Rozmowy internetowe z mymi nowymi przyjaciółmi nasunęły mi nową koncepcję widzenia ich samych i ich zmagań ze stwardnieniem rozsianym (SM).
Diagnoza najczęściej jest przedstawiona: "Ma pan/i chorobę chroniczną układu nerwowego, medycyna nie zna jej przyczyny, ani metody wyleczenia. Przebieg choroby jest nie do przewidzenia, ale wiadomo, ze większość osób z tą diagnozą kończy w wózku inwalidzkim. Proszę być na tę ewentualność przygotowanym/ą wcześniej lub później", działa jak gwoźdź wbity w mózg.
W dzisiejszych czasach rozmowa z lekarzem może być inna: "Zachód posiada leki na tę chorobę, ale one nie są zaakceptowane przez nasze Ministerstwo Zdrowia z powodu wysokich kosztów. Jeżeli pan/i ma krewnych lub znajomych, którzy pokryją koszty leczenia, to ma pan/i szanse". Pacjent dowiaduje się, że Medycyna Zachodu na podstawie MRI udowodniła to i leczenie pomaga ok. 30% chorych, zmniejszając o ok. 30% szkody, jakie choroba wywołuje. Jeśli nie ma tego leczenia, to jak powyżej.
Każda z tych dwóch wersji informacji i reakcji na nie jest ładunkiem stresowym tak ogromnym, ze cześć tych osób od razu załamuje się. Pierwsza nieświadomie skazuje się na przegraną. Druga - w układzie kiedy nie ma ani krewnych, ani znajomych - jest też w sytuacji bez wyjścia. Te obie grupy osób są od razu w pułapce, stan jak po zaklęciu typu voodoo lub Zombie.
Najpierw szok. Potem rodzi się pytanie: "Nie ma metody? Jest przecież tyle metod na tyle innych chorób". Jedni mówią do siebie: "Poczekam, aż nauka wymyśli bardziej skuteczne lekarstwo na SM i lek zatwierdzony przez MZ wybawi mnie z choroby. Tymczasem będę przechodził do porządku dziennego. Szkoda czasu, energii i pieniędzy na szukanie samemu teraz".
Tymczasem jednak choroba postępuje, a lekarz powiedział, że kończy się inwalidztwem. Ta informacja głęboko zakodowana w mózgu tkwi tam nie bez rezultatów.
Cześć osób jednak nadal walczy.
Jedni uderzają w poszukiwania pokrycia finansowego i zdobywają fundusze zapewniające nowoczesne leczenie, chociaż nie zatwierdzone przez MZ, interferony, lub copaxone. Rozpoczynają leczenie, które zgodnie z informacją producenta, powinno być podane jak najwcześniej, za 10 tysiecy $ rocznie i nigdy nie przerwane. Te osoby stosują wstrzyknięcia codziennie, co drugi dzień, lub raz w tygodniu, zgodnie z najnowszymi zaleceniami medycznymi, bez względu na objawy uboczne, bez względu na efekty lecznicze wiedząc, że przerwanie leczenia doprowadzi do pogorszenia już i tak złego stanu. Walczą z chorobą według najnowszych wskazań popartych wspomnianymi badaniami MRI pokazującymi, ze w 30% zmniejsza się ilość zmian demielinizacyjnych w mózgu, a w miarę upływu czasu leczenia ten procent popraw nawet wzrasta. Leczący się zakłada, że będzie w tych 30% i słuszne jest takie założenie.
Zależnie od tego, kto przeprowadzał badania, dowiadujemy się zmiennie, który z dostępnych leków modulujących układ immunologiczny jest najlepszy. Czasem jest to Avonex, a czasem Betaseron, a czasem Betaseron i Copaxone. Według niektórych najlepszy jest Rebif. Ceny każdego z nich są niezmiennie podobne od lat - 10 tysięcy $ za rok leczenia..
Bardziej energiczne osoby, bez powyższej sumy, nie godzą się z prognozą neurologa. Walczą. Jak walczyć to z czymś. Polacy zawsze walczyli z wrogiem, tym razem wrogiem jest choroba. Skoro nie ma na nowoczesne leki, rozpoczyna się walka przeciwko chorobie innymi środkami.
Kwitnąca w świecie, a jeszcze bardziej w Polsce alternatywa tylko na to czeka. "Tonący łapie się brzytwy", tak też łapią się wszystkiego Osoby z SM. Bez dokładnych sprawdzeń kto, co i jak oferuje, delikwent próbuje jak leci. "Zioła, pan Kacmajor koło Morąga, gospodyni proboszcza, seanse Kaszpirowskiego, Harris, Wiktor (homeopata), bioenergoterapeuci, nawiedzeni mniej lub bardziej znani, kręgarze, masażyści, specjaliści od akupresury i innych czarów, rosyjscy lekarze - nie lekarze, specjaliści od urządzeń magnetycznych i wiele, wiele innych. Skutek tych działań sil nadprzyrodzonych zerowy". Efekt musi być zerowy, bo cel i założenia były nielogiczne i nierealne. Jak można chroniczną, nieuleczalną chorobę neurologiczną, która już zostawiła swoje ślady, usunąć przy pomocy takich, czy innych zabiegów, utrzymując mocno zakodowaną w głowie informację, podaną nam przez medyczny autorytet? Czasami też ten autorytet mówi "Nie szukaj, bo nie znajdziesz, lepiej zjedz dobrze".
Dla niektórych dotąd jedyną szczęśliwą drogą dla opanowania sytuacji jest właśnie dobrze zjeść, alkohol, kawa, papierosy i ewentualnie chronicznie brane sterydy w postaci encortonu. To dotyczy wielu osób z SM i to na całym świecie. Typowa ucieczka od ciężaru odpowiedzialności.
Zapomnieliśmy o gwoździach! Przed tymi ostatnimi metodami były jeszcze autentyczne gwoździe wbijane w ciało pacjenta pod płaszczykiem korygowania przepływu energii. Nie raz i nie u jednego. Zagwoździć SM czy pacjenta, jego ciało, mózg, umysł, duszę, czy wszystko razem?
Gwoździe wbijane w śmiertelnika nie wybiją niczego, ani choroby, ani tego co utkwiło głęboko w jego świadomości - tego, że walczy z wrogiem nie do zwalczenia. Efekt musi być zerowy. Człowiek intelektu po takich doświadczeniach czuje się nie tylko upokorzony, ale ośmieszony i często nie umie sobie poradzić z tym dodatkowym ładunkiem emocji. Gwoździowanie zostawia tylko rany przypominające mu, że dał się oszukać i że ma teraz walczyć byle czym, byle jak i nie tylko przeciw chorobie, ale przeciw oszustom, przeciw wszystkim dokoła, gwoździem przeciw cudom.
I nie wie nawet, co to jest "cud".
Zabrakło koncepcji widzenia choroby z zupełnie innego punktu widzenia. Choroba nie jako wróg do zabijania, ale choroba widziana jako nauczyciel? Choroba może nauczyć nas walczyć o nasze własne zdrowie? Jak o nie walczyć? Jaka bronią i skierowaną przeciw czemu?
Wiec walka nie przeciw, ale walka o coś? To przekręca cale myślenie i punkt widzenia o 180 stopni. To wymaga trzęsienia samym sobą i swoimi poglądami, nawykami, stylem życia. A zmienić tryb życia jest trudniej, niż zmienić rząd państwa. Na samą myśl o takich zmianach człowiek już odczuwa ból za mostkiem. A tymczasem choroba przystopowała nas i każe zastanowić się. Choroba sugeruje zmiany. Jak zmieniać siebie? Jak i co zmienić w sobie?
"Mój punkt widzenia komuś się nie podoba? Mój punkt widzenia jest wypracowany przez lata życia, poparty mym dorosłym intelektem i nauką i studiami i wara od niego". Mówimy w naszym wewnętrznym dialogu, czasem mówimy to do innych, żeby podeprzeć się podobną opinią przyjaciela i poczuć się bezpiecznie. Do sukcesu potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa. Do sukcesu potrzebne jest widzenie tego sukcesu i osiąganie go własnymi siłami. Skutek dotychczasowych działań był zerowy, bo zabrakło nas samych w akcji i nas samych w naszym własnym procesie zdrowienia. Bardzo niewiele osób z SM otrząsa się z szoku diagnozy i prostą drogą kieruje się od razu do zdrowia. W SM jest ich tylko około 10, czasem 20%.
Niektórzy potrafią otrząsnąć się po smutnych doświadczeniach poprzednich poszukiwań i są w stanie zobaczyć nowy dzień i innych siebie w tym dniu. Nie czekają na uzdrowicieli ani na cudowne leki przeciw SM. Aktywnie są wciągnięci w swoje własne życie, aktywnie używają swego umysłu i swego serca. Ci ludzie wewnętrznie otrząsają się z agresji do siebie samych i do innych. Czasem jak Sempoliński radził potrafią uśmiać się z samych siebie, chociaż sytuacja wcale nie śmieszna. Zaczynają nie tylko patrzeć, ale widzieć otwierający się przed nimi sens choroby, proces zdrowienia i siebie zdrowych. Odkrywają siły, które pomagają im osiągnąć ten cel. Widzą ten cel inaczej, do osiągnięcia. Wierzą, ze mogą go osiągnąć. Wierzą, ze nie są sami w tym procesie. Są w stanie znaleźć sens życia i poczuć się bezpiecznymi w nowym, a pasjonującym układzie. Zaczynają widzieć i rozpoznawać wartość samych siebie i swoich własnych możliwości, są dociekliwi w tym co mogą sami dla siebie zrobić i odkrywają własny C U D.
Dbają o sprawy Ciała, Umysłu i Ducha. Ci dociekliwi ludzie ciągle uczą się i ciągle szukając mogą zrozumieć, że ich własny organizm produkuje sterydy i interferony i że oni sami mogą sobie pomóc więcej niż inni. Instynktownie znajdują środki, pomagające im w tym procesie. Przekonują się do wartości ruchu, codziennych ćwiczeń, prawidłowego odżywiania się i nawadniania, oczyszczania ciała i myśli, uczuć i ducha. Znajdą odpowiednią lekturę i kiedy trzeba pasujące im metody lecznicze, leki objawowe jak również Solumedrol, IgG i inne. Znajdą czas i energię na rehabilitację (wybierając rodzaje pasujące dla ich potrzeb) i znajdują w niej pomoc, jak też pomoc w ćwiczeniu oddechu, w masażu, w muzyce i śmiechu, w antyoxydantach, ziołach a przede wszystkim wizualizacji. Szukają kontaktów z ludźmi i znajdują radość w nich. Znajdują czas i energię na pomoc innym. Najważniejsze jest to, że w spokoju ducha znajdują obraz samych siebie i wierzą w moc zdrowienia poprzez powiązane siły ich umysłu i ich serca, teraz już inaczej uwarunkowanych i inaczej pracujących. Walczą nie przeciwko czemuś, ale o coś.
Te osoby instynktownie prowadzone przez nieznane nam siły, szukały, znalazły, zaakceptowały i stosują metody bardzo podobne do metod rehabilitacji wielowymiarowej.
Na międzynarodowym zjeździe Stowarzyszeń SM w Bazylei przedstawiane były przykłady takich osób. Jest ich na świecie o wiele więcej i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby każdy zainteresowany zgłębił tajemnice ich sukcesu. Może okazać się, że ich przykład pociągnie za sobą tych innych, którzy gotowi byliby zmienić punkt widzenia. Warunek i pierwszy stopień do osiągnięcia celu.
A czy będą podwójne ślepe próby sprawdzające skuteczność takiego postępowania? Wątpię. Kto pokryje koszty badań? Jak tu zresztą przeprowadzić podwójnie ślepa próbę. Działasz świadomie wiedząc, że placebo też działa. Czy Ci, których życie zmieni się, będą chcieli powtarzać MRI? Nie wiem. A czy Ministerstwo Zdrowia zatwierdzi?
Wątpię. MZ nie chciało pokryć nawet kosztów funkcjonowania Dąbka. Czy znowu pomoże Wam Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, jak z Dąbkiem? Spróbujcie, ale już bez gwoździ.
Joanna Woyciechowska