Niedokończona opowieść

Spotkałam się z nimi trzy lata temu, kiedy nie było tu jeszcze nic. Terenia sama chora na SM przyprowadziła ich do Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów. Pomysł ten zakorzenił się w mojej głowie i wyobraźni. "-Załóżmy koło chorych na SM przy naszym Związku".
Było ciężko - remonty, sprzątanie. Pomagali wszyscy, kto mógł. Dziś jest przytulnie, ciepło i raz w miesiącu mają swoje ulubione spotkania.
Uśmiecham się do nich i myślę "to straszne". Ten z prawej, znajoma twarz to Krzysiek. Zacina się, coś chce powiedzieć. Romek z trudem się porusza. Szybko i sprawnie porusza się Dorota. Pomaga, podaje do stołu. Zajęcie się czymkolwiek stało się rzeczą niezbędną, jest uśmiechnięta. Sadowi wszystkich przy stole, podaje herbatę.
Wchodzi nasza Lidka uśmiechnięta, o dwóch kulach, elegancka zawsze robi błyskotliwe uwagi - lubi te skromne nasze spotkania.
Ziuta energicznie postukuje laską, zaznacza, że jest, oddycha z ulgą i mówi "mam intratną zamianę: dwie piękne, zgrabne nogi zamienię na dwie grube, koślawe, ale zdrowe" - śmiejemy się.
Bogusia po ostatnim rzucie ledwo się pozbierała, ale jest. Ma kłopoty w domu - mąż nie bardzo rozumie, że jest tak, jak jest, dzieci wymykają się spod kontroli. Zamyka się w sobie, nie chce rozmawiać. Chce być sama ze sobą.
    Obserwuję ich w zaciekawieniu i myślę - następne spotkanie będzie z psychologiem. Ale póki co, to fajnie, że są ...kocham ich.
Jak zorganizować opiekę tym, co są w domach. Trzeba coś zrobić, dać im jeszcze jeden "promyk nadziei".
    W okresie, kiedy porządkujemy nasz Klub, często rozmawiam z Dorotą. Powoli otwiera się, z westchnieniem żalu wspomina.
Wiem, że to co ludzie mówią, to prawda, że za pieniądze nie da się kupić wszystkiego.
Jej Piotr, kochany, wymarzony, szedł w ślad za nią, jest jej przeznaczeniem. Wieść, która ich dopadła, była straszna, przeżywali to razem - "nie będą mieli dzieci". Przytuleni ... czują bliskość siebie. Piotr przepraszająco mówi "to nie koniec świata, to trzeba przemyśleć". Przez wiele, wiele dni rozmawiać i inaczej poukładać własne życie. Nie oskarżają się nawzajem, są ze sobą. Na szczęście, mają rodzinę, znajomych, z którymi rozmawiają, radzą się.
Mała kolacyjka we dwoje - z radia dobiega cicha muzyka, do dziś pamięta jeden z najpiękniejszych walców Straussa. Piotr uroczyście oświadcza "będziemy adoptować dziecko...". Z niedowierzaniem patrzy na niego, jest jego decyzją urzeczona. Radość ... radość, śmieje się, jest szczęśliwa. Ich dom żyje. Czują się odpowiedzialni za swoją decyzję.
Życie zaczyna nabierać większego sensu, załatwiają różne sprawy, odbywają wiele rozmów kwalifikacyjnych. Czują, że to już blisko, może jutro, pojutrze...
Ranek, jak każdy. Dorota patrzy w okno, szaruga, leje deszcz, zamyśliła się. Dzwoni telefon ... odbiera Piotr, słyszy "tak, tak, dobrze, przyjedziemy".
Pamięta to do dziś. Piotr siada na sofie i cicho mówi: "Dorotko, chodź" - szuka jej ręki. Nie rusza się, jakby bał się zniszczyć urok tej magicznej chwili. Mówi: "kobieta urodziła i nie chce dziecka". Taka decyzja to pomyślny wyrok dla nich. Pędzą do szpitala, deszcz zlewa, przenika ich odzież, ale to nic, idą wystraszeni i cisi.
Znajoma twarz lekarza promienieje, mówi do nich: "są zdrowe i piękne, ale ...to bliźniaki, ...parka". Patrzy na nich przenikliwie, a oni nie wiedzą, co powiedzieć, cisza ...zobaczymy. Patrzą, coś się rusza. Piotr bierze jedno, ona drugie. Patrzy, jak wolno tuli małe zawiniątko, ruch jego rąk był tak delikatny, że nie mogła się napatrzeć. Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, obejmowała  maleńkie, ciepłe ciałko. Osunęła się na krzesło, wydała z siebie westchnienie pełne zachwytu. Dziecko ospale uniosło powieki - zobaczyła małe brązowe, oczy. Cześć - powiedziała i oboje roześmiali się. To nie sen, w jednej chwili podejmuje decyzję. Biorą obydwoje. Radość, radość - tulą się do siebie, są zauroczeni. Czy to szaleństwo, tak długo czekali. Zaraz stuknie im czterdziestka.
W domu mierzą, rysują, gdzie co stanie, patrzą - tu będzie łóżeczko - na razie jedno. Zakupy, dodatkowa szafka, pieluchy. Piotr załatwia wszystko z radością, Dorota twierdzi, że mieszkanie za małe. On z uśmiechem, że będzie większe.
Święto - zjawiają się w ich domu Jacek i Agatka. Kąpanie, mycie, wszystko robią razem. Nocne czuwanie dzielą między siebie. Dorota zmęczona słucha muzyki, z zadumy wyrywa ją głośny płacz dziecka. Coraz częściej czuje się znużona, zmęczona. Dużo czasu poświęca dzieciom i domowi. Piotr jest cudowny, czyta, podpowiada, co zrobić, aby dzieci rozwijały się prawidłowo. Życie ma sens - one są ich nadzieją. Rozwijają się prawidłowo, siedzą samodzielnie, z dumą pokazują ich znajomym. Przeżywają pierwsze ząbki, chodzą na długie spacery.
Lubiła te momenty, kiedy dzieci spały, Piotr robił kawę, rozmawiali o tym, co będą robić jutro, mieli ze sobą kontakt psychiczny, nadawali na tej samej długości fal. Wciąż nie mogła uwierzyć, że wreszcie mają prawdziwy dom.
    Kiedy dzieci skończyły rok, rozpoczął się kolejny etap w ich życiu, dostali mieszkanie. Radość wielka, bo czteropokojowe.
I tu problem, co kupić?
Za co?
Gdzie postawić, jak urządzić, mały dreszczyk emocji. Pomaga rodzina, znajomi. To ją dobija, czuje się coraz bardziej zmęczona.
Drobna, ciemnowłosa Agatka to osóbka żywiołowa, pełno jej. Jacek, wyższy od niej - jej przeciwieństwo - cichy, spokojny.
Płakała razem z nimi, gdy któremuś z nich działa się krzywda - rozbita broda Agaty, podrapany policzek Jacka, czuła się za to odpowiedzialna. Pytała sama siebie "Czy to zmęczenie - to normalne?". Pewnie tak, po prostu dzieci, ale zdarza się coraz częściej, że drętwieją jej dłonie, pojawiają się zaburzenia wzroku. Coś jest nie tak.
Piotr będzie miał urlop, to ona weźmie się za siebie. Pójdzie do fryzjera i n lekarza znajdzie czas. Biega, robi wyniki, takie rutynowe badania. Specjalista jeden, drugi ... rezonans i lekarz proponuje szpital.
Wraca do domu, jeszcze nie jest gotowa, żeby powiedzieć. Kiedy Piotr patrzy na nią, odwraca wzrok od jego badawczego spojrzenia.
Co robić? - ciężko się do tego przyznać.
Nadeszła niedziela i dzieci poszły z babcią na spacer. Ona usiadła obok spięta, przerażona.
Mówi ..."Jestem chora na SM".
Zaniemówili, nie mogła przestać myśleć o pytaniach: "Co zrobimy, czemu ja, co będzie? Jak zaakceptuje to on, rodzina, znajomi?".
Patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Oczekiwała jakichkolwiek wyjaśnień.
    W szpitalu zamyka się w sobie, rodzina patrzy pytającym wzrokiem, co teraz?
    Przymyka oczy, widzi własne życie, jak mozaikę. Wie już wszystko, zaciska pięści, nie ma śmiertelnego zagrożenia. Powtarza "trzymaj się, musisz żyć". Rozczulanie się nad sobą to nie dla niej.
    Wraca do domu, powitanie, śmiech. Jak zwykle może na niego liczyć, jest przy niej.
"Dobrze sobie radzisz" - podtrzymuje ją na duchu.
    Próbuje normalnie żyć. Ale co roku widzi u siebie zmiany. Choć buntowała się przeciwko myślom, które stawały się coraz straszniejsze. Było jej coraz trudniej. Szkoła, zajęcia pozalekcyjne, trzeba pomagać dzieciom.
Musi zakładać wstrętne, grube okulary, traci wzrok i pamięć, coraz częściej wszystko zapisuje. Czuje nieokreślony ból, żal, chciałaby to wyjaśnić, ale jak wyjaśnić coś, czego sama nie rozumie.
Dlaczego ona?
Przecież tamta kobieta już raz je zostawiła.
On też czuje się zagubiony. Kiedy odpoczywa, siada obok i patrzy na nią.
Wie, że życie toczy się dalej i nie mogą uznać się za pokonanych.
Piotr trzyma cały dom, planuje zakupy, wspólne wyjazdy. Ona trzyma się prosto, rzuca w wir pracy, bo to najlepszy lekarz.
Wysłuchałam jej i zapisałam, by utrwalić to, co jest ulotne.
Ta historia nie ma jeszcze końca.
Dorota swoją opowieść kończy słowami "kocham cię życie" - i za to ją bardzo cenię i lubię.

JANINA MIECZNIK, Świnoujście