"Dziennik Bałtycki", 18 stycznia 2002r.
Jako jedyna w całej rodzinie nie nosiła okularów. Wszystkie dobre geny odpowiedzialne za wzrok dostały się Wioli - żartowano w rodzinie. Ale przyszedł taki dzień, kiedy Wiola nagle przestała ostro widzieć. Najpierw pomyślała, że jak widać, to ich rodzinna "specjalność". Jednak tempo, z jakim widziała gorzej i gorzej, przeraziło ją do tego stopnia, że znalazła się w szpitalu.
Pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego - z taką diagnozą zaczęto ją leczyć w szpitalu sterydami. Pomogło. Na całe dwa tygodnie Wiola wróciła do normalnego życia. Do męża Roberta, z którym - jako 23-letnia mężatka, była już 3 lata po ślubie. Do zakładu kosmetycznego i swoich klientek, którym dodawała urody i do swojego mieszkanka, które dostali od rodziców w prezencie ślubnym.
Po dwóch tygodniach odmówiło posłuszeństwa drugie oko. Znowu szpital, sterydy i bardzo dokładne badania. Wreszcie konsultacja u neurologa i rezonans magnetyczny nie pozostawiły złudzeń. Usłyszeli, że to stwardnienie rozsiane.
Twardzi ludzie
Nie wiedzieli, co to za choroba i przypadkiem włączyli telewizor. A tam, jakby na zamówienie, leciał program na ten temat. Wiola się przeraziła. Od razu pomyślała o Robercie i o dziecku, do którego już dojrzewali... Wpadła w panikę.
- Ale mama i maż to twardzi ludzie - mówi Wiola ze śmiechem. - To oni mnie zmobilizowali. Nie było czasu na łzy rozpamiętywanie, dlaczego akurat mnie to spotkało.
Cały czas powtarzali, że wyjdę z tego.
Jednak kłopoty były dopiero przed nimi. Okazało się też, że ma zachwiania równowagi. I to takie, że sama z ogromnym trudem mogła przejść przy ścianie. Zaczęło się życie bez czytania, bez oglądania telewizji, bez wychodzenia gdziekolwiek. Z młodej dziewczyny stała się niemal z dnia na dzień inwalidką.
Nawroty, czy jak się to fachowo nazywa - rzuty choroby - podleczano sterydami.
- Ale także - mówi Robert, - choć trzymano przed nami to w tajemnicy robiono cały czas Wioli badania. No i te badania wykazały, że żona ma szansę na leczenie Interferonem. Tylko co trzeci badany pacjent toleruje ten lek - mówi z dumą Michał - i Wiola jest właśnie ta trzecia.
Nie martw się, kobito!
- Pierwszy zastrzyk nadziei dostałam 9 maja -mówi Wiola. - Tej daty nie zapomnę do końca życia. To tak, jakby zaczęło się moje drugie życie. Ale za życie trzeba płacić.
Doktor prowadzący leczenie dał im skierowanie do apteki i uprzedził, ile będzie kosztowało. 12 zastrzyków miesięcznie za 5 tysięcy złotych.
- Matko Boska - powiedziała wtedy Wiola do Roberta - to ja mam sobie takie pieniądze wstrzykiwać?! A on jej na to: - nie martw się kobito, damy radę.
Ta "kobita" to drobniutka dziewczyna, z ogromnym uczuciem wpatrzona w męża, z pewnością nie bez powodu. Robert pracuje jako kierowca, uczy się w technikum wieczorowym, gotuje posiłki, robi zakupy, wychodzi z Wiolą na spacery i do lekarzy, no i robi jej te cenne zastrzyki.
- Nikt lepiej niż Robert nie zrobi mi zastrzyku - mówi Wiola. - Nawet jak byłam w szpitalu, to przyjeżdżał i mi robił.
Zastrzyk trzeba zrobić w każdy poniedziałek, środę i piątek. Dokładnie co 48 godzin. Po zastrzyku Wiola jest lekko osłabiona, więc robią tak, by mogła się zaraz położyć, najlepiej późnym wieczorem.
Zbawienny Interferon
Interferon okazał się niemal zbawienny dla Wioli. Choroba nie tylko się zatrzymała, ale objawy pomału zaczynają ustępować.
- Lekarz jest z nas bardzo zadowolony - mówi Robert. -Powiedział nawet, że jak skończy się kuracja, to będziemy mogli mieć dziecko... Na razie jednak przed nimi długa droga. Muszą ją pokonać, ale sami chyba iij nie dadzą rady Żyją teraz tylko tym, by uzbierać pieniądze na kolejną dawkę leku.
Pierwsze dwa miesiące wstrzykiwali pieniądze bliższej i dalszej rodziny Potem spotkało ich niebywałe szczęście, bo firma sprowadzająca ten lek dała im rabat. Jeden miesiąc więc płacą, a drugi mają za darmo.
- Żeby pani wiedziała, jak lekko wstrzykuje się ten darmowy Interferon - żartuje Wiola. - Tyle tylko, że nie wiemy jak długo będzie trwała ta promocja. W każdej chwili może się przecież skończyć.
Ale problem i tak narasta, bo skończyły się oszczędności, a i znajomi jak mogli, tak już pomagali. Nawet w pracy u Michała koledzy się złożyli, a pracodawca dał bezzwrotną pożyczkę, dzięki czemu Wiola lek nadal przyjmuje.
Wydrukowali ulotki, założyli subkonto przy Polskim Towarzystwie Stwardnienia Rozsianego, z którego pieniądze od razu idą przelewem do apteki. Dzięki życzliwości ludzi uzbierali dotąd na koncie dwa tysiące.
- To bardzo dużo - mówi Robert. - To prawie kolejny miesiąc nadziei. Ale tych miesięcy przed nimi jeszcze bardzo wiele.
Anna Jaszowska