie mnie zagaiło, usadziło, unieruchomiło i zamroczyło. Ta nagła szczelina
wciągnęła, wessała mnie wraz z łóżkiem i wtedy gdy byłem już urobiony ze szczeliny
wyniknął owad.
No bo czy jest możliwe by ona ot, tak sobie, całkowicie bezmyślnie i zupełnie
przypadkowo przycupnęła w tym właśnie miejscu gdzie powstała rysa w tynku,
w którą to rysę trafił był przed momentem słoneczny promień?
I w ogóle skąd tak nagle słońce? Od pięciu dni leje jak z cebra a tu nagle ni
z gruchy ni z pietruchy promyczek, i przez liście, przez szybkę i pac na ścianę i na rysę
o kilka centymetrów od miejsca gdzie siedzi czekająca już tam na światło mucha.
Ku niej więc, dla niej te tumany złota. Bo ona tam, na pękniętym pilastrze
i demonstruje całą tą swoją Złotoskrzydłość, i Jaśnie Przycupność. Ale, - cupie, więc jest. A będąc, zajmuje na tej ścianie, w tym pokoju
część mojej przestrzeni. Zajmując zaś podmiotowo (choć wciąż milcząco i cupiąco) dzieli tą przestrzeń pomiędzy nas dwoje i w ten sposób mucha zaludnia mi sobą pokój, który choć jest wciąż de facto moim pokojem, to jednak już nie tak całkiem i nie tylko moim, a w każdym razie nie w takim stopniu moim w jakim był gdy obudziłem się dzisiejszego poranka. Tak więc - myślałem dalej - Nie ma mowy o żadnej muszo-ludzkiej czy ludzko-muszej koegzystencji w jednym pomieszczeniu ani na poziomie łóżka ani tez ściany. Tym bardziej, że owad, który tam ze ściany coraz bezczelniej mnie dotyczy, nie jest zwykłym, szarym, szeregowym ścierwo- czy może gnojoosiadłym typem. Ta mucha, to mucha uzurpator i anektator i to, że siedzi nie znaczy wcale, że nie najeżdża i nie zawłaszcza. Przeciwnie. Jej uroda urabia mnie i ugadza na je pobyt tam, na ścianie. Jeszcze na ścianie, bowiem, gdy dam się jej uwieść, ona później - kto wie, może tu zamieszka na stałe, złoży gdzieś w szparze ohydne, żółte, lepkie jajeczka, a wtedy już tylko krok do rodziny, krewnych, odwiedzin, brzękania, świntuszenia na chlebie i na kołdrze. Brr! I nagle myśl jedna, straszniejsza od innych zrodziła się w mojej głowie i zapiekła mnie wewnątrz czaszki straszliwym podejrzeniem. A jeżeli ona wie coś o mnie czego nie wiem ja? Jeżeli mucha czuje w tym pokoju trupa?...Trupa? Być może, ale nie mojego! W jedną dłoń ująłem słoiczek z miodem, w drugą ciężką szklaną popielniczkę. Tracąc niemal oddech, uniosłem się wysiłkiem do pozycji siedzącej. Trzask! Popielniczka wbiła owada w nową znacznie szerszą tym razem szparę w ścianie. Łubudu! Słoik z miodem wystrzelił kilka centymetrów nad miejscem egzekucji grzebiąc muchę, a raczej to co po niej zostało, pod gęstą falą słodyczy. No! Zamknąłem oczy i przeciągnąłem się leniwie. Jak cicho...deszcz całkiem już zamilkł. Zapowiada się pogodny wieczór, - pomyślałem sięgając po papierosa. Na schodach usłyszałem ciężkie kroki Katarzyny. Będzie cholera, marudziła, - przebiegło mi przez głowę i spojrzałem odruchowo na miejsce gdzie niewidoczne stąd, wprasowane w tynk spoczywały słodkie zwłoki muchy. Wtedy je zauważyłem. Kilka lub kilkanaście małych, skrzydlatych cieni przesuwało się w stronę cieknącego po ścianie miodu. Niektóre wpełzły już w obszar słonecznego promienia. Rodzina. Ładne sztuki. To już nie jedna, samotna sztuka. Jest ich siedem albo ze dwanaście a każda z nich siedzi i je. Jak na stypie. Po tamtej. Pierwszej. Każda je. Cupie i je. Mucha je.
Muchaje. MUCHAJE!!!!
powrót do spisu treści
1 nagroda w 8 konkursie literackim
Anna Małgorzata Piskurz
Życie jest ptakiem
Gdybyś zapytał perłopława jak perłę poczyna
W jakim bólu ją rodzi pewnie jeszcze
By szczelniej zacisnął skorupę
w obrażonym milczeniu odwiecznego morza
gdybyś mędrca zapytał czym jest życie
człowiecze może "krótkim noclegiem
w niewygodnej gospodzie" albo
górą samotną o ostrych krawędziach
pułapką zdradliwą na zbyt śmiałe stopy
gdybyś boga zapytał czemu słowo wcielone
zawarł w księgach tak ciężkich że
maluczkich ręce omdlewają z wysiłku
by je dźwignąć do oczu i już siły nie starcza
gdybyś siebie zapytał jak zapomnieć
o śmierci na zadane pytanie odpowiedzi
nie czekaj bo życie jest ptakiem gotowym
do lotu odkładanym ciągle na później
Ja nawiedzony grajek
znów błogosławieństwo wiosny której nie rozumiem
widok nad widoki i pieśń nad pieśniami
jakiś anioł mnie wydarł podstępnym ciemnościom
i umieram codziennie ale tylko z miłości
czas tak głupio powieje w za ciasnych ulicach
żal miejskich parków dusi ptakom szyje
w konarach trzeszczy wiedza o zbawieniu
i płacz gałęzi którym odrąbano las
ja ślepy grajek nawiedzony przez boga
psalm brzozowy wygrywam melodyjkę duszy
zamiast serca hołubię wonny obłok eliasza
głodne listy wysyłam ale bez adresu
tak pięknie się łudzę że potrafię fruwać
przecież niebo przygarnia skrzydlatych
jeszcze idę przechodzę pielgrzymuję
choć nie ufam swym krokom
polecam je drodze
kiedyś przestanę zabiegać o mądrość wszak
nie dorównam nigdy jońskim filozofom
skoro ciało tak ziemi ciekawe
nie ma sensu doprawiać mu skrzydła
O czasie wcale nie straconym albo słów parę
do Marcela Prousta
marcel bracie jakże cię rozumiem
twój płacz nad mijanym pejzażem
kapeluszem zjedzonym przez mole
wszak wcale nie o kapelusz chodziło
ale o kobietę która go kiedyś nosiła
czs jej oczy przepalił starością wysunęła
się z niego jak z objęć kochanka
opisując kapelusz chciałeś ją ocalić jakby
pamięć świata drzemała w szczegółach
a przecież wszystkie warte pamiętania
strzeże niby skarbu zazdrosna powieka
i obraz faluje na zawsze wpisany
w przestrzeń zakreśloną rozmiarem źrenicy
czas nie jest stracony bowiem czasu nie ma
tylko łomot zegara oszukuje uszy
cztery pory roku jak cztery rozdziały
szydłem słońca dziurawą istnienie człowieka
powrót do spisu treści
2 nagroda w 8 konkursie literackim
Beata Kryczka
***
W jej mieście jest wiele sklepów i dużo ludzi odwykłych od nerwowego stania w kolejkach po zwyczajne, codzienne zakupy.
Aż ktoś wpadł na pomysł, żeby ożywić trochę społeczność małego miasteczka i przypomnieć tamte czasy pustych półek, wyścigu do miejsca w kolejce i... warczenia na siebie. Ale jaka radość z dokonania zakupu! Nieważne jakiego, ale z możliwością wymiany z innym kolejkowiczem, na bardziej niezbędny.
I otworzono sklep z szyldem "Szczęście". Pocztą pantoflową dotarło do niej, że sklep jest daleko i na wzniesieniu, żeby dobrze było go widać. Nie spala w nocy. Szukała sposobu, żeby zdążyć na ceremonię otwarcia sklepu. Ale z jej możliwościami wydawało się to... nierealne. Dla niej będącej od dawna na marginesie zakreślonym przez los i może ... społeczeństwo?
Pomyślała, że może telefonicznie spróbuje załatwić trochę szczęścia. Niestety, chłodny głos automatycznej sekretarki informował ją, że nie ma żadnych przywilejów i trzeba samemu dotrzeć do sklepu. I usłyszała sygnał kończącego się nagrania. Nie zdążyła powiedzieć, że całe jej życie to droga pod górę i ciągła walka o normalność, choćby o namiastkę szczęścia. O to, co innym przychodzi bez trudu. Chciała zapytać czy można kupić owo szczęście na raty i to bez żyrantów. Bo kto miałby odwagę ręczyć za kogoś z wyrokiem w zawieszeniu na ileś tam lat? Ale jak tu gadać z automatyczną sekretarką?
Zachętą, żeby mimo trudności wybrać się do sklepu, była promocja (modne słowo!) dla pierwszych dziesięciu osób - szczęście za darmo plus wycieczka do dowolnego miejsca na ziemi. Niebywała gratka do tego stopnia, że ożyły uśpione zmysły a fala adrenaliny popłynęła wartkim strumieniem nawet flegmatyków.
Postanowiła spróbować jeszcze jeden jedyny raz. Choćby to miał być jej ostatni raz, jej ostatni zryw. Wstała razem ze słońcem, żeby mieć czasową przewagę nad rywalami. Niestety już na starcie zauważyła, że nie ma szans nawet z ludźmi na wózkach inwalidzkich czy o kulach. Życzliwi z tłumu zaczęli szeptać: zobacz ile ludzi! Po co ci to szczęście, teraz gdy na wszystko jest już za późno, gdy nie masz siły, żeby cieszyć się szczęściem!? Lepiej zostań w domu, tak jak radzą lekarze i jak sama wiesz co dla ciebie dobre." Zmęczysz się tylko na darmo. Zostaw to innym bo ciebie już prawie nie ma! !"
Zapłakała jej dusza, zabolało kołaczące z emocji serce które swym nierównym rytmem przytakiwało "życzliwym." Ale jej dusza rwała się do ryzyka. Dusza i ciało stało się mieszanką buntu i rozpaczy i ta niestrawna papka wypływała strumieniami łez, potokiem przekleństw i w końcu zamykała się w zaciśnięte pięści i szare wykrzywione usta.
Wiedziona chyba tylko instynktem przetrwania wbrew wszystkiemu a szczególnie tej "zołzie" czekającej za jakimś zakrętem życiowym, chciała dotrzeć tam, choćby miała przegrać. Musiała brnąć dalej. Nie honor wycofać się!
Zaczęła iść szybko, ale po paru krokach zatrzymała się żeby odpocząć..., żeby
pochylić się i ukraść trochę powietrza. Gdy serce wyrównało rytm zobaczyła już tylko plecy
goniących po szczęście. Za nią było tylko parę osób, ale tak starych, że sami stwierdzili, że
oni mają już pewne szczęście, tam gdzieś ponad chmurami.
Znów ruszyła, ale wolniejszym krokiem, gdyż droga wznosiła się coraz wyżej. Była zdana tylko na siebie i na Tego, od którego wszystko zależy. Musiała się spieszyć, ale nie miała już siły. Gdzie zapodział się jej Anioł Stróż! Silna wola nie dodawała jej skrzydeł, które przeniosły by ją nad tłumem rozpychających się. Była coraz słabsza, ale wlokła się ostatkiem się, posilając się strzępkami nadziei. Chwilami traciła świadomość, wątpiła... Już o kilkanaście metrów od sklepu, widok kłębiącego się tłumu, okropne zmęczenie i radość z dotarcia na miejsce... podcina jej nogi. Ta jej przesadna wrażliwość! Dobrze, że służba porządkowa przygotowała się na taką ewentualność i wtłoczyli w nią powietrze, które wypełniło ją po brzegi; rozjaśniło umysł na tyle, żeby dojrzeć dwie kolejki. Jedna dla "normalnych" i ta druga dla podobnych sobie nieszczęśników.
Nie miała odwagi stanąć w tej uprzywilejowanej kolejce. A nuż będą żądać dokumentów bo przecież po niej nie widać ułomności. A ona nie chciała, żeby wytykali ją, że próbuje kogoś nabrać. Bardzo bała się, że zaczną uspokajać tych "normalnych", wywlekając na światło dzienne jej słabości. Stanęła więc w tej nieuprzywilejowanej kolejce chyba tylko po to, żeby sprawdzić jak długo utrzyma się na pozycji. Wystarczyło tylko parę minut, żeby zrozumiała, że... przeszkadzała.
Stanęła zrezygnowana z boku. Już miała dać za wygraną gdy zauważyła w kąciku sklepu napis: "Szczęście poza wyborem. Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględniamy." Pomyślała, że teraz nikt nie zauważy w całym tym jazgocie jak podąża do tego wybrakowanego szczęścia. Podeszła i z drżeniem w głosie poprosiła o to tańsze szczęście. Mogła kupić tyle ile udźwignie - czyli niewiele. Nie wolno było jej nosić nic ciężkiego. Poprosiła o odrobinę szczęścia. Tyle ile zmieściłoby się w jej słabej dłoni. Złożyła ręce jak do modlitwy z prośbą, żeby wciśnięto w nie to, czego tak bardzo pragnęła. Jej drżące dłonie stały się domem dla czegoś wybrakowanego i niezauważonego przez uczestników wyścigu życia. Ale ono także pragnęło dotyku, ciepła. Sprzedawca ostrzegł, żeby nie ściskać za mocno bo można szczęście udusić.
Ona jednak bardzo bała się o ten dla niej cenny nabytek. Myślała, że jak zaciśnie dłonie szczelnie, to szczęście rozrośnie się jak w inkubatorze, ogrzewane ciepłem jaj ciała.
Nawet nie przeszło jej przez myśl, że jej ręce stały się dla niego klatką, która zaczęła boleśnie uwierać.
I któregoś dnia gdy świat znów od niej się odwrócił, gdy odważyła się otworzyć dłonie, zauważyła w nich pustkę. Szczęście przez jakąś szczelinkę uleciało tam, gdzie mogło oddychać. Stała bezradnie a w jej głowie tańczyły słowa: "Nic nie może przecież wiecznie trwać." Ale te słowa nie przyniosły jej ulgi." Jak i te: "nic na siłę." Od tej chwili postanowiła marzyć bo marzenia nie wymagają wysiłku i są bezpieczne bo nigdy nie mogą się spełnić, żeby pozostać marzeniami.
powrót do spisu treści
2 nagroda w 8 konkursie literackim
Anna Grzegorczyk
* * *
co się przyśniło mosiężnemu motylowi
że zmarł wtulony w wełnianą podłogę.
co obudziło drewnianego pajaca
że przewraca się na sztywnych nogach
idąc za cieniem.
co uśpiło czujność habrowego chrabąszcza
wijącego się teraz na drewnianej łyżce
pod wysokim okapem.
co mnie zasłania
dlaczego boję powiedzieć głoś że nie chcę
błękitnej woalki na oczach.
co mi uszy zakrywa
czyja ręka zsuwająca się z sufitu
długie palce czyje
przeczesują mi włosy
kto mi przeszkadza spiąć je w kok.
na czyim życiu unosi mnie jadowity pająk
ku czemu.
powrót do spisu treści
3 nagroda w 8 konkursie literackim
Sława Bednarczyk
ONA
. . . . . . Jeszcze nie czas na umieranie. . . nie czas aby wszystko zapomnieć. . . . . . . . . . . . . . . .
A jednak... zniknął kawał świata. Zasłony jaźni mgłą niepamięci uwierają. Wszystkie zdarzenia - była ich niezliczona mnogość - tkwiły w sercu niczym ciernie Chrystusa. Tak naprawdę starała się je wyrwać z pamięci, bo bolało. Udało się. . . Teraz mało co pozostało. Nie wiedziała, że pustka też boli. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . "Gdzie tamto dzieciństwo. . . . a może go nie było" ?. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Z wielu słów Jej dziecięcego życia. . . . ,kiedy to było. . . ? - zapamiętała jedno ostatnie słowo: "meszty". . . . to słowo - kochane -jakże ciepłe - określa sandałki dziecięce. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Prawdopodobnie przywieziono Ją ze Lwowa, razem z innymi dziećmi. . . .Kiedy ?. . . . Dlaczego ?. . . Kto ?. . . . Zaadoptowana (o tym dowiedziała się długo, długo później) przez zwyczajnych ludzi, którzy skutecznie, całymi latami wydzierali z Jej pamięci inne słowa które znała, tłumacząc, że to halucynacje dziecięce. Patrzyła ze łzami w oczach na małą sukienkę, meszty, płaszczyk i coś jeszcze, które pewnego wieczoru wylądowały w koszu na śmieci. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Gdzie tamte trawy i zapachy ?. . . . Nie pamiętała początku. . . . . . . . . . . . . . . . . .W nowej rzeczywistości - a były to bardzo długie lata - ukrywała niedojedzone kromki, resztki obiadu, wszędzie gdzie popadło: po szufladach, w pończochy, pod łóżko, . . . . . . . . . . właśnie, . . . . po co ?. . . . . . . . . . . . . . "Mama" zawsze wszystko znajdywała podczas sprzątania - zwłaszcza przed świętami. . . . Krzyczała. . . . Resztki były zjełczałe i cuchnące. . . Ona, bała się krzyku i bała się kary. . . . Płakała. . . . Nieustannie i uparcie nadal ukrywała resztki. Bała się właściwie wszystkiego, cierpiała szczególnie, kiedy prześladował Ją warkot samolotów albo głębokie doły wypełnione wodą, bała się ludzi dokądś biegnących w różnych kierunkach, zupełnie jak mrówki ,którym zniszczy się mrowisko i leżących martwych koni, grubych jak wielkie balony. . . . . . . . . Pogoda wtedy była piękna, tylko ptaki nie śpiewały i potwornie cuchnęło. . . . . . . . "Dziecko, to tylko zły sen" - pocieszała "mama". . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jeszcze, . . . coś pozostało w pamięci ! Jest pogodny dzień, . . . . . wnętrze jakiegoś domu, . . . hol, . . . schody prowadzą na piętro, . . . jakaś pani Marylka uśmiecha się i schodzi z tych schodów w dół, do dzieci, . . . pachnie wspaniale przypalone mleko, . . . otwierają się drzwi, . . . w promieniach słońca zjawia się jakaś pani - jak z bajki - podobna do pięknej wróżki. . . . Elegancka pani, w szafirowym płaszczu patrzy na dzieci długo, potem zatrzymuje wzrok na Niej i znów patrzy na inne dzieci. "Mama" ! "Dlaczego tak długo cię nie było" !. . . Krzycząc uczepiła się kurczowo płaszcza. "Czy zabierzesz mnie ze sobą" ?. . . Pani uśmiecha się i mówi: "nie, bo jesteś bardzo brzydka" !. . . Nieutulona w żalu uciekła do kąta i zamilkła. "Jednak wezmę Ją" - powiedziała pani Marylce "mama". . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . To się zdarzyło, gdy miała pięć albo może sześć lat. . . . Impreza rodzinna, jakieś podniecające sytuacje, zapleciono jej warkoczki. Podarowano Jej lalkę, tak dużą jak Ona sama. Lala - kauczukowa - nie miała włosów (szkoda że ich nie doklejono), ubrana była w prawdziwą sukienkę. "To nic, że sukienka trochę przykrótka" - pocieszała siebie. Właśnie wtedy, pewna dziewczynka uchwyciła lalą za nogi i uderzała nią z całej siły o betonowe schody. . . Bolało. . . Lali pękła głowa. . . Grała muzyka. . . . . Dziadek nalewał gościom piwo z dużej beczki, do kufli, wszyscy się cieszyli ze ślubu Miecia. . . Dziewczynka się śmiała !. . . Ona - płakała. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ludzie w piwnicach znów się pojawili. . Ją ogarnął tamten strach. . . Spali pod starymi kocami lub pod czerwonymi, nie obleczonymi pierzynami. . . W Jej pękniętej główce wirowały chaotycznie wspomnienia bolesnych odgłosów, krzyków, . . . . jest zimno, . . . . . . . . . . .deszcz. . . W rowie leży samotnie głowa,. . . obok but męski. . . . . . . . . . (Gdzieś w oddali słyszy głos "babci": "Kupiłabyś tej dziewusze jakąś sukienkę, bo z tej całkiem wyrosła.) Ona,
cicha, niewymagająca i lękliwa, wcale nie marzyła o nowej sukience, nie odważała się - mogliby Ją skrzyczeć. Nigdy nie prosiła o dodatkowe jedzenie. . . . . . . . . Ciągnęło Ją, by mieć coś swojego, być za coś odpowiedzialną. . . . . . . . . . .Mijały lata. . . . . . . . . . . . . Rosła. . . . . . Dużo czytała. . . Czytała i czytała poznając świat całkiem nie znany. To był Jej - prawdziwy świat - w którym Ona była główną bohaterką. Przeżywała radości, była piękna i kochana przez wszystkich .................................................................... . . . . . . Aby nie pomagać "mamie" przy brudnych i nudnych pracach, udawała że się uczy, choć zadania i lekcje odrabiała z wyprzedzeniem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . "Hanka ma też dobre stopnie, a ma dużo czasu na zabawę i pomoc w domu". "Ty jesteś chyba tępym dzieckiem, skoro tyle czasu zajmuje ci nauka". . . Czuła się winna, . . . .zawsze kiedy pomagała "mamie" robiła wszystko źle, albo coś rozbiła, wylała - albo robiła za wolno. Ciasto na pierogi też zawsze było za grube, choć tak bardzo chciała. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Na podwórku dzieci szeptały: "znajda" i ukradkiem spozierały na Nią. "Dlaczego tak o mnie mówią" - rozpaczała. Bardzo bolało gdzieś w klatce piersiowej, mimo iż nie wiedziała co oznacza to słowo. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W liceum również co roku otrzymywała nagrody za dobre sprawowanie, celujące stopnie i kulturę. Pomoc innym zjednywała Jej sympatię klasy, ale - nie przyjaźń. . . . . . . . . . . . . . . Na pochodach pierwszomajowych nie chciała nosić czerwonych transparentów, sprytnie upuszczając sztandarówki na asfalt. . . . Nosiła biedne sukienki i pisała zwykłą stalówką. . . . Koleżanki miały wieczne pióra, piękne teczki i piórniki. . . Choć była najlepsza w klasie, nigdy nie pogłaskał Jej po głowie ksiądz. C. . . . . Religię znała najlepiej i uwielbiała te historie, w których dobro było najważniejsze. . . . . . . . Dobro i miłość !. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pani dyrektor powiedziała: "Trzeba tę dziewczynę posłać na studia - szkoda ją zmarnować". Miała różne marzenia i wielorakie zdolności, obserwowała ludzkie zachowania, analizowała ich słowa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . Kiedy to było -już teraz po tylu latach nie pamięta. . . . . Pozwolono bawić się z dziećmi. Syn sąsiadów - Leszek - wraz z innym kolegą ślizgali się z górki w środku lata. Zaciekawiona podeszła bliżej i zobaczyła ogromne ilości skrzeku żabiego, taką przejrzystą galaretę z czarnymi kulkami, która dawała poślizg. . . . . . . . . . Poczuła w żołądku mdłości. . . . Leszek wymyślił jeszcze inną zabawę. Do puszek po mielonce wpychał żywe żaby, bardzo ciasno, zamykał mocno wierzch puszek í rzucał nimi o ziemię. Dużym kamieniem tłukł "konserwy". . . . . . . Puszki milczały. . . . . Nie wytrzymała i uciekła. . . . . Od tego dnia go znienawidziła. (Ona żyje dotąd, on dawno temu umarł na raka). . . Po tym wydarzeniu nigdy już nie wychodziła do dzieci. Bolało. . . . Oczy wlepiała w białe, zadrukowane stronice książek. "Co to były za książki" !. . . .Boże !. . . Cała literatura polska od romantyzmu po pozytywizm !. . . Poezje, od Kochanowskiego, Norwida, Micińskiego, Słowackiego, Tetmajera, Mickiewicza aż po Leśmiana, Poświatowska, Herberta a nawet Miłosza !. . . . . . . . "Dlaczego muszą zabijać koguta, dlaczego ? Zabroniono Jej iść za "ojcem", jednak ukradkiem z czystej ciekawości wybiegła na obejście przydomowe. "Ojciec" trzymał koguta pomiędzy nogami, lewą dłonią głowę, a prawą, uzbrojoną w nóż, podrzynał kogutowi gardło. . . . Trysnęła krew a była tak czerwona jak tamta krew. . . . . . .Kogut się wyrwał i biegał po obejściu, . . choć nic nie widział. Głowa koguta tkwiła w lewej dłoni "ojca". . . . Ona znieruchomiała. Bezszelestnie osunęła się na ziemię. . . . . Bolało. . . Oprzytomniała, . . . zobaczyła, że leży w łóżku a nad sobą pochylone jakieś głowy - chyba rodziny, coś krzyczały, czegoś chciały. . . . . . . . . . . . . . Strach, lęk i czerwień, . . . . czerwień i lęk. . . . Płacz, lęk, niemoc. . . i cisza. . . . Kilka dni chorowała. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . "Ona dojrzewa, trzeba Ją wydać za mąż. . . . . . . . . . . . .
Jeszcze nie czas na umieranie. . . nie czas aby wszystko zapomnieć. . . . . . . . . . . . . . . . Chłopak Ją pocałował - przy bramce ogrodzenia. Bezceremonialnie objął, mocno przycisnął i otworzywszy szeroko usta - miał duże i piękne - wchłonął prawie całą Jej twarz. . . . Straciła oddech. . . . . Wepchnął swój język głęboko, aż po jej krtań i zrobiło się Jej niedobrze. Uderzyła go w gębę. Wypluła z obrzydzeniem jego ślinę. "Kretynka" - krzyknął. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Marzyła o miłości, lecz nie takiej. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
"Ale ma bufory". Wyśmiewali się z niej. Zaczęła chodzić przygarbiona, by ukryć sterczące piersi. Znajomy rodziny klepnął ją w pośladek - poczerwieniała ze wstydu. . . . Bolało. . . . . . . Smutniała z dnia na dzień. Życie w którym brała udział jawiło się jakże inne od tego które znała z książek. Bez żadnej motywacji zachodziła do kościoła. . . . . Drzwi zawsze były otwarte. . . .Z wysokości sklepienia wpatrywało się w nią wszechwidzące oko w trójkącie.
Wiedziała, że zawsze i w każdym czasie ONO Ją obserwuje. Lękała się by nie popełnić żadnego grzechu. . . . . . . . . Kochała ojczyznę i cieszyła się ze śmierci Stalina. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ludzi wypuszczano z więzień, wrócił też syn "mamy". Wszyscy się cieszyli, nawet przestali się bać. Mówiono odważniej o Katyniu, Sybirze, śpiewano zakazane piosenki. Książki o Piłsudskim, Hallerze, Dmowskim znów wróciły na półki. Boże !. . . .Tak wiele ciekawych faktów ! Płakała nad losami zolniezy z legionów i. . . Ojczyznę kochała coraz głębiej i mocniej. . . . . . . . . . . . . Mijały lata. . . . . . . . . . . . . . . Wyszła za mąż. Noce były najgorsze, brutalne, obrzydliwe. . . . . To co czuła było monstrualne i brzydkie. Cuchnęło. Nieodważyła się żądać, aby mąż "to" umył. Nie słyszała nigdy ani jednego czułego słowa, jedynie przerywniki ; o, k. . . .a !. . . Urodziła jedno dziecko, potem drugie, a potem zabijała na zlecenie lekarza inne. Borykała się z życiem samotnie. Nie czuła miłości ani do męża, ani do dzieci. . . . . . . Pranie. . . . Sprzątanie. . . .Gotowanie. . . . Choroby. . . . Zmartwienia. . . . Kłótnie ...Nie czuła się człowiekiem. Nazywano ją drugą Monroe. . . Płakała. . . . Cichła. . . ., Wiotczała jak pajęczyna o poranku, drżąca kropelkami łez, jak motyl unoszony światłem w górę i w dół, zmieniający barwy, w zależności od pory dnia. Ona, przepełniona wewnętrzną nadzieją, w oczekiwaniu lepszego dnia - wybaczała. Radowała się deszczem i burzą, wiatrem i śpiewem ptaków - tak jakby Jej czas się kończył. . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Aż pewnego dnia coś w Niej umarło. Kto chciał to Ją miał. . . . . . . .
Jednak bolało. . . . Zagłuszała ten ból literaturą porno. Studiowała wszystkie dewiacje i deprawacje. Praktykowała. Nie zagłuszyła jednak smutku i rozdarcia. Coś w Niej płakało, aż przyszła depresja. W szpitalu psychiatrycznym przestała mówić. "Ciężki przypadek"- stwierdził lekarz. Widziała ludzi przywiązanych pasami do łóżka. Gardziła nimi, ale nad pewną kobietą płakała, głaskała po ręce, choć bała się, bowiem należała do wulgarnych i agresywnych. Kobieta ta długo śledziła Ją nieufnym wzrokiem, nie odwzajemniając miłości. Gdy wszyscy zasnęli, kobieta wyskoczyła z łóżka i obdarowała Ją jedynym cukierkiem, ukrywanym pod poduszką!. . . . Ona, szczęśliwa tą radością wzajemnej solidarności w nieszczęściu, trzymała w dłoniach cukierek, jak najdroższy talizman. . . . Okowy serca pękły!.
Cud uzdrowienia dokonał się!. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ...
. . . . . . Po dwu tygodniach wróciła do domu, łagodna jak dawniej i choć naprawdę nic się wokół niej nie zmieniło. . . . . . zmiana nastąpiła w niej samej !
. . . . . . Zabierała dzieci w góry, taszczyła ciężki plecak i śpiwory, radowała się wraz z dziećmi wschodami i zachodami słońca, zapachem macierzanki, miękkością traw i śpiewem ptaków. Uczyła dzieci słuchać "jak trawa rośnie", tańczyła z nimi i z motylami na polanach leśnych, spała na posłaniu wyłożonym gałęziami, wpatrzona w przestrzeń granatu nieba. . . . . . . . . . . . Wróciły zapomniane, niegdysiejsze zapachy traw. . . . . Jej dusza piękniała z dnia na dzień ! Znów stała się "dzieckiem" ufnym i cichym jak dawniej, i nie było w niej już ani lęku, ani
strachu..................................................................... . . . . W górach odnalazł Ją TEN, którego oko widzi wszystko. . . .. . . . . . . . . . . . . .
Odnalazła ją MIŁOŚĆ
Takie było Jej życie: szczęście i ból; . wzloty i upadki, i nadzieja i łzy. . . aż do pojednania
z życiem, całkowicie i bez reszty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . trzeba tak żyć, aby umierać bez lęku. .
. . . oddać wszystko, aby być wolnym. . .
. powiedzieć, że się kocha, gdy życie jeszcze trwa.
Jeszcze nie czas na umieranie. . . . nie czas, aby wszystko zapomnieć, nie czas.
powrót do spisu treści
3 nagroda w 8 konkursie literackim
Krzysztof Salak
ROZKOŁYSANI
gdy przyjdą do mnie gwiazdy
bym mógł wejść na mleczną drogę
dom mój będzie otwarty
na światło i na mrok
gdyż jednako ich oczekiwać trzeba
i myli się ten
kto pustce jedynie zawierzył
tak jak myli się
kto wiecznym migotaniem
ołtarze w sobie podnosi
bo nie mogłyby wschodzić słońca
bez tego co pomiędzy nimi
i tak bardzo słońcem nie jest
i nic bardziej milczeć nie może
niż pomiędzykrzyk
i nic bardziej trwać nie może
niż pomiędzynic
i nic prawdziwiej wiarą być nie może
niż pomiędzyzwątpienie
i nie ma rozpaczy
która rozpaczą jest samą i niczym więcej
i nigdy nie powróci ten
kto zawsze nie odszedł
i nie można pożegnać tego
kto nigdy już nie przyszedł
i nic bardziej nie jest oddechem
niż łapczywość ust z bezdechu wyrwanych
tak i słowa
nie odgrodzone od siebie dotykiem milczenia
umierają w suchym szeleście piaskowych ziarenek
a w każdym sercu
mieszkają ogromne przestrzenie bezruchu
natężonego w falę
biegnącą ku brzegom spojrzenia
nic bowiem nie jest nam bardziej dane
aniżeli to rozkołysanie
pomiędzy gwiazdą i mrokiem
słowem i milczeniem
lustrem i falą
Gdy przyjdą gwiazdy
Dom mój zastaną otwarty
OBAWA UTRATY
Co dzień boje się utracić ciebie,
odchodzącą zbyt pochopnie w rzekę chwil
poza rękoma naszymi zawsze możliwych
Miłość nie jest wszak bóstwem jednego nieba
- i w przelocie motyla zawiera się próba
powoływania do życia wciąż nowych przestrzeni
Nie jest nadzieją jednej gwiazdy
- każdy smutek ma swój obszar cienia zakreślony mocą
pragnień choć przecież nawet jedno westchnienie
może stać się barwą wielu nocy
Nie jest wiatrem jednego łanu
- kłos najmniejszy skrywa w sobie umiłowanie kołysaniu
i nie można przewidzieć kiedy pole zakwitnie huraganem
Nie jest słowem jednych ust
- wargi są jedynie narzędziem tego śpiewu, którego
nakazem obdarowano nas kiedyś bezpowrotnie
Czas przemija wskroś naszych domów
wschodzący podmuch dnia każdego
gasi w nas i rozwiewa papierowe pioruny
uśpiony podbojów
więc chodzi o to aby nigdy nie udało nam się
żadnego z uczuć
ukamienować w sobie murem pod którym
polegną równo wszyscy bogowie
wszystkie gwiazdy wszystkie kłosy
i wszystkie usta
To miłość bowiem jedynie jest niezmienna
gdyż jest ona ostatecznym odniesieniem
ze wszystkiego w nas
Tak jak śmierć która jest ostatecznym
uzasadnieniem wszystkiego poza nami
więc zrozumieć jej nam nie jest nigdy dane
Lecz to co naprawdę kochamy
pozostaje w nas bezpieczne
nawet gdy odejdzie
pomimo utraty
a może dzięki niej właśnie
bo pragnienie raju
nie umiera nigdy.
OBAWA UTRATY /
Nie umiem karcić w sobie smarkacza
gdy przewini nierozwaga lub gapiostwem
on stoi we mnie jak krzywe drzewo
z rozdziawiona dziuplą
oblepionych mrówkami ust
Ojciec mój wiecznie do ojcostwa
ani do małżeństwa niedorosły
tatuś mój łykowaty
usmarkany świeżą żywicą
okaleczonego kolana
Rodzic bosy zbłąkany
w gąszczu filo-medytacji
nad różnicą lotu motyla
i ważki
Był czas gdy wstydziłem się go
i tej jego wiecznie wystającej
ze spodni koszuli
jego milczenia
i nieporadności
Często mrugałem do znajomych
i uśmiechałem się pobłażliwie
co miało znaczyć
- trzeba mu wybaczyć
On już taki trochę jest
a zresztą to młokos
i wciąż ma jeszcze czas
na zabicie swojego
pierwszego kota
i nadmuchanie żaby
i rozdeptanie żuka
by napluć później na niego
obojętnie
przez zaciśnięte zęby
Wciąż ma jeszcze czas
na to by nauczyć się kłamać
z jasnym przyjaznym spojrzeniem
kłamać przed napisaniem wiersza
i po wyjściu z kościoła
kłamać oddechem
nie tykając tkanki uśmiechu -
tak mówiłem o tobie
wraz z innymi
ty smarkaczu
Dzisiaj dumny jestem z tego
że mogę się z tobą przyjaźnić
że nie porzuciłem cię kiedyś w bramie
obok zabitego kota.
powrót do spisu treści
wyróżnienie w 8 konkursie literackim
Anna Rolińska
CO KTO SIEJE, TO I ZBIERA
Nie chcę cię znać! Nienawidzę cię! - krzyknęła Magdalena trzaskając za sobą z impetem drzwiami.
Zuzanna słysząc słowa córki znieruchomiała. Paraliżujący ją od wewnątrz ból psychiczny uniemożliwiał wyrzucenia z siebie, duszącej ją rozpaczy. Obecna przy tym przykrym zdarzeniu
przyjaciółka Zuzanny Ewa, bezradna wobec zaistniałej sytuacji, położyła ze współczuciem dłoń na
ramieniu koleżanki.
- Wyrzuć to z siebie. Nie duś w sobie, bo później odchorujesz - starała się pomóc Zuzannie.
Odpowiedzią była przeraźliwa, niemal krzycząca cisza. Nie było słychać nawet najcichszego
brzęczenia muchy. Zuzanna siedziała bez ruchu na swoim wózku inwalidzkim ze wzrokiem wbitym w
drzwi niedawno zatrzaśnięte przez jej dziecko.
Pełna konsternacji Ewa nie wiedziała, co zrobić. Nietaktowne wydawało jej się opuścić w tej chwili przyjaciółkę, a1e i trwanie przy niej wydawało jej się równie niezręczne. Tępo wpatrywała się w zaciek na suficie przedpokoju powstały niedawno przez nieostrożność sąsiadów Zuzanny.
Nagle, gdy Ewa niepewnym krokiem zamierzała skierować się do swojego pokoju, ten
chwilowy stan niebytu rozdarło spazmatyczne łkanie Zuzanny, które eskalując w chwilę potem przerodziło się w histeryczną niemal rozpacz. Do wyzwolonych emocji dołączył się stopotrząs jednej
ze sparaliżowanych stóp Zuzanny, akompaniując rytmicznym dźwiękiem jej żałosny, łzawy rapsod.
Ewa odetchnęła z ulgą.
- Wypłacz się, wypłacz - powtarzała tuląc targaną szlochem przyjaciółkę.
- Jak ona mogła? Ja ją tak kocham -łkając i zawodząc na przemian Zuzanna zadawala sobie
dręczące ją pytania.
- Daj spokój, pożyje na własny rachunek, dojrzeje, zrozumie, to cię doceni - pocieszała ją
Ewa.
- Ale za co ona mnie tak nienawidzi? Dlaczego nie ma żadnych pretensji do swego ojca?-
wyrzuciła z żalem.
- Nie rozpamiętuj tego tak w kółko i tak to ci nic nie da. Lepiej się połóż i spróbuj zasnąć-
doradzała w swej bezradności Ewa.
- Łatwo ci mówić, bo to nie twoja córka. Gdybyś jej nie stawiała warunków, to by nie odeszła
- zaatakowała nagle Ewę Zuzanna.
- Zuza, daj spokój. Wiesz sama najlepiej jaka jest Magda. Ona szukała pretekstu, by przed
Wiktorem uchodzić za pokrzywdzoną i to jej się udało - starała się przetłumaczyć Zuzannie Ewa.
- Dobrze, położę się - zrezygnowanym tonem oświadczyła przyjaciółce Zuzanna i podjechała
do lóżka ortopedycznego.
Leżąc torturowała się wspomnieniami. Choć minęło od wypadku już 13 lat, pamiętała wszystko jakby to było wczoraj. Od początku w jej małżeństwie się nie układało. Jednak Zuzanna darzyła męża niemal bałwochwalczym uczuciem. Był jej największą miłością, sensem życia. Cierpliwie znosiła jego maltretowanie psychiczne, bo był dla niej jak powietrze, bez, którego nie sposób żyć. Z chwilą, kiedy podejrzewała, że jej ukochany Zbyszek ma kochankę szalała z rozpaczy. Próbowałam szantażować go emocjonalnie, ale to nie przynosiło pożądanych efektów. Gdy nie docierały do niego żadne prośby i perswazje czując się niedoceniana i niekochana szukała wręcz okazji do wypicia, chętnie idąc do kogoś, lub sama organizując jakąś libację. Podwyższenie promili we krwi dawało jej choć na jakiś czas iluzoryczne zapomnienie nieszczęsnego bytu, bowiem działało jak znieczulenie. Zbyszek bardzo źle reagował na jej alkoholowy doping do życia, ale nic nie robił w tym kierunku, by nie musiała szukać sztucznych podniet do przetrwania. Zdarzało się to jednak jeszcze rzadko, więc nie czuł zbliżającej się destrukcji ich rodziny.
Tylko dla niego podjęła się studiować zaocznie prawo. Właśnie na tej uczelni zaprzyjaźniła się
z jedną ze słuchaczek, która tak jak ona czuła się nieszczęśliwa przez zdrady własnego męża. Jadwiga
nie pracowała i cały wolny czas poświęcała spotkaniom, z pokrzywdzonymi jak ona żonami,
zalewając smutek obficie winem lub wódką. Nie mając lepszych znajomych, przylgnęła do tych
żałosnych, aczkolwiek niezbyt szczerych ludzi. Preferowała towarzystwo, które wydawało jej się, że
ją rozumie, bo mogła się z nimi napić i odjechać w świat fałszywych iluzji. Najczęściej z racji braków
budżetowych raczyli się tanim winem. Pójście na kompromis własnym słabościom nie wróżyło Zuzannie niczego dobrego.
Po tragicznej śmierci matki kobieta załamała się jeszcze bardziej i wpadła w depresję. Nie mogąc poradzić sobie sama z sobą i nie mając z kim dzielić brzemienia własnych trosk, zaczęła sama zaglądać do kieliszka. Gdy pewnego dnia Zbyszek zażądał rozwodu w Zuzannę jakby uderzyła bomba
tragizmu. Żyła jak ogłuszona wybuchem. Nic do niej nie docierało. Któregoś dnia jak zwykle znieczulając swój smutek szklanką wina czekała na koleżankę. Słysząc ostry dźwięk dzwonka u drzwi,
chwiejnym krokiem podeszła, by jej otworzyć i wpuścić umówioną z nią Marylą. Zdumiona zobaczyła
w drzwiach nieznaną, nieciekawą z wyglądu kobietę, z jaskrawym makijażem pod grubymi szkłami
okularów.
- O co chodzi? - spytała od niechcenia chcąc zamknąć drzwi przekonana, że kobieta się
pomyliła.
- Jest pani żoną Zbyszka?
Nie czekając na odpowiedź i zaproszenie nieznajoma weszła do środka. Oszołomiona nieco
alkoholem Zuzanna cofnęła się w głąb mieszkania.
- Chciałam z panią porozmawiać - oznajmiła kobieta siadając w fotelu. - Chyba pani wie o
czym?
Zuzanna cały czas stojąc zapaliła nerwowo papierosa. Trzymając go drżącą ze zdenerwowania
ręką zaciągała się głęboko wciągając dym raz za razem.
- Domyślam się, że jest pani kochanką mojego męża. To on panią przysłał?! Sam nie miał
odwagi?! ! Ale. ja mu nie dam rozwodu! ! ! Nie dam! ! ! Nie dam! ! ! Nigdy w życiu! ! ! - eskalujące
wzburzenie Zuzanny osiągnęło apogeum, gdy wyrzucała w gniewie ostatnie słowa.
Kobieta milcząc odczekała aż Zuzanna uspokoi swe rozchwiane nerwy i spokojnym głosem
jej oznajmiła:
- Nie wiem po co utrudnia pani sytuację? Przecież on pani nie kocha, a wasz związek już
dawno przestał istnieć. Wiem coś o tym. On czuje do pani awersję i dlatego od wielu miesięcy nawet
pani nie dotyka.
Wyznanie kobiety było dla Zuzanny jak pociski z karabinu boleśnie raniące jej serce.
Nieprzytomna z rozpaczy, nieświadoma, że jest tylko w podomce, chwyciła leżące na komodzie
kluczyki od samochodu Zbyszka i wybiegła z mieszkania pozostawiając w nim obcą, zaskoczoną jej
czynem przyjaciółkę męża.
Zuzanna jak oślepiona dotarła do samochodu i usiadła za kierownicą. - On pani nie kocha... On czuje do pani awersję... - dźwięczało jej boleśnie w uszach. Dlaczego? Zbyszku! Jak mogłeś mnie
zdradzić?! Dlaczego chcesz mnie opuścić?! Dlaczego?! - powtarzała niemo. Zostawił ją mąż, a ona
miała wrażenie jakby przestał istnieć cały świat. Wydawało jej się, że brutalna zdrada jej ukochanego
spopieliła wszystkie plany życiowe, marzenia i nadzieje. Automatycznie przekręciła kluczyk w stacyjce i z piskiem opon ruszyła przed siebie. Spływające obficie zalewające oczy łzy zakłócały pole
widzenia. W pewnym momencie jak rozszalała wyprzedzając jadący przodem samochód nie zdołała
wyminąć niezauważonego wcześniej, zbliżającego się z naprzeciwka auta i katastrofalnie w nie uderzyła. Pasażer, z którym się zderzyła na szczęście wyszedł z kolizji bez większego szwanku. Nie
przypięta pasami Zuzanna doznała licznych obrażeń, z których najgorszym było złamanie kręgosłupa i w następstwie tego paraliż nóg. Podczas, gdy ona była wiele dni nieprzytomna lekarze z ogromnym
heroizmem walczyli o jej życie.
Gdy odzyskała przytomność przerażona uświadomiła sobie, że ma niewładne obie nogi. Nie
mogła nic zrobić i była zdana całkowicie na pomoc innych, a jednak wewnątrz czuła nieprzepartą chęć
do życia. Dzięki postawionej przez operującego ją profesora diagnozie, że do roku wszystko się
zregeneruje i będzie chodzić, w najgorszym wypadku o jednej kuli, przejęta nadzieją postanowiła
walczyć o odzyskanie zdrowia i ukochanej córeczki. W jej przedsięwzięciu dopingowały ją wszystkie
oznaki jej anabiozy, wracające czucie i zdolności percepcyjne. Mimo opuszczenia przez najbliższych
odważniej patrzyła w przyszłość.
Jednak w bardzo krótkim czasie musiała się rozstać z myślą na szybkie usprawnienie. Znajomy profesor wyjechał do USA. A, gdy skorumpowany ordynator oddziału, na którym leżała dowiedział się, że nie ma kto się nią zająć zaproponował jej Dom Opieki. Odmówiła, mimo, że nie miała, na kogo liczyć. Matka nie żyła od roku, córeczka miała zaledwie 8 lat, a altruizmu i miłosierdzia od jej dwóch odwiedzających ją od czasu do czasu w szpitalu sióstr nie mogła oczekiwać.
Wiedziała, że nie da sobie rady sama. Poczuła jakby w jej życie ktoś znowu mocno uderzył i pękło rozsypując się jak kryształ na drobne kawałki. Mimo, iż życzliwa jej przyjaciółka, Ewa postanowiła się nią zająć, gdy wróci do domu, niekochana i niepotrzebna nikomu, wystraszona jak zaszczute zwierzątko, postanowiła rozstaj się z życiem łykając solidną dawkę tabletek nasennych. Uratowano ją przed tym desperackim krokiem w ostatniej chwili. Bowiem był na świecie ktoś jej nieznany, kto bardzo ją kochał i tego nie chciał. Poznała człowieka, który tak pięknie opowiadał jej o swoim Przyjacielu, że się Nim zainteresowała.
To właśnie Bóg poprzez swoje Słowo podsunął jej własną, optymalną koncepcję życia i skłonił, by zajrzała w głąb siebie. Dzięki Bogu odzyskała nadzieję i wiarę w ludzi. Jej exodus ze starego świata pełnego smutku i bezsensu zaczął się nagle i bardzo gwałtownie. Przy Bogu odradzała się niczym feniks z popiołów. To On sprawił, że reaktywowała na nowo pogrzebane marzenia. Zgodziła się na rozwód. Ich wspólne dziecko, Magda, nie chciała z nią dzielić życia, więc musiała przełknąć i tę gorycz. Mieszkając z przyjaciółką, po minionych latach pełnych deprecjacji, zaczęła pracować wykorzystując własne talenty, pisząc i malując. Tak żyła 9 lat, podczas których rzadko widywała niechętną jej córkę.
Gdy już całkiem pogodziła się z jej stratą, nagle ją odzyskała. Jej były mąż wyrzucił dziewczynkę z domu nie mogąc sobie dać rady z dorastającą, buntowniczą nastolatką,. Zaledwie przez 3 lata mogła się cieszyć w swoim mieszkaniu obecnością swojej latorośli. Radośnie przyjęła ją pod swój dach i wiele jej pomogła. Lecz Magda niechętnie uczyła się potrzebnych kobiecie czynności i wciąż dokuczała matce. Nie raz jej wykrzykiwała, że wolałaby, żeby ona umarła. W końcu dziś się rozstały. Przyjaciółka Zuzanny Ewa miała rację, że gdy tylko Magda poznała bogatego Wiktora, robiła wszystko, by się do niego wynieść. A do tego stworzyć pozory pokrzywdzonej nieszczęśnicy.
Zuzanna długo przeżywała wyprowadzkę córki. Ale dzięki silnej wierze w Boga pozbierała znowu rozsypane kawałki swojego życia i posklejała je nowymi przedsięwzięciami i planami. Po wielu tygodniach impotencji twórczej rzuciła się w wir pracy, oddając się jej bez reszty. I kiedy dzięki mijającemu czasowi i nowym dziełom zabliźniły się rany przeszłości wybuchła jak wulkan i wylała
się lawą kolejna porcja nieszczęść. Przechodzącą przez jezdnię Ewę zabił na miejscu pijany kierowca.
Przez wszystkie wspólne lata była światłem jej oczu i jednym z niewielu w jej życiu promyków Bożego ciepła. Niczym mityczna Aspazja obdarzała ją swymi cnotami i chroniła przed przykrymi
razami otoczenia. Ale teraz jej już nie było, zgasła nagle jak zdmuchnięty płomień i Zuzanna nie
mogła już dłużej spokojnie się przy nim wygrzewać.
Gdy kobieta usłyszała tę hiobową wieść, w swej rozpaczy, obficie lejąc łzy, mimo, iż było to dla niej niebywale deprymujące zadzwoniła do córki:
- Ma.. Ma... Magdusiu, kochanie, Ewa nie żyje. Zostałam sama - łkała w słuchawkę. - Czy nie
mogłabyś mnie wziąć do siebie? - poprosiła błagalnym tonem.
- Co! Córka ci się przypomniała jak zabrakło Ewki! Mogłaś mnie nie wyrzucać z domu! - w
głosie Magdaleny słychać wyraźny sarkazm i coś, co zabrzmiało jak ironiczny triumf.
Zuzanna zaskoczona trywialną reakcją córki, opanowując płacz i tłumacząc się, próbowała
apelować do jej serca:
- Ale ja cię nie wyrzuciłam. Wiesz dobrze, że nie ja postawiłam warunek, iż jeśli po maturze
nie pomagasz w domu, to masz się wyprowadzić. Ja nie miałam wyjścia. I co ja teraz zrobię? Wiesz,
że nie mogę być sama.
- Nie interesuje mnie to! Radź sobie sama! - odburknęła na słowa matki.
- Ale ja jestem twoją matką, kocham cię. Nie możesz być taka - indagowała przerażona
oschłością córki inwalidka.
- Daj mi spokój! ! Nienawidzę cię! ! ! - wrzasnęła na pożegnanie.
To obcesowe wyznanie Magdy podzielał jej partner życiowy potwierdzając to osobiście.
Przejąwszy od niej słuchawkę grzmiał przez nią:
- Prosimy cię, żebyś nie psuła naszego spokoju i nie zawracała nam głowy! !
Okazało się, że po 2-ch latach braku kontaktu z matką Magda nadal pielęgnowała niechęć do niej.
Wszyscy ich wspólni znajomi potępili nieetyczne i egoistyczne postępowanie młodej kobiety. Jej matce przypomniało się wtedy postępowanie jej ojca. Był podobnie nieczuły, tak samo jak i teść, który
do śmierci nie odzywał się z własną matką, babcią Zbyszka. Wyjątkowo wrażliwa Zuzanna nie
rozumiała ich okrutnej zawziętości.
W pierwszej chwili załamana Zuzanna postanowiła iść do Domu Opieki. Nienawidziła tych
placówek, pełnych zniedołężniałych fizycznie i umysłowo staruszków i nigdy nie sądziła, że stanie
przed tak ekstremalną alternatywą. Straszne, gdy się zauważa, że biologiczny zegar zaczyna zwalniać i
wybijać końcowe godziny. I widzi się to w wieku 50, a niekiedy 70 lat, 80. Ona miała dopiero 40 i
mimo swej fizycznej ułomności czuła się bardzo młodo. Lękała się przedwczesnego starzenia z tym
wymagającym geriatry społeczeństwem. Modliła się jednak i przygotowała do nowej, życiowej drogi.
Ale wówczas mile zaskoczyli ją najbliżsi znajomi. Nie dość, że nie pozwolili jej zamienić
mieszkania na lóżko w Domu Spokojnej Starości, to jeszcze zorganizowali doraźną opiekę po
południu i w wolne od pracy dni, bo na codzień miała zapewnione usługi pielęgniarki PCK. Co
prawda, gdy ci nowi opiekunowie coś przy niej robili, przez długi czas była zmęczona ich fizyczną i
umysłową indolencją. Ale uruchomiła w sobie własny mechanizm działania i z pomocą Boga
doskonale radziła sobie w trudnych sytuacjach. Życiowe trudności wydobyły z niej drzemiące przez
lata przy Ewie wewnętrzne potencjały. Pozornie słaba inwalidka zaskakiwała wszystkich swoją silą
duchową. Jej niemoc zmuszająca ją nieustannie do wydzierania życia stała się punktem odniesienia do
coraz lepszej kreacji.
Samotność, która ją niespodziewanie dotknęła była motorem do płaczu i twórczości.
Imperatyw twórczy był dla Zuzanny optymalną, terapią leczącą osieroconą duszę. W swoich wierszach
i obrazach zamykała wszystkie swoje lęki i niepokoje i dzięki temu żyła. Poezja i malarstwo były
amortyzatorem jej stresów. W ferworze pracy zapominała o bólach, zmartwieniach, braku zrozumienia
i miłości.
Najciężej było w święta. Nie znosiła każdego, cotygodniowego dnia odpoczynku, bo wtedy
samotność dotykała ją boleśniej. Jednak świadkiem jej spadających łez był jedynie Bóg. Przed
światem kryła prawdę i swoją, tęsknotę za córką, żeby jak już nie raz w przeszłości się zdarzało, nie
usłyszeć raniących bardziej niż ostrze noża słów: - Sama jesteś sobie winna.
Ale ku jej zdumieniu pewnej wigilii ostro, niecierpliwie zadzwonił telefon, jakby ktoś po
drugiej stronie łączy chciał się z nią jak najprędzej skontaktować.
- Chcesz zobaczyć wnuczkę? - zapytał znajomy głos.
Zuzanna zaniemówiła i z wrażenia nie była w stanie odpowiedzieć.
- Ogłuchłaś, babciu? - zażartował zięć.
- Jasne. Po co pytasz.
Podekscytowana kobieta czekała na niecodziennych gości pełna najlepszych nadziei. Dwie
godziny po telefonie wreszcie ich miała koło siebie. Ale przywitał się z nią tylko Wiktor. Córka była
jak nieobecna.
- Podoba ci się twoja wnusia - spytał zięć, gdy trzymała w swoich rękach tę małą kruszynkę.
- Jest śliczna, podobna do Magdy - zachwycała się maleństwem.
Ulegając lekkiej euforii Zuzanna dziękowała Bogu za ten mały okruch szczęścia. Ale na
pożegnanie Wiktor ochłodził jej radość stwierdzając sucho:
- Magda ma do ciebie żal, bo nie byłaś dobrą matką, dla której mąż liczył się bardziej niż
dziecko, ale nie mamy prawa odbierać naszemu dziecku babci.
Czy można kogoś winić za szaloną miłość i słabość charakteru? Zmieszana kobieta, choć nie czuła się winna, odważyła się przeprosić ich za wszystko i prosiła córkę o przebaczenie. Wtedy wydawało jej się, że docenili i przyjęli jej upokorzenie się przed nimi. Cieszyła ją każda spędzona z wnuczką chwila. Najczęściej małą Martę przywoził do Zuzanny jej zięć. Jednak nadzieje i plany Zuzanny okazały się mirażem. Lojalność Wiktora wobec wypowiedzianych przez niego słów trwała tylko kilka miesięcy. Bez podania powodu, bliscy Zuzanny zamilkli na blisko rok. Gdyby nagle sami nie wpadli w tarapaty i nie potrzebowali pomocy matki, a właściwie jej koneksji z wpływowymi osobami, pewnie nie odezwaliby się w ogóle. Zuzanna ponownie mogła zachwycać oczy widokiem wnuczki i śledzić jej rozwój. Ale gdy minął wyznaczony przez nich okres okazywania matce wdzięczności, merkantylny stosunek do świata jej ukochanych znowu przeciął wszystko.
Przez jakiś czas pozwolono łaskawie Zuzannie na kontakty telefoniczne z wnuczką. Ale, gdy na wskutek wynikłych trudności finansowych Ośrodka Opieki Społecznej zażądano, by córka inwalidki partycypowała w kosztach za usługi opiekuńcze matki, wzburzony zięć zadzwonił z Kaudyńską radą:
- Źle ci, to idź do domu opieki!! I od nas się raz na zawsze od...!!! - zaklął siarczyście.
- Dziękuję ci, doradzę to twojej córce, gdy będziesz chory. I wierzę, że wasze dziecko odpłaci
wam tak jak wy mnie - opanowując płacz i siląc się na spokój odpowiedziała Zuzanna na jego
propozycję.
- Nie strasz! Żegnam cię! - Wiktor zakończył przykrą rozmowę rzucając słuchawkę.
Zuzanna zdążyła jeszcze dodać, że ona nie straszy, tylko ostrzega i usłyszeć dochodzący z oddali szyderczy śmiech Magdaleny. I choć ze łzami przełknęła tę nową dawkę goryczy i wciąż kochała córkę, po śmierci Ewy nieco zhardziała psychicznie, więc postanowiła zachować swą matczyną godność i nie narzucać się więcej córce ze swymi uczuciami. Jej działanie nie było dla niej
pragmatyczne, ale zrozumiała, że honor jak mądrość wymaga wyrzeczeń. Modliła się i czekała, że
Bóg to wszystko z czasem odmieni.
Minęło 10 lat, które niesprawna kobieta przeżyła niezmiernie aktywnie. Zuzanna świadoma tego, że nikt za nią nic nie zrobi wzięła swoje życie we własne, zdawałoby się słabe ręce. Z pomocą PFRON-u w ciągu 2 lat usunięto w jej mieszkaniu część barier architektonicznych, adaptując do jej
potrzeb łazienkę i instalując windę przybalkonową. Z niewielką pomocą pielęgniarki mogła wreszcie
dbać o swoją higienę osobistą i korzystać z powietrza i słońca. Otrzymany wreszcie w jakiś czas potem, także generalnie dzięki pomocy PFRON-u wózek akumulatorowy ułatwił jej ogromnie ciężkie
życie. Przestały być problemem wizyty u lekarza, bowiem mogła jeździć już tam samodzielnie.
Zuzanna zawsze czuła, iż cudowne jest, gdy człowiek posiadając w sercu Jezusa potrafi kochać, wybaczać i sam będąc niesprawnym troszczyć się o potrzeby bliźnich. Jako małomiasteczkowa wegetarianka i reformatorka zdrowia zaczęła pomagać innym, sprowadzając produkty żywnościowe i udzielając uzdrawiających rad. To ogromnie jej procentowało w życiu. Córka Zuzanny nadal milczała, żyjąc daleko od niej. Ale teściowa, która ją kiedyś odrzuciła, doceniła ją i traktowała jak ukochaną synową, a ona odwzajemniała to uczucie. To od niej stęskniona matka i babcia dowiadywała się, co się dzieje u jej bliskich.
Jej charakter uległ ogromnej metamorfozie. Polubiła samotność, bo wtedy się wyciszała i
odkrywała piękno Boga. Wydała swój tomik poezji i przygotowywała do druku nowe pozycje. Po
latach braku śmiałości odważyła się malować obrazy. Dzięki Bogu ogarnęła ją wielka fala
wewnętrznej radości, która emanowała i udzielała się innym. A to też dzięki temu, że Bóg odrzucił
jej jeszcze jeden talent, zaczęła komponować i w zaledwie rok czasu stworzyła 54 utwory, które
rozweselały jej życie, a odwiedzającym ją znajomym dostarczają wielu wspaniałych emocji i
wzruszeń. Zachwyceni jej talentem przyjaciele zorganizowali jej cykl koncertów. Kilka razy
zaproszona wystąpiła w telewizji.
Było jej niekiedy bardzo ciężko bez jej ukochanych, ale dziękowała Bogu, że swoim uporem i z Jego pomocą się realizuje, może powoli, ale wspinając się coraz wyżej swoich własnych możliwości.
Wszystkim podziwiającym jej wytrwałość i zaradność przytaczała słowa Świętego apostola Pawła:
"Wszystko mogę w Tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie ". [Filip. 4,17]
Któregoś bardzo smutnego, deszczowego, jesiennego dnia, gdy zgodnie z przysłowiem nikt nie wygnałby na dwór psa, ktoś nieśmiało zapukał do jej drzwi. Zuzanna zajęta korektą swojej nowo
przygotowywanej autobiografii, ponaglana przez kierownictwo wydawnictwa, niechętnie podjechała,
by je otworzyć. Przekonana, że to sąsiadka z naprzeciwka, bez zastanowienia przekręciła zamek. Na
progu stała śliczna, nastoletnia panienka, istne odbicie jej Magdalenki, z plecakiem i parasolem w ręku.
- Dzień dobry, babciu - powitała Zuzannę niepewnie. - Mogę wejść?
- Oczywiście, kochanie. Wejdź, Martusiu - zaprosiła dziewczynkę do środka. - Stało się coś?
- Nienawidzę matki, ona jest podła! Nie chcę jej znać! Ojca też! Myślę, że ja nie czuję! Nic mi nie wolno! Wiem wszystko od prababci jak postąpili też z tobą, a to wina dziadka! A ty jesteś mądra i bardzo dobra. Ja zamieszkam z tobą! - wyrzuciła ze łzami w oczach Marta obejmując Zuzannę za
szyję.
Zuzanna uspokoiwszy dziecko dowiedziała się, że opływająca w zbytku wnuczka miała dość
interesownych, manipulujących nią dla własnych interesów, jak marionetką, rodziców. Miała dość ich
obłudy i hipokryzji. Okazało się, że zakochanej nastolatce, w bardzo biednym i do tego niesprawnym,
poruszającym się o kulach chłopcu, zabraniano na kontakty z nim. Uciekła, więc z domu i przez
tydzień przebywała u koleżanki. Ale, gdy jej mama wydała rodzicom Marty miejsce jej schronienia to
postanowiła przyjechać do Zuzanny, pewna, że tu jej szukać nie będą.
- Ale oni się martwią, o ciebie - stwierdziła ciepło Zuzanna wysłuchawszy zwierzeń wnuczki.
- Nie interesuje mnie to! - odburknęła butnie dziewczynka.
- Zgoda. Zostań u mnie, ale pozwól mi zadzwonić do twoich rodziców i powiadomić ich gdzie
jesteś, dobrze?
- Ale oni po mnie przyjadą. A ja się umówiłam z Czarkiem, że on mnie u ciebie za dwa dni
odwiedzi - zmartwiła się nastolatka.
- Zaufaj mi, będzie dobrze i nikt po ciebie nie przyjedzie - uspokoiła ją babcia.
Gdy wykręciła potrzebny numer, w słuchawce telefonu usłyszała zmartwiony głos córki.
- Cześć, Madziu. Marta jest u mnie - oznajmiła lakonicznie.
- U ciebie?!! - spytała zaskoczona. - Przecież my mało nie osiwieliśmy z rozpaczy. Daj ją!-
zażądała.
Zuzanna podała słuchawkę wnuczce. Nie słyszała tego, co mówiła do niej Magdalena. Po
wysłuchaniu matki dziewczynka ze łzami w oczach rzuciła jej ze złości:
- Nienawidzę cię! ! Nie chcę cię znać! !
Zuzanna zbliżając słuchawkę telefonu do ust oznajmiła spokojnie:
- Nie zmuszaj jej do niczego. Ja też przed laty nie byłam w stanie przekonać cię do siebie. Historia lubi się powtarzać. A słowo Boże mówi, że: "Co kto sieje, to i zbiera: Ostrzegałam was.
Myślę, że nadszedł czas, żebyście wreszcie coś zrozumieli.
powrót do spisu treści
wyróżnienie w 8 konkursie literackim
Adam Dębicki
***
Otworzyłem szufladę
szczęśliwych myśli
wspaniałe historyjki
lat dziecinnych
przenosiły mnie w krainę
powrotnej podróży
gdzie tajemnice nie maja granic
przyszłość
wygląda przez
zamkniętą bramę czasu
przenosząc mnie
ponad nadzieję ziemi
jestem
w historii tylko jeden
***
Na dotyk palców wyciągniętych
sięgałem do miejsc
w których czułem
prawdziwy sens życia
godzinami stałem tak w bezruchu
czekając na chwilę
aż będę mógł powiedzieć
dziwne ale prawdziwe
w tych zatęchłych ruderach
mieszkają też ludzie.
***
widzę niekiedy
ten sam obraz
jakby się świat nie zmienił
deszcz pada
wiatr szumi
słońce świeci
dziecko biegnie
z kieliszkiem wódki
środkiem jezdni
***
znów siedem krów tłustych
pożarło chude krowy
to się nie śniło Salomonowi
ale czy w rzeczywistości
realny jest świat iluzji
mleko trzeba doić
wiruje choroba
Creutzfeldta Jakoba
nawet w szaleńczym owczym pędzie
wściekają się święte krowy
w indyjskim trzęsieniu ziemi
***
mówisz mi odejdziesz
za horyzont tysiąca słońc
w nieskończoną ciemną
granicę błękitu
dokąd nie doleci
twój piękny głos
i nie zobaczę
mojego życia
powrót do spisu treści
wyróżnienie specjalne w 8 konkursie literackim
Dorota Choroszkiewicz
AUTOBIOGRAFIA
Nazywam się Dorota Choroszkiewicz. Urodziłam się w 1974 roku w Częstochowie. Mam rodziców, którzy starają się mnie wychowywać najlepiej jak umieją. Mam również brata, mieszka w Kamienicy Polskiej i jest to niedaleko ode mnie tylko 18 km. Ożenił się z dziewczyną Danusią, która przyjęła jego nazwisko i też nazywa się Choroszkiewicz.
Kilka lat po ślubie urodziło im się dziecko - Jakub Adam, jest duży i bardzo ładny. Stosunki między bratem i bratową układają się dobrze, mają dom z ogromnym placem, gdzie rosną sosny. Jeżdżą samochodem V W-em w kolorze niebieskim.
Mój brat pracuje w prywatnej firmie, rozwozi zespolone szyby po całym kraju. Danusia pracuje w sklepie, na razie jako dekoratorka, a później będzie pracować w kasie.
Oni są zdrowi.
Jeżeli chodzi o mnie, mam Zespół Vesta z atakami padaczki. Muszę brać leki przeciwpadaczkowe, żeby ograniczyć ataki.
Jestem chora od urodzenia, taka przyszłam na ten świat.
Jako małe dziecko chodziłam przez osiem lat do szkoły z internatem. Opiekowały się mną siostry Józefiny. W szkole moją wychowawczynią była pani Ania, bardzo dużo mnie nauczyła, dużo jej zawdzięczam.
Po skończeniu szkoły podstawowej siedziałam w domu. Potem poszłam do szkoły zawodowej, do klasy krawieckiej. Chodziłam tam tylko 1,5 roku, ze względu na koleżanki z praktyki, które oskarżyły mnie o kradzież pieniędzy. Jak się później okazało, zabrał je szef na jakiś cel, nie pamiętam.
Mama dowiedziała się, że otwierają nowy ośrodek dla takich osób jak ja. Jest to Dom Dziennego Pobytu dla Osób Upośledzonych Umysłowo.
Jestem tutaj szczęśliwa, jest dużo osób takich jak ja.
Moją wychowawczynią jest pani Beatka. Mamy zajęcia krawieckie, plastyczne, komputerowe, hydromasaż, rehabilitację na koniach.
Mamy swój teatrzyk. Wystawiamy różne sztuki np. "Jasełka".
Z panią Ireną jeździmy do radia i prowadzimy audycję "Nasz Świat".
Chodząc do naszego Domu wiem, że jestem potrzebna, że mogę się czegoś nauczyć, mogę pomóc drugiemu człowiekowi.
Organizujemy różne imprezy: festyny, występy z okazji Dnia Dziecka, Rocznicy Ośrodka. Bierzemy udział w festiwalach piosenki, olimpiadach sportowych, w festynach integracyjnych.
Gdy ktoś z naszego Domu ma imieniny, to zawsze robimy z tej okazji dyskotekę. Oprócz przyjemności mamy także swoje obowiązki: dyżurujemy podczas posiłków, rozdajemy kubki, łyżki, talerze, rozlewamy herbatę do kubków, sprzątamy swoje sale, wycieramy kurze.
Do Ośrodka przychodzi Krzyś Żyła - to mój chłopak (kolonijny mąż), chodzę z nim już 6 lat.
Trzy lata temu stracił mamę, miała tylko 57 lat, bardzo to przeżył, cały czas byłam przy nim.
Krzysio ma teraz tylko tatę i siostrę, no i mnie.
Jestem szczęśliwa. mam bliską osobę. którą kocham, codziennie przychodzę do Ośrodka, gdzie czuję się potrzebna, spotykam bliskie sobie osoby.
Teraz mam sens życia.
powrót do spisu treści
wyróżnienie w 8 konkursie literackim
Wojciech Sobecki
OJCZYZNA Bolesławowi Taborskiemu
ojciec mój opowiadał o niej często
bawiła u nas chociaż jako mały
szkrab dziwiłem się że mama pochwala
obecność drugiej pani w naszym domu
przypominała posążek warszawskiej
NIKE zza szyby miała twarde włosy
z brązu nagi biust i miecz uniesiony
triumfalnie ojciec opowiadał o niej
zwykle wieczorami była pierwsza i
najważniejsza to dla niej zdobywał gmach
PAST-y z batalionem Kiliński pełzał
w kanałach zakładał biało-czerwoną
opaskę na rękaw a potem chodził
przez trzydzieści lat do tej samej pracy
ojciec opowiadał a Ta drzemała
w każdej roślinie na działce złocistym
kłosie zboża nadmorskiej wydmie na tym
wszystkim dzisiaj zasadzam swoje myśli
Z PAMIĘTNIKA ULICZNEGO KAMIENIA
widziałem pochód ludzi zdesperowanych
z wielkimi tablicami płynęli na nich
litery niestety
nie umiem czytać widziałem tłum
proszących obserwowałem takich co szli
chwiejnym krokiem ale kosy mieli więc
cho cho albo
co ubrani byli w kominiarki z nieszykownymi
szalikami obserwowałem
przestraszonych
widziałem oddział mrówek transportujących
prowiant nieco dalej
przejechała po nich ciężarówka słyszałem
wielokrotnie słowo ratunku nie wiem
dokładnie co
ono znaczy jednak zawsze było w nim
tyle ekspresji
widywałem ciecz czerwona wysychała
bardzo wolno często
zasypywano ją moimi drobnymi
kuzynami kiedyś zostałem wydobyty z ciepełka
było dużo szkła zmieniła się
perspektywa przechodnie potykali się o
moja powierzchowność
razu pewnego hałas przerwał
popołudniową sjestę byłem
daleko wylegiwałem się przed pałacem
królowej dbano o moją higienę nie
kaleczono mnie
opluwano nie zanieczyszczano
nawet zaprzyjaźniłem się z pyzata muchą co
ukradkiem odwiedzała królewską
sypialnię
TOULOUS - LAUTREC
"Odkrywamy teraz, że
Toulouse - Lautrec wydaje nam się
nadnaturalny tylko dlatego,
iż był krańcowo naturalny." TRISTAN BERNARD
poemat na cześć kobiety dokonał się
na Montmartre na
bruku dzieląc życie bohemy w świecie
bulwarowych spektakli tanecznych
zabaw cyrków teatrów
i kabaretów poemat
na cześć kobiety zwykłej praczki
tancerki prostytutki
przyjaciółki takiej z kawiarni
muzycznej gdzie podważano sens norm
społecznych i
zakazów z Moulin Rouge w rytmie
kankana albo
domu publicznego przy Amboise
poemat na cześć kobiety dokonał się
na Montmartre pewną
kreską z ujmującą
spontanicznością
powrót do spisu treści
wyróżnienie specjalne w 8 konkursie literackim
Katarzyna Kowalska - Warsztaty Terapii Zajęciowej Kałków - Godów
Moje marzenia
Czasami jak oglądam w telewizji "Wiadomości", film dokumentalny lub jakiś reportaż, to mnie przeraża ile w tych programach jest przemocy.
Bardzo lubię chodzić na długie spacery, ale także w czasie tych spacerów zdarza mi się widzieć przejawy przemocy. Często słyszymy o przemocy dokonywanej na dzieciach, osobach w podeszłym wieku i zwierzętach, które przecież są niewinne.
Razi mnie także, że młodzież a nawet dzieci biorą narkotyki lub inne środki odurzające, a także coraz więcej z nich nadużywa nikotyny i alkoholu, biorąc tym samym przykład ze środowiska,w którym zamieszkują i przebywają.
Odraża mnie również zanieczyszczone środowisko, w którym żyją ludzie i zwierzęta. Nasza ziemia nie daje już sobie rady z różnymi toksynami, nie nadąża oczyszczać z nich wody i gleby.
Siedzę sobie czasem w fotelu i zaczynam marzyć...
...aby najmłodsi i młodzież miała szacunek dla rodziców i osób w podeszłym wieku i aby oni się wzajemnie rozumieli.
Marzę, aby rodzice i inni ludzie nie znęcali się nad dziećmi, gdyż one tę złość, którą zaszczepili im rodzice, przelewają na rówieśników, starsze niedołężne osoby lub bezbronne zwierzęta.
Marzę o tym, aby mniej było wojen na świecie, w których giną niewinne dzieci, a także ich rodziny i rzesze niewinnych ludzi.
Przez takie wojny jest dużo zaraz i epidemii, gdyż brakuje wody do picia i mycia, umierają ludzie i giną zwierzęta.
Marzę również o tym, aby najmłodsi, nastolatki i dorośli przestali nadużywać papierosów, alkoholu i narkotyków, żeby "fabryki" z tymi używkami "wyleciały w powietrze".
Chciałabym także, aby ludzie zaczęli myśleć, jak wykorzystywać odpadki i śmieci. Jest to przecież możliwe, gdyż widziałam film w telewizji, jak w kraju islamskim, kobieta założyła zakład tkania na maszynach - makatek i chodniczków ze starych, porwanych, niepotrzebnych ubrań, zatrudniając kobiety nie mające pracy.
Moim marzeniem jest również abyśmy dbali o naszą atmosferę, aby nie było wypuszczanych dymów toksycznych z hut i koksowni, przez które jest niszczona warstwa ozonowa i powstają efekty cieplarniane. Następstwami tego są susze, powodzie i inne zmiany atmosferyczne na naszej Ziemi.
Marzę, aby ludzie nie znęcali się nad zwierzętami, gdyż często domowe zwierzęta są bite i torturowane. Także dzikie zwierzęta doznają krzywdy ze strony kłusowników, łapiących je w sidła, w których bardzo się męczą.
Całe szczęście, że są jeszcze ludzie, którzy zajmują się ochroną środowiska, narażając często także własne życie. Takich ludzi jest jednak ciągle zbyt mało...
Moim pragnieniem jest, aby nasza Ziemia była czysta, aby było na niej spokojnie i aby aktualny był cytat:
" Ziemia jest piękną jabłonią, pod którą wystarczy cienia, dla tych, co pod nią się schronią."
powrót do spisu treści
wyróżnienie w 8 konkursie literackim
Wincenty Zdziłowiecki
W ogniu ewolucji
zestarzał się świat
od wybuchu
- zmądrzał
nie tylko chemia
biologia
psychika
teraz
ale i układy materii komputerowej
biorą udział w uczeniu się
od planet
całego spektrum życia
- szuka sposobów
dojścia do samego siebie
do pełni człowieczeństwa
Bóg
* * *
człowiek we mnie
w kształcie krzyża
rozpostarł zdrewniałe ramiona
omotał siecią zatkanych żył
ołowiane nogi
- mięśnie
w przydrożnym sumieniu
zwiotczały bez liści
tlą się dziury nieba
sęków spojrzenia
na wietrze
nieruchomieje myśl
człowiek we mnie
* * *
powrót do spisu treści
wyróżnienie w 8 konkursie literackim
Piotr Gorczyca
* * *
* * *
Ocean słów wypłynął
z katedr serc
z zatok ust
Łódka nadziei kołysze
ma radość
niemowle miłości
Na to wszystko
Ty patrzysz z góry
jakbyś była
alfa i omegą
a czasami
nie jesteś nawet
sobą.
Pytanie retoryczne
Krople czasu
płyną zdarzeń rzeką
dziewiczo-niewinne chwile
na szafocie codzienności giną
bezpowrotnie
Twoje oczy biegną gdzieś
beze mnie
za siódmy horyzont
Coraz dłużej czekam
na ósmy cud świata oraz
chociaż jeden
życzliwy uśmiech
Dlaczego
Twoje oczy przestały
obejmować mnie swą
nadzieją
tęsknotą
czułością
Gdy krople oczu
jak zawsze niewzruszone
topiły
naszą miłość?
powrót do spisu treści
wyróżnienie specjalne w 8 konkursie literackim
Aneta Bzinkowska - Warsztaty Terapii Zajęciowej
Kałków-Godów
Zakończenie wakacji
31 sierpnia 2000 roku wieczorem pojechałam na dworzec kielecki i stamtąd pojechałam pociągiem do Międzyzdrojów, do domu wypoczynkowego "Jantar".
Dali mi klucze do pokoju, ale był nieładny, bo widok z okna zasłaniały drzewa i pokój był przez to ponury.
Codziennie rano chodziłam lub biegałam brzegiem morza.
Przed obiadem chodziłam do miasta i oglądałam jego zabytki i różne pamiątki.
Jednego razu po obiedzie popłynęłam z przewodnikiem i innymi ludźmi Rejsem po Zalewie Kamiennej. Na zakończenie śpiewaliśmy piosenki o morzu.
Na kolację była ryba , a wieczorem oglądałam zachodzące słońce.
Któregoś dnia pojechaliśmy także do Szczecina.
W niedzielę po mszy leżałam na leżaku lub na piachu albo dawałam suchy piach mewom.
Byłam także na wycieczce w Świnoujściu gdzie oglądałam Kościół i różne zabytki.
Ostatniego dnia wczasów pojechałam do Kołobrzegu i jechałam kolejką "Pacyfik" do Muzeum Oręża Polskiego, gdzie oglądałam Pomnik Zaślubin z Morzem.
Na zakończenie wycieczki kupiłam pamiątki z latarnią morską. Po kolacji poszłam nad morze, i słuchałam śpiewu mew.
Następnego dnia rano pojechałam do Szczecina, skąd pociągiem wróciłam do Kielc... A potem do domu ...do Wąchocka...
powrót do spisu treści
***LIST*** | Teresa Niezgodzka - Świnoujście
| ***LIST*** |
Serdecznie dziękuję za kwartalniki "Słowem i kształtem", dziękuję za pamięć. Gdy trzymam w ręku taki kwartalnik to nie są to tylko czyjeś myśli uformowane w wiersz czy prozę. To nie tylko pędzlem czy dłutem czarowane cuda. Nie tylko książka w pięknym wydaniu. To dla mnie ruiny zamku w Lanckoronie. To wycieczka po Krakowie - galerie. Obóz art-terapii w Kamienicy, szum rzeki, spacery po "kamienne skarby" z Jadzią. "Polsat szokuje" czyli "Poczta Polsat" z Basią. Dowcipy przy ognisku, zapach pieczonej kiełbaski, upalne lato. Urocze wieczorki poetyckie oraz pełen pomysłów i humoru bal przebierańców. Nowe przyjaźnie i miłości, konkursy, dyplomy i...
Biedny ten, który nie ma co wspominać. Ja zawsze miło wspominam obozy art-terapii z Fundacją Sztuki Osób Niepełnosprawnych. I w tym miejscu i tą drogą za waszym pośrednictwem pragnę wszystkim uczestnikom obozów w Lanckoronie i Kamienicy, którzy dzięki Bogu stanęli na mej drodze, życzyć zdrowia, miłości, pogody ducha i pieniążków od sponsorów na takie wspaniałe obozy. Przesyłam kilka wierszy w prezencie.
KOCHAM CiĘ
CZY WIESZ KOCHANIE
ZA CO CIĘ KOCHAM
ZA TO ŻE JESTEŚ
ŻE JESTEŚ ZE MNĄ
W KAŻDY DZIEŃ
I W NOC CIEMNĄ
CZUWASZ
NAD MOIM SPOKOJNYM SNEM
CZY WIESZ KOCHANIE
CO KOCHAM W TOBIE
KOCHAM TWOJE DUŻE OCZY
JAK DWA BŁĘKITNE OBŁOKI
I TWOJE KROKI U DRZWI
NIESPOKOJNE TWOJE SNY
KOCHAM TWOJĄ BYSTROŚĆ UMYSŁU
I TE PRZEDMIOTY ŚCISŁE
DZIEŃ DOBRY
PRZEPRASZAM I DO WIDZENIA
POMYSŁY MARZENIA
KOCHAM CIĘ... | DLA NAS
PRZYKRO MI
TAK DALEKO
OD CIEBIE
CIESZYĆ SIĘ
NOWYM DNIEM
KAŻDY COŚ INNEGO NIESIE
RAZ WIĘCEJ RADOŚCI
RAZ MNIEJ
TĘSKNOTA ŁZY WYCISKA
TRWAM
DZIĘKI MIŁOŚCI
I MĄDROŚCI TWOJEJ
W PAMIĘCI MAM
DWA SŁOWA
BĄDŹ DZIELNA
BĘDĘ DLA CIEBIE
I DLA MNIE | COŚ
ZMIENIAM NIEMOŻLIWE
NA MOŻLIWE
BYWAM TAM
GDZIE NIE MOGĘ BYĆ
TYLKO NIE PYTAJCIE
JAK TO ROBIĘ
SAMA NIE WIEM
COŚ MNIE PCHA
DO LUDZI
DO PRZODU
CZY TO...
SAMA NIE WIEM |
***LIST*** | Monika Janas
| ***LIST*** |
Nazywam się Monika Janas, mam 24 lata, mieszkam w Bielsku-Białej.
W 1987 roku uległam wypadkowi i doznałam urazu kręgosłupa szyjnego (tetraplegia). Od tego czasu poruszam się na wózku inwalidzkim. Pomimo, ze jestem uzależniona od pomocy bliskich, staram się nie poddawać. Dzięki własnemu uporowi nie tylko nauczylam się pisać ustami, ale również haftuję trzymając igłę w ustach. Pięć lat temu ukończyłam szkołę średnią z wyróżnieniem, a następnie zdałam międzynarodowy egzamin z języka angielskiego.
(...) Moje wiersze przeleżały w szufladzie wiele lat, a teraz nadażyła się okazja, by je ktoś przeczytał.
BIEG ŻYCIA
Bezcennym skarbem
na tej Ziemi
jest Życie Ludzkie
lecz nie każdy go ceni
Choć jest ono krótkie
i żyje się raz
Korzystamy z Niego
przez cały ten czas.
Czasami ból i żal
rozdziera nam serce,
Lecz później radość goi rany.
I cieszy nas to wielce,
kiedy nadchodzi oczekiwane
"WIELKIE SZCZĘŚCIE" | PAMIĘTAJ
Wszystkich Świętych -
- wielkie Święto
O zmarłych pamiętaj
Zapal znicz na grobie
Na co dzień nie tylko od święta
Przystań przed grobem
Pomódl się chwilę,
Wspomnij sobie jak to było
Kiedy oni żyli.
Chociaż znicz zagaśnie
I życie przeminie,
Nasze wspomnienie o nich,
Nigdy nie zaginie. | MOC PRZYJAŹNI
Kiedy znajdziesz przyjaciela
Bądź dla Niego zawsze szczera
zawsze miła, uśmiechnięta
Na co dzień nie tylko od święta
Gdyż przyjaźń prawdziwa
jest nieoceniona
Często bywa wspaniała
lecz niedoceniona |
Na okładce : *** - pastel 56x33 cm
Rafał Stanisz - Chrzanów |
|