LICZĄC KROKI...

 

Z czasopisma "Novellae Olivarum" nr 2 1995r. wydawanego przez Gdańskie Seminarium Duchowne

Czy kiedykolwiek liczyliście kroki? Nie ilość przemieszczeń z miejsca na miejsce, nie pobyt tam lub ówdzie, ale każdy krok. Robimy ich codziennie tysiące, dziesiątki tysięcy. Nikt nie zastanawia się nad ich znaczeniem. Po prostu idziemy...

Miarowy stukot kół wózka inwalidzkiego, które ca chwila natrafiają na dziury w płytach chodnika. Za wózkiem postać człowieka... Człowieka? Ciało wygina się w nienaturalny sposób. Na twarzy oznaki wielkiego skupienia i zarazem ogromnego wysiłku. Jedna chwila nieuwagi może się skończyć bolesnym upadkiem, a wstać jest jeszcze trudniej niż liczyć kroki...

Robi ich codziennie 1500-2000. To norma. Gdy uda się więcej - radość, gdy mniej - niezadowolenie. Ale najważniejsza jest systematyczność... Cały Jakub!
Jest marynarzem. Pływał na "rybakach" jako oficer radiowy; zwiedził kawał świata. Był na Kole Podbiegunowym. Dziesięć lat temu dała o sobie znać choroba. Przez rok leżał sparaliżowany, zdany na łaskę i niełaskę najbliższych. Po roku choroba odpuściła całkowicie i zdawało się, że wszystko wróciło do normy.
- Wiedziałem - mówi - że choroba może wrócić lub nie. Stwardnienie rozsiane nie zna przypadków klinicznych, takich samych. Każdy chory to dla lekarzy ''indywidualność". U jednego choroba może objawić się w taki, u drugiego w inny sposób. Zawsze jednak jest to stwardnienie rozsiane.
Kilka lat temu nastąpiło to, czego się obawiał. Choroba wróciła. I choć nie całkowicie, to trzyma do dzisiaj. Zrezygnował z pracy, bo musiał. Gdyby dzisiaj ktoś zaproponował mu udział w rejsie, bardzo by chciał popłynąć. Nie chce być jednak ciężarem dla innych. Przecież jest "wózkowiczem"!
Właśnie!: "nie chce być ciężarem dla innych". Wiele rzeczy umie przecież zrobić sam. Ubrać się, choć założenie skarpetki czasem wydaje się niemożliwością; i umyć choć zabiera to codziennie ponad godzinę. - Wiesz - mówi - na pewno tak nie będzie, ale jeśli kiedyś zostałbym sam? I tak musiałbym sobie sam dać radę.

Czy nie stracił nadziei? Nie! Teraz dopiero widzi jak wiele jest wokół niego rzeczy, na które nie zwracał kiedyś uwagi. No i przecież jest Bóg. To Jemu można poświęcić swoje cierpienie i odczuwać z tego radość. Poza tym nigdy nie można tracić nadziei, bo cóż nam zostanie...

Kontakt z ludźmi. Jest. Chociażby wtedy, gdy przemierza krok... po... kroku alejki parku sopockiego. Czasem zatrzymują się i proponują pomoc. Grzecznie dziękuje i odpowiada, że całkiem dobrze daje sobie radę. Odchodzą, kiwając głowami. A i sam park. Kiedyś wydawał się nie mieć granic; dzisiaj jest taki malutki...

Walka z choroba. To nie walka. Jest to raczej próba życia z nią. Życia systematycznego i zdyscyplinowanego. Gdyby nie ćwiczył (chodzenie to doskonałe ćwiczenie), jego mięśnie zwiotczałyby i trudno byłoby wrócić do dawnej sprawności. A tak, jest nadzieja...

Plany. Chce wydać książkę ze wspomnieniami. Przecież tyle ich ma. Czuje nieodpartą chęć podzielenia się z innymi swoimi przygodami. Jest tylko jeden problem... Nie ma pieniędzy na jej wydanie. Nawet w stu egzemplarzach...

Czy ciężko jest liczyć kroki? Liczyć nie. Gorzej robić. Przy tej chorobie każdy krok to jak gdyby 50-ta "pompka". Ale też i większa satysfakcja z "wygranej nad wózkiem"...

Przyznam się szczerze, że ciężko przechodziły mi przez pióro powyższe zdania. Czasem trudno jest człowiekowi oddać pismem to, co czuje jego duch. Nie zmienia i jednak faktu, jak bardzo jestem wdzięczny człowiekowi, któremu mogłem służyć pomocą podczas dwóch turnusów wczasorekolekcji, które odbywały się w pięknym ośrodku w Mauszu, na Kaszubach. Dziękuję Ci Jakubie za to, że mogłem "dotknąć" cierpienia drugiej osoby. Dziękuję także Wam, Basiu, Iwono, Lidio, pani Elu, Mario i wszyscy, których tam poznałem. Teraz, gdy boli mnie ząb, nie zachowuję się jak "cierpiętnik", ale stawiam sobie Was przed oczami. Czymże jest moje cierpienie wobec Waszego?

I jeszcze jedno.... Od czasu do czasu liczę swoje kroki, a nie jest to wcale takie łatwe!

Dominik Cichy